Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2019, 11:46   #3
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
- Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla takich jak my bogactwo to nawet dziesięć karli. Dla rycerzyka myślę, że i setka to niezła sumka, chociaż turniejowi czempioni raczej liczą w zdobytych zbrojach i rumakach, a te swoje kosztują. Imperator pewnie i na tysiąc machnąłby ręką. A ty, Klaus? Gdzie będziesz siedział jak wyjedziemy z Teufelheim? Na własnym koniu czy na wspólnym wozie, za który ledwo zapłacimy jakiemuś garbatemu chłopu? - zapytał Emil, trochę z ciekawości, trochę z przyzwyczajenia do przekomarzania się z młodszym o cztery lata Klausem, a najbardziej dla zachowania pozy wyrachowanego twardziela, jaką trudno było utrzymać przy tak nikczemnym wzroście. - Pokaż też, po co nam te worki. Bo coś na dowód swych słów zabrałeś?
Nie… - zawstydził się jakby Klaus. – Właśnie dlatego potrzebuję waszej pomocy. Tam, dokąd was zaprowadzę, są niezmierzone skarby, ale sam jeden nie jestem w stanie się do nich dostać.
Beksa parsknął.
- Ale... że jak? - Emil rozłożył ręce. Zaczął zastanawiać się nad fizycznymi możliwościami czternastolatka. - Nie mogłeś gdzieś się wdrapać, czegoś przesunąć, przeskoczyć z jednego miejsca na drugie?
- Jeśli mamy być bogaci to mi to wystarczy wystarczy, od dawna chcę opuścić to zdychające miasto i wyjechać do Marienburga. - przerwał wszystkim siedzący na beczce Pieter, wszyscy zwali go “Piskorz” bo śmierdział rybą i był szczupły jak węgorz. W zasadzie to był synem rybaka, który zmarł wraz z żoną zeszłej zimy na morowe powietrze i osierocił Pietera i jego siostrę Annę.

- Daj mu spokój Emil, przecież Klaus nigdy nas nie okłamał. - dla podniesienia tonu swojej wypowiedzi wbił ciężki dębowy kij w spróchniałe deski.
- Możesz na mnie liczyć, chcę się stąd wydostać i potrzeba mi do tego złota. - twarz młodego mężczyzny stężała na myśl o tym że jego chorowita siostra też miałaby zginąć w tym zapomnianym przez bogów i ludzi mieście.
- Już mam mocne buty, a dużo bardziej śmierdzieć nie będę. - starał się odpędzić złe myśli i zażartować lekko. - Chłopaki, to może być jedyna okazja by odejść z tego miasta, nie wiem jak wy ale ja nie będę się zastanawiał i oddam swój los w ręce Ranalda.
- Jak Ranald przyśnie nad partyjką kart, to następny w kolejce do zaopiekowania się twoim losem jestem ja - uśmiechnął się Emil i poklepał rękojeść krótkiego miecza, jakich używają zbóje z wielkich miast (przynajmniej według jego wyobrażeń). - [i]Kłamstwa Młodemu nie zarzucam. Za to zawsze potrafił dobrze wkręcać. Pójść z wami pójdę, i to przodem, ale ustalmy jakiś bezpieczny plan gry, bo wiecie, nie ma karli bez machania żelazem - było to jedno z ulubionych powiedzonek Beksy, choć na co dzień posługiwał się częściej sierpowymi niż mieczem. - Może ktoś Młodego widział, gdy ten kręcił się po kanałach? - Zadał pytanie Klausowi patrząc na Piskorza. - A jak już wytaszczymy worki z naszymi skarbami, to gdzie je ukryjemy? Chyba nie tutaj? - Rozejrzał się. Nie lubił improwizować.

- Worki z łupem możemy obwiązać liną i zatopić w rzece, znam wiele miejsc gdzie możemy schować łup i potem go wyłowić, a jak ktoś będzie pytał to powiem że idę z workiem ryb. - odpowiedział Beksie
- Co ty na to Klaus? - spojrzał na chłopaka w oczekiwaniu na odpowiedź.
Podczas całej wymiany zdań która miała miejsce, Dietrich, syn medyka-buntownik nabijał fajkę własnoręcznie zbieranym suszem ziołowym. Uśmiechał się cwaniaczkowato. Wręcz zadziornie, ale myślami był po części gdzie indziej… z Elsie.
- Mniejsza chłopaki, mamy co innego do roboty? - zapytał unosząc brew i wodząc wzrokiem po zgromadzonych. Ziółka już w sumie były zrobione - Usiądźmy sobie i zakurzmy ziółeczka. Nie wiemy ile czasu nam tam zejdzie, więc lepiej się wyekwipować…

Młody zszywacz ciała zaczął krzesać iskry na krzemieniu, by wzniecić żar na hubce z której się ostrzem zsunie do fajeczki i...
Wszystko wyglądało jako zwykle, te same osoby najwięcej mówiły, te same zajęcia. Korwin siedząc na schodach, strugał sobie gwizdek, może tym razem będzie miał prawidłowe brzmienie. Pewnie każdy chciałby być w innym miejscu niż Teufelheim, jednak czy większa wygodą dużo zmienii? Pewnie tak by sporo z nas zasiliło by grona bezdomnych, i tanich robotników, nawet w takim Marienburgu. Słuchał uważnie planów przyjaciół, jak zdobędą swoje ,,wielkie skarby”.
-Pieniądze dla których ciężko się nie pracowało, szybko znikają. Zwłaszcza jak z całym workiem złota będzie się iść przez Imperium. Czasami warto wydać większość pieniędzy, byle tylko pozostałe pieniądze były bezpieczne, lub kto wie może nawet się zwrócą ,,Karle” jak porządnie się je zainwestuje.- odkładając drewno na gwizdek, sięgnął do plecaka po jabłko. -Dlatego pójdę jutro z wami, może coś pomogę. Jednak pamiętajcie, obstawianie wszystkiego na jedną kartę, często źle wychodzi. Taka wola Ranalda- położył się na schodach, zagryzając jabłko.
- Worki w rzece - powtórzył Beksa - to pewnie dobry pomysł, o ile Grunfi nie wyniuchał składziku bretońskiego sera pleśniowego - zaśmiał się - takiego jaki w witrynie ma ten krasnoludzki faktor na Stirlandzkiej. Chciwa broda bierze jak za pszenicę. Ciekawe jakie obroty ma ten jego sklepik. Może to byłaby dobra inwestycja? Wrona mógłby za ladą stać, wtedy nikt by nas nie orżnął. - Emil gadał tak od rzeczy, w oczekiwaniu na palenie. Rozejrzał się, czy ktoś nie podsłuchuje ich rozmowy, a znał to miejsce na pamięć. - Będę musiał dzisiaj skoczyć na miasto. Jeszcze bogaczem nie jestem, więc rozejrzę się za jakąś “uczciwą” robotą na wieczór. No i pieprz mi się skończył. - Emil uwielbiał smak pieprzu, który od małego podkradał Shallyankom.

- Czy ja mogę wreszcie coś powiedzieć? - dorwał się do głosu wreszcie Klaus. Nie cierpiał jak starsi koledzy zawsze go przekrzykiwali. - Spokojnie, Beksa, niech cię dyńka nie boli, nikt mnie w tym mieście nie widzi, jak nie chcę. A pomysł Piskorza jest bardzo dobry, tylko to właśnie Pieter musi schować łupy, tak będzie wyglądać najbardziej naturalnie. A potem tylko hyc nocą przed puszkami, obkupimy się dzień wcześniej, może nawet kupimy osły albo konie! I wio, do lepszego świata! - zakończył entuzjastycznie.
Rudy skończył nabijać i nawet odpalił. Zaciągnął się mocarnie, przetrzymał w płucach i powoli wydychnął… by przekazać faję pokoju reszcie.
- No, i ten plan mi się podoba chłopaki… - powiedział z uśmiechem. Nie lubił ględzić po próżnicy. Ot, zdecydowanie wolał konkrety… i oznajmił z zadowoleniem - ...kopsnę się na obrzeża i poszperam po mieście i w kanałach za roślinką. Może nawet kogoś pozszywam. Jutro będzie futro i basta.
- Oby wasz plan był tak prosty jak wygląda. Może Ranald wam dobre kości zagra…- Korwin wstał i zaczął zbierać swoje rzeczy, -To do jutra, postarajcie się nie stracić ręki jeszcze przed wejściem do kanałów.- Wrona otrzepał ubrania, i podszedł do wyjścia. -Ja też porobię jakieś rzeczy, zdecydowanie za bardzo się podnieciliście nad wizją bogactwa. Do zobaczenia przy miejscu zbiórki.
- Młody, ze skrzyżowanymi palcami, ale niech ci już będzie. - Beksa najadł się jabłkami i widać było, że kolejne mu już niepotrzebne. Schował jeszcze jedno do kieszeni. - Mówią, że noszone i gnijące w kieszeni wyciąga złe wapory z ciała. Szkoda tylko, że o tym nie wiedziałem dziesięć lat temu... Ktoś idzie w stronę rynku?
Rudy pokręcił przecząco głową czując jak powoli robi mu się dobrze od ziółek.
- Muszę sprzedać ryby, to mogę iść z tobą. - odezwał się Pieter zarzucając worek z dzisiejszym połowem na plecy.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 08-04-2019 o 17:28.
Dhratlach jest offline