07-04-2019, 09:17
|
#2 |
| Beksa poczuł, gdy łza spłynęła mu do ust. Oblizał nabrzmiałe, napuchnięte usta koloru wiśni. Otarł policzki i oczy. Łzawiły nadmiernie, często i bez wyraźnego powodu, czemu zawdzięczał ksywkę. Widok płaczącego w trakcie roboty rzezimieszka to w końcu rzadkość. Nie pamiętał, czy łzy towarzyszyły mu od zawsze czy były kolejną pozostałością po chorobie, jaką przytargał dziesięć lat temu do sierocińca od niedoszłej rodziny zastępczej. Blizny po paskudnych ropniakach pokrywały większość jego twarzy, a to i tak nie był najgorszy los, jaki spotkał zarażonych przezeń współwychowanków. Paradoksalnie jego uszu, dużych i odstających, nie oszpeciła ani jedna pochorobowa skaza. Ich rozmiar i kształt nierzadko stawał się obiektem kpin, ale to tylko pomagało rzezimieszkowi w wyszukiwaniu fałszywych pretekstów do bójek.
Było ciepło i słonecznie. Skórzany czepiec Emil niósł tego dnia w ręku, a czarną ćwiekowaną kurtę rozpiął i rozsznurował dekolt koszuli, ukazując poznaczony bliznami tors i zawieszoną na rzemyku kameę. Profil z kości słoniowej był co prawda zdrapany, ale nie miał innej pamiątki z sierocińca. Bandzior starał się nosić według własnego wyobrażenia oprychów z wielkich miast, stąd skórzane, sznurowane karwasze noszone na obu nadgarstkach i dodatkowy pas, który - zawadiacko przekrzywiony - podtrzymywał bronie i sakiewkę. Ponadto w spodnie wszył utwardzany ochraniacz na genitalia, a jedna z nogawek, prawa, była w zielono-żółte pasy Stirlandu.
Po rozmowie z Klausem Beksa schował jabłko do kieszeni i w pierwszej kolejności udał się na targ po pochodnie, zapas jedzenia na jutrzejszą wyprawę i pieprz. Uwielbiał go od dzieciństwa, choć miał wrażenie, że ten kradziony opiekunkom sierocińca smakował lepiej. Doprawiał każdą potrawę, nawet gdy miał szczęście trafić na coś nie do końca mdłego. Mało komu poza nim smakowały tak pierne dania.
Plan na dalszą część dnia nie odstawał od jego codziennej rutyny. Zamierzał udać się do jednej z tych spelunek, gdzie było tak samo łatwo oberwać jak zamówić kufel tego kwasu, co go oberżysta piwem zwał. Tam da sygnał pośrednikowi, że wieczorem chętnie popracuje pięściami. Jeśli do tego czasu zjawi się jakiś potencjalny zleceniodawca, ustalą cel, pożądany efekt i cenę. A jeśli nie, Beksa sam wybierze sobie ofiarę. Idealnie jakiegoś mięczaka z pękatą sakiewką, choć bez zlecenia nie odważy się pobić kogoś szlachetnej krwi. Nieludzi również nie tykał. Kolejnym krokiem będzie doprowadzenie do bezpośredniej konfrontacji z celem przez jakąś sprzeczkę, wylane piwo, przypadkowe przewrócenie się na stolik, wymyślne przekleństwo lub kpiny z uszu Emila, a może przez wszystkie te rzeczy naraz. Gdyby bójka przyciągnęła uwagę strażników miejskich, Beksa zrzuci winę na prowokatora, przymknie oczy wymiaru sprawiedliwości udziałem w zapłacie czy łupie lub odegra zapłakaną sierotę, nie radzącą sobie z emocjami w dorosłym życiu. A w najgorszym wypadku da dyla do kanałów, ale z nieprzekupnością stróżów prawa nie powinno być przecież aż tak źle.
Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 07-04-2019 o 13:57.
Powód: stylistyczny
|
| |