Choć Garran Borakson nie dawał się łatwo wpasować w stereotypowy obraz krasnoluda, jaki wyrobiła sobie większość ludzi, ci i tak próbowali to robić. Dla chcącego nic trudnego, mawiają na wschodnich krańcach Imperium. Mógł być wysoki i szczupły, jak na krasnoluda rzecz jasna, dla ludzi i tak był kanciastym kurduplem. Mógł być młody, jak na krasnoluda, i tak brązowe włosy, długa broda zapleciona warkocze i gęste brwi sprawiały, że traktowano go często jak starca. Mógł być jednym z najlepszych studentów Collegium Medicum w stolicy Ostlandu, Wolfenburgu, z praktycznym doświadczeniem zdobytym w szpitalu polowym w trakcie oblężenia miasta, i tak ludzie dziwili się, że nie nosi na sobie pełnego pancerza, topora bojowego i katapulty. Mógł po wypiciu piwa uprzejmie zasłaniać usta przy bekaniu, i tak był niewychowanym prymitywem, a wrodzona i starannie potem wypielęgnowana krasnoludzka bezpośredniość i złośliwość nie pomagała w zmianie wizerunku.
* * *
Wojna się skończyła, odeszła na dobre, ale jak zawsze, parę kroków za nią podążały jej dzieci – bieda, głód i choroba. Było to bardziej niż widoczne w Taalagadzie, brudnej i paskudnej mieścinie blisko celu, do którego zmierzali – każdy ze swojego powodu – Garran i jego nowi towarzysze. W grupie zawsze raźniej i bezpieczniej, a ich połączyło dodatkowo to, że nikt nie wyglądał na pospolitego rzezimieszka.
Krasnolud pociągnął spory łyk płynu, który ktoś nie wiedzieć czemu nazwał piwem i wycenił jak „Złote Imperialne” warzone przez mistrzów z gór, wytarł pianę z wąsów i beknął, jak zawsze uprzejmie zasłaniając dłonią usta.
- Wolfenburg niemalże zrównano z ziemią. Mus mi do Talabheimu się dostać, jeśli chcę się jeszcze czegoś o leczeniu nauczyć. – Garran podłubał sobie w zębach i pstryknął palcami zrzucając na ziemię resztkę zajęczego mięsa z gulaszu. –
Jeśli plan Güntera może przyśpieszyć zdobycie papierka z pieczęcią, to ja jestem za. Na śledzeniu i łapaniu złoczyńców się nie znam, ale jeśli prawdą jest to, co mówią o wycinaniu narządów, to może do czegoś moja wiedza się nada. Tylko czy miejscowi pozwolą mi zobaczyć ciało? Mogę z rudzielcem rozpytać się w straży albo o morrytów, jeśli jest tu jakaś ich świątynia czy kapliczka.
Krasnolud pokiwał głową, gdy Hugo również zauważył, że ich umiejętności przydadzą się w różnych miejscach, ale inne pomysły nie przypadły mu do gustu.
- Przynęta? Ja rozumiem, że wy ludzie się gzicie na potęgę i mnożycie jak szczury w spichlerzu, przez co łatwiej wam szastać życiem innych, ale wy lepiej popatrzcie na naszą cud-miód malinę – palcem wskazał na Luizę, jak gdyby była komukolwiek potrzebna taka podpowiedź. –
Ona to może odgrywać drużkę lodowej carycy Katariny albo ewentualnie pannę z przybytku mamuśki Helgi z Wolfenburga, na którą stać jeno szlachciurę albo kupca zamorskiego, a nie tanią dziwkę z portu, co próbuje zarobić na chleb.