Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2019, 06:51   #5
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Poranek - już samo słowo niosło ze sobą ból. Nadludzkim wysiłkiem Gabrielle uniosła powiekę przekrwionego oka, zaraz jednak pożałowała tej decyzji. Pokój wirował wokół niej i za żadne skarby świata nie chciał stanąć w miejscu, złośliwie maltretując zbolałą głowę dziewczyny i zbudzając kolejne protesty żołądka. Chciała zakląć, lecz zamiast języka miała kawał starej szmaty, do tego niezbyt przyjemnie pachnący. Z trudem przełknęła gęstą lepką ślinę i sięgnęła pod łóżko, przewracając zgromadzone tam puste butelki. Przy każdym brzęku szkła w jej mózg wbijały się kolejne rozpalone do białości igły, nie przestawała jednak szukać. W końcu jej dłoń natrafiła na wpół opróżnioną butelczynę. Z wyraźną ulgą i radością porwała ją z ziemi, wyrwała zębami korek i przystawiła szyjkę do ust. Piła łapczywie, a każdy kolejny łyk spływający wgłąb wyschniętego gardła przynosił ulgę, rozjaśniając myśli.
Dziś wybrała własny pokój, dzięki czemu od przebudzenia nie atakował jej ten wymowny wzrok Klausa, mówiący jasno co sądzi o doprowadzaniu się do stanu podobnej degeneracji. Dziwne jednak, że nie narzekał, jeśli przypadkowo zaległa w skrybowym łożu. Wtedy jakoś wątpliwości wyparowywały z przyprószonej siwizną głowy, ale znali się w końcu oboje dość dobrze, choć spotkali kiedyś, w innych i ponoć lepszych czasach.
- Sigmarze daj mi siłę - Sapnęła, gdy wreszcie butelka pokazała dno. Wtedy też odetchnęła głębiej, zaczynając analizować ostatni wieczór. Pamiętała że zeszła na dół, by usiąść przy kominku i w towarzystwie gorzałki porozmyślać o zadaniu, którego się podjęła. Co prawda dużego wyboru nie miała. Rozkaz to rozkaz, a ona nie była kimś na tyle ważnym, aby móc go zignorować... zresztą nie chciała. Przynajmniej zyskiwała poczucie, że jej życie nie jest całkowicie pozbawione sensu.
Podczas owego posiedzenia gdzieś w tle mignął jej Klaus, ale wyglądał na zajętego, a ona nie wychwyciła żadnego sygnału, wskazującego że ma za nim podążać.

Potem pojawił się ten uśmiechnięty człowiek z własną butelką.
Sven, miał chyba na imię Sven...

Nagły dreszcz strachu przeszył ciało brunetki sprawiając że wypuściła opróżnioną flaszkę na podłogę. Nerwowo przełknęła ślinę, odetchnęła głęboko kilka razy i obróciła głowę. Z ulgą odnotowała że pozostała część łóżka jest pusta, a w pokoju brakuje śladów obecności drugiej osoby. Zamknęła oczy, uśmiechając się pod nosem. Nie miała głowy na spławianie niespodziewanego towarzystwa, nie na kacu. Wolała unikać pytań, kolejnych uśmiechów, czy propozycji. Komplikacje z samego rana, gdy łeb pęka a koordynacja ruchowa kuleje, byłyby niewskazane. Towarzystwo mężczyzny, nieważne jak miłego dla oka, definitywnie do owych komplikacji się zaliczało.
Uspokojona przewróciła się na bok i nakryła kocem po czubek ucha. Do śniadania był jeszcze szmat czasu, zdąży dotrzeźwieć do tego stopnia, by nie potykać się o własne nogi.

***


Oderwała się od cudownych ust by zsunąć się na szyję. Napawała się tą chwilą, tym dźwiękiem. Zatopiła palce w rudych włosach i oddychała głęboko, ocierając się wewnętrzną stroną uda o piegowate biodro. W odpowiedzi drobne dłonie wodziły po jej prawej stronie, od żeber do kolana. Jednocześnie wsunęła dłoń pod rozchełstaną koszulę, i wodząc po rozpalonym ciele, dotarła do miękkiej piersi. Nie były to jakieś spektakularne wzgórza, jednak Litz wystarczały, idealnie dopasowywały się do chwytu. Wyprostowała się i pozbyła górnej części garderoby rudzielca.
– Pokaż mi swoje – powiedziała ruda w krótkiej przerwie zdyszanym głosem.
– Rozbierz mnie.
Towarzyszka Gabrielle chętnie przystanęła na tę propozycję. Kolejna krótka pauza i koszula wylądowała gdzieś na podłodze...


***


Kolejne przebudzenie obyło się już bez zbędnych komplikacji, jako że czuła się w miarę znośnie. Senne mary zwaliła na zbyt dużą ilość wypitego alkoholu.
Głównie to właśnie robiła odkąd zajechała do Wolfenburga - piła, szlajała się i okazjonalnie lądowała nie w tym barłogu co potrzeba... zbierając informacje oczywiście. Dla dobra sprawy, przyszłego zarobku oraz towarzystwa, dochodzącego co pewien czas do wyprawy. W góry wysokie, pusty i na pewno mało cywilizowane... ale to jeszcze nie dziś.
Dziś, teraz, wstała z łóżka, posprzątała z grubsza pokój, puste butelki zgarniając nogą pod łóżko. Zadowolona z efektu swojej ciężkiej pracy pokiwała głową, po czym zaczęła realizować plan dnia. Wykąpała się niespiesznie, pozbierała porozrzucane po pokoju części garderoby i założyła je na grzbiet. Tak przygotowana zeszła na śniadanie.

Pierwszym co zarejestrowała po podejściu do schodów w dół był harmider i specyficzny smrodek piwa. W duchu dziękowała opatrzności za to, że na miejsce kwaterunku wybrano karczmę. Gdyby wybór padł na świątynię, bądź podobny przybytek, musiałaby zachowywać się z godnością i, z szacunku dla domu bożego, egzystować jak ten kołek o suchym pysku nie wiadomo jak długo, a tak bez większego problemu zaopatrzyła się w miskę kaszy i kufel złocistego... podane przez dziwnie znajomego rudzielca do stołu reszty kompanii. Gabrielle podziękowała jej skinieniem głowy, klepiąc lekko w pośladki gdy odchodziła. Potem, jak gdyby nigdy nic, wróciła do michy, łypiąc nad nią po pozostałych stołownikach parą oczu różnej barwy.

Plugawiec, odmieniec, pomiot Chaosu - nie zastanawiając się długo Gabrielle wymieniłaby listę z piętnastu epitetów, słyszanych przy rożnych okazjach. Z tego też powodu praktycznie nie rozstawała się z bronią. Nawet w latrynie.
Rzecz oczywista - lud prosty stroni od plugastw, magów i odmieńców, bo roznoszą choroby, przyciągają chaos i najgorsze cholerstwa. Do tego nigdy nie wiadomo czy nie zmieni taki kogoś dla żartu w ropuchę, nie przeistoczy się w smoka czy dzieciaka nie porwie. Wszystko to oczywiście wierutne bzdury, no ale ludzie ciemni i nic na to poradzić nie mogła. Cieszyła się w duchu, że nikt za pochodnię nie chwycił. Chyba. Tego co działo się w dalszych kątach karczmy dostrzec nie była w stanie. Może to i lepiej, po co nerwy tracić przy śniadaniu?
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 22-03-2019 o 06:56.
Driada jest offline