Miejsce wybrane na nocleg wydawało się zacne. Byli dość dobrze osłonięci od podmuchów wiatru i ewentualnych spojrzeń. Choć strumienia nie znaleźli, to jednak po okolicznych skałach ciurkała skądś z góry woda. Może nie była to najlepsza czy najszybsza metoda na napojenie siebie i koni, ale jednak podstawienie naczyń pozwalało na zebranie potrzebnej wody.
Rusłan rozwiał przynajmniej częściowo wątpliwości Gnimnyra, tłumacząc mu, że Goromadny zaczynają się mniej więcej w tym miejscu (lub kończą, to zależy!) i ciągną się w kierunku północnym, stanowiąc ostatni (bądź pierwszy!) odcinek Gór Krańca Świata (albo Początku!).
Poszukiwacze skarbów hałaśliwie zaczęli wieczór, rozmawiając, pojąc konie, budując obozowisko. Potem jednak nagle zamilkli i tak minęła im noc. Wystawili warty, a jakże, bojąc się niewiadomego czegoś, czego mogli się spodziewać w Goromadnych. Ot, mutantów chociażby. Jeśli jednak nawet potwory skażone chaosem gdzieś tu były, zostawiły Rusłana, Yarislava i Gnimnyra w spokoju.
Kolejnego ranka ruszyli odnalezionym traktem. Jeśli to rzeczywiście był trakt. Szlak wspinał się dość łagodnym zboczem na siodło między dwoma szczytami, opadał do kolejnej, nieco mniejszej i węższej doliny, potem znów wznosił się na kolejną przełęcz. Wchodzili w głąb Goromadnych. Coraz dalej.
Szlak dawno już przestał przypominać szlak, a tak naprawdę to po prostu znikł. Nie mieli jednak wyboru. Wracać nie było sensu, a ściany po bokach dolin były zbyt strome i skaliste, by prowadziła przez nie droga. Następna dolinka była już całkiem wąska, mogła mieć ze pięćdziesiąt metrów szerokości. Na niemal pionowych ścianach porośniętych trawą i strzelistymi smrekami pojawiało się coraz więcej skał. Gdyby nie nagłe parsknięcie przestraszonej kobyłki Yarislava przegapilby wejście wykute w skale. Drewniane drzwi, w zasadzie ich resztki, niemal całkiem zasłonięte korzeniami, gałęziami i pnączami zwisającymi z góry.