Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2019, 18:22   #204
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Dwójka wrogów śpi, są przykryci futrami. Trójka siedzi przy skrzyni, pije coś i w coś gra. Jeden jest przeraźliwie chudy, drugi ma dwójkę nosów, trzeci jest całkiem normalny, jedynie ma twarz poznaczoną jakimiś wypryskami. Pod ścianami jest nieco broni, w uchwytach zamocowane są dwie miseczki z olejem i knotami.

Gared wraz z Lambertem zaatakowali przeciwników, zanim tamci zdążyli się zorientować co się dzieje. Jednak ich ofensywa nie była zbyt skuteczna - oprócz uciętego ucha jednego z mutantów i krwawiącego przedramienia drugiego, nie były to jednak osiągnięcia, którymi warto było się chwalić potem w karczmie.

Śpiący zaczęli wybudzać się ze snu, niezbyt pomni tego co się wokół działo. Jednak krzyki sprawiły, że zaczęli szukać na wpół przytomnie broni. Pryszczaty, który teraz charakteryzował się także tylko jednym uchem, wrzeszcząc, starał się odepchnąć Gareda - przepchnął go przez taboret i zdołał podnieść topór, który leżał nieopodal. Dwunosy dozbroił się w miecz, a trzeci dołączył się do walki.

Bohaterowie zaczęli włączać się do niewielkiej bitwy. Brenton, Franz, Gared i reszta mieli widoczną przewagę. Rycerz został kilkukrotnie trafiony, jednak jego pancerz skutecznie chronił jego ciało przed poważniejszymi obrażeniami. A mutanci stopniowo się wykrwawiali.

Problem pojawił się w momencie, w którym Lambert oberwał w czerep tak mocno, że kolana się pod nim ugięły. Niedługo potem uciekł, zostawiając wściekłych przyjaciół na pastwę zbliżających się posiłków. Bo właśnie, może i nie zostało to jeszcze wspomniane, jednak za chwilę do walki mieli dołączyć wojownicy, których ciężkie kroki zbliżały się z kolejnego z ciemnych korytarzy.

Mutanci, którzy się pojawili, wyglądali nieprzyjemnie - gość, który wymienił ręce na ostrza, inny z metalu, jeszcze inny wielki jak szafa trzydrzwiowa. Gared od razu posłał w olbrzyma dwie strzały, które wbiły się głęboko w jego szeroką klatkę piersiową. I nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.

W tym momencie sprawa przybrała nieco gorszy dla bohaterów obrót. Nowo przybyli mutanci na moment przejęli inicjatywę, dając czas ostatniemu z wojowników na przybycie. Ostatniemu z tych złych wojowników. Otóż pole walki zaszczycił swoją obecnością sam Czopek. Jego odór zemdlił walczących, jednak okazali się być ponad to i dzielnie walczyli, pomimo spazmów wstrząsających ich kiszkami.

Sytuacja była ciężka. W pewnym momencie Brenton oberwał tak silnie, że gdyby nie zbroja, to na ziemię nie padłby oszołomiony, tylko martwy. Szczęśliwie wtedy na plecy Czopka rzucił się Lambert - wszyscy myśleli, że zwiał, jednak ten tylko czekał na odpowiednią do zaatakowania z zasadzki. I udało mu się - jego ostrze wśliznęło się pod zbroję przywódcy mutantów i podłogę splamiła jego krew. Niewiele, ale jednak.

Wtedy bohaterowie zdołali powalić przybocznych Czopka i ten postanowił się wycofać.

- Wszystko muszę robić sam! - ryknął i przedarł się brutalnie przez walczących, uciekając jednym z korytarzy.

- Za nim! - wrzasnął Franz, sam podążając za Czopkiem. - Czopek! Zanim zejdziesz, gadaj, czy masz stuleję!

- A weź zgiń, skurwysynu… - mruknął Gared, posyłając dwie strzały za Czopkiem. A raczej zamierzając to zrobić, bo w tym momencie łuk postanowił odmówić współpracy. Cięciwa pękła, boleśnie uderzając w przedramię i twarz łucznika.


W końcu udało się Czopka dogonić, zatrzymać i ponownie zranić. I wtedy, dość niespodziewanie, wojownik cofnął się i krzyknął:

- Kurwa! Czego chcecie?! Odsuńcie się, odłożę broń. Porozmawiajmy jak ludzie!

-Odrzuć broń i na kolana. Nim ktokolwiek się odsunie. Chce wiedzieć czemu polujesz na Ragnara i Franza. Zajebię cię jak się sekundę zawahasz. - Brenton uważał, że bezbronny Czopek jest lepszy niż uzbrojony. Nie oznaczało to jednak, że zamierzał mu darować.

- Gadaj, o co chodzi z tym polowaniem na moją głowę - wydyszał Franz, odstępując nieco, ale jednak trzymając topór w pogotowiu. - I Ragnarową. Co ja zrobiłem, żebyś nasyłał na mnie jakichś zjebanych skrytobójców? I skąd niby ta ksywa i o co chodzi w tym biznesie ze stuleją, he? - Franz splunął.

Gared stał cicho w gotowości do ataku, na wypadek jakiegoś głupiego pomysłu copka.

- Już, kurwa, rzucam broń - warknął Czopek, potrząsając hełmem. Pod przyłbicą widać było żółte oczy. - Żarty się was trzymają. A czemu poluję? Zapłacili mi, to robię swoje. Wielki futrzak mnie odwiedził i powiedział, że pragnie głów paru ludzi, opisał was i wasz zapach, bo skradliście mu coś ważnego. Ostatecznie to odzyskał, ale i tak chciał waszej śmierci. Widzę, że jednak lepiej odpuścić. Więc dajcie mi spokój, a ja i moi towarzysze dadzą spokój wam. A jak zapłacicie, to mogę tego futrzaka sprzątnąć, bo mi dość kłopotów narobił.

Czopek splunął, a raczej chciał to zrobić, bo hełm zatrzymał plwocinę wewnątrz. Olbrzymi wojownik głośno westchnął.

- A mojej ksywy nie wymyśliłem. Taką mi dali. I zostaw ten temat, Franz.

Gared spojrzał na Franza.
- Po mojemu to ten futrzak jeszcze się o ciebie upomni, jak się dowie, że żyjesz. - Przeniósł wzrok na Czopka. Po krótkiej przerwie dodał. - Nie na mnie polował, ale ja bym go zabił. Ot, żeby mu nie przyszło do głowy się mścić.

- Jaki niby futrzak? - dopytywał się Franz. - Kto pieniądze daje? I ile zapłacił?

Po chwili namysłu, dodał:

- Nie pamiętam, żebym zabrał komuś kiedyś coś, co nie było moje - rzekł z pewnością siebie. - Te napady mają ustać, tyle z tego.

Brenton był krytycznie ranny. Gdyby nie to już by Czopka próbował zamordować.
-Mamy cię na widelcu. Zabiliśmy ci wielu kompanów, nikogo przy tym nie tracąc. Chcesz żyć, wykupisz się stoma złotymi karlami albo cię tu dokończymy. Futrzaka nam wydasz. Ktoś musi zapłacić za śmierć Ragnara. Chce prawdziwego winnego. - Brenton nie opuścił ani tarczy ani miecza. Na najmniejszą oznakę agresji Czopka był gotów odpowiedzieć atakiem.

- Ten kozogłowy… Gzwusz? Albo podobnie. Nie potrafię tych gorowych imion, popieprzone są. Napady z mojej strony ustaną, tylko dajcie mi spokój. A ty, rycerzyku, złota chcesz? Mogę ci dać tych sto monet. Cofnij się korytarzem, tam gdzie walczyliście i zamiast w lewo idź w prawo. Tam jest odłożonego nieco złota.

- Lambert weź złoto. Miej oczy dokoła głowy. Jak coś krzycz. - Brenton zamierzał coś jeszcze powiedzieć ale wtedy wciął mu się Franz.

- Dolę rozdzielimy między kompanię - rzekł Franz. - Gdzie możemy znaleźć tego gora?

- Czopek jak nas wykiwasz znajdziemy cię. Zrobiliśmy to raz, zrobimy i drugi. - rycerz gardził mutantem.

- Mam iść tam, gdzie wysłał was facet, polujący na was od kilku miesięcy? Bo mówi, że tam trzyma złoto? Popieprzyło was? - spytał Lambert całkiem poważnie. - Tam pewnie czeka na mnie mała armia albo inne pieprzone pułapki.

Czopek nie słuchał Lamberta, odpowiedział za to Franzowi:

- Z tego co wiem, to prowadził jakiś czas temu nieudany atak na Verborgenbucht. Nie mam od niego od tego czasu żadnej wiadomości.

Franz założył topór na ramię, próbując ignorować sporą ranę na jego torsie.

- Dobra, kurwa - rzekł. - Układ jest taki, że przestajesz napadać na mnie. Co do Ragnara, gryzie piach, głosu nie ma. Czopek żyje, zresztą, i tak kurwa zmęczony jestem tą cholerną Stulejkową Jamą. Niech żyje, no. Wszakże taki sam najemny zabójca, jak my. Idziemy kupą na ten skarb, czy napadamy na Czopka i zabieramy skarb tak czy inaczej? No i, byłbym zapomniał. Masz stulejkę, Czopek? - Franz świdrował wzrokiem żółte oczy ukryte za przyłbicą.

Zreflektował się po chwili z żartu i dodał:

- Ta informacja nic nie znaczy. Jak niby mamy wytropić gora, co umknął w las? Bierzmy złoto i zabierajmy stąd dupy. Piwo czeka, o!

- Co to, kurwa, jest stuleja? - zapytał Czopek. - Jama należy do mnie, jeżeli o to pytasz. Ale będę się stąd zbierał. I spokojnie, chytry chłoptasiu - tutaj zwrócił się do Lamberta. - Nie ma tam nic złego, chcesz, to poprowadzę.

- Niech Czopek prowadzi - machnął ręką Franz. - Byle prędzej z tego cholernego lochu.

Szóstka wojowników eskortowała olbrzymiego wojownika, którego odór, wcześniej nie do zniesienia, zaczął powoli słabnąć. Można było zrobić przy nim większy wdech i nie mieć potrzeby zwrócenia posiłku sprzed dwóch dni. Po kilku krótkich minutach w przestrzeni przed nimi pojawiło się światło, dochodzące z jakiegoś przyjemnie urządzonego pomieszczenia. A tak przynajmniej wydawało się, dopóki nie weszło się do środka.

To co początkowo wyglądało na dywan, okazało się włochatą skórą jakiegoś humanoida. Łoże wciąż wyglądało przyjemnie, jednak lampa na nocnym stołku wykonana była z substancji przypominającej zamarznięte gówno. Na ścianie zawieszonych było kilka sztuk broni i spodnie elementy zbroi - najwyraźniej Czopek nie miał czasu ich założyć, dlatego tak nieporadnie poruszał się w swojej obecnej zbroi. W jednym z kątów stała wielka skrzynia z jeszcze większym zamkiem. Obok niej ustawiony był niewielki ołtarzyk, nierozpoznawalny dla członków drużyny.

- W tej skrzyni trzymam pieniądz. - Czopek wyciągnął spod pancerza klucz na sznurku. - Otwieracie, czy się boicie i mam zrobić to sam?

- Lambert, otwórz kufer no, jak coś wybuchnie, to uciekniesz, jak zawsze - rzekł Franz. - Przydałoby się nam więcej informacji na temat tego gora - podjął. - Jak niby mam znaleźć jego kozią dupę w borze?

Lambert krytycznie spojrzał na klucz, a następnie podszedł do skrzyni od boku. Przez dłuższą chwilę się jej przyglądał, potem poświęcił trochę czasu na sprawdzenie podłogi i dopiero wtedy ruszył do zamka. W tym samym czasie Czopek odpowiedział Franzowi:

- Futrzak nazywa się Gzwusz, albo jakoś tak. Imiona tych skurwysynów brzmią, jakby ktoś się zakrztusił flegmą. Przydomek… Chyba Ukochany. Nie pytajcie, nie wiem. Miał sporą bandę zwierzoludzi, podobno potrafił przyzywać demony. Sądzę, że to bzdura, w końcu gdyby potrafił, to bylibyście martwi bez mojej pomocy. Ale te wszystkie nieprzyjemności już za nami. Rusz dupsko, Lambert!

Lambert akurat podnosił wieko skrzyni, odwrócił się i spojrzał krzywo na Czopka. Mruknął coś pod nosem i z wielkiej skrzyni wyciągnął niewielkie pudełko.

- To już ty otwórz. Czopek.

Podał skrzynkę Czopkowi, a ten uniósł wieczko palcem. Nie było tam żadnych przykrych niespodzianek, zamiast tego Franz i reszta dostrzegli błysk złota.

- Tutaj jest jakieś trzysta koron. Chcieliście sto, ale wiem, że i tak weźmiecie całość i pewnie mnie spróbujecie zabić. Dlatego umówmy się tak: dam wam tą skrzynkę całą, a wy spierdalajcie. Jesteście ranni. Ja jestem sam. Ale z pewnością pociągnę do grobu dwóch, może trzech. A tak macie złoto i spokój. Nie będę was niepokoił. Wy nie niepokójcie mnie. Pasuje?

Franz spojrzał na Czopka, na towarzyszy, pokiwał głową.

- Kurwa, się nie spodziewałem. Dobrze gada. Mi pasuje. Bierzmy to cholerne złoto i spadajmy. W mordę mnie jebnąłeś, boli, kurwa, no. Jak chcemy pomścić Ragnary, to musimy znaleźć tego Gzwusza. Pewnie to jeden z tych, jak żeśmy z klatki uciekali z Ragnarem.

Franz zakasał topór za pas i odebrał skrzynię od mutanta.

- Bierzemy dupy w troki, kompania - rzekł Franz. - Robota zrobiona.

- Gzwusz. Jak się dowiesz gdzie jest dasz nam znać? Zapłacimy ci połowę tego co tu jest za informację która się sprawdzi. Puścimy cię teraz i nie będziemy dalej tropić. Jakby się wyjątkowo długo nie znalazł. Możemy zacząć się niecierpliwić. Raz cię znaleźliśmy znajdziemy i drugi. Dasz nam go i będziemy kwita. Zabił mi przyjaciela a ja tak łatwo nie odpuszczam. Ponadto, Gared chciałby spytać cię o pewne papiery które znalazł. - Brenton wymownie spojrzał na zwiadowcę. W papierach przy zwierzoludziach których napotkali przy zapoznaniu było coś o Czopku. Warto było sprawę wyjaśnić od razu.

- Och, racja… - Gared wyglądał jakby miał już dość Czopków i Stulei i chciał już wracać. - “Zbiórka na południe od Ver. Ominąć Pah. Po nagrodę zgłoście się do Czopka.” Masz coś do powiedzenia?

- O wszystko mnie będziecie pytać? Zarządzam najemnikami, byli też tacy co atakowali Verborgen. Co za różnica? Macie złoto, zmykajcie. Bo mnie zaraz szlag trafi i chęć pozbycia się was będzie dla mnie droższa niż życie.

- Widzę, że mamy podobny pomysł. - zirytowany Gared skrzywił usta w paskudnym uśmiechu. - Zresztą, nie ważne. Muszę się napić, bo mnie krew zaleje. Bierzcie pieniądze i spierdalamy. - powiedział do reszty, skinieniem głowy wskazując w stronę wyjścia.

- O, to, to! - rzekł Franz, w istocie robiąc w tył zwrot i idąc już w stronę wyjścia. - Trza nam więcej piwa, kurwa! Ał! - jęknął, czując nadal ból ran.

- Naprawdę chcecie go puścić?! - ryknął milczący dotąd Chwat. - To jest pieprzony mutant, morderca, łowca głów i kto wie co jeszcze! Nie czujecie tego smrodu? Jakby sam Chaos tutaj nasrał gdzieś. Nie podpiszę na was wyroku, ale jak wy stąd wyjdziecie, to ja zostanę. Czopek! Wyzywam cię na pojedynek!

Brenton się tego obawiał. Spojrzał po pozostałych. Gdyby się zdecydowali... Był gotów próbować Czopka zdjąć bez względu na koszty. Gdyby jednak miał zostać sam z Chwatem. Wiedział, że to pewna śmierć i nie był na nią gotowy. Od reakcji Frazna i Gareda zależało życie lub śmierć Chwata. Instynktownie stanął bliżej krasnoluda. Gdyby przed końcem rozmowy Czopek zamierzał iść na ostro. Był gotów zasłonić tarcza krasnoluda lub siebie. Wtedy pójdzie za ciosem i będzie walczył. Do końca jeśli bez pomocy najpewniej swojego.

- Chwat, czy nie słuchałeś tego, o czym gadał Czopek przez ten cały czas? - Franz z bolesną miną rzekł przez ramię. - Robota skończona, kurwa. To nie Czopek nasyłał zbójów na Ragnara i mnie, tylko jakiś zwierzoczłek z lasu zlecił, pewnie dlatego, że chyba coś tam mu wtedy ukradli z tej jego chaty. A że niby Chaos, co mnie to tam. Za pieniądze zabijał, rzecz normalna.

Brzęknąwszy skrzynią z grosiwem, dodał:

- Ino mi o honorze nie pierdolić, bośmy takie same najemne zbiry, jak i on. Panowie. Dajcie se spokój z tym wszystkim, z czasem znajdziemy prawdziwego zabójcę Ragnara. Radzę wam dobrze przemyśleć to pojedynkowanie, bo Czopek przypierdolić umie.

I wyszedł.

Lambert i Kallus ruszyli za Franzem, ich najwyraźniej nie interesowała działalność Czopka. A po tym, jak zobaczyli, jak walczy, z pewnością nie chcieli się niepotrzebnie narażać. Chwat jednak został.

- Nigdzie nie idę.

- I dobrze, kogoś bym jednak dzisiaj zabił… - odpowiedział mu Czopek, ale wciąż czekał na ruch Brentona i Gareda.

- Są rzeczy ważne i ważniejsze. - rzucił Gared, wychodząc. - Piwo się grzeje… - mruknął sam do siebie. Nie lubił ciepłego piwa, chyba że zimą.

-Gared zostań ze mną. Nie musimy walczyć ale tyle Chwatowi jesteśmy winni. Być świadkiem a jeśli polegnie pochować go godnie. - Brenton się brzydził tego co robił. Był jednak synem chłopa, krytycznie rannym i chciał przeżyć. - Chwat ja… muszę żyć. Mam dla kogo. Od serca ci powiem, skoro chcesz walczyć. Zabij go wierzę, że dasz radę. Masz silnego ducha do walki. Według mnie zrobiliśmy tu dobrą robotę. Czopek nie robi aż takiej różnicy.

Gared westchnął ciężko.
- Dobra, zostanę, popatrzę, pochowam… - stwierdził ponuro, najwyraźniej nie wierząc w Chwata. - Ale powodzenia, może wygrasz.

Franz z towarzyszami wyszli na świeże powietrze, odkrywając, że w podziemiach cuchnęło okrutnie. Powietrze na zewnątrz miało fantastyczny, czysty zapach. Usiedli na trawie, nie wypuszczając broni z rąk i czekali na powrót trójki czy też już dwójki towarzyszy…

A na dole… Początek walki był zaskakujący. Chwat przemknął pod zamaszystym ciosem Czopka i trafił go podstępnym cięciem w kolano. Opancerzony wojownik zachwiał się, co najwyraźniej było zmyłką, bo kolejne pchnięcie trafiło krasnoluda w pierś. Potem nastąpiła ostrożniejsza wymiana ciosów - krasnolud trafił kilka razy w zbroję, Czopek zadał parę draśnięć. Pomimo upływu krwi i ran z poprzedniej potyczki Chwat trzymał się całkiem dobrze. Po Czopku nie było widać, żeby był jakkolwiek zmęczony. Utykał jedynie lekko na lewą nogę. A potem nagle głowa Chwata spadła z jego ramion, turlając się pod buty Brentona. Wystarczyło jedno szczęśliwe cięcie w wykonaniu Czopka.

- Tyle miał ze swojego honoru - zaśmiał się wojownik, przestępując nad bezgłowym ciałem krasnoluda. - A wy macie tyle z mojego, że naprawdę nie chce mi się już walczyć. Bierzcie tego trupa i zostawcie mnie w spokoju…

Brenton zadba o pochówek krasnoluda wraz z bronią. Razem z resztą wróci do Salkaten.

Gared westchnął, ale nic nie powiedział. Wynik od początku był do przewidzenia. Trzeba było wracać do ciepłego łóżka i zimnego piwa.


Koniec
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline