Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2019, 11:45   #11
Dedallot
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Kobieta odebrała kluczyk i włożyła go do kieszeni. Następnie razem udałyście się ścieżką w kierunku wsi.

– Jak się czujesz z myślą, że idziesz do gospody? W towarzystwo ludzi tak różniących się od mnichów i zakonników?

- Do świątyni przychodzili zwykli ludzie - powiedziałam dając do zrozumienia, że ostatnich lat życia nie spędziłam w zupełnym odizolowaniu od świata zewnętrznego. - Coś tam też pamiętam z czasów zanim trafiłam do zakonu. Może nie będę się zachowywać jak dzikus... A jak będę to mnie po prostu ochrzań - dodałam i lekko się uśmiechnęłam.

– Ile miałaś lat gdy trafiłaś do zakonu? – Zapytała idąc powoli drogą.

- Dziesięć. Może mniej - odparłam patrząc przed siebie.

– Pamiętasz swoją rodzinę? Jacy byli? – Kontynuowała.

Wzruszyłam ramionami. Nie szczególnie lubiłam tego rodzaju pytania.
- Lepiej pamiętam piastunki wychowujące mnie i braci niż rodziców - odpowiedziałam. - Nie wiem czy gdybym teraz na ulicy minęła ojca czy matkę to którekolwiek bym poznała.

– Nie zastanawia cię czemu twój ojciec nie miał czasu by z wami być? Dlaczego wyjeżdżał na tak długo? Gdzie wtedy przebywał? – Zapytała z mieszaniną ciekawości i troski.

Spojrzałam na nią kątem oka, ale po chwili znów patrzyłam przed siebie. Moja rodzina była bardzo zamożna. Posiadali ziemie, na których uprawiano zboża, owoce i warzywa. Była też winnica, która otaczała mój dom rodzinny i lubiłam się ganiać z braćmi między winoroślami. Były też i łąki, na których wypasano liczne stada zwierząt hodowlanych.
- Pewnie doglądał swoich interesów, jak to możni i szlachetnie urodzeni tego świata mają w zwyczaju - odparłam bardziej zgadując niż faktycznie mając jakąś wiedzę o tym co konkretnie robił mój ojciec. - Nie wiem czym się zajmował, bo byłam za mała, żeby się tym interesować, a teraz nie obchodzi mnie to, bo już mnie nie dotyczy.

– Przykro mi. Ja nie znałam swoich rodziców, zginęli podczas najazdu khana gdy byłam mała. Moim "ojcem" był kapłan, który mnie przygarnął z sierocińca i wychował. Był starcem i potrzebował kogoś kto by mu pomagał. To nawet zabawne… byłam agresywna, nieposłuszna i bezczelna, a jednak wybrał właśnie mnie. W sumie, to nic niezwykłego, że poszłam w jego ślady, pokochałam tego starego piernika, który nigdy się na mnie nie wściekł, nawet gdy mu uciekłam razem z jego sakiewką.

- Haha, a to na mnie mój przeor narzeka - uśmiechnęłam się w końcu. W sumie to zazdrościłam jej, choć wiedziałam że to głupie i niepotrzebne odczucie. Sama wolałabym być przykładowo dzieckiem jakiś biedaków, którzy oddali mnie do zakonu, bo nie było ich stać na utrzymanie mnie. Ale przynajmniej żal do rodziców mogłam wykorzystywać do tego, by traktować ich jak obcych mi ludzi.
- Staram się jak mogę, żeby nie robić problemów, ale czasem niestety miewam własne zdanie i wtedy zaczyna się... - mruknęłam niepocieszona.

– Własne zdanie to dla kapłana najniebezpieczniejsze błogosławieństwo. Ci duchowni, którzy umieją spojrzeć ponad stare księgi i wczuć się w ludzi osiągają najwięcej, a ich mowa i czyny pociągają ku bogom całe rzesze, lecz i najczęściej zarzuca im się herezję. A jeśli chodzi o mnie… sumienie mnie gryzło, więc wróciłam… a potem nie miałam serca odejść.

- Sumienie ciebie gryzło, ale pewnie dopiero po tym jak już wydałaś całą zawartość sakiewki? - zapytałam Morrisanę z zadziornym uśmiechem. O ironio, choć co jakiś czas użalałam się nad straconymi wygodami jakie miałabym w rodzinnym domu, gdyby mnie nie oddano do zakonu, to akurat sama nigdy nie zwracałam uwagi na kosztowności i jeśli ktoś nieopatrznie upuścił monetę to ja ją podniosłam tylko po to, żeby oddać właścicielowi. - Ja gdy trafiłam do zakonu to długi czas czułam się niechciana. Ale Galadriel się mną zaopiekował. Dobrze wiedział kiedy jest mi źle, nawet jeśli mówiłam, że jest wszystko w porządku. Dla mnie on jest mi najbliższą osobą.

– Mamy chyba zatem wiele wspólnego no i szczęście. Dane nam było trafić na ludzi o szlachetnych sercach. To wielkie szczęście, które nie każdemu przypada w udziale. – uśmiechnęła się, jednak jakoś tak bez radości. – Jedna z najszlachetniejszych osób jakie poznałam, to mężczyzna, którego dobro jest równie wielkie jak podłość losu, która go spotkała. Zawdzięczam mu życie.

- Takie osoby są warte zapamiętania. Jak mu było na imię? - zapytałam. - Opowiesz mi o nim?

– Doktor Valior. Lekarz plagi… wiem, że twój zakon za nimi nie przepada, ze względu na ich "bezduszność" – weszłyście do wioski. Słyszałaś o lekarzach plagi, o ich metodach walki z zarazami. Znani byli z niebywałej wiedzy i oddania sprawie, lecz i z bezwzględności graniczącej z okrucieństwem. Potrafili ignorować błagania matek i płacz dzieci gdy selekcjonowali tych którzy mieli większe szanse na przeżycie od tych bardziej chorych, których szanse były mniejsze. Mówiło się, że ci zamaskowani medycy nie mają serc, a przesądni wierzyli nawet, że to sami lekarze sprowadzają plagi. – Jednak uznanie Valiora za pozbawionego uczuć byłoby okrutną niesprawiedliwością. Tak samo jak to co spotkało jego i jego żonę.

- Nie wiem czy chcę wiedzieć co ich spotkało - zawahałam się. - Miało to związek z tym jak zginęli twoi rodzice?

– Nie. Ich oprawcą był ludzki zabobon i chciwość. – Odparła.

Spuściłam wzrok. Mój mentor często powtarzał, że ludzka głupota była najgorszym z wrogów z jakimi przychodziło mu się mierzyć.
- Co im zrobili? - moja ciekawość przeważyła.

– Teraz chodźmy do gospody, potem ci o nich opowiem. – Rzeczywiście zbliżyliście się do dużej drewnianej budowli z dobudowaną doń stajnią, o czym świadczył unoszący się wokół zapach. Był wczesny wieczór więc ze środka nie było słychać jeszcze gwaru.

Potrząsnęłam głową na znak zgodzenia się z nią. Spoglądając na gospodę miałam nadzieję, że nic niespodziewanego się już tego dnia nie wydarzy, bo dla mnie było już za dużo wrażeń.
- A właśnie, zapomniałabym, bardzo smakowała mi twoja zupa - pochwaliłam.

Nie odpowiedziała, ale uśmiechnęła się, jakby spodziewała się usłyszeć te słowa, a następnie otworzyła drzwi gospody i weszła do środka.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline