Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2019, 12:03   #3
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 2 2053.IV.02 śr, popołudnie, NYC

Czas: 2053.IV.02 śr, popołudnie
Miejsce: Nowy Jork, Zachodni Pas, pub “U Marcusa”
Warunki: ciepło, wnętrze lokalu, sucho, widno na zewnątrz mżawka i nieprzyjemnie


Ostatnia doba okazała się iście nowojorska. Przynajmniej pod względem pogody. Na zewnątrz było albo niezbyt przyjemny chłód, albo zwykły chłód, albo w najlepszym razie po prostu w tak na może być. Do tego jak chmury to mżawka. Rano tylko przez chwilę było pogodnie. Jedną z niewielu rzeczy co Nowy Jork i Miami miały wspólnego to nadmiar wilgoci. No i mgły. Tutaj jednak w przeciwieństwie do południowego miasta rodzimego Amandy, zawsze wydawało się, że jest pochmurno, ponuro i mgliście. No i chłodno jak dla kogoś wychowanego na południowym cyplu Florydy. Tylko zamiast wszędobylskiej dżungli i krzaków tutaj był zbrojony beton, brudne cegły albo ich resztki czy przeróbki.

Więc i nie było się co dziwić, że trzeba było chodzić w płaszczu przeciwdeszczowym albo jakimś innym podobnym okryciu z bardzo przydatnym kapturem. Poza tym tego typu ubranie było przydatne w razie gdyby z którejś szczelin albo tak po prostu zawiało coś trującego siejąc pomór na powierzchni na wszystko co nie zdążyło się skryć. No i gazmaskę też dobrze było mieć ze sobą gdy się wychodziło na zewnątrz. Właśnie z tego powodu. Nawet teraz, w tą pochmurną porę lunchu, na zewnątrz o szyby stukała mżawka. I tak padała już chyba od południa i nie było wiadomo kiedy przestanie.

Amanda spędziła drugą połowę wczorajszego i pierwszą połowę dzisiejszego dnia na chodzeniu po knajpach i zbieraniu plotek o drogach na południe. Przyjmowaną ją raczej dość życzliwie. W końcu kierowcy w dalekich trasach to z reguły mężczyźni a podchodziła do nich młoda i całkiem atrakcyjna kobieta. Dostała więc całkiem sporo propozycji dosiądnięcia się, drinka, piwa czy bardziej bezpośrednie propozycje. W większości jednak na dość rubasznym, wesołym tonie jak zwykle mężczyźni mieli gdy wpadła im w oko jakaś niezła sztuka i chcieli być mili czy sprawić lepsze wrażenie licząc, że coś, może akurat by było z nią na rzeczy…

A niejako przy okazji czegoś się dowiedziała o trasach poza Nowym Jorkiem. Wydawało się, że pierwszy odcinek trasy trzeba by raczej pojechać raczej na zachód niż na południe. Tak, by wyminąć na południu tereny pogranicza między NY a FA. Gdzie trudno było się zorientować co należy do nowojorskiej armii a co do jakiegoś barona. No i jak miała pierwotny zamiar aby objechać Appalachy od zachodu to też właśnie trzeba było pojechać na zachód.

A jak na zachód to kierowcy dość zgodnie polecali jedną z głównych dróg czyli z miasta, przez New Alle do Fortu Harrisa. No o Forcie Amanda słyszała, nawet ze dwa czy trzy razy przejeżdżała albo nocowała w tej osadzie. Jeden z większych posterunków a właściwie to już chyba baza NYA poza Nowym Jorkiem. Taki przygraniczny fort strzegący demokracji. I gdzieś mniej więcej do tego momentu kończyła się jasna relacja co jest czyje. Do Fortu jasną przewagę miała nowojorska armia i inni ludzie prezydenta. Na tyle by mniej lub bardziej odcisnąć na ludziach i ziemi swoje piętno. Za Fortem no niby też, bo w końcu pan prezydent ogłaszał się panem prezydentem całych dawnych Stanów i nie wiadomo czego jeszcze. No ale jak zwykle, tyle każdy miał władzy ile zdołał utrzymać w garści. Pan prezydent i jego mundurowe chłopaki mieli garści całkiem duże no ale właśnie jak na razie mocny chwyt kończył się na zachodzie gdzieś na Forcie Harris. Co nie znaczy, że na zachód czy południe od tego miejsca nie można było spotkać ludzi czy osad pana prezydenta.

No więc przez New Alle do Fortu Harris droga miała być względnie porządna. Armia oczyściła drogi z wraków i trupów, prowadziła regularne patrole więc było dość bezpiecznie. Trzeba było uważać na naturalne przeszkody jak pogoda i dziury w drodze bo to było prawdziwe utrapienie. Niby powinno się tam dojechać w pół dnia. Ale wiadomo. Pogoda, postoje, kontrole, naprawy, usterki, kontrole, wozy z pierwszeństwem przejazdu, blokady, kontrole, trzepania wozu w poszukiwania trefnego towaru czy osób, armijne obławy czy inne akcje no i kontrole. Więc tak, dzięki takim atrakcjom spokojnie można było liczyć na pokonanie tej trasy cały dzień albo i więcej.

Kontrole w opinii kierowców wydawały się dość uciążliwe. Tak samo zresztą jak w mieście. Jakby każdy wojskowy co dostał odpowiednie rozkazy po prostu je wykonywał. I musiał przy tym udowodnić, że ma tą słusznie mu daną przez władzę władzę. Zwłaszcza cywilbandzie. Chociaż więc, żaden z kierowców, w większości albo kurierów albo tirowców nie odważył się narzekać na armię i jej porządki przed obcą osobą a więc potencjalnym szpiclem i prowokatorem to jednak niechęć między wierszami była bardzo charakterystyczna.

Ze dwa razy Amanda usłyszała, że boczne trasy do Harrisurga są rzadziej kontrolowane. Można było zaryzykować aby się nimi przemknąć. No ale to też było pewne ryzyko. Po pierwsze były właśnie rzadziej patrolowane więc niosło ze sobą ryzyko, spotkania czegoś nieprzyjemnego. Od nagle zarwanej drogi po gości co chcą jakąś “opłatę” za możliwość wjazdu na swoje terytorium. Do tego gdyby już jakiś patrol armii trafił się na takiej pobocznej drodze to i mógł nabrać podejrzeń, że delikwent ma coś do ukrycia przed ludźmi pana prezydenta. I wtedy dopiero mieli okazję aby sobie poużywać. No ale to była też okazja aby spróbować się przemknąć poza opiekuńczym ramieniem armii no ale ryzyko też było realne.

Dobrą stroną tego odcinka było to, że raczej nie trzeba było obawiać się napadu. Zwłaszcza większej bandy. Może ktoś odważyłby się pobrać haracz za przejazd ale co by nie mówić o armii to pilnowali z reguły uczciwie aby podróżnych nikt nie łupił bez ich zgody. No ale zawsze mógł się trafić jakiś oszołom, nerwus czy desperat albo jakaś banda mutków czy gangerów mogła wpaść z wizytą i ganiać się z wojskowymi w berka i chowanego. To było chyba najgorsze bo w całym sektorze gliniarzy i wojskowych paluchy świerzbiły na spustach i podejrzewali każdego o wszystko nawet bardziej niż zazwyczaj. Podobnie gdy robili jakąś operację przeciw jakiejś poczwarze czy buntownikom. Też było nerwowo. Na razie nic takiego się chyba nie szykowało ale właśnie problem był taki, że dla zwykłego użytkownika drogi takie akcje zdarzały się nagle i bez ostrzeżenia, po prostu łapały w drodze tak samo jak burza czy deszcz. Dlatego warto było mieć radio albo nawet CB radio w samochodzie. To była szansa, dostać jakieś ostrzeżenie od kolegów za kierownicą.

Kanmi też przyszedł do “Marcusa”. Jak większość gości, zdjął wojskowy płaszcz przeciwdeszczowy i powiesił na wieszaku przy wejściu. Sądząc po tym jaki był mokry to musiał spory kawałek przejść na piechotę w ten deszcz. - Cześć. Oddałem furę do warsztatu. Jutro pójdę zobaczyć co powiedzą. Niby wszystko w niej gra no ale tak długiej trasy to dawno nie jechałem. - powiedział gdy przysiadł się do stolika i machnął na kelnerkę aby przyszła po zamówienie. - A tobie jak poszło? Coś już wiemy? - zagaił poprawiając sobie trochę mokre na grzywce włosy i obserwując jak kelnerka podchodzi do ich stolika. Chwilę zamawiał swój lunch z piwem i wrócił do Amandy gdy pracownica lokalu wróciła za bar.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline