Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2019, 13:34   #1434
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Wolfgang i Axel zignorowali nadlatujący kamień i nie dali się wciągnąć w niezbadaną część podziemnego labiryntu. Poszli prosto, kierując się do jaskini, gdzie poprzednio zostali zaatakowani przez nietoperze. Tym razem uważali na głowy i choć olbrzymie gacki znów bezszelestnie wyleciały ze swoich nor, to obyło się bez obrażeń. Poszli dalej, przez kamienny mostek nad wartkim, podziemnym strumieniem, do jaskini pełnej grzybów. W podziemiach panowała cisza, ich mieszkaniec nie dawał znaku życia.

Dotarli do kolejnego rozwidlenia i skręcili w prawo, pamiętając,że zaraz będą na miejscu, gdzie znaleźli szkielet z połamanymi kośćmi, a potem już prosto do wyjścia. Minęli rozwidlenie, ale dalej iść nie mogli. Tuż za pogryzionymi szczątkami przejście było zablokowane. Niemal całe światło tunelu wypełniała świeża pryzma ziemi wymieszanej z kamieniami i korzeniami, która obsypała się z sufitu. Aby iść dalej można się było próbować przecisnąć przez wąski przesmyk, po wcześniejszym wdrapaniu się na luźną skarpę. Gdzieś z tyłu, całkiem blisko coś zawyło, a głosie tym słychać było nutę tryumfu.


Berni i Lothar co jakiś czas zerkając na zewnątrz byli w stanie wyrobić sobie opinię o tym, co działo się na dziedzińcu. A działo się niewiele – co jakiś czas przeszli po nim odziani w pełne zbroje płytowe strażnicy, dwóch lub trzech na raz. Chodzili od bramy głównej, przez duży, piętrowy budynek po lewej aż do strażnicy, pilnującej przejścia do wysokiego zamku. Poza nimi po dziedzińcu szwendali się mutanci, wszczynając między sobą bójki o nadgniłą główkę kapusty albo obgryzioną kość.

W pewnym momencie obserwujący otoczenie awanturnicy zobaczyli znajomą postać. Od strony wysokiego zamku zmierzał beczułkowaty, utrefiony Russeaux, pogwizdując sobie pod nosem. Podeszło do niego dwóch żebraków-mutantów coś bełkocząc i jęcząc, a doktor z uśmiechem wręczył im niebieską butelczynę, którą wygrzebał z połów swojego surduta. Pijaczki natychmiast wszczęli bójkę o likierek, a medicus potoczył się w stronę bramy.
 
xeper jest offline