Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2019, 22:09   #10
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Im dłużej rozmawialiśmy i im więcej dowiadywałam się o orku to tym większą sympatią zaczynałam go darzyć. A było to dla mnie niespodziewane spostrzeżenie bo uważałam orki za niezdolne do przyjmowania takiej postawy. Ale szybko uznałam, że pewnie wychowanie go przez ludzi musiało go tak zmienić.
- Nadal należysz do świty Cesarza? - pytałam dalej.

– Nie. Każde z nas poszło w swoją stronę. – Powiedział smutniejąc. – Każde z nas miało swoje brzemię do dźwigania. On, koronę, ja krwawego węża i… inne rzeczy. Jestem herosem… więc nie mogę zostać dworzaninem, osiąść gdzieś… żyję po to by walczyć tam gdzie potrzeba mego miecza… a trzeba go w tak wielu miejscach… świat jest tak duży. – Westchnął głęboko.

- Nie ma wielu takich herosów jak ty więc tym bardziej powinieneś teraz wypocząć - wypomniałam mu. - Proszę - dodałam prawie błagalnym tonem.

Nie zdążył odpowiedzieć gdy drzwi do chatki otworzyły się.

– Wszyscy powinniśmy wypocząć – Powiedziała Morrisana, która jak się zdawała usłyszała twoje słowa. – Rozmówiłam się z przeorem… jutro w południe wyruszymy razem z grupą mnichów i kapłanów z twojego klasztoru. Wilczy kle, z pokorą proszę, abyś nas poprowadził drogą, którą planował ruszyć cesarz, abyśmy spotkali się z nim w połowie drogi.

– Oczywiście. Jeśli wyruszymy jutro o zenicie, spotkamy się z nimi w osadzie pustego dzbanu. – Odparł Ork.

– A ty Marion. Przeor zgodnie z tym co mi mówiłaś oponował za tym abyś z nami wyruszyła i nawet nalegania twego mistrza nie były dla niego argumentem… – Spojrzała ci w oczy. – Zgodził się dopiero gdy powiedziałam, że wezmę za ciebie pełną odpowiedzialność. Oznacza to, że jeśli w jakikolwiek sposób złamiesz zasady swojego kościoła podczas naszej wyprawy, zostaniesz wydalona z zakonu i będziesz mogła odejść wolno, a ja poniosę za to konsekwencje. Zapewne nie słyszałaś o tym starym zapisie w świętych księgach. Jest to tak zwany wers ofiarnej krwi. Można go zastosować tylko raz wobec grzesznika. Kapłan dowolnego kościoła może oddać swoje życie w zamian za jego życie, oczyszczając go z wszelkich win, przed obliczem bogów. – Powiedziała stanowczo.

Garren spojrzał na Morrisanę z tajemniczym wyrazem twarzy, z którego nie mogłaś wyczytać czy ją poparł, czy się temu sprzeciwił.

- Ja... - zaniemówiłam zszokowana tym co powiedziała. Byłam dla niej zupełnie obcą osobą, a ona nie dość, że wstawiła się za mną u przeora to jeszcze położyła na szali własne życie. Czyżby tak wierzyła we mnie, czy tak bardzo ufała mojemu mentorowi, Galadrielowi? Nie miałam pojęcia jak powinnam zareagować.
- Przepraszam... - wydusiłam w końcu z siebie.

– Nie masz za co. – Zdjęła swoją maskę i uśmiechnęła się. – Potraktuj to jako lekcję odpowiedzialności. Teraz odpowiadasz za życie i bezpieczeństwo kogoś jeszcze. Co więcej nie sądzę abyśmy natrafili na sytuacje, w których uczynisz coś co wiązałoby się z tak poważnymi konsekwencjami. Powołałam się na ten wers aby pokazać, że nie zamierzam ustąpić i pozwolić by znów na lata zamknięto cię w klasztorze, bo to nic nie da. Biorąc udział w tej wyprawie nauczysz się więcej niż nauczył cię klasztor i niż ja zdołałabym ci przekazać przez te kilka dni. – Odparła łagodnie. – A teraz czas byśmy trochę wypoczęli od niepokojów tego dnia. Chciałabym się wraz z wami udać do tutejszej gospody na wieczerzę i napitek, czy zechcecie mi towarzyszyć?

Nie byłam do końca przekonana jej zapewnieniami. Z resztą mówiłam jej że nie będę rozpaczać jeśli przeor uzna tak jak uznał, a mimo to uparła się na swoim. Westchnęłam lekko i pokiwałam głową w odpowiedzi na propozycje Morrisany.
- Tylko się z tego przebiorę... - powiedziałam i zaczęłam rozwiązywać rzemienie trzymające naramienniki.

– Ja zostanę na miejscu… – Powiedział Garren – Wieśniacy tu źle reagują na kolor mej skóry a i moja nowa przyjaciółka zaleciła mi odpoczynek, zatem udam się teraz nad strumień i skorzystam z jej rady – Mężczyzna uśmiechnął się i opuścił pomieszczenie.

Morrisana zdjęła swoje odzienia kapłańskie i przebrała się w prostą wiejską sukienkę, zaś długie włosy związała w kok.

Powiodlam spojrzeniem za orkiem, nie wiedząc czy sobie ze mnie żartuje czy faktycznie zmierza mnie posłuchać. Tak czy inaczej kontynuowałam mozolne i czasochłonne zdejmowanie z siebie elementów zbroi. Na koniec wszystko schludnie złożyłam w kącie domu i zajrzałam do torby, wyciągając z niej swoje codzienne odzienie, które od razu na siebie założyłam.
- Jestem gotowa - oznajmiłam.

– Nie jesteś… – Uśmiechnęła się starsza od ciebie kobieta. – Wciąż wyglądasz jak zakonnica. Mój przyjaciel Garren nie chce straszyć swą aparycją… lecz to kapłańskie odzienie potrafi budzić największą grozę w tych co nie mają idealnie czystych serc… a przecież tacy są właśnie ludzie. – Podała ci zwykłą sukienkę godną wieśniaczki albo posługaczki. – To pierwszy raz jak udajesz się do gospody, więc zechciej mi zaufać. – Powiedziała. W tym stroju wyglądała jak wiejska dziewucha, a nie kapłanka, która niegdyś towarzyszyła samemu imperatorowi.

Wzięłam od niej sukienkę i przyjrzałam się jej bez przekonania. W coś takiego jeszcze nigdy się nie ubierałam, ale nie narzekałam przez wzgląd na to co Morrisana dla mnie robiła.
- No dobrze, to się przebiorę - powiedziałam i przystąpiłam do działania. Na koniec złożyłam swoje szaty i odłożyłam je w kąt, który już sobie przywłaszczyłam kładąc w nim swój pancerz.
Podeszłam do kapłanki i wyprostowałam się.
- Czy mogę schować swoje bronie do twojego kufra? - zapytałam jej.

– Oczywiście – Powiedziała i otworzyła ci skrzynię a następnie ruszyła do wyjścia. – Gdy będziesz już gotowa, dołącz do mnie na zewnątrz – rzuciła i wyszła zostawiając cię sam na sam z kufrem, jego zawartością i kluczem tkwiącym w jego zamku.

Gdy do niego zajrzałaś twoim oczom ukazała się kolekcja krótkiej broni godnej wojownika, nie kapłana, ujrzałaś nawet buławę ozdobioną klejnotami, jednak z niewiadomej przyczyny najbardziej twój wzrok przykuły dwa krótkie, szerokie miecze z jelcami rzeźbionymi tak by, gdy się na nie patrzyło od boku przypominały czaszki. Ostrza były nierówne, jakby stworzone do szarpania ciała. Te dwa miecze miały wokół siebie jakąś dziwną, niepokojącą aurę, jakby sama śmierć dotknęła ich ostrzy swoją kościstą dłonią. Broń uwodziła mroczną potęgą, robiąc wrażenie jakby każdy kto ją dzierży stawał się niepokonany, a równocześnie zdawało się, że wyszczerzone zębiska czaszek tylko czekają by zatopić się w dłoni która ich tknie.

Przyglądałam się z zafascynowaniem całej kolekcji i miałam wielką ochotę dotknąć każdej broni po kolei, a szczególnie tych o dziwnej aurze. W ostatniej chwili powstrzymałam się przed sięgnięciem po nie. Po chwili wahania ułożyłam swój buzdygan i miecz, tak by w miarę nie stykały się z krótkimi mieczami z symbolami czaszek.
Zamknęłam wieko i przekręciłam klucz, który zabrałam ze sobą. Poprawiłam sukienkę i schowałam medalion wraz z wisiorkiem pod ubraniem. Byłam gotowa wyjść z chaty.

- Proszę - podałam Morrisanie klucz gdy dołączyłam do niej.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline