a słowa
Ivora mężczyzna uniósł brew i nachylił się do przodu taksując
Xhapiona od stóp do głów. Następnie wyprostował się i tylko wzruszył ramionami.
–
Ior… I-wor… może WBIJĘ do głowy – odrzekł jegomość nie przejmując się dobrymi obyczajami takimi jak podanie swego miana. Miast tego zbliżył się do rzeczonego maga. Skupił swój wzrok przez chwilę na kruku, po czym zwrócił się do jego właściciela.
–
Siedzi na dworze albo sprzątasz po NIM! – zakomunikował mu wskazując krzywym palcem ptaka.
Chciał już opuścić pomieszczenie, lecz zatrzymało go pytanie
Xhapiona.
–
Jest niedaleko. Zobaczycie, o TO nie musicie się MARTWIĆ. Nigdzie nie ucieknie, a WY SIŁ musicie nabrać. PODRÓŻY to wymaga. Tak tak. – rzekł, aczkolwiek raz jeszcze przystanął przy kotarze. Odwrócił głowę w stronę jednej ze ścian z wystającymi korzeniami. Włożył sobie dwa palce do ust i gwizd poniósł się po dziwnej izbie. W jednym momencie niektóre z pędów wystrzeliły i zatrzymały się przed nosami
Ivora i
Xhapiona. Zawieszone na nich były niedbale ich plecaki, torby i części odzienia. Część wyglądała na podniszczone, jakby ciągnięto je bez większej ostrożności po ziemi i to dość spory kawałek. Chwilę po gwiździe dziwaczny jegomość klasnął w dłonie i rośliny zrzuciły owy dobytek na nich lub pod ich nogi. Niezbyt delikatnie.
–
ZNALAZŁEM to przy was, chyba wasze. Siedzieć i dobrzeć, jak chca zdrowieć. Ja na ŁOWY idę.
Po tych słowach gospodarz opuścił izbę i krzątał się niezbyt cicho gdzieś obok pozostawiając ich samych sobie, z własnymi myślami i tym co ostało się z ich ekwipunku.