Wątek: Hekaton
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2019, 01:33   #5
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ttUE3V28G1M[/MEDIA]
Ból i mdłości… temat przewodni piątkowego poranka przewijał się odkąd tylko Eden otworzyła oczy w swoim pokoju, swoim łóżku - tyle z dobrych informacji. Nie wiedziała jak się tam znalazła, ani ile wypiła zeszłej nocy, ale chyba sporo skoro nie pamiętała praktycznie niczego. Obolała, z zelówką zamiast języka i wstrętem do światła… jednak obudziła się u siebie. Niezbyt podobał się jej fakt, że bez ubrania, które walało się dookoła. Chwilę zajęło jej zanim zorientowała się że nie tylko jej ciuchy tam leżą. Kolejne odkrycia też nie przysparzały uśmiechu, ani ulgi. Chwytając się ścian wyszła z sypialni na korytarz i przedzierała się przez pobojowisko, mijając pozostałości porządnej imprezy, czyli pole regularnej bitwy już po jej minięciu.
Korytarz, schody, salon i kuchnia. Wreszcie żywi ludzie, przytomni. Pierwszy łyk czegoś zimnego co nie zawierało alkoholu. Pinky powoli zaczynała odżywać, co prawda był to powrót ze stanu rigor mortis do komy… ale szło ku lepszemu. Póki nie pojawił się jej ojciec.
Wystarczył jeden rzut oka aby wiedziała że jest źle. Nie uśmiechał się, porozumiewał tonem rozkazów, oficjalnie. Czyli ostro przegięła pałę - patrząc po wystroju domu chyba wiedziała dlaczego.

Myliła się, prawda była o wiele gorsza.

- Żona… - powtarzała niepewnie, gapiąc się urzeczona na tandetną obrączkę. W pierwszym odruchu chciała uwierzyć, że to żart. Ojciec szybko przedstawił dowód na to, że jednak się ożeniła… podwójnie. Na szczęście Rikke i Silje miały równie nietęgie miny, czyli wpadły w to wspólnie i od razu po szyję, na spontanie. Może gdyby nie ból głowy, udałoby się znaleźć rozwiązanie.

Ten dzień nie był dobry, od samego początku. Niespodzianka goniła niespodziankę, kolejna nadeszła nim Eden zdążyła przetrawić ostatnią. Ta sprawiła że krew zmroziła się jej w żyłach. Patrzyła jak twarz Paige gapi się pogardliwie z holoekranu, a spiker mówi o samobójstwie.

- O kur… - szepnęła, ale więcej nie wolno było pokazać. Popatrzyła po przyjaciółkach, biorąc się w garść na trybie awaryjnym. Szybkim krokiem przedreptała przez kuchnię, mijając ojca po lewej stronie. Chciał porozmawiać. Pilnie. Ona też, chociaż nie z nim i nie na ten temat jaki jemu chodził po łysej głowie.

- Chwilę, zrób sobie kawę, ok?
- przeszła obok, całując go w policzek. Podeszła do lodówki, otworzyła ją i wyciągnęła szufladę, a z niej cztery litrowe butelki z plastiku. Z szafki przy oknie pobrała czerwony kuferek.

- Siadajcie i wyciągnijcie lewe przedramiona na blat - zarządziła słabym głosem, mocując butelki pod okapem nad ich głowami. Do każdej podłączyła linkę kroplówki i po odkażeniu skóry, podłączyła je żonom i Michaelowi.

- Będzie dobrze, zaraz wrócę… spokojnie. Zaraz pogadamy. Nie przejmujcie się, coś wymyślimy - mamrotała do nich i posyłała blade uśmiechy. Tylko gdy pochylała się nad hakerką szepnęła jej - Zrób wszystko żeby nas z tym pustakiem nie powiązali - i jak gdyby nigdy nic poszła dalej, aż zatrzymała się przed ojcem.

- Wyjdziemy zapalić? - spytała z rezygnacją, zgarniając z blatu butelkę wody.

Dredziara skinęła głową ale jak na swój standard była dziwnie milcząca. Zresztą druga żona Pinky też. Cichutko dały się podpiąć pod kroplówki i gdy córka z ojcem wychodzili z kuchni widać było, że wyjmuje z bocznej kieszeni spodni swój deck. A Eden i Dorian van Nispen wyszli z kuchni, przez korytarz ku living room. Tam wargi przybranego ojca Eden zacisnęły się w wąską kreskę gdy zobaczył degrengoladę na sofie w trzech osobach. Ale nic nie powiedział. Sapnął tylko już poważnie wnerwiony gdy otworzył drzwi na taras a tam przywitał ich schizolski uśmiech cyberlamy. Stary wojskowy machnął ręką na irytujący go hologram odganiając go w cholerę. Wreszcie wyszli na taras a on zamknął za sobą drzwi. Założył ręce za siebie, staną w lekkim rozkroku i gestem i miną dał pole do popisu swojej świeżo ożenionej córce.

Więc tak czuł się skazaniec postawiony przed plutonem egzekucyjnym… jednoosobowym, ale zawsze. Dobrze że przyjechał sam, bez wsparcia w postaci presji dodatkowych osób, luf i wyrzutów.

- Tato… to nie tak jak… -
zaczęła, ale w połowie nieśmiertelnej sentencji urwała, wbita w ziemię jego spojrzeniem. Nogi się pod nią załamały, więc klapnęła tyłkiem na schody. Dobrze że się w cokolwiek ubrała. Dobrze, że nie zastał ich wszystkich w jednym łóżku… o ile ze sobą spali. Chyba...o cholera.

- Jest piątek, południe… a ja siedzę tutaj, co znaczy że nie poszłam do pracy. Zaniedbałam obowiązki i nałożone na mnie zobowiązania. Zawiodłam zaufanie Antunovića… parę dni przed wymarzonym stażem. Dodatkowo chyba… rozwaliłam oszczędności na imprezę. Weselną… swoją i dziewczyn. Ożeniłyśmy się po pijaku, nie pamiętam, naprawdę - pokręciła głową, odpalając papierosa i robiąc minę kajającej się szczerze córki z gatunku wyrodnych. Zaciągnęła się, drżały jej ręce - Wychodzi, że to dokładnie to na co wygląda. Przepraszam, na pewno jesteś wściekły i zawiedziony. Ciebie też zawiodłam… nie powinnam cię narażać na podobne ambaranse, z pewnością żałujesz że mnie przygarnąłeś. Rozumiem jeśli będziesz naciskał o zrzeczenie się nazwiska - mówiła cicho, patrząc na płonącego fajka przez łzy. Dała dupy, po całości. Szkoda że oberwał ten na którym jej najbardziej zależało. Mógł oberwać - W poniedziałek załatwię co trzeba, przed pojechaniem do firmy. Nikt cię z tym nie połączy.

Słuchał, patrzył i milczał. Cały czas jak mówiła. I jak w końcu się rozkleiła. Miał twarz jak surową maskę jaką pewnie obdarzał w pracy swój personel a zwłaszcza rekrutów. Ale na koniec podszedł do barierki tarasu i oparł się o nią. Nadal milczał. W końcu pokręcił głową i wreszcie się odezwał.
- I co ja mam z tobą zrobić Eden? - zapytał wpatrzony gdzieś w ogród. Chyba nawet w ten brodzik z kisielem. Westchnął i spojrzał na rozklejoną córkę. Odbił się od barierki i podszedł do niej obejmując ją i przytulając do siebie mocno.
- Nie gadaj głupot z tym nazwiskiem. Nic takiego się nie stało. Jakoś to odkręcimy. Zadzwonię do prawnika i on wszystko załatwi. Jakaś chwilowa niepoczytalność, działanie pod wpływem czy cokolwiek innego. W parę dni i będzie po sprawie, nie ma się czym martwić. - powiedział uspokajająco tuląc ją do siebie i mówiąc gdzieś do czubka jej głowy. Jak tak mówił, tak jakby już obmyślił cały plan i co dalej robić to można było już pomyśleć, że jest z górki. Miał przecież odpowiednich ludzi do tej czy innej roboty i to co mówił brzmiało przekonująco.

- Błagam, tylko nie mów Alison - chlipnęła, wtulając się w niego z całej siły. Jednak chyba była szansa, że nie przestanie z nią gadać i nie zacznie udawać że się nie znają. Tak samo jak zachowanie sprawy z dala od wszędobylskich łap macochy.
- Ale przynajmniej nie powiesz, że padło na jakiegoś patałacha o szemranej przeszłości, przy którym się stoczę… - zaśmiała się przez łzy, kiwając się do przodu i do tyłu. Pociągnęła nosem, koniec otarła dłonią i popatrzyła ojcu w oczy - Jeśli… nadal mnie kochasz? Nawet jeśli zrobiłam coś okropnego?

Chwilę patrzył na nią pochylając nieco głowę aby spojrzeć w twarz swojej przybranej córki. I niespodziewanie uśmiechnął się. Pierwszy raz odkąd go dzisiaj zobaczyła. Potargał jej czuprynę tak samo jak kiedyś to robił gdy była małą dziewczynką.
- Daj spokój. Nie zrobiłaś nic co nie przystoi młodości. Przynajmniej nie musiałem odbierać cię z aresztu. - uśmiechnął się łagodnie i przytulił ją jeszcze raz. Pamiętała, że mimo chodem przemykała się po rodzinie plotka, że podobno kiedyś coś zmalował jak był młody, że właśnie ojciec musiał go odbierać z aresztu. I potem zostało w nim to na lata. Wstyd i upokorzenie z własnego zachowania i tego, że ojciec widział go za kratami. Nawet jeśli oficjalnie nic się wtedy wielkiego nie stało, mała szkodliwość czynu i takie tam. Niezbyt wiedziała o co wtedy poszło i jak to wyglądało. Ale teraz pewnie właśnie pił do tamtych wydarzeń gdy on pewnie był w podobnym wieku jak ona teraz.
- Oczywiście, że cię kocham Eden. Nigdy o tym nie zapominaj. Kocham cię tak bardzo, że na przykład wymarzyło mi się być na ślubie mojej córki. - dodał całując ją w czubek głowy i pozwalając sobie na drobną uszczypliwość na koniec.

- Jeśli chcesz możemy powtórzyć moment ślubu… tylko proszę, przed kolejnym weselem potrzebuję ze dwóch kroplówek… i jednej transfuzji - oparła się o niego, przestała też beczeć. Zrobiło się miło, spokojnie i bezpiecznie, jak zawsze kiedy był obok.
- Na ten właściwy ślub zaproszę cię jako pierwszego, obiecuję - ostatni raz pociągnęła nosem. Zanim dorzuciła coś jeszcze, uśmiech jej zbladł. Popatrzyła też na papierosa z nagłą uwagą. - Widziałeś wiadomości? Te zanim wyszliśmy. Tamten łysy pustak który próbował strzelić samobója.

Poklepał ją pocieszająco po plecach i uśmiechnął się w stylu, że już jest i będzie dobrze. Na uwagę o wiadomościach zmarszczył brwi i zatrzymał się. Potem zamknął oczy. I zacisnął mocno powieki. W końcu potarł nasadę nosa palcami.
- Eden. Czy miałyście coś z tym wspólnego? - zapytał jakby bał się odpowiedzi jaka by ona miała nie być.

- Nie otrułyśmy jej, ani fizycznie niczego nie zrobiłyśmy. Masz na to moje słowo - zapewniła ciągle patrząc na papierosa - Zmajstrowałyśmy jej profil na portalu z sex-ogłoszeniami. Dostała go, parę osób to zobaczyło. - zrobiła przerwę oddychając powoli - Jednak nie jest taka mocna jak próbowała wszystkim wmawiać. Sijle… znasz ją. Czyści wszystko i zaciera ślady. Powinnam… - zamilkła, przełykając ślinę i zwiesiła głowę - Powinno być mi przykro, ale nie jest. Przepraszam tato, nie umiem się nią przejąć. Nie po tym co mi zrobiła.

- Matko, dziewczyno!
- żachnął się pan van Nispen. Pokręcił głową i wrócił do balustrady tarasu. Znowu się o nią oparł na szeroko rozstawionych ramionach i milczał chwilę trawiąc to wszystko. - Nie powinnaś tego robić Eden. - powiedział cicho wpatrzony gdzieś w krzaki żywopłotu przy ogrodzeniu.
- Mogą teraz tego być kłopoty. To nie jest jakaś sekretarka i jej rodzina a sprawa stała się głośna. Nie chcę nawet myśleć co będzie jeśli ona nie przeżyje. - pokręcił swoją łysą głową. Odwrócił się od balustrady i podszedł znowu do niej. - Nie powinnaś tego robić. Na razie nikomu ani słowa na ten temat. Twoje towarzystwo też nie. Na pewno policja wdroży oficjalne śledztwo. Czy jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć? - zapytał patrząc uważnie na swoją przybraną córkę.

- Wierzę w Silje, jest najlepsza i o to czy któraś zacznie paplać się nie martw. Wiemy o tym tylko my, we czwórkę. - wstała ze schodów, prostując się z ramionami skrzyżowanymi z przodu w pozycji obronnej, zamkniętej - Tamtego wieczora Paige była bardzo hojna. Dała dotacje z paru kont-krzaków na klinikę dla dzieciaków z chorobami genetycznymi. - przeszła obok niego, rzucając dopalającego się papierosa żeby wziąć nowego.

- Nie powinnam… tak, bo mogą być kłopoty. Tylko z tego powodu - odpaliła go, walcząc ze złością - Przez tyle lat to ona poniżała, gnębiła i wyzyskiwała ludzi. Ten jeden raz poczuła jak to jest po drugiej stronie szali. Zasłużyła, tak jak ty nie zasłużyłeś żeby cię z tym mieszano. Przepraszam, naprawdę mi przykro… z twojego powodu, nie jej. Czy coś jeszcze? Nie, o samobójach zwykłych ludzi nie mówią w mediach. Tylko o tych z parciem na szkło. - odwróciła się powoli stając do mężczyzny plecami. - Opcja z wydziedziczeniem nadal aktualna.

- Eden a co zrobisz jeśli za kilka lat będziesz już miała własną praktykę lekarską albo dział naukowy i ktoś będzie cię wkurzał. Otrujesz go? Doprowadzisz do próby samobójczej? Eden, ten świat jest tak poukładany, że schematy się powtarzają. Jak ze złodziejem czy rabusiem jeśli udało się raz to jest zachętą aby zrobić to ponownie. Czy taka chcesz być w przyszłości Eden? Niszcząca wszystkich którzy staną jej na drodze czy po prostu będą ją wkurzać? -
przybrany ojciec patrzył na swoją przybraną córkę poważnie zaniepokojonym wzrokiem. Martwił się. I widocznie nie chciał by taki schemat zachowań utrwaliła w sobie.
- I czy pomyślałaś już o konsekwencjach? Zamierzasz obrać karierę naukową i lekarską. Jak się miałyby do tego coś takiego jak procesy o sex-profile czy próby samobójcze. Nawet jakby cię oczyszczono z zarzutów. To wróci. Prędzej lub później, mniejszym lub większym rykoszetem. Wyobrażasz to sobie? Siedzisz sobie w swoim gabinecie lekarskim i pacjent rzuca ci w twarz czymś sprzed dwudziestu lat? Ogłaszasz jakieś odkrycie naukowe i ktoś na konferencji nawiązuje do procesów sprzed lat? Dyskutujesz z kimś a ktoś ironizuje, że jeśli się z tobą nie zgodzi to sprokurujesz mu coś jak Paige? Czy chcesz każdego dnia wstawać i zastanawiać się czy ten dzień też uda się przeżyć w spokoju czy jednak ktoś się o to zaczepi? Czy tak chcesz żyć przez resztę życia Eden? W strachu i nienawiści? Ile tak wytrzymasz? I co z tym zrobisz? Zmienisz się w lodową wiedźmę, wypaloną skorupę czy zszarpany kłębek nerwów? Takie mogą być konsekwencje Eden. Pomyśl o tym. Już nie chodzi o Paige, jej ojca, o mnie czy naszą rodzinę. Ale o ciebie Eden. O twoją przyszłość, o serce i duszę. - mówił szybko i z przekonaniem. I z przejęciem. Przejął się i traktował sprawę poważnie. Jakby patrzył na to nie tylko z perspektywy ostatniej nocy i obecnego piątkowego popołudnia. Nawet nie z perspektywy najbliższych dni czy tygodni. Ale nadchodzących lat i dekad. I chyba nie chciałby jeden młodzieżowy numer zaważył o reszcie jej życia.

