Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2019, 19:36   #1
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gniazdo Żmij [18+]


Rok 1699 przyniósł Polsce nowego króla: Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Ale Barbara Jasińska nie wspominała go dobrze. Wtedy odszedł z tego padołu jej ojciec i ostatni krewny, Bogumysł. Basia wróciła z klasztoru na rodzinne strony, by ojcu pogrzeb sprawić. I rączki przy tym załamać. Tatko rodowy spłachetek ziemi zadłużył i biednej dziewczynie żebrać chyba by przyszło, by ojcu pogrzeb sprawić. Nie wspominając przy tym o długach do spłacenia. A dłużnicy… niczym sępy się zlatywali, czekając tylko aż pogrzeb jej ojca zostanie odprawiony a potem czas żałoby. Bo przecież wtedy domagać się zapłaty nie wypadało. Ale potem… Basia nie mogła zasnąć w nocy myśląc co będzie “potem”.
I wtedy zjawił się on, rycerz na białym koniu i to dosłownie. Postawny szlachcic w sile wieku, o szlachetnej posturze i lekko posiwiałej brodzie. Michał Gierałtowicz herbu Gierałt. Ten to miał propozycję dla niej… która była nie do odrzucenia. Małżeństwo… Nie z nim co prawda, lecz z magnatem na którego dworze służył. Bogaty admirator Basi nie przejmował się brakiem posagu dziewczyny a i przez swojego sługę obiecywał spłacić wszelkie długi jakie Jasińscy mieli. Ta hojność miała swój powód, wynikającego kim był ów potencjalny małżonek. A był stary, i dość gruby… Basia lekko zbladła widząc jego konterfekt, nie był to z pewnością mężczyzna, o którym marzy młoda dziewczyna. Niestety… Basia wyboru nie miała. Lepiej być żoną starego męża, a co innego na żebry chodzi i ciało swe sprzedawać rozpustnikom w zamtuzach.
A i brzydotę przyszłego męża osładzał fakt, że choć nie był on liczącym się szczególnie magnatem na ziemiach Korony, to jednak bogactwem mógł się pochwalić i resztę życia przyjdzie Basi spędzić spokojnie i wygodnie.


Stolnik Józef Żmigrodzki nie był może sławną i potężną personą, ale był bogatą osobą. Jego ziemie rozciągały się od Biecza do Drohobycza. I miał zamczysko nad Hoczewką. Niemniej ślub zaplanował w Krakowie, bowiem rodowa siedziba była zamkiem którego budowę zaczęto jeszcze za Kazimierza Wielkiego a skończono po śmierci Jagiełły. Ponurą kamienną bryłą, której renesansowa przebudowa niewiele pomogła. Stolnik domagał się zresztą szybkiego ślubu i weseliska zapewne po to, by się panna młoda nie rozmyśliła. Bowiem konterfekt przedstawiony jej do oglądu i tak wypadał pozytywnie w porównaniu z rzeczywistością. Ten żywy Józef był starszy i grubszy i kostropaty na licu by ospie, którą przeszedł w czasach dorosłych. Gdy go Basia zobaczyła, niemalże zemdlała. Ale słowo się rzekło, a do aparycji pewnikiem da przywyknąć. Gdy człek dobry…
A był chyba. Stolnik nie domagał się dowodów uczucia i nie garnął do obłapiania, choć już w pierwszej rozmowie wyłożył swoje oczekiwania co do Basi i spełnienia przez nią obowiązków małżeńskich. Józef był stary… jego syn jedyny zginął podczas Potopu szwedzkiego. Innych dzieci nie miał, żonę pochował wiele lat temu. Oczekiwał że Basia mu da potomka i obiecywał, że gdy spełni ten obowiązek więcej jej nie dotknie. Basia mogła więc odetchnąć z ulgą. Nie było też miłości z jego strony. Była to zwykła wymiana handlowa. Cóż… mogły się trafić gorsze oferty.


Przez następne kilka dni Basia nie widziała swojego narzeczonego. Przygotowania do ślubu od strony organizacyjnej należały do ciemnowłosej ochmistrzyni, francuski mówiącej biegle po polsku, acz z wyraźnym akcentem.
Mademoiselle Lanoire zajęła się suknią, kolią zdobiącą szyję panny młodej, przyjęciem, gośćmi. Całym tym bajzlem… Basia miała jej tylko słuchać, podczas tych nielicznych godzin w których była jej potrzebna. Ochmistrzyni potrzebowała jej tylko do przymierzania sukni, zapoznania się z ceremoniałem ślubu i wesela. I tyle. Basia trafiała wraz z dwiema młodymi mieszczkami służącymi jej jako dwórki i towarzystwo, do kilku pięknych pokoi w krakowskiej kamienicy. Prawdziwie złota klatka.
Basia była wdzięczna i za to. Mieszczki były wesołe i młode. I skłonne do plotek i żartów. Zupełnie inaczej niż zakonnice u których przebywała.


Ceremonia odbyła się 20 kwietnia roku pańskiego tysiąc siedemsetnego. Basia pamiętała ją jak przez mgłę, bo też nie czuła się jej uczestniczką a przedmiotem. Wieszakiem na śliczną suknię. Ubrano ją bowiem i poprowadzono. Lanoire cały czas mówiła jej co ma robić, do kogo się uśmiechnąć, komu skłonić.
Nic nie było w jej mocy. O niczym nie decydowała. Robiła co jej kazali, mówiła to co chcieli. Decyzję podjęła już dawno. Teraz mogła tylko zbierać jej owoce. Nic więc dziwnego, że ślub był wielką kolorową mozaiką żupanów i fryzur. Basia nawet nie starała się spamiętać tych twarzy i imion.
A choć stolnik Żmigrodzki urządził ten ślub i wesele z rozmachem, to dziewczyna nie mogła się nim cieszyć. Przerażało ją to co miało się stać. Miała oddać swoją niewinność staremu brzuchatemu mężczyźnie, miała dać mu syna. I nie wiedziała niby jak! Te zmartwienia przyciskały ją do ziemi i sprawiały, że była rozkojarzona.
Orzeźwienie na moment przyszło, gdy padło sakramentalne.
- A teraz możesz pocałować pannę młodą.
I Józef przycisnął swoje usta do jej, zacisnął łapę na pośladku. Jej ciało zadrżało z odrazy, jej oczy rozwarły się szeroko. Zrozumiała czym spłaciła długi swojego ojca. I na nic zdało się pocieszenie, że wszak alternatywy były znacznie gorsze.
Basię zemdliło. Nie od pocałunku co prawda, choć ten był okropny. Tylko na myśl, że czeka ją noc.
Lanoire czuwała jednak nad i wymówiła jej omdlenie nadmiarem wrażeń. Po czym po zastowaniu soli trzeźwiących poradziła.
- Pij wino, dużo wina… i pozwól jemu przejąć inicjatywę. Jakoś przecierpisz.-
Basia zastosowała się częściowo do tych porad. Nie nawykła do pijaństwa, nie była w stanie się całkiem upić. Po prostu po kilku kielichach nie mogła zdobyć się na wychylenie kolejnych.


Weselisko było wielkim widowiskiem które pół Krakowa mogło podziwiać. Sztuczne ognie, błazny, muzykanci. Stolnik zadbał by i pospólstwo mogło się cieszyć jego szczęściem. Pobladła panna młoda wyglądała raczej jakby szykowała się na spotkanie z katem.
Siedząc obok świeżo poślubionego małżonka obojętnym spojrzeniem obserwowała tancerzy i podjadała tylko gdy podtykano jej smakołyki do ust. Prawie w ogóle się nie odzywała umierając ze strachu przed tym co ją czekało. Wyobraźnia podsuwała straszne obrazy z klasztornych polichromii. Co prawda dotyczyły czarnej plagi, ale Basia właściwie nie wiedziała czego się spodziewać, poza pocałunkami i dotykaniem.
Ale może uda się za pierwszym razem, prawda? To chyba prawdopodobne.

Około północy, ruszyli do sypialni przeznaczonej dla nich. Była to piękna komnata w zabytkowej renesansowej kamienicy, wynajmowanej przez jej męża. Z wielkim renesansowym łożem, oraz parawanem obok toaletki dającej nieco intymności.
Ochmistrzyni została za drzwiami dając parze nowożeńców nieco prywatności.
Była mu za to wdzięczna. Wołała nie rozbierać się na jego oczach. Wchodząc za parawan uśmiechnęła się do siebie. Może nie będzie tak źle? Owszem, to co miało nastąpić z pewnością nie będzie dla niej przyjemne, ale jej mąż dbał o jej wygody. I z pewnością postara się, by ograniczyć owe nieprzyjemne chwile do minimum. Wszak wiedział, że jego dotyk nie sprawia jej przyjemności. Nie pocałował jej drugi raz, nie chwytał za zadek. Jedynie za dłoń trzymał dodając otuchy.
Powoli rozebrała się słysząc jak jej małżonek czyni podobnie. Słyszała jak jego ubrania upadają na ziemię, jak sapie wdrapując się na łoże. Jak ono skrzypi pod jego ciężarem. Czekał cierpliwie na nią, aż skończy i przyjdzie do niego. Dla Basi to było niełatwe. Zwlekała z rozbieraniem i potrzebując chwili na zdjęcie wszystkiego. Była mu wdzięczna, że nie pogania.Że czeka cierpliwie i cicho… coraz ciszej. Jego chrapliwy oddech zrazu gwałtowny, uspokajaj się coraz bardziej, aż ucichł całkiem.
A Basia… w końcu zebrawszy się na odwagę wyszła zza parawanu i spojrzała… cóż z odrazą na opasłe ciało męża, leżące nago na łożu.
- Jjestem… ggotowa…- wydukała z trudem.
Nic… żadnej reakcji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-05-2019 o 22:44.
abishai jest offline