| Tladin czekał przy „ich” stole mając nadzieję, że może jednak Astrid się zjawi. Poza tym dzisiejszy zestaw gości średnio go pociągał. Najchętniej zagrałby sobie kilka partyjek, tylko z kim? Kislevici by się może i nadali, ale przy takiej ich ilości, awantura gotowa. A szkoda mu było tego przybytku, miło mu się tu mieszkało. A skoro o awanturach mowa… nieznany mu khazad zaczął właśnie wyzywać Sylvię. Tladin nie był rycerzem w lśniącej zbroi i na białym koniu, ale… miło spędzał przecież czas z tą dziewczyną. Trochę się zirytował. A co tam, machnął ręką, chwycił kufel i podszedł do krasnoluda. - Tladin Gladenson jestem - przedstawił się stając nad nim. - Słuchaj bracie, nie będę bez potrzeby strzępił języka. Pomiarkuj się, bo przykrość dziewczynom sprawiasz, a innym wieczór psujesz. Chyba, że celowo i po mordach chcesz się lać, to wyjdźmy na zewnątrz i załatwmy to od razu - machnął wolną ręką w stronę wyjścia, i spojrzał na khazada pytająco. - Są nieudolne, niezdarne i głupie! - siedzący przy stole pobratymiec w pierwszej chwili zareagował na Tladina z taką samą złością i gniewem jaką okazywał służbie i kto tam się w pobliżu nawinął. Ze złością uderzył dnem drewnianego kufla i blat stołu aż huknęło. - Wszyscy oni są słabi, głupi i żałośni! -[/i] syknął przez zaciśnięte zęby wodząc spojrzeniem po lokalu w zdecydowanej większości wypełnionym przez ludzi. Zamilkł bo upił z tego co mu zostało w kuflu po czym zabełtał przyglądając się temu co widział wewnątrz. - I piwa nie umieją robić. - dodał kolejny grzech czy słabość jaką dostrzegał w obsłudze, w lokalu albo może ludziach w ogóle. W końcu obdarzył stojącego obok pobratymca ponurym spojrzeniem wodząc po jego sylwetce od góry do dołu. - Jestem Barin Tryggvason. Czemu się wstawiasz za tymi ludzkimi samicami? - w końcu gniew ustąpił na tyle, że starszy khazad przedstawił się i znów upił z drewnianego kufla. Ponieważ rozmówca trochę ochłonął, wojownik przysiadł się do jego stolika. - Et - machnął ręką - są ludźmi. Ludzie są ludźmi, gobasy gobasami, a muły mułami. Jak bym się miał denerwować o to wszystko, to bym życie zmarnował - żachnął się z uśmiechem. - Panie Tryggvason, to dobry lokal w tym mieście, wierzajcie. W innym będzie gorzej. Ale są tu, w Wolfenburgu też miejsca, gdzie ino krasnoludy czas spędzają. Jak już tak wam nie w smak ludzkie towarzystwo, to tam byłoby wam dobrze, tak sobie myślę - Tladin łyknął piwa. - No a tutaj. Po co wszystkim psuć humory? Ja z towarzystwa tych ludzkich samic też przyjemność potrafię czerpać - zarechotał. - Ale, co was w te okolice przywiodło? - skoro już siadł z krasnoludem i podjął się zadania uspokojenia gościa, to mógł chwilę dłużej pogadać. - No niby to niby piwo. - drugi z krasnoludów wskazał brodą i spojrzeniem na wnętrze trzymanego kufla. Zabełtał nim i znów upił łyk kończąc zawartość. Zakrzyknął na obsługę i po chwili do ich stolika podeszła jedna z kelnerek. Tym razem trafiło na Sylvię. Posłała Tladinowi ostrożny uśmiech który jednak zgasł pod srogim spojrzeniem jego wymagającego kompana. Dziewczyna podeszła do stołu od strony Tladina i nalała z dzbanka do kufla Barina po czym oddaliła się pośpiesznie. Barin odprowadził ją ponurym spojrzeniem po czym spojrzał na ponownie pełny kufel. - A ty? Pierwszy raz cię tu widzę. - zapytał swojego nowego kompana. - Ha, bogowie lub los, co kto woli, mnie tu sprowadzili - odpowiedział odprowadzając dziewczynę wzrokiem. Powstrzymał ochotę klepnięcia jej w pośladki. - Chociaż po prawdzie, to brata szukam, Bladina. Wyruszył do Wolfenburga dziesięć lat temu i słuch po nim zaginął. Bladin się nazywa, dość wysoki i szczupłej budowy, złotowłosy, brodę nosi dość krótką. Aby nie spotkałeś go czasem? - Dziesięć lat temu? Bladin? Złociutki? - kompan zamyślił się nad drewnianym kuflem gdy przeszukiwał zakamarki swojej pamięci. - Nie przypominam sobie nikogo takiego sprzed dekady. A kim był? Czym się zajmował? - Barin zapytał towarzysza o więcej informacji o poszukiwanym bracie.
- Wstąpił na służbę Grimnirowi w Karaz-a-Karak. W ramach sprawdzenia się w nowicjacie, skierowali go do pomocy w świątyni Sigmara tu, w Wolfenburgu. Ale byłem u nich pytać, i do nich nigdy nie dotarł. Ślad się urywa gdzieś pomiędzy Talabeclandem a Ostlandem, niestety - westchnął Tladin. - Najstarszy brat zginął w boju, ciało pochowane spoczywa w spokoju. Bladin był drugi najstarszy i nie wiem, co się z nim stało. - Z Talabeklandu. To najłatwiej od południa przez Wurzen. Nie tak bardzo daleko. Ale dekadę temu, pojedynczy khazad no ciężko będzie. Szkoda, zacny, boski fach. Ale nie słyszałem. Kapłana i to naszego, chociaż bym pamiętał, nawet jeśli imię by mi wyleciało z pamięci. - Barin zasępił się i wyglądało, że pewnie uważa za szukanie igły w stogu siana gdy chodziło o dekadę i mile całe do przeszukania.
- Ah, napijmy się. Ale ja widzę, że samo piwo to za mało, żebyś miał dobry humor. Ja to lubię sobie czasem pograć w kości lub karty, milej czas płynie. A ty, co porabiasz wieczorami, gdy humor niedopisuje? - mrugnął do nowopoznanego. - Zagrać dobra rzecz. Ja też lubię. Zwykle jestem zbyt zajęty aby przychodzić do tych ich żałosnych spelun. Ale i tobie humor by nie dopisywał i piwo nie smakowało gdyby interesy nie szły jak należy. - cierpkość wróciła do głosu i twarzy pobratymca gdy westchnął i zapił resztę zmartwień łykiem z drewnianego kufla. - Nauczyłem się, że trzeba cieszyć się z tego, co się ma. Bo jutro można już z przodkami rozmawiać - pocieszył Gladenson. - Tak sobie wymyśliłem, że dla wojaka, to dobra filozofia. A co robisz, że interesy słabe? - zaciekawił się. Wyciągnął jednocześnie rękę w górę, żeby zwrócić uwagę na swój pusty kufel. - Ja? Ja swoje zrobiłem. Siedzę i piję piwo bo nic więcej zrobić nie mogę. Wspólnik nawalił. Miał odebrać towar wczoraj. A tu ani wczoraj ani dzisiaj go nie ma. I nikt nie wie co się stało. A towar mi szlag trafi jak go nie odbierze. - mruknął zafrapowanym tonem i spoglądał smętnie we wnętrze swojego kufla. Wydawał się być tym wszystkim zaaferowany i przygnębiony tak bardzo, że nie zwrócił uwagi na Sylvię która znowu podeszła do rogu stołu jaki zajmowali i napełniła ponownie kufel Tladina. - Co to za towar, że go szlag trafi? - uśmiechnął się równocześnie do dziewczyny w podzięce. Wyciągnął woreczek i wyrzucił z niego kości na stół. - Poturlamy trochę? Dla rozrywki, możemy grać nawet i na miedziaki, nie o zysk tu chodzi. - Taki co się psuje. - mruknął niechętnie albo z przygnębieniem towarzysz przy stole. Woreczek z kośćmi jednak przykuł jego uwagę i wydawał się rozważać grać czy nie. - Dawaj, zagrajmy, zobaczymy komu dzisiaj los sprzyja. - powiedział w końcu z lekkim uśmiechem dając się ponieść tej rozrywce. Przy grze Barin był ciekaw dalszych zamierzeń Tladina. Znalezienie kogoś po dekadzie nie zapowiadało się na zbyt łatwe zadanie. Ale jak mawiano w Ostlandzie trudno było powiedzieć kto był bardziej uparty, krasnolud czy właśnie mieszkaniec tej prowincji. - Co mam robić? Ot, będę wędrował od miejsca do miejsca i pytał - rzucił kośćmi. - Po dziesięciu latach rok w tę czy we wtę nie robi różnicy. Za to co Ty zrobisz ze swoim problemem, to jest pytanie - mrugnął do niego. - Gdybyś na przykład musiał towar dostarczyć gdzieś tam - machnął ręką - w stronę Faber, to mógłbyś zabrać się z nami |