Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2019, 13:05   #6
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Saloon był podobny do setek innych, jakie James odwiedził podczas wielu podróży po świecie, chociaż musiał przyznać, że w wielu z tych odwiedzonych panowała mniej pogrzebowa atmosfera. Nie lubili obcych? Było jeszcze za wcześnie, by wlane w gardło trunki podziałały rozweselająco? Nie zatrudnili pianisty i pianino tylko stało i się kurzyło? Panienki były kiepskie i nie znały swego fachu? A może to obecność wielebnego zwarzyła atmosferę?
James postawiłby połowę swego majątku na kiepską jakość trunku, a drugą na to, że to 'zasługa' wielebnego. Najwyraźniej niektórym nie odpowiadała wizja umoralniania i zmiany obyczajów na lepsze.

Rozważania na temat powodu kiepskiej atmosfery w lokalu, który dla całej okolicę być źródłem dobrego humoru, przerwane zostały pojawieniem się jednej z panienek, których zadaniem było dbanie o dobry nastrój bywalców saloonu.
- Napijesz się? - podsunął dziewczynie butelkę. - James - przedstawił się. - A to wielebny Morgan. - Wskazał na swego towarzysza.
Rekcja panienki mogłaby wiele powiedzieć zarówno o jakości trunku, jak i stosunku do świata jako takiego tudzież przedstawicieli stanu duchownego w szczególności.

Dziewczyna z ochotą skinęła głową, wyrażając tym samym aprobatę dla poczęstunku.
- Mary - przedstawiła się, mierząc wielebnego zaciekawionym spojrzeniem, w którym jednak nie widać było wrogości. Najwyraźniej panienka z saloonu nie miała nic przeciwko duchownym, chociaż sytuacja ta mogła by się zapewne zmienić gdyby Morgan zbytnio w interesy zamierzał się mieszać. Ten jednakże nie sprawiał wrażenia bycia chętnym do tego, by mieszać się w cokolwiek. W spokoju kontemplował zawartość butelki, rozglądając się po głównej i zapewne jedynej sali przybytku, w którym się znajdowali. Sprawiał przy tym tak niegroźne i wręcz pocieszne wrażenie, że bez wątpienia większość z obecnych szybko skreśliła go z listy potencjalnych zagrożeń.
- Co też was sprowadza do naszego pięknego miasteczka? - zapytała Mary, skinieniem głowy zamawiając kolejną butelkę, jak nic na koszt Jamesa.
Jako że wielebny nie padł trupem po wypiciu piwa, ani nawet nie wypluł tego, co wziął do ust, James postanowił zaryzykować i również wypił kilka łyków cieczy, która w tym lokalu uchodziła za piwo.
Jakoś dało się to przełknąć.
- Wielebny Morgan zamierza się tu osiedlić - powiedział. - A w międzyczasie zapoznaje się ze swymi przyszłymi owieczkami. - Uśmiechnął się.
Po raz kolejny rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc, choćby z widzenia, zapoznać się z bywalcami lokalu.
- Wszyscy są tutejsi? - spytał, ruchem głowy wskazując na tych, co siedzieli przy stolikach. - Często miewacie gości? Przyjezdnych, znaczy? - sprecyzował.
- Zdarzają się, chociaż nie tacy przystojni - odpowiedziała Mary, trzepocząc przy tym rzęsami i uśmiechając się przymilnie. - A ci tutaj - ruchem głowy wskazała pozostałą klientelę - to głównie tutejsi. Tylko ten w rogu przyjezdny - dodała, kolejnym ruchem głowy wskazując na starszego jegomościa zajmującego samotny stolik w rogu sali i popijającego złoty płyn ze szklaneczki. - Wraz z córką przyjechali wczoraj. Podobno kogoś szukają ale co mi tam, ich sprawa. - Kobieta wzruszyła ramionami i powróciła spojrzeniem do swojego rozmówcy, tylko po to by zaraz prześlizgnąć wzrokiem na wielebnego. - To musicie być z tej grupy co to przybyła wczoraj. Plotki głoszą że za budowę kościoła się zabierać będziecie. Prawda to? - zapytała, sprawiając wrażenie szczerze zainteresowanej.
- O ile Pan pozwoli i dobra wola ludzi - potwierdził wielebny, obdarzając przy tym Mary przyjaznym uśmiechem dobrotliwego pasterza owieczek. - Niezbadane wszak są ścieżki jego - dodał filozoficznie po czym upił łyk ze swojej butelki.
- Aaha… - mruknęła w odpowiedzi rozmówczyni. - No to… Jak się to zapoznawanie podoba? - zapytała Jamesa, zmieniając pozę tak, by mógł dokładniej obejrzeć to, co wypychało górną część gorsetu sukni.
- Pierwsze wrażenie jest jak najbardziej pozytywne - przyznał James. Które to słowa można było zrozumieć w dwojaki co najmniej sposób. - Ale że zostanę tu trochę dłużej, zapewne zostanę dłużej - sprecyzował - zapewne będę mieć okazję do sprawdzenia, czy pierwszy rzut oka jest zgodny ze stanem faktycznym.
Przez moment zastanawiał się nad mężczyzną, który kogoś poszukiwał... To czasami oznaczać kłopoty, a te dopadały niekiedy nawet tych, co w sprawę nie byli zaangażowani. A czasami w takie poszukiwania zaangażowane były też pieniądze. Wniosek był prosty - warto było się tym zainteresować...
- A co zrobiliście z pianistą? - spytał James, zmieniając temat.
Mary wydawała się zadowolona z informacji, która otrzymała, a która pozwalała przypuszczać, że uda się jej pozyskać nowego klienta. Wszak nie samym powietrzem człowiek żyje, a jedzenie wszak kosztuje.
- Uciekł wraz z Jean - poinformowała, wzruszając ramionami. - [i]Nikt jakoś jeszcze go nie zastąpił, więc instrument stoi cicho. A dlaczego pytasz? Czyżbyś także talentem muzycznym dysponował?[i] - zapytała z nadzieją w głosie. Widać brak muzyki doskwierał nie tylko przyjezdnym ale i miejscowym.
- Kiedyś usiłowano mnie nauczyć paru piosenek - odparł James - ale uwierz mi... raczej długo bym nie pożył, gdybym graniem spróbował umilić życie bywalcom tego lokalu. Tak więc... - rozłożył bezradnie ręce - raczej nie możesz na mnie liczyć w tej materii - dodał. - No chyba że wielebny ma w swej grupie kogoś, kto zna się na tych instrumentach. Ja potrafię jedynie wygwizdać różne melodyki.
- Pan nasz obdarzył mnie w swej łasce darem muzycznym - przyznał wielebny, wtrącając się do rozmowy. - Podobnie jak i mą małżonkę. Z całą pewnością gdy już uda się nam wznieść dom Jego, będzie ona chciała założyć chór, by głosami wielbić Jego imię - dodał, wstając i otrzymawszy zgodę poprzez kiwnięcie głowy barmana, ruszając do instrumentu będącego tematem rozmowy. Co prawda mina Mary nie była szczególnie wesoła, kobieta wyraźnie powątpiewała w to, że wielebny jest w stanie zagrać coś co by pasowało do przybytku, w którym się znajdowali, to jednak uznać musiała, że jakakolwiek muzyka lepsza była niż całkowity owej muzyki brak.
Morgan, w towarzystwie ciszy, która ponownie zapadła w lokalu, zasiadł na nieco chwiejnym stołku, rozciągnął ręce, strzelił palcami, po czym zaczął nimi dość szybko przebierać po klawiszach, budząc pianino do życia.

Muzyka, która popłynęła, zdecydowanie nie pasowała do kościoła. Były te lekkie, skoczne nuty, w sam raz pasujące do tego by wstać i ruszyć w tany. Idealnie także pasowały do tego by poprawić humor i rozluźnić atmosferę, co też natychmiast, całkiem jak za sprawą magicznej różdżki, się stało.
- Kto by pomyślał - Mary klasnęła w dłonie i z nadzieją spojrzała na Jamesa. A ten w zasadzie nie bardzo miał pojęcie, czego ona chce... i w czym akurat on może pomóc.
- To już wielebnego Martina musisz spytać - szepnął do Mary. - Może zechce od czasu do czasu umilić czas bywalcom tego lokalu. Pewnie dzięki temu zaskarbiłby sobie sympatię paru osób. To byłby jakiś argument w czasie rozmowy z nim. A tak na marginesie... - spojrzał na swą rozmówczynię - kto jest właścicielem saloonu?
Mary wyraźnie wyglądała na niezadowoloną z niedomyślności swojego ewentualnego klienta.
- Jak to kto? - odburknęła, po czym wskazała głową na grupę mężczyzn siedzących przy stoliku w pobliżu okna. - To będzie pan Olsten i jego synowie - poinformowała, zdradzając przy tym swym głosem, że o ile ojca darzy jakimś tam szacunkiem, to synów już niekoniecznie ów szacunek obejmuje.
Grupa, która znalazła się obecnie w centrum zainteresowania pary przy barze, składała się ze starszego mężczyzny w eleganckim garniturze oraz trójki znacznie od niego młodszych i bardzo do siebie podobnych młodzików. Była to jedna z głośniejszych grup, przy której uwijała się czwórka roześmianych dziewcząt. Czy ich uśmiechy były prawdziwe czy nie, tego James nie był w stanie powiedzieć. Bracia, bowiem bez dwóch zdań młodszych mężczyzn łączyły ze sobą więzi krwi, z werwą korzystali z zainteresowania panien, rzucając przy tym niewybrednymi żartami i pchając swoje łapy pod spódnice niewiast. Cóż, widok ten ani nie był niezwykły ani też nie domagał się interwencji bowiem żadna z kobiet o takową nie prosiła. To jednak oraz ilość butelek na stole, pozwalało domyślać się dlaczego Mary taką, a nie inną opinię ma na ich temat. Nawet jeżeli owej opinii nie wyraziła słowami.
- Miłe towarzystwo, jak widzę - odparł cicho James, na moment tylko zatrzymując wzrok na Olstenie i jego synach. O ile senior rodu sprawiał dość pozytywne wrażenie, o tyle jego synowie mogli być źródłem wielu kłopotów - szczególnie jeśli nie czuwałoby nad nimi baczne oko ojca.
Teraz pozostawało poczekać, aż wielebny skończy swój występ, a potem, wraz z nim, opuścić lokal. Co prawda Mary wyglądała na chętną do rozmowy (i nie tylko), lecz umawianie się z panienką na parę miłych chwil, na oczach wielebnego, mogłoby być przez tego ostatniego różnie przyjęte. A, jak na razie, James wolał robić jak najlepsze wrażenie.
Dziewczyna mogła być również cennym źródłem informacji, ale to źródło mogło działać w obie strony i za chwilę Mary mogła zdawać relację Olstenowi (lub któremuś z jego synów) na temat zainteresowań jednego z przybyszów.
- Twoje zdrowie! - Uniósł butelkę w tradycyjnym geście. - Co jeszcze interesującego - na moment spojrzał na biust dziewczyny - znajduje się w mieście i jego okolicy?
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 15-04-2019 o 13:07.
Kerm jest offline