Pełzająca, przerażona ludzka masa składała się niemal w całości z Rusanamani. Byli tu starcy, dzieci, młodzież i dorosłe osoby, mężczyźni i kobiety. Tak jakby małpoludy brały w jasyr wszystkich, jak popadnie. Skąd pochodzili ci ludzie i dlaczego trafili do niewoli, na razie pozostawało tajemnicą.
Kiedy Ianus zadał pytanie, długo nikt nie odpowiadał. Saadi w głowie legionisty, wiercił się i niecierpliwił, co dla Thoera było nieco irytującym swędzeniem pod czaszką. W końcu jednak wolno i ostrożnie na nogi podniósł się jakiś mężczyzna. Miał długą, ciemną, teraz posklejaną krwią i wymiocinami brodę i długie włosy w nieładzie. Na jego ramieniu ropiała paskudna rana. Na brzuchu i udach miał ślady od uderzeń rzemieniami. Popatrzył wokoło nieprzytomnym wzrokiem, zachwiał się i upadł na kogoś, kogo akurat miał pod stopami, ale zaraz podniósł się znowu.
- Ja… – wychrypiał przez pokryte strupami wargi. – Ja znam Sahira Jusufa z Hedebu…