Topór błysnął w świetle błyskawicy. Bojowy okrzyk khazadów od wieków rozbrzmiewający na wszystkich polach walki, na których stawały brodaci wojownicy zagłuszył grzmot. Skaven, w którego wyprowadzony był cios, pisnął i odskoczył. Na jego miejsce pojawił się drugi, z zakrzywionym, ledwo co obrobionym kawałem żelaza w ręce. Machnął. Cios minął wbiegającego nie wiadomo skąd cyrulika, minął też tarczę krasnoluda i ostrze zgrzytnęło na ogniwach kolczugi raniąc krasnoluda w korpus i obcinając też kawałek jego brody. Grimm wkurzony nie na żarty uderzył znowu, ale złość jak wiadomo szkodzi, nie tylko piękności i skaven nie został trafiony. Rache za bardzo nie potrafił posługiwać się mieczem, więc i jego cios nie był skuteczny.
Coś łupnęło. I to solidnie. Blisko. Głośno. Spleciony czar zdezorientował na moment wszystkich, sprzymierzeńców i wrogów Caspara. Najszybciej ogarnęła się Gwen, wpadając do wnętrza. Mierzyła w skavenów będących już w starciu – Dietmar Rache wyglądał na takiego, któremu pomoc była potrzebna. Cios należał do tych z gatunku prowadzonych ręką samego Ulryka. Kreatura Chaosu nawet nie zdołała zareagować, kiedy ostrze ugrzęzło w szyi, wgryzło się głęboko w obojczyk i zatrzymało dopiero na kręgosłupie. Rozpłatany skaven padł w fontannie krwi. Obok Gwen uwijał się Konrad, ale jego skuteczność było o niebo mniejsza – ot, był w stanie zapewnić chwilową przewagę liczebną.
Minęła chwila i skaveny przegrupowały się. Skupiły się przed jednym z nich, nie uzbrojonym, nie licząc stalowego kija z szczurzymi czaszkami na szczycie. Ów osobnik zamiast zbroi posklecanej z różnych kawałków miał na sobie czarną opończę z kapturem, co sugerowało, że nie jest wojownikiem. Wysyczał coś do swoich podwładnych, a ci posłusznie skupili się jeszcze bliżej niego, nie atakując więcej, a tylko pozostając w postawie pozwalającej na skuteczne blokowanie nadchodzących ataków.