- Nie zrozumiałeś mnie legionisto – Saadi był zły. Ianus odczuwał jego gniew, jako nieprzyjemne igiełki bólu wbijające się w podstawę czaszki. – On nie jest tam... On jest tutaj... – Accipiter zrozumiał, że „tutaj” znaczyło: w klatkach, zagrodach dla ludzi.
Enki, zupełnie bez zapału, ale przynajmniej świadomie, zabrała ze stołu sporych rozmiarów tasak. Zważyła go w dłoni i weszła do pomieszczenia z klatkami. Teraz jeńcy ją zauważyli. Powietrze wypełniło wycie, krzyki, przekleństwa i płacz. Zgromadzeni w klatkach ludzie chyba do końca nie rozumieli co ma się właśnie wydarzyć. Przynajmniej nie wszyscy. Dłuższa chwila obserwacji, pozwalała zauważyć, że ci znajdujący się bliżej wejść do zagród są w lepszym stanie, jakby trafili do niewoli niezbyt dawno. W ich oczach widać było strach, niepewność i... człowieczeństwo.
Enki zaczęła uderzać w skobel, rozłupując go na kawałki. Nie zwracała uwagi na to, że podczas tej czynności rozpłatała komuś ramię, a inny jeniec wył z bólu, bo pokaźna drzazga ugrzęzła mu w twarzy. Kilka ciosów i drewniana rama puściła, uwalniając zawartość. Ci, którzy byli przy samym wejściu, pod naporem ludzkiej masy stłoczonej wewnątrz zostali wypchnięci i obaleni w cuchnące odpady. Wijąca się, skomląca i skołtuniona gęstwa brudnych, okrawawionych ciał wylała się niczym ciecz na zewnątrz, rozlała i rozpełzła. Niektórzy już podnosili się na nogi, inni czołgali w gównie, jeszcze inni leżeli bez ruchu, gnieceni i tratowani. A pośród nich stała Enki, z tasakiem w ręku...
Cedmon i Ianus, ten ostatni trzymający Zahiję stali już po przeciwnej stronie, przy przejściu. Gmanagh uchylił drzwi, zaglądając co znajduje się po przeciwnej stronie. Zdziwił się, bo zamiast kolejnego pomieszczenia pełnego odrażających niespodzianek i oszalałych małpoludów zobaczył pusty korytarz. Prosty jak strzała i tak długi, że widział zaledwie jego pierwsze kilkanaście kroków. Dalsza część ginęła w ciemności.