Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2019, 13:05   #4
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rozsądek mówił jedno - "Weź dupę w troki i uciekaj stąd jak najszybciej", James jednak w ciągu swego niezbyt długiego życia nie zawsze kierował się rozsądkiem. Zdarzało się, że wieszał go na kołku i podejmował się zadań, które rozsądny człowiek omijałby szerokim łukiem.
Co więc miał robić teraz? Ulotnić się, pozostawiając wielebnego samemu sobie, pod opieką Opatrzności (tudzież Toma i Browna), czy może spróbować odwdzięczyć się za okazane napotkanemu na szlaku 'przybłędzie', ryzykując nie tylko zdrowiem, ale i życiem?
Pytanie na razie pozostawało bez odpowiedzi, a James miał świadomość, że wielebny nawet słowem nie wspomni o tym, że przydałaby mu się jakaś pomoc. Nie miał świadomości niebezpieczeństwa, lekceważył je, czy kierował się niewzruszoną wiarą?
James rozejrzał się dokoła.
Tradycyjne prace obozowe trwały. Najemnicy zwykle w nich nie uczestniczyli. Do ich obowiązków należało pilnować, by ewentualny wróg został dostrzeżony odpowiednio wcześnie. I odpowiednio 'serdecznie' przywitany.

Gdy pani Estell wezwała wszystkich na kolację, James był już prawie zdecydowany.
- Zostanę jeszcze dwa, trzy dni - powiedział. - Może się przekonam, że lubię osiadły tryb życia - dodał z uśmiechem.

- Ależ proszę, proszę - Estell wyglądała na zadowoloną z decyzji Jamesa, podobnie jak reszta zebranych przy naprędce skleconych stołach. Tom i Brown także nigdzie się nie wybierali, sądząc po tym że obaj mieli już przygotowane swoje posłania.

Noc zapowiadała się ładna i spokojna, księżyc świecił jasno, gwiazdy mrugały przyjaźnie. Dzieci, jak to było w zwyczaju, wysłane zostały do snu zaraz po kolacji. Starszym latoroślom pozwolono pozostać nieco dłużej jednak i one w końcu zniknęły z widoku. Opowieści przy ognisku nabrały nieco barw w miarę jak butelki niekoniecznie wodę zawierające traciły swą zawartość. O jej uzupełnienie, w przeciwieństwie do wcześniejszych postojów, nie było problemu. Miasteczko wszak było jedynie chwilę drogi od obozowiska, a to że drzwi saloonu pozostaną otwarte aż do późnych godzin nocnych, pewne było niczym to, że słońce wstanie wraz z nadejściem poranka.

Ten z kolei nadszedł jak zwykle, rozwiewając lekką mgłę, która spowiła ziemię mlecznym woalem. Znak to był, że wkrótce uciążliwy upał osłabnie i nadejdą dni, w trakcie których lepiej było gdy miało się nad głową coś więcej niż kapelusz i błękit nieboskłonu. Nic zatem dziwnego że prace nad ugruntowaniem pozycji nowych osadników rozpoczęły się wraz z pierwszymi promieniami słonecznymi. Zajęć, jak i rąk do pracy chętnych, nie brakowało. Każdy chciał dodać swoją cegiełkę pod fundamenty pierwszego z domów.
James wraz z pozostałymi najemnikami, jak przystało, zajęli się ochroną skupionych na pracy mężczyzn i kobiet. Co prawda niebezpieczeństwo siedziało póki co cicho, niczym myszka pod miotłą, każdy z nich wiedział jednak doskonale że mysz ta w każdej chwili może się zamienić w atakującego znienacka węża.
Pierwsze godziny prac minęły w spokoju. Należało przy tym nadmienić, że prace te posuwały się szybko, dając świadectwo zgrania które szło w parze z długoletnią znajomością, jaką zebrane u podnóża Gór Skalistych rodziny mogły się poszczycić. Dopiero w okolicy południa nastąpiła nieprzewidziana przerwa. Jej powodem były niezapowiedziane odwiedziny czteroosobowej grupki, która najwyraźniej stanowić miała komitet powitalny miasteczka. W skład owego komitetu wchodziły, co mogło nieco dziwić ale wcale nie musiało, same kobiety. Biorąc pod uwagę, że niosły ze sobą podarki w formie świeżo upieczonego ciasta, zagrożenie z ich strony swobodnie można było określić jako minimalne.
Ta, która damom przewodziła, przedstawiła się wszystkim jako Mary Holsden. Była to kobieta we wczesnej jesieni swego życia, posiadająca jednak siłę i werwę kogoś o wiele młodszego. Jej towarzyszki, pomimo tego iż bez wątpienia mniej lat liczące, ginęły w cieniu tej kobiety, która niemalże szturmem wdarła się do obozowiska i niczym kwoka zaczęła ogarniać świeżo znalezione pisklęta.

Dzięki tej wizycie dowiedziano się że sytuacja w mieście przedstawia się dokładnie tak jak to widać było, gdy karawana wielebnego przez nie przejeżdżała. Mimo iż osada ta liczyła sobie ledwie parę miesięcy, powoli zaczynałą już obumierać. Jedyne co trzymało w niej ludzi to obietnice rządowe kuszące zapowiedziami rozbudowy traktów handlowych, a także plotki o tym, jakoby w pobliżu miasteczka miała przebiegać część planowanej trasy kolejowej, o której ostatnio było głośno. Plotki, jak to plotki, wcale nie musiały mieć w sobie wiele prawdy, wystarczyły jednak na to by utrzymać tą garść rodzin, która utrzymywała Hope przy życiu. Nie brakowało też przejezdnych, którzy zwykle zatrzymywali się na noc czy dwie, a później znikali. Napędzali oni biznes, chociaż głównie ten, którego właścicielem był niejaki pan Olsten. Nie trzeba było wiele by się domyślić iż biznes ten skupiał się w najlepiej utrzymanym budynku miasteczka. Ten sam człowiek był także właścicielem sklepu wielobranżowego, który zaopatrywał mieszkańców we wszystko to, czego sami nie byli w stanie wyprodukować. W Hope była także, a jakże, poczta i był bank. Obie te instytucje mieściły się w jednym budynku znajdującym się naprzeciwko biura szeryfa. Zapytana o przybytek Pana, pani Holsden pokręciła ze smutkiem głową. Plany były, a jakże, nawet budowę rozpoczęto jednak, niestety, pastorowi zmarło się zanim zdążył objąć pieczę nad spragnionymi słowa Pana owieczkami. Po nim nikt już chęci na zajęcie tego stanowiska nie wykazywał i tak to niedokończona budowla zamieniona została z domu Bożego na stajnie, obok której, po czasie, postawiono także kuźnię Justusa.
Jak nic wielebny dobrze wybrał sobie miejsce gdzie nie tylko ziemie na niego czekały ale i bezpańskie stadko, które mógł przygarnąć. Dość rzadki zbieg okoliczności, rzec trzeba było.
Wizyta nie trwała długo, praca nie chciała jakoś sama się wykonać zatem trzeba było powrócić do ścinania drzew i przygotowywania gruntu pod budowę. Trzeba także było wysłać kogoś do samego Hope. Co prawda karawana była dobrze wyposażona, jednak niektóre sprzęty trzeba było dokupić. Do tego też zadania wybrany został James wraz z najstarszym z dwóch synów Thompsona, Natanielem. Obaj mężczyźni mieli towarzyszyć wielebnemu, pierwszy jako ochrona, drugi jako pomocnik. Była to też doskonała okazja do tego by rozeznać się w miasteczku i nieco dokładniej przyjrzeć tym, którzy je zamieszkiwali.

James nie miał nic przeciwko temu, by obejrzeć sobie Hope. Możliwości zapoznania się z towarami, jakimi dysponował tutejszy sklep i kowal, nie można było przegapić. Podobnie jak szansy zapoznania się z niektórymi mieszkańcami, którzy wszak powinni się zainteresować nowo przybyłymi. Bez względu na stosunek do przybyszów.
- Najpierw szeryf, sklep czy kuźnia? - spytał.

- Wypada chyba najpierw przywitać się z przedstawicielem prawa - stwierdził wielebny. Nie da się ukryć że miał sporo racji. Co prawda kwestie prawa i jego przestrzegania bywały dość względne, nawet w przypadku stróżów, to jednak wypadało pojawić się u takowego w pierwszej kolejności, zanim on sam stwierdzi że ma ochotę wpaść na parę słów. Względnie - zanim zostanie on wysłany by owe słowa zamienić. Nierzadko przy okazji ozdabiając je paroma kulami gdy w grę wchodziła opcja druga.

Po szeryfie postanowiono odwiedzić kuźnię, a na końcu wybrać się do sklepu. Dwa juczne konie zostały przygotowane, ostatnie zamówienia złożone, można było wyruszyć.
Dzień wstał wyjątkowo piękny. Słońce już od samego rana radośnie przyświecało pracującym w pocie czoła ludziom, zapowiadając kolejny z upalnych dni, jakich tak wiele mieli już za sobą. Temperatura była jednak wyczuwalnie niższa, co zawdzięczać można było bliskiemu sąsiedztwu gór. Powiewał także wiatr, niosąc ze sobą powiew świeżości, dający nadzieję na to, że wkrótce na horyzoncie ujrzeć będzie można nie tylko szarość wypalonego nieba zlewającą się z równie wypaloną ziemią, ale także trochę chmur. Oczywiście, deszcz był potrzebny, a jakże. Wszyscy jednak liczyli na to, że te główne ulewy, które zawsze po takiej długiej suszy zwykły następować, poczekają nieco aż nowo przybyli zdołają postawić ściany swych domostw, a co najważniejsze, zwieńczyć owe ściany dachami.
 
Kerm jest offline