- Oj tato… - burknęła z papierosem w ustach. Rozejrzała się i z pewnym wahaniem podniosła kubek z zielonkawą cieczą. Powąchała go, nie trącił ani alkoholem, ani moczem… była szansa że się nie otruje…

- Nie, nie myślałam o konsekwencjach - przyznała, odstawiając kubeczek. Lepiej chyba nie ryzykować po takiej imprezie - Mam dziewiętnaście lat, naukę powinnam skończyć za 6 lat… ale skończyłam ją ekspresowo, w zeszłym roku. Jeśli mam robić błędy to teraz… i niech wraca. - wzruszyła ramionami bardzo ostentacyjnie aby pokazać że nic jej to nie obchodzi przecież, wcale i w ogóle, a dłonie zaciska na przedramionach bo się zrobiło zimno - Gdy pacjent lekarzowi umrze i lekarz zostanie zabity. Gdy budowlaniec wybuduje dom który się zawali i jemu dom zburzą, lecz jeśli ktoś umrze przy waleniu domu i jego zabiją. Jeśli syn ojca uderzy rękę mu utną - mruknęła wciąż unikając patrzenia na rodziciela.
- Kodeks Hammurabiego, na pewno kojarzysz. Nie musisz się martwić, nie zmieniam się w sadystycznego psychopatę. W tym jednym wypadku było warto. Jeśli przez to będę znosić konsekwencje do końca życia, to zniosę. - pstryknęła papierosem do basenu z kisielem - I tak to już robię, co szkodzi dołożyć jeszcze jedną cegłę?

- Oh, Eden.
- facet westchnął znowu. Trochę trudno było odczytać czy ze zmartwienia czy z ulgi. Objął ponownie swoją córkę i znów pocałował ją w czubek głowy. - Cokolwiek się stanie Eden, jesteś moją córką. I proszę cię, nie dźwigaj tych ciężarów sama. I dziękuję, że mi zaufałaś i powiedziałaś mi o tym wszystkim. Zadzwonię do prawnika, zobaczę co da się zrobić. - powiedział cicho mocno ją przy tym ściskając i poklepując po plecach. - Potrzebujesz czegoś? Mogę jakoś ci pomóc? - zapytał odchylając się lekko by na nią spojrzeć.

- Kroplówki, aspiryny i śniadania… albo raczej lunchu - uściskała go mocno - Chyba pora na lunch, zjesz z nami? Coś zamówimy, bo wątpię żeby… znalazło się coś innego niż wczorajsze resztki. A nie, czekaj. Mam jajka. To już coś - pocałowała go w policzek - Nie martw się, nie mną.

- A ty mną.
- uśmiechnął się nadstawiając policzek do ucałowania. Potem razem wrócili do kuchni. Sytuacja się nieco zmieniła. Cała trójka nadal siedziała pod kroplówkami ale o ile Rikke i Michael oglądali lokalne wiadomości gdzie afera z Paige która w stanie ciężkim trafiła do szpitala to Silje gorączkowo pracowała na swoim deck’u. W lodówce Pinky znalazła jajka. I trochę różnych różności. Ale na pełnoprawne śniadanie to chyba tylko soków by starczyło dla każdego. Resztę trzeba było zamówić. Na szczęście istniało przecież gotowe jedzenie na wynos a nawet z dostawą do domu. Kwadrans czy dwa i będzie pod drzwiami. Tylko trzeba było najpierw zmajstrować trochę miejsca w tym poimprezowym bałaganie. Trójka podpięta pod kroplówki jeszcze dobre parę minut będzie dość mało mobilna. Na chodzie zostawiała tylko Eden z cichym szmerkiem w skroniach i gdzieś za potylicą oraz jej ojciec. On zresztą zaczął od porządkowania stołu zostawiając jej zrobienie zamówienia. Pozostała dwójka miała niewyraźne miny. Trochę jakby chcieli pomóc ale nie mogli się ruszyć póki są pod kroplówkami. No i zwłaszcza Rikke wyglądała na przejętą oglądanymi wiadomościami i szaleńczo pracującą Silje która była skoncentrowana i poważna.

- Zamówmy pizzę, tak najprościej - Eden przerwała ciszę, kręcąc się pomiędzy przyjaciółmi i sprawdzając ich stan. Przed każdym postawiła szklankę wody, do środka wrzucając po małej tabletce. Podobny zestaw zafundowała sobie, wystarczyło bólu głowy jak na jeden poranek.
- Rikke, co z Jo? - spytała żony, aby odwrócić jej uwagę od ekranu.

- A nie wiem… tutaj siedzę… chyba cicho coś… - szarowłosa wydawała się kompletnie zaskoczona pytaniem kumpeli a od pół doby żony. Zerknęła na Michaela ale temu chyba też to umknęło bo wzruszył ramionami. Silje nie było co pytać. Widać było, że skupiona jest na swoim decku. Ledwo starczyło jej przytomności aby odebrać oferowaną szklankę. Ojciec chyba w ten dyskretny sposób chciał jej oddać swobodę manewru sam zajmując się porządkowaniem stołu w z drugiej strony kuchni.

- Zobaczę co z nią. Mickey, chodź ze mną. Na wypadek gdyby trzeba było użyć środków przymusu bezpośredniego - Pinky mruknęła zmęczonym tonem, patrząc na kończącą się kroplówkę blondyna i na korytarz prowadzący do łazienki, gdzie ostatnio widziano blondynkę.
- Rikke, pomóż tacie ze sprzątaniem gdy skończysz - uścisnęła krótko żonę numer jeden, robiąc to samo z żoną numer dwa, ale jej nie przeszkadzała gadaniem.

Hakerka wydawała się w swoim wirtualnym świecie. Kiwnęła tylko swoimi dredami półprzytomnym ruchem skoncentrowana na swoim zadaniu. Rikke też pokiwała głową i sądząc z wyrazu twarzy wspólne zadanie z nowym tatusiem było jej bardzo na rękę. Aż się doczekać nie mogła kiedy ta kroplówka się skończy. Michael zaś skinął głową, odpiął się od przewodu i ruszył razem z gospodynią korytarzem. Znów zaatakowała ich cyberlama. Aurat byli ze dwa kroki od drzwi łazienki gdy ta sfazowała przez te drzwi, wybiegła wprost przed nich jakby chciała ich staranować ale o krok przed nimi zatrzymała się i wyszczerzyła tym swoim wyszczerzem szczerego LSD. Michael sapnął i przygiął się jakby nie był pewny czy uciekać, kryć się, paść na ziemię czy zaatakować to obce coś. Dopiero sekundę później właśnie sapnął prostując się z ulgi.
- Zabieraj się stąd! - warknął zirytowany i machnął ręką na cyberzwierzę. To rzeczywiście pognało gdzieś korytarzem i droga do łazienki była wolna.
W łazience znaleźli Jole. Zastygła z głową na wyciągniętej dłoni i włosami po obu stronach muszli. Mocno zapaskudzonej tym co ulało się blondynie. Ale w tej chwili chyba po prostu spała. Gdy oboje pochylili się nad nią zaczęła coś marudzić i majaczyć. Wyglądało na to, że poza tym, że zdradza wszelkie oznaki zaawansowanego nabzdryngolenia to chyba nic jej nie jest.
- To co? Pod prysznic czy przenosimy ją gdzieś? - ochroniarz zapytał wskazując na kabinę prysznicową obok albo na drzwi przez jakie właśnie weszli.

- Pod prysznic, ograniczymy ilość rzygów na metr kwadratowy - Pinky wskazała kabinę, łapiąc barmankę pod pachami. Wymownie spojrzała na jej nogi, a potem na ochroniarza - Umyjemy ją, podepniemy pod kroplówkę i za pół godziny będzie jak nowa… no może troche używana, ale w całkiem przyzwoitym stanie - zamilkła, obserwując rozmówcę przez taflę lustra, żeby nie było że się na niego bezczelnie gapi - Mickey… pamiętasz co się wczoraj działo? Już tutaj, u mnie. - odkaszlnęła i wskazała oczami sufit, a pośrednio sypialnię gdzie na koniec końców dotarła. Ale nie sama.

- Noo… trochę… - blondyn zawahał się może dlatego, że zmagał się z dziurami własnej pamięci a może dlatego, że zmagał się z nogami koleżanki z pracy. Co jak co ale łazienka na parterze robiła jako pomocniczą i rezerwową więc średnio nadawała się do manewrowania dwóch osób które niosły trzecią i to bezwładną. I ledwo co ją wzięli musieli ścieśnić się aby postawić blondynę do pionu w kabinie która zdecydowanie nie była projektowana na trzy osoby.

- Niezła impreza była. Fajerwerki, laski w kiślu i w ogóle chlanie na całego. - powiedział próbując ustawić Jo do pionu. Ale leciała im przez ręce. Chyba trzeba było pozwolić jej usiąść na dnie brodzika albo ktoś by ją musiał cały czas trzymać. - No i w końcu chyba wylądowaliśmy w łóżku. U ciebie na górze. Tak mi się wydaje. Tylko nie pamiętam dokładnie kto tam jeszcze był. - ochroniarz wzruszył ramionami na znak, że chwilowe wysiłki aby przywołać wspomnienia z ostatniej nocy spełzły na niczym.
- Co z nią robimy? - zapytał o radę względem prysznicowej pozycji blondyny.

- Myjemy i przeniesiemy na górę. - Pinky jak mogła, operowała niezbyt poręczną w takim ścisku słuchawką prysznica. W końcu dała sobie spokój, po prostu wieszając ja u góry i mocząc całą trójkę, ale za to zaczęło iść szybciej - Tam też da się ją podpiąć pod butlę, niech dojdzie do siebie, a jak dojdzie to wróci na dół - mówiła zrezygnowanym tonem, próbując nie patrzeć na blondyna obok. Wystarczy że w ciasnocie czuła jego obecność bardzo wyraźnie.
- Czyli… przespałam się z tobą. Możliwe że dziewczyny też tam były. Żony… moje. O rany… - jęknęła wreszcie, kontynuując mycie blondynki - Jeżeli zrobiłam ci wczoraj coś… nie wiem, głupiego, albo… przepraszam. Tak na wszelki wypadek.

- Myślę, że jak ktokolwiek zrobił z nas coś głupiego to chyba nie ma o czym mówić w takiej sytuacji. A zresztą! Wątpie by wczoraj ktoś z nas nie zrobił czegoś głupiego!
- zaśmiał się przybierając ton, że nie ma o czym mówić ale musiał przerwać bo do Jolene chyba dotarło, że jest mokra, pod prysznicem i w ogóle bo zaczęła piszczeć i miotać się a w tej ciasnocie było to cholernie niewygodne. W końcu Michael miał dość i przekręcił ją tyłem do siebie w jakimś nelsonowym chwycie unieruchamiając ją względnie na tyle aby dało się dokończyć ten prysznic.
- Cholera a jak wstałem to wydawała się najmniej piana z nas wszystkich. - zdziwił się gdy już zakręcali wodę i we trójkę wygramolili się z ciasnej kabiny. - Wiesz co? Leć po tą kroplówkę a ja ją zaniosę na górę. Tam do ciebie? - zapytał i w końcu złapał barmankę zupełnie jak pan młody pannę młodą aby przenieść ją przez próg.

- Mickey? - barmanka objęła szyję kolegi z pracy i niespodziewanie zareagowała dość przytomnie.

- Tak, Mickey. Chodź Jo, idziemy do łóżka. - ochroniarz potwierdził skinieniem głowy i okręcił się aby stanąć frontem do drzwi na korytarz.

- Znowu? I zaniesiesz mnie? Jej, jesteś taki kochany! - wybełkotała blondyna ale akurat jak się obróciła razem z trzymającym ją facetem to jej wzrok padł na gospodyni. - O! Pinky! Ciebie też kocham! Kochana jesteś! I wszystkiego najlepszego na nowej drodze! - barmanka wyraźnie się rozrzewniła i rozczuliła na widok Eden wyciągając ku niej dłoń.

- Znowu? Czyli byliśmy… Jo, powiedz co się stało wczoraj - poprosiła łapiąc ją za rękę - Proszę, powiedz dlaczego… z kim u mnie w sypialni. Jak skończyła się wczorajsza impreza? - spojrzała na nią prosząco i nie patrząc w żaden sposób na blondyna.

- No jak?! Jestem waszą druhną! I mówiłyście, że jestem najlepszą druhną jaką mogłyście mieć! - blondynka złapała z dłoń Pinky i popatrzyła na nią z pijanym rozrzewnieniem i nieskrępowaną szczerością. - A ja wam mówiłam, że jesteście najlepszymi pannami młodymi jakie mogły mi się trafić! - zaśmiała się ale musiała puścić dłoń gospodyni bo Mickey zaczął wynosić ją z łazienki i kierować się na piętro.

Dalszą część mokra blondynka opowiedziała trochę chaotycznie i z przerwami gdy kumpel z pracy wnosił ją po schodach na górę.
- I ten numer jaki odwaliłyście szlauchowi! Epickie! Dawno się tak nie uśmiałam! - roześmiała się niesiona barmanka gdy już byli u szczytu schodów. - O właśnie a na końcu skończyło się u ciebie. - pokiwała mokrymi włosami gdy akurat Michael wnosił ją z powrotem do sypialni gospodyni. Mówiła jakby to co się działo ostatniej nocy w tej sypialni do jakiej właśnie wrócili kojarzyło jej się bardzo pozytywnie. W każdym razie blondyn właśnie ją ułożył na łóżku Eden.

- Trzeba by się wytrzeć. I przebrać w coś suchego. - powiedział gdy ułożył mokrą blondynę na łóżku. Po tym wspólnym prysznicu całą trójką byli mokrzy. Gospodyni miała wrażenie, że z jednej strony też jest ogromnie ciekawy relacji Jole co się tutaj działo ostatniej nocy a z drugiej trochę obawia się tego co może usłyszeć.

Nie był w tym sam. Rewelacji z samego poranka wystarczyłoby Pinky na cały tydzień, albo i miesiąc. Niestety dostała paczkę skompresowaną… ciągle dostawała. Do tego teraz zrobiło się jej zimno. Mickey dostał kroplówkę i prochy, ona z tego wszystkiego nie podjęła kuracji, więc nadal pozostawała narażona na pełnię kaca oraz resztek zatrucia alkoholowego dnia poprzedniego.
- Ściągnę z niej łachy i dam koc. - mruknęła dość neutralnie, pokazując palcem szafkę przy drzwiach - Druga szuflada od dołu… weź coś sobie.

Mikcey pokiwał głową i zostawił blondynę w rękach różowowłosej. Podszedł do wskazanej szafki i zaczął z niej wybierać ubrania pozostawione ze swoich poprzednich wizyt. Wyszedł z sypialni do pobliskiej łazienki aby się wytrzeć i przebrać. Gospodyni zaś została sama ze swoim mokrym gościem w swoim łóżku. Jo symbolicznie współpracowała przy etapach ściągania mokrego ubrania i wycierania jej do sucha. Głównie poprzez zachowanie biernej postawy z delikatną nutką współpracy.

- Skup się Jo - Eden w końcu nakryła ją kocem, gdy przebraną położyła na wznak na materacu - Kto jeszcze wie o Pustaku? Tym że brałyśmy udział w robieniu tego profilu. - przytrzymała głowę blondynki, ściszając głos - To ważne. Pustak trafił do szpitala po próbie samobójczej, będą szukać i pytać. Muszę wiedzieć kto prócz nas o tym wie. Pamiętasz komu gadałyśmy i co? Jesteś naszą druhną, ogarniałaś nas w nocy. Potrzebujemy cię teraz też…

- Co? Pinky co ty pierdzielisz? W jakim szpitalu?
- blondyna wyglądała jakby próbowała się skupić na tym co mówi jej kumpela ale miała z tym wyraźne trudności. - Ten profil wyszedł wam świetnie! Wszyscy go oglądaliśmy. O tutaj, na tym łóżku. - Jole załapała z grubsza o co pytała rozmówczyni i poklepała łóżko na jakim leżała trochę wskazując też miejsce gdzie można było opuścić holoekran i coś sobie obejrzeć.
- Jak to w próbie samobójczej? - podniosła wzrok i popatrzyła pytająco na gospodynię.

- Co za wszyscy? Konkretnie. Ja, ty, Silje, Rikke, Mickey… i kto jeszcze? - Pinky potrząsnęła ją lekko na otrzeźwienie - Pustak nie wytrzymał presji, wiesz jak to jest z tymi atencyjnymi zdzirami. Ciekawe czy się cięła, nieważne. Trafiła do szpitala, w mediach o tym trąbią. Dlatego musimy wiedzieć kto jeszcze widział profil i umie go połączyć z nami… do tego trzeba trzymać gęby na kłódki. Pomyśl Jo, kto jeszcze?

- O cholera…
- barmanka ze “Styxxx’a” burknęła i potarła sobie czoło dłonią gdy zaczynało do niej docierać co się stało ale umysł i ciało jeszcze nie nadążały z odpowiednio dobranymi reakcjami i mimiką więc wychodziło to dość flegmatycznie i z opóźnieniem.
- Nie, nie, czekaj… Rikke nie było… Ona została na dole z tym od fajerwerków… Bo ja chciałam się dobrać do Silje a ta mi chciała coś pokazać… Że się uśmieję i mi gacie spadną z wrażenia czy coś jakoś tak… To mnie zaczęła ciągnąć do ciebie… Znaczy tutaj. Ale tutaj napatoczyłyśmy się na ciebie i Michaela… Właściwie to w korytarzu bo zaczęliście zanim doszliście tutaj… No to Silje zgarnęła was i razem tutaj oglądaliśmy… No tak, chyba tak… Bo Rikke też była ale chyba przyszła później… Z tym wydziaranym… No tak, i przecież robiłyśmy dziewczynom konkurs zmywania kiślu i było kupę śmiechu… Ale cholera nie pamiętam czy to było przed czy po… - blondyna mówiła powoli gdy z mozołem się przebijała przez zaćmę i luki w pamięci z ostatniej nocy.

Bez tragedii, nie było aż tak źle jak van Nispen sądziła na samym początku. Trochę beznadziejnie, ale nie w skali tragedii.
- Wykolczykowany od fajerwerków… z Rikke. - potarła palcami skronie, czując że zaraz eksploduje jej głowa - Co zaczęliśmy z Michaelem? Nie mów że to co myślę - przesunęła dłonie w dół, naciągając skórę policzków.
- I konkurs zmywania… - zatrzymała się w ruchach i mowę po to, aby spojrzeć na łóżko. Szybko stoczyła się, ściągając kołdrę i oglądając materac czy znajdzie tam wspomnianą maź w dużej ilości. Jeśli tak ktoś tarzał się w wyrze przed myciem - Konkurs kisielu? Kto wygrał?

- Właściwie to nikt. W końcu chyba prawie wszyscy wskoczyli do łazienki, żeby pomóc im się umyć. Fajnie było.
- barmanka zaśmiała się filuternie do swoich wspomnień. Obserwowała chwilę na krzątającą się przy łóżku gospodyni z tym leniwym uśmiechem na twarzy.
- I jak to co robiliście z Michaelem? Nie strugaj niewiniątka. Po co poszliście we dwójkę do sypialni? Te holodyski oddać? Daj spokój Pinky, nawet jakby kogoś tu dzisiaj w nocy nie było to by tego nie łyknął. - blondyna machnęła dłonią zbywając taki pomysł. W tym czasie Eden z grubsza ogarnęła łóżko i co prawda po takiej nocy i wieczorze pościel do najczystszych nie należała i miała różne plamy niewiadomego pochodzenia ale raczej żadna nie pasowała do strefy obszarowego rażenia jakie musiałaby zostawić osoba oblepiona kleistym żelem.

- Idę się przebrać, poleż tutaj i postaraj przespać. Ogarnę się to przyniosę ci prochy, na razie leż - burknęła, odgarniając różowe włosy na plecy. Z panela ściennego wywołała niewielką holokrawiaturę, ustawiając niskie natężenie światła, a także przyciemniając szyby przez co wewnątrz sypialni zapanował prawie mrok. Z szafy wyciągnęła ubrania bez śladów potu, alkoholu i wymiocin, człapiąc zrezygnowana do łazienki. Ogarnięcie Jo zajęło dostatecznie dużo czasu, aby Mickeyowi w niczym nie przeszkadzała. Chyba powinni pogadać, zanim wrócą na dół. Albo przynajmniej wybadać w jakim stopniu powinni przestać się do siebie odzywać.

Pomysł aby się przespać w cywilizowanych warunkach przypadł barmance i druhnie do gustu. Ułożyła się wygodniej, nakryła pościelą, pomachała na pożegnanie wychodzącej gospodyni i zabrała się za te zasypianie. W tym czasie gospodyni dotarła do drzwi łazienki na piętrze. Michael rzeczywiście kończył swoje ablucje bo zastała go jeszcze wewnątrz ale sądząc po widoku zza mlecznej szyby i odgłosach już się ubierał.
- I co? Będzie żyć? - zapytał zza drzwi szykując się do wyjścia gdy pewnie też zorientował się, że stoi po drugiej stronie.

- Przeżyje - łatwiej było zająć się problemami innymi niż własne. Tym razem również Pinky zaczęła od spraw ogólnych żeby nie przeprowadzać od startu trudnych rozmów o poranku.
- Przebrałam ją i położyłam u siebie. Odeśpi i będzie jak nowa - mówiąc ściągnęła wczorajszą kieckę, zamieniając ją na ręcznik. Oparła się o ścianę czekając na zmianę pod prysznicem - Skończę ze sobą to przyniosę jej prochy i przetoczę glukozę. Pomoże… a im szybciej stanie na nogi, tym prędzej powie co tu się do diabła wydarzyło.

Drzwi otworzyły się i wyszedł z nich już przeprany i przebrany ochroniarz. Chociaż włosy miał jeszcze mokre.
- No to dobrze. - pokiwał ciemno blond mokrą głową ustępując miejsca gospodyni. Stanął jednak na korytarzu i popatrzył na nią niepewnie. - A mówiła coś co się tu działo wczoraj? - zapytał z tą niepewną miną co go ominęło po wyjściu.

- Wygląda na to, że… był konkurs mycia lasek z kisielu. W tej łazience - puknęła stopą w drzwi - Ty, ja… Silje, Rikke, Jo… jakiś koleś od fajerwerków i nie wiem kto jeszcze, ale możliwe że odwaliliśmy masowe bzykanie - skończyła zmieszanym tonem, mijając go w drzwiach - Obawiam się… - zacisnęła wargi, kręcąc głową - nigdy więcej nie piję.

- Cholera i na czymś takim urwał mi się film?! Nosz cholera! -
Michael zareagował dość impulsywnie klepiąc się z rozczarowania w uda. Takie cuda się tu działy! A on nic nie pamiętał! To tak samo jakby go to ominęło!
- Cóż, tak czy siak, może ta noc poślubna nie wyszła jako niezapomniana ale poranek na pewno. Aż nie do wiary, że to zrobiłyście. I to we trzy! No wiem, że tak no ale i tak trudno w to uwierzyć. - w końcu chyba dał sobie spokój i postanowił potraktować całą sprawę jak kolejną imprezę jeśli nawet niepowtarzalną.
- Idę na dół. Może tą pizzę przywiozą, zjadłbym coś. - oznajmił machając ręką w kierunku korytarza i schodów na dół.

Zawahała się, stając niepewnie w łazience przy uchylonych drzwiach. Wystarczyło je zamknąć, umyć się. Żyć dalej i udawać że nic się nie wydarzyło. Nic trudnego, przejść do porządku nad pijackim wybrykiem, nie wchodzić w detale. Błędy się zdarzały… jeśli szampańską zabawę w mieszanym gronie tak nazwać.
- Mickey zostań! - wypaliła, cofając się o krok. Odwróciła się przy tym, robiąc pogodną minę i dodała spokojnie - Nie wiem czy dam radę sama się ogarnąć. Ciągle… dokuczają mi zawroty głowy.

- Jasne. -
odparł bez wahania z łagodnym uśmiechem. Wrócił do drzwi i razem weszli do łazienki. Podał jej rękę, poprowadził do kabiny prysznicowej, otworzył ją i poczekał aż wejdzie.
- Jakby ci się słabo robiło to mów. - powiedział gotów widocznie poczekać aż skończy.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline