Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2019, 00:47   #2
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Chris King - szczupły brunet



- I co? Lepiej? - czarnowłosa kobieta za kierownicą zapytała z troską w głosie. I pewnie w spojrzeniu ale tego się tylko domyślał bo widział tylko owal jej twarzy. Jeszcze było ciemno.

- Tak. Gdzie kawa? - zapytał na chwilę chowając twarz w dłoniach. Co za bzdurny koszmar!

- Masz. - sięgnęła do przegródki między siedzeniami sięgając po termos. Chwycił go i odkręcił. Poczuł się raźniej gdy tylko poczuł parujący aromat. Cholera przypuszczał, że przepłacili na ostatnim postoju ale uznał, że warto było. Nie był pewny czy to była prawdziwa kawa z południa ale na pewno lepsze niż to rozwodnione błoto jakie zwykle można było dostać w ich rodzimym mieście.

- W porządku? - Kim po chwili milczenia odezwała się ponownie. No tak, chyba złapał chwilową zawiechę nad tą kawą.

- Tak. Pójdę się odlać. - oznajmił jej i otworzył drzwi na świat nocnej pustki. Do tego zamglonej. Tak samo jak zamglony był jego mózg w tej chwili. Cholerna mgła! Za to chłodne powietrze było naprawdę rześkie. Schylił się aby nałożyć buty które zdjął do podróży. Nie kłopotał się ze sznurowaniem, przecież wychodził tylko na chwilę. Poczuł pod podeszwami mokrą trawę. Całkiem inną niż ta nowojorska. Ta “ich” była dość rachityczna, zdechła, pożółkła i wyglądała jakby lada chwilę miała uschnąć na dobre. A jednak wydawała się niezniszczalna. Potrafiła wyrosnąć na każdym kawałku gleby jaki wiatr gdzieś nawiał. Czy to między spękanym asfaltem czy na gzymsach kamienic i wieżowców. Ta tutaj była całkiem inna. Żywa, soczysta i zielona. Już ją znał z dzikszych rejonów Appalachów z czasów swojej wizyty na wymianie speców między tymi quasi państwami. Tak to chyba by należało nazwać to co mieli u siebie w Nowym Jorku i tutaj w Appalachach. Quasi państwa. Tak to przeczytał kiedyś w jednej książce.

- No gdzie leziesz? Nagle się wstydzić mnie zacząłeś? - usłyszał za sobą głos Kim. No tak. Zamyślił się i lazł bez sensu w nocną ciemność. Całkiem obcą. Niezbyt mądre. Dobrze, że chociaż ona była trzeźwa i czuwała. Machnął jej ręką na uspokojenie, że już kojarzy co trzeba i skorzystał z usług najbliższego drzewa. Drzewa. Kurde mieli tu drzewa. Nawet przy pierwszej wizycie go to mocno zaskoczyło. No drzewa bywały i w Nowym Jorku. Ale pojedynczo i zwykle zdechłe i uschnięte. Tylko w dzikszych rejonach miasta miały szansę wyrosnąć jakieś małe drzewka. No ale nie las. Tutaj co chwila był jakiś las. Tak jak u nich co chwila był jakiś dom, ulica czy kwartał. A tutaj las. Póki nie opuścił Nowego Jorku nie miał nawet pojęcia, że na świecie może być tyle drzew w jednym miejscu. Niby czytał w książkach i na filmach czasem coś w lesie się działo i kojarzył, że to takie miejsce gdzie pełno drzew ale do cholery póki pierwszy raz, kilka lat temu się w takim nie znalazł to tak naprawdę nie miał pojęcia co znaczy las. Dopiero wtedy ten las stłamsił go po raz pierwszy. Był obcy a więc z natury rzeczy podejrzany i wrogi. Zwłaszcza nocą. Albo we mgle. Albo w nocy i we mgle. Jak teraz. Jak w tym cholernym śnie.

- Jak ja się w to wplątałem? - zapytał cicho sam siebie zapinając spodnie. Zaczął wracać przez tą mokrą, żywą trawę w stronę furgonetki. No tak. Przez “nią”. Pokiwał głową. No właściwie to tak, tak właśnie było. Wiedział to od początku. Odkąd tylko zobaczył tą pięknie kaligrafowaną kopertę i te oficjalne zaproszenie do “Velvet Crystal”. Stanął przed otwartymi drzwiami szoferki i sięgnął znów po termos. Tym razem nalał kawy do nakrętki.

- Dumanie ci się włączyło? A mógłbyś zamknąć drzwi do tego dumania? Zimno ucieka. Jeszcze się ktoś tu przeziębi od tych przeciągów. - skinęła kciukiem w tył na podłużną plamę na kufrze furgonetki. Właściwie to nie był pewny czy chodzi jej o nią czy o samą siebie ale skinął grzecznie głową jakby ona była tu szefem i zamknął drzwi tak cicho jak się dało. Ma rację. Niech chociaż jedna z ich trójki będzie wyspana. Z nakrętką pełną kawy wyszedł znów przed maskę i kawałek szosy oświetlanej przez reflektory wozu.

~ Jak to szło? ~ zapytał sam siebie wracając do sytuacji sprzed pół miesiąca. Jeszcze u siebie w biurze gdy oglądał tą kopertę i czytał list czy raczej zaproszenie po raz kolejny. Jakby spodziewał się, że odkryje jakąś ukrytą treść. Ale tak naprawdę już wtedy główkował nad tym czy iść na to spotkanie.


---




- Kto przyniósł ten liścik? - zapytał machając kopertą do kasztanowłosej partnerki. Ta podniosła wzrok i wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Po prostu był w skrzynce na dole. - Gina odpowiedziała dość zwyczajnie. - A co? - zapytała podejrzewając, że nie pyta bez powodu.

- No nic. Tak pytam. Mam zaproszenie na randkę. Na Manhattanie. W “Velvet Crystal”. - odparł niby od niechcenia ale tak naprawdę czekał na reakcję Virginii. Ufał jej osądowi. Mieli całkiem inne podejście do prawie wszystkiego. Jak Mulder i Scully. A jednak tak samo jak tamci serialowi agenci FBI stanowili całkiem zgrany duet. Dopóki nie doszła do nich Kim. No i niespodziewanie sprawy się pokomplikowały. No ale dalej sobie wierzyli i ufali przynajmniej pod tym zawodowym względem. Teraz też sądząc po minie tej najbardziej łebskiej z ich trio to też była zaskoczona.

- Jak to o zdradzanych małżonkach to bierz. Jak coś z polityki to omijaj z daleka. - poradziła mu w ciemno a on pokiwał głową. Taką właśnie mieli politykę firmy. Jego firmy. Ich firmy. Śledztwa i dowody zdrady, zaginięcia, porwania, włamania no ale jak ognia omijali świat grubych ryb. Te średnie im z reguły w zupełności wystarczały.

A tutaj. Tutaj na wylot zajeżdżało tłustą rybą. Kto inny by umiał pisać takie ładne literki? I w takim stylu? Kto inny by miał wejściówki na Manhattan i do tego klubu z górnej półki? I dlaczego potrzebował prywatnego detektywa a nie policji? Pachniało kłopotami. Zajeżdżało kłopotami na całego. Ale. Ale pachniało też grubą forsą. A potrzebował forsy. Aby zebrać swoją ekipę i zostawić to wiecznie zamglone i zasyfione miasto w pizdu. Wyjechać. Ale nie z pustymi kieszeniami. A na to potrzebna była forsa. A taka gruba ryba mogła mieć całkiem sporo forsy na zbyciu. ~ Ciekawe ile? I za co? ~ zastanawiał się obracając się na swoim krześle i machinalnie bawiąc się zapisaną kartką papieru.

No i było jeszcze coś. Ciekawość i ambicja. Ciekawość szeptała mu złe do ucha aby spróbować i zobaczyć co czeka na niego w “Velvet Crystal”. I za ile. No i ambicja. Kusiła go aby spróbować swoich sił w jakiejś grubej sprawie. Może wyrobił by sobie nazwisko wśród grubych ryb? Albo ściągnął kłopoty. W końcu się na coś zdecydował.


---



Kawa wciąż była gorąca. Tak gorąca, że syknął gdy gorący płyn poparzył mu wargi. Odruchowo otarł dłonią usta i popatrzył z pretensją na nakrętkę od termosu pełną brązowego płynu który w tej scenerii wydawał się ciemną, nieprzejrzystą, cieczą. No tak. Zdecydował się na coś wtedy w biurze.


---



- Przepustka. - zatrzymano go. Oczywiście, że go zatrzymano i wylegitymowano. Przecież to był Manhattan. To nie było dziwne, dziwne było gdyby wewnątrz jednej z najbielszych stref pana prezydenta nikt by go nie sprawdził. Bez słowa więc pokazał dwóm żołnierzom swoją przepustkę. Sprawdzali ją bardzo dokładnie. I długo. Widać musieli dać mu odczuć, że jest tylko petentem a oni wszechwładną władzą wykonawczą. A może nie lubili krawaciarzy? Bo w końcu na taką rozmowę właściwie o pracę to odstawił się w co miał najlepszego. Ciemny garnitur, kamizelka, koszula, krawat, do tego podobne spodnie i nawet buty z nabłyszczanej skóry. Sporo czasu minęło nim uzbierał sobie ten zestaw. I dobrze, że Virginia wtedy prawie siłą go zaciągnęła do tamtego handlarza. Teraz okazało się to słuszną inwestycją na przyszłość. Czyli teraz. A ci nadal sprawdzali jego przepustkę.

- Czy coś nie w porządku? - zapytał grzecznie czując, że już niewiele czasu zostało do tej 19-tej. No nie miał już daleko do tego “Velvetu” no ale jednak jeszcze kawałek był. A nie chciał się spóźnić.

- Właściwie jak masz na nazwisko? Bo coś tutaj niewyraźnie napisane. - jeden z wojaków pomachał jego przepustką z miną pt. “Mogę z tobą zrobić wszystko”. Co właściwie dla takiego żuczka jak Christopher King właściwie było nawet smutną rzeczywistością. Jak się nie miało pleców jakiegoś wielkiego gracza. Pechowo dla nich akurat miał takie plecy.

- Rozumiem. To może tutaj lepiej widać moje nazwisko. - sięgnął do kieszeni i wyjął swoją policyjną odznakę. Właściwie już był w stanie spoczynku ale oficjalnie nadal był w rezerwie no i dlatego miał prawo nosić swoją starą odznakę.

- Pan detektyw! A to już wszystko jasne! Proszę sobie nie przeszkadzać my już idziemy! Miłego dnia! - reakcja była błyskawiczna. Zapewne para zwykłych wojaków wolała nie ryzykować z facetem który miał policyjną odznakę a był po cywilnemu. Może jakiś tajniak? Albo co gorsza szpicel z II-ki?

- Miłego chłopaki, miłego. - skinął im łaskawie głową i schował legitymację do kieszeni. Ruszył w stronę wyznaczonego celu. Już widział fasadę. ~ Cholera to nie moje klimaty. ~ pokręcił nieco głową czując się nie na swoim miejscu. No ale ciekawość, ambicja i kasa gnały go dalej.


---



Upił pierwszego łyka. Tym razem podmuchał i pił ostrożnie. Poczuł przyjemne, gęste, gorzkie gorąco na języku. A potem jak przelewa swoją ognistą moc przez przełyk i rozpływa się w żołądku. I tam przekazuje swoją energię swojemu konsumentowi. ~ O tak, warto było! ~ westchnął w duchu ciesząc się tą chwilą. Uniósł nakrętkę w niemym toaście w stronę szoferki. Jak Kim zareagowała i czy w ogóle to nie miał pojęcia bo po ciemku i oślepiony reflektorami i tak widział tylko mętny zarys fury.


---



~ To ona?! O cholera i to jaka ona! ~ aż nie mógł uwierzyć gdy zobaczył zleceniodawcę. Pierwsze wrażenie zwalało z nóg z zaskoczenia. Dobrze, że miał kawałek do przejścia między stolikami za kelnerem. Wśród gości od razu mu wpadła w oko ale sądził, że to jakaś cizia z górnej półki. No ale gdy okazało się, że kelner zaprowadził go właśnie do niej no dobrze, że początek był dość standardowy więc odnalazł się całkiem nieźle. Zresztą. Jak zawsze. Może nie był tak łebski jak Gina no ale w gębie był mocny. W pięściach też jeśli już to pierwsze nie skutkowało.

Wysłuchał co panna Cross miała do powiedzenia. A nawet wyjął mały notes i zapisał najważniejsze detale. Młodsza siostra. Melody. Scott Montoya. Ósma Mila. Kentucky. Radcliff. Miesiąc temu.

Wcale nie był pewny tego porwania. Raczej wyglądało mu to na ucieczkę młodych zakochanych. Może on zbajerował ją, może ona jego, może oboje siebie nawzajem. A może coś innego? Długi? Ucieczka przed jakimiś konsekwencjami? Może przed samą panną Cross? Wyraźnie nie akceptowała tego związku. Nadeszła więc teraz jego kolej na klasykę. Czyli aby zadać parę pytań.

Czy Melody ma jakieś znaki szczególne po których można ją rozpoznać? Blizny, tatuaże, znamiona? Nie powiedział na głos, że to głównie się przydaje przy identyfikacji ciał. Zwłaszcza gdy już trochę leżą i rysy twarzy nawet znajomych osób robią się problematyczne do rozpoznania. Wtedy przydają się takie detale.

Czy siostra coś mówiła na temat wycieczki poza miasto? Przed zniknięciem albo wcześniej. Czy siostry miały jakąś sprzeczkę? To ważne bo sugeruje czy Melody planowała taką wycieczkę czy stało się to nagle.

Gdzie mieszkała Melody? Czy można obejrzeć jej mieszkanie? A ten Montoya? Pracował w “8-mej Mili”? Czy panna Cross wie gdzie on mieszkał? Też wypadałoby się tam przejść. Nie wspomniał już o tym, że zwłaszcza jego partnerka, Gina była mocna w czytaniu miejsc zbrodni. Więc chętnie by się przeszedł razem z nią.

I jeszcze jedna sprawa na koniec. Trzeba odnaleźć Melody tak? Nie ma spraw. Ale jak już ją odnajdzie to co wtedy? Ma tylko ją odnaleźć i wracać, coś jej przekazać czy jeszcze coś innego? Zabrać z powrotem? A jeśli nie będzie chciała? Tak naprawdę na tym mętnym etapie to wyglądało mu na to, że młoda Cross raczej nie będzie chciała opuścić gaha z którym dała dyla. A przewiezienie kawał świata skrępowanej pannicy i wwiezienie jej do Nowego Jorku trochę robiło koło pióra z tymi komplikacjami. No ale to na razie zatrzymał dla siebie bo zleceniodawców rzadko takie techniczne detale zlecenia interesowały. No ale chciał to usłyszeć od niej wyraźnie, co ma zrobić gdy już odnajdzie jej siostrę.

Na głos nie wspomniał też, że młodzi mogli dać dyla w zgodzie i pogodzie zostawiając resztę zadymionego miasta z pożegnalnym gestem środkowego palca. To akurat mógł zrozumieć, sam miał taki skryty plan. Ale jeszcze nie był gotowy. No ale w plan młodych mogło się wkraść coś jeszcze. Albo ktoś. Może za Montoyą coś się wlokło z jego ciemnych sprawek, może nadepnął komuś konkretnemu na konkretny odcisk. A może to za młodą Cross albo niby nimi obiema coś się pętało odwrotnie proporcjonalnie do ich jakże kuszącej i przyjemnej dla oka i pewnie w dotyku powierzchowności. To znowu budziło pytania i ciekawość kim one są w rzeczywistości. No ale w tym biznesie lepiej było nie drążyć pewnych spraw. Tak było bezpieczniej. W każdym razie tych dwoje młodych nowojorskich dezerterów mogło wywlec coś z miasta co ich w końcu dopadło oboje. Albo trafić na coś takiego już po drodze. To był ten najbardziej pesymistyczny scenariusz jaki przyszedł Kingowi do głowy. Ale nim też się nie podzielił ze swoją zleceniodawczynią.


---



No tak. Kawa była świetna. Ciekawe czy już niebo jaśnieje. Przez tą cholerną mgłę i ten cholerny las nic nie było widać. Dobrze, że ta mgła jeszcze nie była takim gęstym oparem burego syfu jaki zdarzał się w Nowym Jorku. I to regularnie. Bo trzeba by gazmaski zakładać i właściwie nie dałoby się jechać dalej. A więc jedna rzecz na plus tej okolicy. Nawet nie był do końca pewny gdzie właściwie teraz są. Ale z tego co mówiła Kim była chyba szansa, że do rana dojadą do tego cholernego Bourbonville.


---



Wracał do biura w dość zmieszanym stanie. Sam nie wiedział czy cieszyć się czy denerwować. Kasa była gruba. Gruba koperta pełna solidnych dolców. A to tylko zaliczka. Jeszcze główna część nagrody po wykonaniu zadania. Tylko zadanie najwidoczniej było za miastem. No i ona mówiła o porwaniu a jemu wyglądało to na ucieczkę. Może we dwójkę żyją sobie tam w tym jego Radcliff? Tu zaczynały się schody. Odciągać młodą w takim wypadku? A jak młody będzie się stawiał? Cholera sprzątnąć go na jej oczach? A jak to jego teren i nie jest sam? Jakaś rodzinka, klan, banda? To co? Porwać “porwaną”? No cholera, kasa była gruba ale kłopoty, ryzyko i koszta też. - Czemu nie mogłaś mieć jakiegoś męża co podejrzewasz, że cię zdradza? Albo szefa co cię molestuje i chcesz na niego jakiegoś haka aby przestał? - westchnął cicho gdy a propos schodów właśnie wrócił do biura, otworzył drzwi i zaczął wchodzić po schodach własnej klatki schodowej. No z tymi zdradami i szefem to też taki względny standard dla ich firmy. I pewnie nie trzeba by wyjeżdżać z miasta. Z drugiej strony co było złego w opuszczaniu tego zadymionej, zasyfionej kupy wiecznie odbudowywanych gruzów? No tak, jakiś szpicel z II-ki już by go zaprosił na poważną rozmowę gdyby słyszał teraz jego myśli.

~ Dobrze, że czytać w myślach jeszcze nie umieją. ~ pokiwał głową pokonując kolejne półpiętro starej kamienicy. Było ciemno aby uszczelnić okna czym się dało przed syfem z zewnątrz. No tak, gdyby dziarscy chłopcy z II-ki dobrali się do jego myśli pewnie wylądowałby w jakiejś kolonii karnej. Zanczy tej… reedukacyjnej…

~ Dobrze, że i wy w myślach czytać nie umiecie. ~ uśmiechnął się sam do siebie myśląc najpierw o starszej Cross, potem młodszej a potem właściwie o tych wszystkich atrakcyjnych kobietach z jakimi miał przyjemność poznać nawzajem swoją fizyczność albo dopiero o tym sobie marzył. No tak, co by nie mówić, ta zleceniodawczyni przypadła mu do gustu. Z nią by się pomolestował bardzo chętnie. Uchylone drzwi?!

Momentalnie zatrzymał się gdy ujrzał drzwi do swojego biura. Uchylone. Powinny być zamknięte. Albo otwarte ale wtedy ktoś powinien z nich wyłazić albo włazić. Ale nie uchylone. Włamanie! Poczuł jak na kark i dłonie pokryły mu się potem. Rozejrzał się w dół ale na klatce nikogo nie było. Nikogo nie mijał. A biuro miał na ostatnim piętrze. Było właśnie dlatego tańsze, że na ostatnim. A teraz stało z półotwartymi drzwiami.

Sięgnął do kabury i wyjął pistolet. Powoli pokonał kilka ostatnich schodków i przywarł do ściany tuż przy futrynie drzwi wejściowych. Nasłuchiwał. I nic. Nic nie słyszał. Na zamku też nie widział oznak włamania. No ale to było biuro i dzień więc jak dziewczyny nie poszły gdzieś to powinny być zamknięte tylko na klamkę. Jak wychodził była tylko Gina. Ale Kim, ta powsinoga, łaziła jak wolny elektron. Trudno było powiedzieć czy powinna być w środku czy nie. No ale oznak włamania nie dostrzegł. I nadal nic nie słyszał. Poszli już sobie? A dziewczyny? Co z dziewczynami?!

Naparł dłonią na drzwi powoli je uchylając. Biurko Giny. Cholera! Zobaczył przewalony karton z aktami! Przewróconą na biurku lampkę którą Gina tak lubiła i nieład który pasował raczej do jego niż jej biurka. Cholera!

Ale dalej cicho. I bezruch. Nikogo nie widać. I reszta biura coś nie wyglądała jak po kipiszu. I gdzie są dziewczyny? No Gina chociaż. Ona na pewno by nie zostawiła takiego burdelu po sobie. Wszedł do własnego biura nie zamykając jeszcze drzwi na schody. Rozejrzał się. No nic. Cisza. Podszedł do własnego biurka. W końcu był szefem więc jakby ktoś coś czegoś szukał to pewnie i sprawdziłby jego biurko. No ale nie. Wyglądało tak jak je zostawił gdy wychodził na przejażdżkę do Manhattanu. Więc… Co to?

Wydawało mu się, że coś usłyszał. Jęk? Gina! Wycelował pistolet w drzwi. Sypialnia. Właściwie kącik do spania. Niby archiwum i kanciapa. Ale była tam sofa więc czasem a nawet całkiem często ucinał tam komara. Czasem nawet nie sam i niekoniecznie ucinał komata chociaż w nazwie też miało sypianie. Drzwi były uchylone. Podszedł bliżej, do samej framugi i znów nasłuchiwał. Tak. Słyszał jęk. Jęk Giny. I kolejny. I znów. Tylko, że… zaraz, zaraz… coś mu tu się nie zgadzało… znaczy wnioski bo skojarzenia trafiły jak puzzle we właściwe miejsce… tylko jakoś mózg miał kłopoty z interpretacją tych puzzli w całość.

Naparł dłonią na drzwi. No i wtedy je zobaczył. Obie. Na swojej sofie. Nie widziały go i się nawet nie dziwił. Można było uznać, że kasztanowłosa Gina właściwie siedziała na kanapie. Z głową na oparciu ale tak mocno zadartą, że sufitowała na całego. Tylko z zamkniętymi mocno oczami. Pewnie dlatego, że nogi w samych pończochach miała szeroko rozwarte. Ale najciekawszych fragmentów Chris nie widział bo zasłaniały mu je plecy Kim. Czarnowłosa Kim za to była do niego plecami więc właściwie też niezbyt miała okazję go dojrzeć. No i była dość mocno zajęta. Tak dokładnie to właśnie tymi najciekawszymi fragmentami anatomii Giny sądząc po ułożeniu czarnowłosej głowy w tym zestawie do sofy. I musiała działać bardzo skutecznie co sugerowały rozkoszne jęki kasztanowłosej technik i jej dłoń zanurzona w czarnych włosach dbająca o to by ta głowa nigdzie nie uciekła ani na chwilę. No szczerze mówiąc to w ogóle go w tamtym momencie zamurowało. Tego się wcale nie spodziewał. Po chwili wahania ale też i fascynacji przemógł stupor i zastukał we framugę.

- Ej! Co tu robisz!? Wyjdź! - Gina nagle otworzyła oczy wracając rzeczywistością do biura i posłała mu gniewne spojrzenie i taki sam głos.

- Cześć Chris! - Kim też się odwróciła i całkiem wesoło pomachała mu rączką jakby nie stało się nic strasznego. Ani na sofie ani to, że wrócił do biura.

- U mnie w biurze. Za piętnaście minut. - odpowiedział trochę sztucznie po czym rzeczywiście wyszedł i dla odmiany zamknął drzwi na klamkę.


---


No tak. Ale mu numer obie wywinęły. Nie spodziewał się tego kompletnie. Że taki szwendacz i powsinoga jak Kim dobierze się do poważnej i profesjonalnej pani doktor. A może to było na odwrót? W sumie nie było się co zastanawiać chociaż w naturalny sposób ciekawiło go to. No tak. Przecież nie było problemu prawda? No może sypiał z jedną i drugą tam czy tu ale przecież nie było problemu prawda? Nie chodzili ze sobą ani nic. Byli tylko przyjaciółmi i partnerami. Trzymali się razem, polegali na sobie i liczyli na siebie. I tak się sprawdzało. Więc co z tego, że obie zaczęły w końcu ze sobą chodzić? Chyba nic prawda? No pewnie, że nic. Wcale. Wcale a wcale. Nie było o co robić afery. Właśnie tak. Przecież interesom to nie szkodziło nie? No nie. Wcale. I właściwie to nawet nie zdążyły ze sobą chodzić bo trafiła się ta wyjazdowa fuszka. To tak tam, że się ze sobą przespały tam czy tu. Czy to coś zmienia? Przecież wcześniej też ze sobą sypiały. No tylko jeszcze do tego z nim samym. Dlatego tak się dogadywali i zgrywali. No a teraz… No teraz było jakoś dziwnie, sztucznie… Całą drogę i przygotowania do tej drogi jak jeszcze kręcili się po mieście. No. Niezły numer mu wywinęły. Poruszył brwiami i upił kolejny łyk z termosowej nakrętki.


---



- Nie nauczyli cię pukać? - Gina jak zwykle się nie patyczkowała. Ledwo wyszła z kącika z sofą a już poleciały ku niemu jej oskarżycielski głos i takież spojrzenie. Była najbardziej łebska z całej trójki. Przez co zawsze tak po cichu, czuł się jakiś głupszy i zupełnie jakby była jakąś nauczycielką. Mimo, że była dobre kilka lat młodsza od niego i to on zatrudniał ją a nie na odwrót. Chociaż właściwie to póki nie przyszła Kim do ich zespołu to byli raczej partnerami. Świetnie się uzupełniali. On działał w terenie a ona na stole operacyjnym, na miejscu zbrodni albo w ciemni. On był od planowania ale potrzebował jej doradztwa i opinii. Jak nie jako eksperta w jakiejś dziedzinie to tak zwyczajnie jak od partnera i przyjaciela. Liczył się z jej zdaniem nawet jeśli było odmienne. Cholera. Często mieli odmienne zdania.

- Pukałem. - burknął przesuwając na stronę biurka kubki z kawą. W międzyczasie zdążył zagrzać wodę i zrobić to co preferowała cała trójka do picia na służbie. Właściwie ostry ton Giny działał na niego jak płachta na byka. Zdawał sobie jednak sprawę, że to dlatego, że je przyłapał. O ile po Kim mógł się nawet spodziewać takiej olewki to jednak Gina była zwykle chorobliwie profesjonalna. To on zwykle, chociaż powierzchownie, miał wywalone na wszystko i wszystkich co niezmiernie ją wkurzało gdy sądziła, że on tak na poważnie.

- Wiesz Chris, że będziemy ze sobą chodzić? Ja i Gina? Powiedziała, że będzie chodzić z każdym kto ją doprowadzi do szczytu w kwadrans. I udało mi się! - czarnowłosa Kim nie omieszkała podzielić się z nim tą radosną dla siebie wiadomością. Usiadła wygodnie na krześle dla klientów biorąc do ręki swój kubek.

- Świetnie. - sam nie był pewny jaką taktykę przyjąć. Jakoś to wszystko było zbyt mu bliskie aby podejść do tego z rezerwą z jaką zazwyczaj patrzył na świat i ludzi.

- Widzisz, mówiłam ci, że się ucieszy. - Gina założyła nogę na nogę strzepując z już założonej spódnicy jakiś pyłek. Głos jej ociekał ironią jakby Chris właśnie znów sprawdził się w jakiejś jej teorii.

- A z czego? Zostawiłyście otwarte drzwi. I budrel na twoim biurku. Myślałem, że ktoś się włamał. - ugryzł się w język by nie powiedzieć na głos swoich zmartwień jakie miał o nie. Zwłaszcza właśnie o nią skoro ją zostawiał w tym biurze gdy wychodził.

- Ojej, przepraszamy cię Chris! Po prostu wzięło nas już na schodach. A potem klapnęłyśmy na biurko Giny no ale jakoś nam się uwidziało, że ktoś może wejść no to skoczyłyśmy do ciebie na sofę. No nie gniewaj się Chris no! - czarnowłose nasienie ulicy cechowała się krnąbrną niefrasobliwością. Nie miał jednak powodów jej nie wierzyć. To co zastał na miejscu nieźle zgrywało się z jej wersją. Chociaż, że Gina poszła na taki numer to tym naprawdę go zaskoczyła. No ale czarnulka jakoś tą swoją uliczną prostotą zawsze potrafiła go ująć za serce, że trudno mu było się na nią gniewać. Z nią z kolei często pracował w terenie. Była zwinna jak kot i skoczna jak wiewiórka. Tam gdzie potrzeba było dyskrecji, coś podrzucić, coś podwędzić, wtedy właśnie przydawała się Kim. Na ulicy stanowili świetny zespół.

- Niech będzie. Mamy robotę. Grubą. - machnął na to ręką bo i tak nie miał pomysłu jak to w tej chwili rozegrać. Sięgnął więc do kieszeni kamizelki i wyjął z niej kopertę z zaliczką. Pełne trzy setki dolców. Setkę skitrał dla siebie na tajny fundusz szefa. A i tak na blat walnęła całkiem gruba koperta przykuwając uwagę dziewczyn. Kim zerwała się i z miejsca zamieniła kubek taniej kawy na kopertę porządnych dolców.

- Wow! Ile tu tego jest? Co mamy zrobić? Zabić prezydenta? - Kim przesunęła palcami po prawdziwych pieniądzach w ilości jakie każde z ich trójki widywało dość rzadko. Czarnowłosa roześmiała się wesoło i próbowała zacząć liczyć ten plik pieniędzy. Gina też sapnęła i wytrzeszczyła oczy na taką ilość gotówki. Ale jej reakcja była o wiele bardziej stonowana. A nawet jakby troszkę podejrzliwa.

- Mówiłam ci, żebyś do polityki nas nie mieszał. - ostrzegła mężczyznę siedzącego w samej kamizelce i koszuli po drugiej stronie biurka. Marynarkę zdążył już zdjąć tak samo jak krawat.

- Nie polityka. Chyba nie. Podobno porwanie. Mnie wygląda na młodych zakochanych co dali dyla. No ale za miastem. W jakimś Radliff. - wyjął swój notatnik i zaczął się posiłkować sporządzonymi podczas rozmowy notatkami.

- Radcliff? A gdzie to jest? - Gina a właściwie Virginia ale nie lubiła pełnego imienia więc przedstawiała się skrótowcem, zapytała o ten obco brzmiący adres.

- Gdzieś w Kentucky przy Federacji. - przeczytał ze swojego notatnika i popatrzył na twarz rodowitej Federatki. Może nie tej nowomodnej błękotnokrwistej ale jednak pochodzącej z Federacji dziewczyny.

- No co się tak patrzysz? Nie znam każdej dziury w Appalachach. Appalachy to same dziury. - wzruszyła ramionami jakby usprawiedliwiając swoją niewiedzę.

- Wow! Trzy stówy! Kto był taki chojny? - Kim w międzyczasie sprawnie policzyła pliczek pieniędzy i pomachała nim wesoło na wszystkie strony.

- Panna która kazała na siebie mówić Cross. Kawał niezłej foczki. Takiej z górnej półki. - rzucił notatnik na stół i patrzył jak sunie kawałek po blacie zastanawiając się w co się wpakowali tym razem.

- Kawał niezłej foczki? To może się z nią zakolegujemy? - zachichotała czarnowłosa wachlując się pliczkiem pieniędzy i najwidoczniej będąc w świetnym humorze z tego wszystkiego. Patrzyła rozpromienionym wzrokiem po pozostałej dwójce.

- No pewnie, że z górnej półki. Inne nie przychodzą do “Velvet Crystal”. No dobra to o co chodzi? - Gina prychnęła, że parnter a nawet szef mówi takie oczywiste oczywistości. No i przystąpili wreszcie do bardziej detalicznego omawiania tej sprawy.


---



Upił kolejny łyk i wylał resztkę kawy na mokry asfalt. No tak. Jakoś tak to wyszło. Że stał teraz na tym mokrym asfalcie niedługo przed świtem na zagubionej w obcym lesie drodze. Usłyszał jak furgonetka zatrzeszczała gaszonym silnikiem a potem ciche otwarcie drzwi i ich zamknięcie. No i sylwetkę Kim wraz ze zbliżającymi się krokami. Stanęła obok niego więc popatrzył na nią pytająco.




- Wiesz Chris, przepraszam. Samo jakoś tak to wyszło. Sama nie wiem jak to się stało. - zaczęła nieco nerwowo przygryzając swoją pełną wargę.

- Nic się nie stało. Jakieś głupoty mi się śniły. Dobrze, że mnie obudziłaś. - machnął ręką. Właściwie to go wyratowała od tych durnych majaków. I dobrze. Nie miała za co przepraszać właściwie to on jej powinien podziękować. Właśnie chciał to powiedzieć gdy szybko zaprzeczyła ruchami swojej czarnej główki.

- Nie, nie, ja nie o tym. - zaprzeczyła szybko więc czekał na jakieś wyjaśnienie. Czarnowłosa zawahała się ale jednak brnęła dalej. - No za mnie i za Ginę. Wiesz, no jakoś tak samo poszło. Sptkałyśmy się na schodach, powiedziała, że wyszłeś za jakąś nową robotą i tak od słowa do słowa wyszło, że warto chodzić z kimś dla kogo się robisz mokra w kwadrans no i jakoś tak niby żarty ale jakoś samo poszło. I nas wzięło od ręki, ją i mnie. Dlatego tak straciłyśmy głowę. To moja wina, proszę Chris, nie gniewaj się na Ginę. I masz żal? Wiesz, bo ona pewnie i tak ze mną nie będzie chciała długo chodzić ale tak chociaż pomyślałam, że na ten wypad byśmy mogły. Takie wakacje. Wakacyjna przygoda. Przecież ona to doktor no i taka mądra. Ty też się jej zawsze słuchasz. To gdzie by tam chciała chodzić z kimś takim jak ja… - Kim jednym tchem mu się wypruła tak bardzo, że właściwie zablokowała mu wszystkie opcje. Podała mu serce na dłoni i co właściwie mu pozostało? Gniewać się na nią? Kłócić? Mieć pretensje? No ale jednak pewnej rzeczy nie mógł nie skorygować.

- Słucham co Gina ma do powiedzenia. Ale nie słucham się jej bo nie ona jest u nas szefem. - starał się mówić łagodnie. Ale co by nie mówić, to jakoś Kim celowo czy nie to tak to powiedziała jakby miała go za pantoflarza. Miała? Przez chwilę obracał swoje relacje z panią doktor, patolog i technik jakich świadkiem mogła być czarnowłosa. Serio uważała, że jak pyta Ginę o opinię czy w ogóle słucha co ona mówi to znaczy, że jest jakimś pantoflarzem? No ale na szczęście rozmówczyni szybko pokiwała zgodnie głową nie robiąc z tego chryi.

- No i daj spokój Kim. Podpuściła cię na tych schodach. - popatrzył na stojącą naprzeciwko dziewczynę. To jak robi zdziwioną minę nawet go trochę rozbawiło. - Taka łebska laska jak Gina przypadkiem zeszła by na robienie dobrze w kwadrans jak już to robiłyście razem? - uniósł brwi do góry nie wspominając, że te wcześniejsze razem to jakoś było i z jego udziałem. No przynajmniej raz. I do cholery nawet teraz to miło wspominał, jak właściwie miał na nich samczego foszka i stał jak palant w nie zawiązanych butach w tym durnym ciemnym, zamglonym lesie na bezimiennej, mokrej od mgły drodze. No tak. Tamten numerek naprawdę im wyszedł świetnie. Wcześniej tak trochę z jedną, tak z drugą, dość nieregularnie i raczej rzadziej niż częściej a tu niespodziewanie zaproponował współpracę i co go zaskoczyło obie się zgodziły. I sądząc po tym co przypadkowo zastał w swoim biurze po powrocie z “Velvet Crystal” dziewczynom także się spodobało. Tak naprawdę to bardziej zaskoczyła go ta poważna i profesjonalna, racjonalna i opanowana Gina niż ten uliczny trzepak Kim. Obie były całkiem inne dlatego nie spodziewał się, że się spiknął ze sobą. Za jego plecami.

- Naprawdę?! Tak myślisz? Ojej… - Kim przerwała mu wspomnienia i rozmyślania gdy przetrawiła jego wnioski. Nawet gdy słyszał tylko jej relację i wcale go wtedy przy nich nie było. Ale teraz w jej ciemnych oczach rozbłysła radość i nadzieja.

- Tak. Tak myślę. - też się uśmiechnął a Kim spojrzała pod światło, w stronę sylwetki furgonetki jakby chciała już lecieć do środka i zrobić z Giną coś pewnie dość mocno nieprzyzwoitego. I mało rozsądnego za to bardzo spontanicznego.

- Ojej, Chris, jesteś taki kochany! - Kim objęła go niespodziewanie i pocałowała w usta. Co prawda bez języczka tak jak to wcześniej bywało no ale i tak było miłe.

- Nie ma sprawy. Dobra, słuchaj, nie ma co tu tak sterczeć i moknąć jak para debili. Chodź do środka. Wyspałem się, wypiłem kawę to teraz ja poprowadzę. Idź się prześpij. - zgarnął ją za ramię i razem ruszyli w stronę maski wozu. Ale tam lekko popchnął ją w stronę drzwi pasażera a sam skierował się do tych po stronie kierowcy. Jeszcze chwila i silnik znów zaskoczył a wóz ruszył z miejsca. Kim skorzystała z okazji i przelazła na pakę wozu moszcząc się gdzieś w legowisku Giny.

- Jeszcze trochę i będziemy na miejscu. - kierowca mruknął sam do siebie wpatrując się kłęby tej cholernej mgły w tym cholernym lesie. Musiał jechać dość wolno by na czas zauważyć potencjalną zawalidrogę. No ale nie spieszyło mu się na własny pogrzeb.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline