Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2019, 20:38   #2
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Prolog - scena 2
Marlo przemieszczał się po mieście czarną limuzyną z zaciemnionymi szybami. Przyglądał się oświetlonym budynkom z szerokim uśmiechem. Świeża krew z grassem krążyła mu w żyłach podbijając kolory i emocje. “Szczęście” to było to co właśnie doświadczał. Naprawdę kochał to całe miasto, tych wszystkich ludzi i jako całość i każdego z osobna. Byli piękni każdy z nich i doskonali we własny, unikalny sposób. Poczuł jak młoda funka wtula mu się sennie w jego pierś. Jak ona miała na imię Erika, a może Jesika? Cóż... Już dawno zauważył że nie może ich spamiętać, że mu się mylą. Hmn… Może to przez grass? Zresztą jeśli tak to naprawdę niewielka cena. Niewielka cena by nie oszaleć. Pocałował ją delikatnie w czoło. Wiedział że dziewczyna go kocha. Wszystkie go kochały i… On je też, bo były jego, jak całe miasto które szczelnie otaczał swoją miłością. Kiedy pozostałe dziewczyny w limuzynie zauważyły że skupił się na jednej też zaczęły domagać się uwagi więc im również okazał zainteresowanie. Były ważne, zapewniały mu spokój i bezpieczeństwo. Były jego komfortem. W końcu poczuł że wóz się zatrzymuje.
-Jesteśmy na miejscu panie Grim. - powiedział szofer. Marlo westchnął czy oni naprawdę nigdy się nie nauczą?
-Marlo przyjacielu po prostu Marlo. - powiedział czekając aż hotelowy boy otworzy mu drzwi, co nastąpiło prawie od razu. Rudy chłopak bez wątpienia musiał biec, był zdyszany.
-Dobry wieczór panie Grim. - Marlo zaśmiał się szczerze. Okey nie miał siły poprawiać następnego.
-Dobry - powiedział wstając i czekając aż dziewczyn do niego dołączą. Lubił mieć je przy sobie tak jak i paczkę grassu. Dzięki temu mógł dawać z siebie wszystko i uzupełniać siły niemal na bieżąco.
-Duży ruch? - zapytał chłopaka który teraz gdy DJ wstał wyglądał przy nim na nastolatka.
-Jak w ulu panie Grim. Jak w ulu. - Marlo pokiwał głową. Interesy szły dobrze a natwet lepiej gdy z dnia na dzień przybywało mu popularności. Wszedł pewnie do środka przez oszklone drzwi i przywitał się ciepło z obsługą. To byli jego ludzi. Jedni z wielu, którym należała się jego miłość. Zaśmiał się sam do siebie był teraz na dobrej fazie. Wkroczył do kasyna razem z rozchichotanymi dziewczętami którym bez wątpienia udzieliła się jego wesołość. Od razu przywitał go główny superwizor.
-Jak tam swing dzisiaj? - zapytał Marlo.
- Jest dobrze panie Marlo. Myślę że do północy padnie nowy rekord sali! - Marlo uśmiechnął się zadowolony. Chociaż jeden zapamiętał jak mają się do niego zwracać.
-Tak trzymać przyjacielu. Tak trzymać. - powiedział i powiódł wzrokiem po sali pełnej rozemocjonowany ludzi i niebieskich świateł. Wszystko było takie piękne, to była ulotna chwili bliska doskobałej perfekcji. Poczuł dumę. Tak był dumny. Z zamyślenia wyrwała go okrzyk jakiejś starszej kobiety który zagłuszył brzdęk sypiących się monet. Babina ograła jednorękiego bandytę. Marlo uśmiechnął się lekko. Żeby wygrać trzeba grać. Serio… Ludzie myślą że kasyno „oszukuje”, a prawda jest taka że ma po prostu więcej środków i może grać wtedy kiedy gracz już nie może… I dlatego wygrywa… Marlo poczuł jak dziewczyna która się do niego tuliła w aucie osunęła się zemdlona. Podtrzymał ją. Była blada i spocona. Czuł jak jej serce podkręcone utratą krwi i grassem bije jej rozpaczliwie w piersi i... poczuł nagły irracjonalny głód, chociaż nie był głodny. Gastro?
-Panie Marlo? Co z nią? Nie wygląda dobrze. - zapytał zatroskany supervisor.
-To hmn… z emocji… - powiedział Marlo patrząc na dziewczynę. Chciał to poczuć - to co ona. Jednak zmusił się do tego żeby oddać ją supervisorowi.
-Wezwij jakiegoś lekarza niech ją obejrzy. - powiedział w końcu przysuwając sobie inną funkę, która wyglądała na wniebowziętą że miejsce przy nim się zwolniło. I tym razem szatynka zastąpiła omdlałą brunetkę i... cóż.. kochała go. Jak one wszystkie. I… On… Też je kochał. Zgarnął palcem włosy z jej szyi. Chciał poczuć tą miłość całym krwiobiegiem.
-Chodźmy się zabawić…. - powiedział do dziewczyn i nagle złowił na sobie czyiś wzrok. Jego diler też był w pracy. Marlo spojrzał na zegarek. Punktualnie co do minuty. Podszedł… Do niego… Omówić z nim kilka spraw... W końcu wziął “nowy” towar i w ruszył z dziewczynami na górę do swoich “prywatnych dobrze strzeżonych apartamentów” w których czasem sypiał jak nagle złapał go poranek.
Gdy dziewczyny weszły przekręcił za nimi klucze. Rzucił torbę z grassem na stół. Nie musiał nic mówić. Dobrze je wyszkolił. Szybko zabrały się za zwijanie jointów z bletków z jego prywatnego asortymentu. Kiedy w powietrzu uniósł się znajomy, słodkawy zapach poczuł zniecierpliwienie. Był teraz tak bardzo spragniony… W końcu zaczął pomału, po trochu, spijać z nich czyste szczęście. W końcu poczuł jak odpręża się całkowicie a w głowie przyjemnie mu się kołysze. Pojawiają się kolory… poddał się temu uczuciu i zatracił się w nim. Po jakimś czasie poczuł jak ze słodkiego niebytu wyrwało go nieśmiałe potrząsanie.
-Marlo zaspałeś. Dzisiaj grasz w sześcianie. - powiedziała tleniona blondynka patrząc na niego szarymi mocno przekrwionymi oczami. Czy wyglądał podobnie? Nie wiedział dla pewności ubrał okulary. Na serio musi się rozmówić z dilerem miała być lekka sativia a on mu zapodał potężną indyjkę. Przeniósł wzrok na inne dziewczyny. Spały. Tylko jakimś cudem ta jedna nie.
-Jak masz na imię? - zapytał Marlo. Mętne oczy dziewczyny rozbłysły na chwile radością.
-Sonia. - powiedziała szczęśliwa że zadał sobie trud by zapytać.
-Dziękuję Soniu. - powiedział całując ją w usta i zostawiając na nich krwawy ślad. Nagle dotarło do niego że jest brudny.
-Zaczekaj tutaj. - powiedział idąc zrobić sobie zimny prysznic z na przemian ciepłą i zimną wodą. Poczuł się po nim trochę lepiej. Kontury przedmiotów trochę się uspokoiły. Kiedy wyszedł Sonia spała. Mógł się domyślić że tak będzie. Na serio załatwił go diler na szaro. Albo hmn... na zielono! Ze zmęczonym, szerokim uśmiechem nic nie mógł zrobić. I… Hmn... Chwilę się zastanawiał czy nie obudzić dziewczyn. Ale były wyczerpane. W końcu po prostu ubrał się starając się doprowadzić do ładu. Zresztą jakby nie patrzeć do limuzyny wziął tylko 8 kobiet. Reszta miała czekać w Sześcianie. Więc wyszedł i po drodze powiadomił ochroniarza że dziewczyny się zmęczyły i żeby pilnował żeby nikt ich nie niepokoił.
Powoli zszedł na dół . Zatrzymał się w recepcji. Powiedział tam by zamówili mu limuzynę prosto do Sześcianu. Naprawdę czuł się bardziej porobiony niż zazwyczaj. Ściany migały mu przed oczami i jakby oddychały w rytm jego udawanego, płytkiego oddechu. Czym on do cholery był? Chciało mu się śmiać. A może płakać?
-W porządku pani Marlo? - zapytał recepcjonista.
-Tak. T… AK… muszę złapać oddech. - skłamał.
-Może lekarza? - zapytał zatroskany recepcjonista i… Marlo uświadomił sobie z tą czystą jasnością naćpanego gościa że ten człowiek martwi się o niego że go kocha. I zalały go ciepłe uczucia.
-Nie trzeba przyjacielu. - powiedział sporym wysiłkiem woli zmuszając się do tego żeby go nie wyściskać co jednocześnie uświadomiło mu że już jako taka ogarnia. I kiedy tylko to pomyślał ściany jakby trochę się uspokoił. Następne minuty poświęcił na koncentracji na tym że już jest dobrze i że ogarnia chociaż samo wejście i przejazd limuzyny pamiętał bardzo mgliście.
Zmysły tak naprawdę wyostrzyły mu się dopiero gdy stanął przed konsolą. Ciepły bas czuł całym ciałem. Spojrzał na wiwatujących ludzi. Poznał wśród nich też kilka wampirów. Ale to nie miało znaczenia, bo teraz miał pewność - kochali go wszyscy i… on ich też kochał. Po czym zaczął występ czując jak się spala dla nich dając z siebie wszystko… Dając dla nich siebie i czerpiąc z nich….
Po półtorej godzinnym graniu zrobił sobie przerwę i zszedł z podwyższenia ustawiając playback. Natychmiast otoczyły go „nowe” dziewczyny z jego orszaku. Żywe i radosne. Poszedł z nimi na pilnie strzeżone zaplecze klubu. Czuł ich podekscytowanie szybko bijące serca. Były głodne, spragnione. Ale zostawił je z ochroniarzem i na zaplecze poszedł sam zamykając za sobą drzwi. Podszedł do przybyłej dzisiaj partii beczek i zaczął otwierać po kolei każdą z nich małym nożem wykonując nacięcia na przegubie i upuszczając kilka kropel do każdej z nich. Gdy skończył kręciło mu się w głowie a ciało zalewało na przemian to ciepło to gorąco. Resztki krwi pulsowały rozpaczliwie w jego żyłach gdy wrócił do dziewczyn, które szybko wyczuły że coś jest nie tak i wcale się do niego nie garnęły. Potrzebował krwi… Teraz… Natychmiast!
-Idźcie po towar. Zapalcie i wróćcie do mnie. - rozkazał głosem którego nie poznawał. Czuł że się chyba trzęsie.
-Wszystko okey szefie? - zapytał ochroniarz. I… Nie nie było okey. Marlo nie miał złudzeń że przesadził. Nie pomyślał. Złapał się na tym że patrzy na szyję ochroniarza. Gość był postawny ale z nim nie miał szans. I… To co że gość nie palił grassu ważne że miał krew w żyłach. Kiedy… Usłyszał stukot biegnących szpilek. Odetchnął z ulgą. Dziewczyny wracały. Przeniósł wzrok na ochroniarza.
-Zrób sobie przerwę nakazał. - i kiedy tylko pierwsza z dziewczyn znalazła się w jego pobliżu wgryzł jej się w szyje biorąc łapczywy haust i szybko ją odrzucając by chwycić następną a potem następną. Nie żywił się teraz miłością ale czystym przerażeniem, ale był taki głodny... Musiał, musiał uciszyć głód. Kiedy skończył i zaczął w pełni nad sobą panować zobaczył jak poharatał dziewczyny. Cześć z nich wyglądała na ledwie żywą. Troskliwie zaczął zlizywać ich rany by się jakoś zasklepiły. To nie były delikatne ślady po kłach ale prawdziwe rany szarpane. Jedna z dziewczyn ocknęła się gdy się nią zajmował.
-Jesteśmy takie spragnione panie. - powiedziała patrząc na niego błagalnie podkrążonymi, czerwonymi oczami. I… Naprawdę wyglądała upiornie. Marlo odwrócił wzrok ale szkoda już została wyrządzona i widział przed oczami jak twarz tej kobiety rozpada się i umiera. Skóra odłazi od kości płatami! Martwe serce zaczęło znowu tłuc się w jego pierci w reakcji na obrazy które chaotycznie zaczęły powielać się i nachodzić na siebie. Nie chciał tego widzieć. Bał się!
-Jutro. - powiedział w końcu głosem bez wyrazu wstając i zataczając się przytrzymał się ściany. Czuł się źle, chory, przerażony i ogłupiały. Zostawił dziewczyny i powlókł się do siebie. Po drodze minął ochroniarza który oddalił się jak mu polecił jednak... cały czas był w pobliżu.
-Dziewczyny pomdlały. Zadzwoń po lekarza. - Polecił.
-I… Ja idę do siebie. Niech nikt mi nie przeszkadza.
- Mocny stuff? - zapytał ochroniarz bez wątpienia wyczuwając zapach jego ubrania, jednak... Marlo nie odpowiedział tylko powlókł się przed siebie. Musiał odpocząć.
 
Rot jest offline