Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2019, 17:07   #92
Gortar
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Jebani gringos… Jak zawsze muszą spierdolić dobrze zapowiadający się interes, albo generalnie plany na życie. Porządny gringo to taki, który płaci za oglądanie filmików, albo za działkę towaru. Ci dwaj, którzy szli za nim nie byli porządnymi gringo, tego był pewien. Co teraz? Umysł Juana pracował intensywnie. Musi ich jakoś zgubić. Zabicie glin w niczym nie poprawiłoby jego sytuacji, szczególnie, że ktoś cały czas monitorował ich poczynania. Pozostaje więc szybkie zniknięcie. Juan czuł, że jest szybszy i silniejszy niż był jako człowiek. jak gdyby nigdy nic skręcił w najbliższy zaułek, tak by zniknąć z oczu śledzącym go agentom. Po obu stronach ulicy były domy. Juan postanowił sprawdzić na ile pozwalają jego umiejętności po objęciu. Mocno odbił się od ziemi i wykonał najwyższy skok w życiu łapiąc się krawędzi dachu jednego z domostw. Szybkie podciągnięcie i już zaułek był pusty, a Wąż znajdował się na dachu. Chwilę później w uliczkę wtoczyło się dwóch tajniaków, którzy momentalnie otrzeźwieli i zaczęli biegać w tę i spowrotem pokrzykując do swoich nausznych komunikatorów.
- Cel zniknął, powtarzam Juan Maria Alvarez zniknął, czy ktoś go widzi? odbiór... nie wiem, może zgarnął go ktoś z gangu Węży,odbiór…. tak, szukamy dalej, bez odbioru.

Cała akcja trwała raptem kilka minut, po których u wylotu z zaułka pojawił się nieoznakowany VAN. Agenci zapakowali się do samochodu, który ruszył z piskiem opon. Juan poczekał jeszcze chwilę na dachu by sprawdzić czy to aby nie podpucha, a następnie zeskoczył zwinnie na ziemię. Bycie wampirem miało swoje ewidentne plusy.
Po tym jak pozbył się ogona, Alvarez ruszył do swojej rodzinnej parafii. Starał się iść bocznymi uliczkami by znów nie wystawić się “psom tropiącym”
Dotarł na miejsce. Była już niemal północ. Zarówno kościół, jak i zakrystia były czarne i ciche.
Juan wiedział że tuż obok Kościoła jest dom, w którym jego spowiednik ma swoje mieszkanie. Udał się tam i zadzwonił na dzwonku, który był tuż obok drzwi.
Dłuższą chwilę trwało nim usłyszał szuranie i poruszenie po drugiej stronie drzwi.
- Kto tam? - zapytał lekko zaspany głos w którym Juan rozpoznał swojego spowiednika.
- Padre, to ja Juan, znajdziesz dla mnie chwilę?
- Juan? Oczywiście. Poczekaj chwilę. Zaraz otworzę.
Chwila zajęła dwie minuty i drzwi otworzyły się powoli. Spowiednik zaprowadził Juana do kuchni, pustej.
- Wstawię wodę na herbatę.
Alvarez usiadł na taborecie w kuchni i zaczekał aż Don Jose Marcos, jego spowiednik, człowiek, który zastąpił mu ojca po śmierci tego biologicznego i osoba, której ufał bezgranicznie zakrzątnie się w przygotowując napar. Gdy przychodził do kapłana, ten zawsze parzył herbatę i chociaż gangster preferował tequilę to mieszkanko księdza zawsze kojarzyły mu się z tym pierwszym napojem.Gdy już Don Jose usiadł naprzeciwko sicario uświadomił sobie, że nie wie jak zacząć i jak przedstawić rozmówcy te nieprawdopodobne historie, które przeżył…. czy raczej doświadczył bo przeżyć ich się nie udało.
- Padre... - zaczął niepewnie - mam kłopot. Ja… spotkałem diabła… tak chyba mogę tak powiedzieć, diabła. Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale mówię tu spotkaniu twarzą w twarz i uprzedzam, że nie byłem wtedy pijany. Padre, ja wiem, że daleko mi do “dobrego człowieka”, ale czy jest możliwe potępienie za życia? Czy szatan może człowieka… “objąć” w swoje posiadanie wbrew jego woli i uczynić z niego swojego sługusa?
Poważna twarz księdza i jego mądre, opiekuńcze oczy spojrzały zwróciły się z powagą w stronę wychowanka.
- El diablo, Jose, el diablo jest cały czas przy nas. Czai się. Czyha na nas i na nasze słabości. I jeśli ulegniemy jego podszeptom to, owszem, może nas objąć w swoje posiadanie. Uczynić swoim narzędziem. Świat, świat Jose, pełen jest jego sług. Złych ludzi, którzy zmieniają życie dobrych ludzi w piekło. A czy el diablo zrobił to wbrew woli takiego sługi, czy za jego przyzwoleniem, za jego aprobatą, to, to Jose, nie ma większego znaczenia. Prawda?
- Ale czy spotkał się ksiądz z przypadkiem, że ktoś… że fizycznie się z nim zmierzył?
Duchowny nalał herbaty dla siebie i gosia. Postawił dwa kubki na stole i usiadł.
Spojrzenie zatrzymało się na Juanie.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli spotkanie z el diablo tak jak my tu siedzimy.
- Osobiście nie słyszałem. Ale Pismo Święte potwierdza takie wydarzenia. Chociażby kuszenie naszego Zbawcy. Jezusa Chrystusa który odkupił nas przez swoją krew przelaną na krzyżu.
Alvarez wiedział, że będzie ciężko. Przecież sam, jeszcze kilka dni temu, na takie wieści kazałby rozmówcy wsadzić sobie własne cojones w dupę.
Westchnął, napił się herbaty, która smakowała zupełnie jakby pił coś pozbawionego absolutnie smaku, po czym spojrzał na kapłana i powiedział.
- Padre, sam powtarzałeś mi nieraz, że zawsze mam mówić prawdę. I mimo tego jak to zabrzmi proszę byś mi uwierzył. Zarówno ja jak i bracia Węże spotkaliśmy coś czego nie jestem w stanie wyjaśnić. Najpierw był wąż z dymu… jakiś aztecki bóg… a potem… potem padre dostaliśmy się w ręce el diablo… wampira…. próbowałem go zastrzelić, wiesz padre, że broń jest mi przedłużeniem ręki, ale nic nie zdziałałem. Co więcej… on właśnie - Juan starał się znaleźć słowa, które najlepiej oddadzą to z czym się zetknął - zmienił nas…. “objął”.... nie jestem już taki jak wcześniej, choć mogę przyjść tu do Kościoła i wymówić imię naszego Zbawcy, to jednak widzę inaczej i muszę się pożywiać krwią….
Don Jose Marcos upił łyk herbaty i wysłuchał zwierzenia wychowanka. Jak zawsze w pełnym rozwagi milczeniu.
- Wierzę ci, Juan. Wierzę. Wiem, że nie skłamałbyś mi. Tylko, szczerze, przeraża mnie twoja opowieść. Czy potrzebujesz pomocy? Może, wiesz, egzorcyzmy lub modlitwa pomogłyby na to, co cię spotkało. Pytałeś mnie, czy spotkałem się z czymś takim. I powiem ci, że nie, Ale znam kogoś, kto ponoć ... doświadczył rzeczy strasznych. Przerażających. Oparł się im i ... Może... Może chcesz, abym cię z nim skontaktował?
Widać było, że spowiednikowi bardzo trudno idzie rozmowa. Kolory wokół niego stały się szare, fioletowe i żółte, na krawędziach. Strach? Tak. Smutek? Przede wszystkim. Żal. Dużo żalu.
- Dzięki Padre - Juan poczuł prawdziwą ulgę z racji tego, że ten zaufany człowiek uwierzył mu pomimo nieprawdopodobności opowiedzianej historii - tak, skontaktuj mnie z tym człowiekiem i ….. módl się za mnie padre. Ja wiem, że Bóg zna moje grzechy i wie, że jestem złym człowiekiem, ale nie aż takim potworem.
- Znałem złych ludzi, którzy w głębi serca pragnęli dobra i stawali się kimś, kogo warto było poznać. Kimś, kto znajdował odkupienie w dobrych uczynkach. I znałem ludzi udających dobrych, a w głębi serca będących złymi na wskroś. Ja, Juanie, nigdy nie uważałem cię za złego człowieka. Za zagubionego, owszem. Ale nie złego. Szukasz ścieżki do odkupienia. Jak wielu innych. A ja, jeśli będzie taka potrzeba, chętnie pomogę ci ją znaleźć.
- Dzięki… Ja… ja naprawdę dziękuję Padre. - Powiedział Juan pociągając kolejny łyk herbaty. Była bez smaku ale sam rytuał pozostawał w mocy i niósł ze sobą spokój.
- Proszę skontaktuj mnie z tym człowiekiem, a ja postaram się trochę namieszać w tym mrocznym świecie.
Mężczyźni siedzieli jeszcze w kuchni sącząc herbatę, a widok był to zaiste dziwny. Twardy sicario twarzą w twarz z niemłodym już księdzem rozmawiali o rzeczach błahych i trywialnych i choć przez chwilę można było zobaczyć, iż na twarzy młodszego z nich maluje się spokój.
Po jakiejś godzinie Juan zaczął zbierać się do wyjścia.
- Z Bogiem Padre - powiedział do gospodarza.
- Z Bogiem synu. Dam Ci znać jak tylko ustalę coś w związku z tematem o którym rozmawialiśmy. Nie będzie to jednak na pewno wcześniej niż jutro.
- Dzięki raz jeszcze Padre. - odpowiedział Juan i uściskał księdza.
Opuścił mieszkanko i znów znalazł się na ulicy zastanawiając się co począć. Jutro być może dostanie namiar na kogoś kto mógłby pomóc mu jakoś uratować duszę, ale póki co musi radzić sobie sam. Zerknął na telefon zastanawiając się czy Javier coś odpisał, ale urządzenie milczało.
- Puta - zaklął pod nosem.
Musiał coś z sobą począć dopóki nie dostanie jakichś dodatkowych informacji na temat adopcji. Zastanowił się chwilę starając się przypomnieć sobie co jeszcze Xolotl mówił im na temat śladów, którymi mogą podążyć. Elijah de Morte - to nazwisko wypłynęło nagle z odmętów pamięci. Tak, z tego co kojarzył to żaden z węży nie zdecydował się zająć tym tematem.
Ale to później. Najpierw wróci do Angelo na chatę i spróbuje się zdrzemnąć, a przed snem zaaplikuje sobie trochę tequili, która na pewno gdzieś się znajdzie u przystojniaka.
Rano zajmie się zabójcą.
Ruszył więc z powrotem tym razem zachowując czujność i wypatrując potencjalnego ogona.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline