To niemożliwe, pomyśleli. Czy wreszcie stali na czerwonym X ze swojej sekretnej mapy? Yarislav z wrażenia aż zamarł i zaniemówił na dłuższą chwilę. Rusłan za to zeskoczył z gniadosza, czujny i gotowy na wszystko. Bielejących kości nigdzie wokół jednak nie było, a zza drzwi nie dobiegały żadne niepokojące odgłosy. W tym czasie Gnimnyr, zwany czasem sefem, wziął się za rozpalanie płomyka w latarni.
Nawet jeżeli kiedyś otwór w skale był naturalny, ktoś rozkuł go, poszerzył i wyrównał krawędzie. Może nie była to krasnoludzkie rzemiosło, ale przynajmniej pozwoliło to na zamontowanie zawiasów, obecnie całkowicie zardzewiałych i drzwi zbitych z drewnianych desek, wzmocnionych dwoma poprzecznymi żelaznymi pasami i grubymi ćwiekami. Drewno było częściowo przegnite, częściowo spróchniałe i w wielu miejscach połamane. Patrzenie z zewnątrz nie pozwalało na dostrzeżenie czegokolwiek. Odgarnęli więc pnącza i korzenie w bok i popchnęli drzwi do wewnątrz. Serca zamarły im w piersiach, gdy deska przy górnym zawiasie pękła, a całe skrzydło niemal przewróciło im się na głowy.
Za drzwiami otwierała się dość przestronna jaskinia. Dość nietypowa, musieli przyznać. Światło ich latarni powoli odsłaniało kolejne szczegóły. Jaskinie, w których byli do tej pory nie miały podłogi z drewnianych bali, nie były umeblowane ani nie miały w wbitych w ściany uchwytów na pochodnie. Oczywiście, wszystko było w równie opłakanym stanie co drzwi wejściowe, ale kiedyś to musiał być kawał nieźle wyposażonego domostwa.
Szkielet leżący mniej więcej w centrum komnaty nie zaskakiwał aż tak bardzo, bo też widzieli już ludzkie kości w jaskiniach, ale rzecz jasna przyciągał uwagę. Podobnie jak i nieduży, wąski otwór w jednym z rogów tego przedziwnego pomieszczenia.