– Rozumiem, nie martw się o nic, porozmawiam z nim. – Podała ci miskę pełną parującej zupy z warzyw, kawałek świeżego chleba oraz drewnianą łyżkę. – Rozgość się a ja pójdę tam od razu, nie lubię nieporozumień. – Powiedziała i poszła i ubrać swoją szatę i buty.
Przyjęłam posiłek z wdzięcznością. Usiadłam sobie na stołku i zaczęłam jeść.
- Przeor chce omówić przywitanie Cesarza - uprzedziłam ją. - A jak będzie mówił, że nie nadaję się by puścić mnie na pielgrzymkę, to po prostu przyznaj mu rację, szybciej wtedy cię wypuści - powiedziałam z pełnymi ustami.
– Powiem co uznam za najbardziej właściwe. Ale najpierw wysłucham co ma do powiedzenia. – Uśmiechnęła się i wyszła z chaty.
Skinęłam jej głową na pożegnanie i skupiłam się na jedzeniu. Było tak dobre, a ja tak głodna, że gdy skończyłam swoją porcję to ośmieliłam się wziąć sobie dokładkę.
– Niewiele osób tak bardzo lubuje się w tym daniu. Syn złotego kręgu był jedynym, którego znałem… – Powiedział Wilczy Kieł, który zaraz po wejściu do pomieszczenia zauważył ciebie nakładającą sobie dokładkę.
Popatrzyłam na niego zaskoczona tą uwagą, że mam gust niczym cesarz, a następnie wróciłam spojrzeniem na miskę z zupą. Pomyślałam sobie, że gdyby dodać wędzonego boczku to byłaby wręcz idealna. Chociaż po zakonnej kuchni to wszystko inne wydawało się smaczne.
- Zdecydowanie zapytam Morrisanę o przepis - odparłam i wróciłam na stołek. - I jakie zioła tu zamieszała. Bo wydaje mi się że wyczuwam kilka.
– To wie tylko ona – Zaśmiał się i usiadł na ziemi. Palcami przeczesał brodę. – Gdy razem podróżowaliśmy Eric zawsze chciał żeby Morrisana gotowała. Kiedyś nawet się z nim o to pobiłem. – Uśmiechnął się do własnych wspomnień. – Minęło już kilka lat od tamtych dni.
Słuchałam tego zajadając się zupą. Była to ciekawa opowieść, dopóki nie zorientowałam się o kim jest mowa.
- Podniosłeś rękę na Cesarza i nikt ci jej nie odrąbał? - byłam pod wrażeniem. Popatrzyłam na niego podejrzliwie. - Osobiście znacie się z Cesarzem?
– Chyba nie za dobrze znasz swojego władcę. – Zaśmiał się donośnie. – Podniosłem! I to nie raz. Eric był mi najwierniejszym przyjacielem i mym bratem. Ja, syn złotego kręgu, córka wiecznego kruka, córka pajęczych sieci, syn zranionego ptaka, córka czułego łańcucha, śpewający nagi miecz i syn nieprzebrzmiałej pieśni… To była nasz drużyna. Razem wdarliśmy się do komnat córki pajęczej matki. Razem dokonaliśmy wielu rzeczy… ale potem. Potem musieliśmy się rozstać. – Dodał smutno.
Na mojej twarzy wykwitło jeszcze większe zdumienie. Było dla mnie nie do pojęcia to co się dowiedziałam.
- Czemu miałbyś podnosić rękę na Cesarza? - zadałam jedyne pytanie jakie przyszło mi do głowy.
– Bo miewał głupie pomysły – Odparł jak gdyby nigdy nic. – Czasami palnięcie w łeb od przyjaciela to najlepszy z doradców.
Pokręciłam głową w niedowierzaniu. Zwracanie się w takim tonie o Cesarzu było blisko granicy ubliżania władcy, a to było już co najmniej niestosowne, a nawet kwalifikowało się jako czyn karalny. Byłam jednak zbyt skonsternowana by choćby próbować upominać wojownika.
- Aha... - odparłam tylko i wbiłam spojrzenie w swoją miskę.
– On nie jest jak dawni władcy Ballen. Jest od nich wszystkich mądrzejszy i bardziej szlachetny. Umie słuchać. – Stwierdził z powagą. – Zaś rozsądek to jego najpotężniejsza broń. Szanuje tych, którzy umieją wytknąć mu błąd i liczy się z tymi którzy udzielają mu rad. Niewielu znam władców, którzy jako dzieci udawaliby świniopasa, by wraz z parobkami bawić się na rynku.
- Nie wierzę - wymsknęło mi się. - Znaczy... - zaczerwieniłam się, bo źle to zabrzmiało w kontekście całej wypowiedzi wojownika. - Nie podważam w żadnym razie że Cesarz jest wspaniałym władca. Bo jest najwspanialszym - podkreśliłam gorliwie. - Ale nie wierzę, że mógłby udawać świniopasa i bawić się z plebsem. Nie pozwolono by mu na to, dla jego bezpieczeństwa.
– Tak samo jak nie pozwolono by mu wyruszyć na wyprawę z bandą dziwaków by stawić czoła w pojedynku władczyni elfów cienia… – Zaśmiał się. – Gdyby ten człowiek robił tylko to na co mu pozwalano… to dziś byłby królem, nie cesarzem.
Milczałam, analizując to co powiedział.
- Tak... To ma nawet sens - stwierdziłam kiwając głową i zaczęłam wycierać chlebem wnętrze miski z resztek zupy. - Jak to się stało, że byłeś towarzyszem Cesarza? - zapytałam i zjadłam umoczony kawałek pieczywa.
– Szukał szaleńców, którzy mieliby odwagę pójść do samych czeluści ciemności w królestwie elfów cienia… A przedstawił zaiste godziwe argumenty… koniec zatruwaniem studni i zbiorników wody, koniec z rozsiewaniem zarazy, koniec z nocnymi rzeziami… koniec z przelewem krwi. – Powiedział. – Ja jestem Garren, Wilczy Kieł! Dziki heros stepów! Obrońca bezbronnych, wyzwoliciel zniewolonych, pogromca wyniosłych i niszczyciel podłych! – Zawołał unosząc pięści w górę. – Mój honor nie pozwoliłby mi odmówić. A wtedy nawet nie wiedziałem, że to wasz władca. Podał się za zwykłego łowcę przygód i awanturnika… – Zaśmiał się donośnie.
Garren, Dziki heros… słyszałaś kiedyś jak jeden z bardów którzy byli w waszym szpitalu klasztornym śpiewał innym pacjentom pieśń o nim. Lecz nie wiedziałaś, że był orkiem, zwłaszcza, że Garren to typowo ludzkie imię.
Korciło mnie, żeby dopytać dokładniej o jego pochodzenie, ale uznałam, że to nie na miejscu. Mieszańce nigdy nie mieli szczęśliwego dzieciństwa.
- I Morrisana też wtedy z wami była? - zmieniłam nieco temat.
– Tak. Wsławiła się w kilku bitwach, więc Eric i ją namówił na udział w wyprawie. Może tego po niej nie widać, ale ona potrafi być naprawdę sprawną wojowniczką… tylko gotować nie umie. – Zaśmiał się. – A do tego po nauce u Yoriko stała się niemal niepokonana… nawet ja miałem problem w pojedynku z nią… a kiedyś sam zatrzymałem szarżę dwudziestu jeźdźców.
__________________ Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach... |