Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2019, 19:04   #73
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
- Musimy się wycofać! - krzyknęła Kilyne, cofając się o krok i wypuszczając strzałę w to palące się, żukopodobne coś. Nie widząc śladu po trafieniu na ciele latającego wroga, postanowiła lepiej zadbać o swoje i kompanów bezpieczeństwo, zanim wspólnie zajmą się najgroźniejszym przeciwnikiem.
Rudowłosa kiwnęła głową w geście aprobaty pomysłu Kilyne, która wydawała się być ich głosem rozsądku. - Weźcie Kasa - powiedziała do towarzyszy a jej dłonie znów zaczęły poruszać się w sposób przypominający taniec - a ja postaram się ich zablokować.
Liczyła na to, że zaklęcie zadziała na płonącego owada i obrzydliwą kreaturę.
Magia zupełnie została zignorowana przez to glutopodobne coś, jak gdyby potwór był na nią tak po prostu odporny. Ciągle wymachiwał wielkimi łapskami, próbując dosięgnąć Lugira. Żuk natomiast odwrócił się ku rudowłosej, na moment wytrącony z chęci zagryzienia Kilyne. Okazało się, że ta chwila ze śmiertelnego zagrożenia zmieniła sytuację na względnie znośną. Obrzydlistwo oberwało lekko lagą druida i wyglądało po tym ciągle całkiem żwawo, pojawił się jednakże portal, który wessał go bezpowrotnie. Czarnowłosa zaś celnie przybiła wydzielającego jasną, ciepłą aurę przerośniętego robala do posadzki i ten także zniknął w obłoku dymu.
Pozostało latające, małe straszydło. Znowu się pojawiło i tym razem cisnęło małym sztyletem, który ugodził ciągle nieruchomego Kasa w udo, znowu upuszczając barbarzyńcy krwi. Ten czuł jednak, że powoli wraca mu sprawność ruchu. Jeszcze kilka sekund!
Widząc że pozostałym nie grozi już bezpośrednie zagrożenie, druid potrząsnął przecząco głową i popędził po schodach w stronę latającego potwora. Zamierzał go schwytać zanim znów zniknie i, trzymając pewnie w garści, obić do nieprzytomności. Metodą dowolną, a biorąc pod uwagę przez co stwór ich przeczołgał metody co bardziej śmiercionośne także wchodziły w grę. Widząc jak Lugir gna do ataku, niewielka Kilyne nie miała wyjścia. Mogła co najwyżej spróbować zasłonić barbarzyńcę swoim ciałem, częściowo to zawsze lepiej niż wcale, strzelając przy tym do fruwającego, uporczywego stworzenia, którego nienawidziła coraz bardziej.
Nuka nie lubiła, gdy coś szło nie po jej myśli. A tu niemal wszystko szło źle. Z wściekłością wymalowaną na twarzy stanęła ramię w ramię z czarnowłosą. We dwie miała większą szansę zasłonić rosłego barbarzyńcę, a pociski wystrzeliwane z dwóch broni też zwiększały szanse na trafienie.
- Blueeeergh…uh... łaaabić! - Kas najpierw odzyskał mowę, choć jeszcze nie całkiem artykułowaną. - Aaaah! Gdje?
Powoli i z głośnym jękiem zaczął się wyginać, po czym stawać na nogi, z obłędem w oczach rozglądając się za wrogami.
Lugir pędził tak szybko jak mógł, ale nie zdążył. Zresztą wiszący wysoko ponad posadzką stwór był niełatwy do trafienia, a jak tylko białowłosy machnął bronią, demon zniknął ponownie. Wyglądało na to, że może to robić w nieskończoność. Mężczyzna usłyszał tylko łopotanie małych skrzydełek, które wniosło się wyżej. Zapadła cisza. Kas wreszcie mógł się ruszać, czując ból wielu ran. Pozostali także poobijani stanowili tylko trochę lepszy obrazek.
Poczekali chwilę, ale nic nowego się nie ujawniło. Stworzenie mogło gdzieś tu być, mogło także opuścić tę podziemną świątynię nieznanego bóstwa. Nie ujawniało się. I nie przyzywało nowych szkarad.
- Neijnnawidz… ugh… przeklęte czary! - poobijany Shoanti wstał, ale zaraz opadł na kolano. - Spalę to miejsce, słyszysz?! - krzyknął do niewidzialnego stworzenia. - Zrównam… uff… z ziemią!
Klepnął na tyłek, zaciskając zęby wyciągnął sztylecik z uda i zaczął opatrywać ranę. Jak się okazało, sztylecika w udzie nie było. Rozpłynął się w powietrzu.
Kilyne nie przestawała wgapiać się w sufit, ze strzałą nałożoną na cięciwę.
- Nadal uważam, że powinniśmy się wycofać. I to… przedyskutować.
Miała kilka pomysłów, ale prawdę powiedziawszy wolałaby je omówić bez potencjalnych, słyszących to uszu niewidzialnej istoty.
- Chodźmy więc - burknął druid, rozglądając się ostrożnie dookoła żeby nie dać stworowi wyskoczyć za swoimi plecami, ale zaczął się cofać w kierunku towarzyszy - Kas, wstawaj a nie biwak tutaj rozkładasz.
Nuce nie pozostało nic innego, jak tylko kiwnąć głową na znak, że zgadza się z towarzyszami. - Może tak do trzech razy sztuka, co? Za pierwszym razem prawie mnie zaciukali, a teraz wszyscy przynajmniej mamy siłę stać na własnych nogach - rzuciła próbując dodać sobie i innym otuchu.
- Prawda - Chasequah wprawdzie ledwo stał na nogach, ale stał. - Diabelskie czarnoksięstwo. Potrzebuję kapłana.
Utykając zaczął wycofywać sie wraz z innymi. Kilyne czekała na samym końcu, stojąc tuż przy drzwiach i nasłuchując trzepotu skrzydeł. Gdy wszyscy opuścili pomieszczenie, zaczęła zamykać drzwi.
Odwrót został utrudniony tylko dwoma pojawieniami małej demonicy, której sztylet fruwał w powietrzu w stronę Kasa. Raz trafił i barbarzyńca ledwo już trzymał się na nogach, kiedy wszyscy opuścili pomieszczenie, a Kilyne zamknęła za nimi drzwi. Stwór pojawiał się nad basenem, więc czujnie nasłuchująca czarnowłosa była niemal pewna, że pozostał w środku.
Kilyne odetchnęła z ulgą, całą sobą opierając się o zamknięte drzwi. Z niepokojem spoglądała w stronę ciężko rannego Kasa.
- Potrzebujemy drugiego oddechu i wyleczenia ran, ale jak to zostawimy samemu sobie to kto wie co czeka nas następnym razem? - odezwała się cicho, ciągle starając się też nasłuchiwać ewentualnych odgłosów z wewnątrz.
Chasequah zaraz za drzwiami znów klepnął na tyłek, klnąc na czym świat stoi w chropowatym języku Shoanti.
- Może… - powiedział już po taldańsku. - Może zabarykadujmy te drzwi od zewnątrz? Albo niech ktoś pobiegnie po kapłanów i posiłki.
- Jakie posiłki? - Kilyne parsknęła, odrywając się od drzwi i podchodząc do towarzyszy, ściszając głos.- Musimy opatrzeć rany i zastanowić się jak pochwycić to coś. Można obsypać ją czymś co będzie widać nawet jak zniknie, albo złapać w siatkę. Jak nie będzie mogła znikać, to już nie będzie taka twarda! - czarnowłosa wściekle spojrzała w stronę drzwi. Miała z tym czymś rachunek do wyrównania.
- A tymczasem spadajmy stąd, póki wszyscy są w jednym kawałku, co? W takim stanie nic nie zdziałamy, a to cholerne fruwadło może znaleźć inne wyjście z komnaty i nas tu dopaść. - Nuka rozejrzała się trochę zaniepokojona.
Kas obwiązał sobie opatrunkiem draśnięte ramię i wstał, nie bez pomocy Lugira. Drzwi nie bardzo było czym zabarykadować, poza tym magiczka mogła mieć rację.
- Przysięgam, że zrobię z tego fruwadła obrok dla konia, jak już je dorwiemy - syknął, ruszając.
- Może skończyły się jej już zaklęcia? - wrodzona niechęć do porzucenia rozpoczętych spraw sprawiała, że Kilyne niechętnie myślała o wycofaniu się. - Musielibyśmy wrócić tu jak najszybciej. Inaczej zdąży się przygotować…
- Teraz to my musimy stąd wyjść żywi, a nie jestem pewny czy nie natrafimy na jeszcze jedną z tamtych potworności - przypomniał burkliwie druid - Kas, wypijże to, bo nam głupio kipniesz w drodze i nie będzie do trzech razy sztuka- wcisnął barbarzyńcy mały blaszany słoiczek z jakże dobrze już wszystkim znanym - i rozpoznawalną po zapachu szlamu wyjętego spod wychodka - naparem leczniczym
Kas po łyknięciu mikstury od razu poczuł się lepiej, czując jak część ran powoli się zasklepia. Mimo tego, to tylko Lugir czuł się na siłach dalej walczyć. Pytanie co dalej? Sprawdzili korytarz, droga powrotna wydawała się pusta. Mogli stąd wyjść w każdej chwili i, nie czekając zbyt długo by nie sprezentować kolejnej szansy małej potworności Lugir poprowadził sromotnie ostrożny odwrót na plażę i dalej, do miasta.
- Kyline ma rację - wysapał Shoanti, wciąż lekko kuśtykając, bo rany choć się zasklepiły to całkiem się nie zaleczyły a żebra wciąż miał obite. - Skorzystajmy tylko z zaklęć kapłanów, odsapnijmy chwilę i wracajmy. Żadne czary nie są niewyczerpane, znaczy się mam nadzieję, że z demonami jest tak samo. Weźmiemy mąkę, sieć i złapiemy tą małą latającą kurwę na pieroga. Może ojciec Zantus ma też jakieś święte oleje…
- Aleeee, że jak na pieroga? - Nuka zmarszczyła brwi, po czym zaśmiałą się krótko. - Chcesz ją sypnąć mąką, gdy zniknie? - zapytała zaskoczona dziwacznym, choć możliwe, że skutecznym pomysłem? Gdy szli przez miasto modliła się w cicho, by nie spotkać matki. Jeśli Orneta zobaczy ją w takim stanie może okazać się, że jest groźniejsza od znikającej mini demonicy.
- Pieróg to takie jedzenie co je robią niziołki - Kas wyjaśnił nie do końca to o co magiczce chodziło. - Lepią ciasto i wkładają coś do środka, mięso, ale może być też kapusta lub grzyby. Na pieroga, znaczy sypiąc mąkę, się łapie czarowników, co potrafią być niewidzialni. Gorzej, jak ten demon nie jest niewidoczny, tylko umie naprawdę znikać. Wtedy nic to nie da.
- Musimy czegoś spróbować, jak będzie tak sobie znikać to nic nie poradzimy. Przydałoby się zaklęcie albo coś - Kilyne nigdy nie spotkała się z takim przeciwnikiem, więc snuła tylko teorie. - Takie nie pozwalające znikać albo widzieć znikniętego. W Sandpoint są chyba sklepy albo jakiś czarodziej, którego można by było o to zapytać. Ewentualnie kupimy i miasto nam zwróci jak pokażemy co się tu pod ziemią kryło.
- Mamy to - Lugir sięgnął do sakiewki i sypnął garścią tęczowego pyłu - A siatką bym toto potraktował jako Kas mówi, to nawet jak zniknie to nigdzie się nie podzieje i utłuczemy to szkaradztwo. I dopiero wtedy wpuściłbym tam ojca Zantusa coby prześwięcił to miejsce. Ale pogadać z nim można od razu - dodał, po czym na chwilę przystanął - A dowiedzieliście się coś o Izambardzie, jak już przy czarodziejach jesteśmy?
- Nic nowego, niestety - pokręcił głową Kas.
 
Lady jest offline