Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2019, 09:31   #2
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
+ Sindarin, dziękuję <3


Dzień przed wypłynięciem do Lilywhite.
Manea & Jamash

W "Kielichu i Sterze", tawernie położonej w porcie Port Peril panowała jak zawsze biesiadna, wesoła atmosfera, zapewne dlatego, że nieoficjalnie mówiło się, iż jest to świątynia poświęcona Caydenowi Caileanowi, czemu gospodarz i właściciel w jednym niespecjalnie zaprzeczał. Manea lubiła tu przychodzić, gdy akurat była w stolicy, gdyż mogła na spokojnie pomyśleć nad dalszymi ruchami, zjeść dobry obiad i napić się wybornego piwa. Przy okazji nie musiała co chwilę przeganiać natrętnych zalotników, gdyż marynarze, piraci i reszta braci zebranej w tym miejscu przychodziła tu zwykle w dwóch celach: porządnie urżnąć się dobrym alkoholem i podzielić plotkami krążącymi po innych tawernach.

Dzisiejszego przedpołudnia, kasztanowłosa półelfka o zadziornym spojrzeniu siedziała nad dobrze wysmażonym dorszem i ziemniakami, zastanawiając się nad jutrzejszą podróżą na Festiwal Rumu w Lilywhite. To będzie pierwszy raz, gdy znajdzie się tam bez ojca, którego nie było już wśród żywych i załogi "Pocałunku Krakena". Chociaż liczyła, że ktoś stamtąd jednak pojawi się i będzie mogła rozliczyć się zwłaszcza ze Slayne'em Carriganem, na wspomnienie którego aż jej się krew gotowała w żyłach. Dobrze, że stary Arvil zarezerwował jej miejsce na swoim brygu, pewnie jeszcze przez wzgląd na stare czasy i wszelakie interesy prowadzone z jej ojcem.

Gdy tak rozmyślała nad tym wszystkim, w tłumie gości mignął jej charakterystyczny mężczyzna rasy, która w Port Peril nie była czymś oczywistym. Wysoki, żylasty, o niebieskozielonkawej skórze zdecydowanie zwracał na siebie uwagę, choć na każde nieprzychylne spojrzenie reagował gniewnym grymasem. Ubrany był na typową na Kajdanach modłę, w luźny strój z rozchełstaną koszulą i spiętymi na krzyż bandolierami pełnymi noży. Na jednym gołym ramieniu miał przepasaną bardzo starą chustkę, a na drugim misternie wytatuowaną piracką banderę.
. Od razu doznała tego przedziwnego uczucia, że skądś go zna, że już kiedyś go gdzieś widziała. Była tego niemal pewna.
- Hej, marynarzu! - krzyknęła znad talerza z obiadem w kierunku undine. - Czy my się już kiedyś czasem nie spotkaliśmy?
Głos miała pewny i zadziorny, tak samo, jak krzywy uśmiech, który pojawił się na ładnej buźce, gdy wpatrywała się w niego bez mrugnięcia okiem. Odpowiedziało jej taksujące spojrzenie.

- Możliwe, spotkałem już wiele ładnych dziewek - odpowiedział, idąc w jej stronę.
- A ja niewielu przedstawicieli twojej rasy, dlatego cię zapamiętałam - rzuciła, wciąż się uśmiechając. Wyciągnęła się do tyłu na krześle, zarzucając prawą rękę na oparcie tego stojącego obok, przez co mógł jej się lepiej przyjrzeć. Kobieta była szczupła, ale nie chuda, z wyraźnie wytrenowanym ciałem, choć nieprzesadnie muskularnym oraz średniej wielkości biustem. Ubrana była w białą koszulę, a podwinięte rękawy odsłaniały nieco tatuaż na lewym ramieniu, którego wzoru undine mógł się tylko domyślać, natomiast na tunikę narzucony miała zielonkawy kubrak. Przy jej szerokim pasie z mosiężną klamrą, mężczyzna zauważył wysokiej jakości rapier, piracki kordelas i pistolet, które raczej nie wisiały tam od parady. Nie każdy mógł sobie pozwolić na taką broń. We włosy wplecione miała przeróżne rzemyki, a bandana w kolorze pistacji leżała obok talerza z obiadem. Kobieta nie rzucała się w oczy - ot, równie typowo ubrana, co inne żeglarki w tych stronach. - Czy ty czasem nie robiłeś jakichś wspólnych interesów z kapitanem Madockiem z “Pocałunku Krakena”? - Chciała się przekonać, czy intuicja dobrze jej podpowiada. Choć w sumie mogła się mylić, gdyż marynarz, którego znała, uznawany był za martwego od dawna. - Mówi ci coś nazwa “Czerwony Blask?”

Zaskoczenie odmalowało się na pobrużdżonej morskim wiatrem twarzy, choć mężczyzna próbował je ukryć.
- Może… - zaczął podejrzliwie - A co, gdybym ją kojarzył? - zapytał, opierając się o stolik półelfki.
Kobieta z uśmiechem na ustach spojrzała na jego opierające się o stolik dłonie i skrzyżowała z nim spojrzenie.
- Nie opieraj się tak, bo łatwo mogę ci podciąć przeguby jednym ruchem, a potem możesz być już tylko historią, marynarzu - rzuciła, upijając nieco piwa z kufla. Nie było w jej słowach groźby, raczej wesołe stwierdzenie. Undine odebrał to chyba inaczej, bo ledwie odsunęła naczynie od ust, poczuła ruch powietrza i głuche stuknięcie. W oparcie krzesła, tuż obok jej szyi, wbity był nóż. Kolejny mężczyzna trzymał w drugiej dłoni - była pewna, że sekundę temu go tam nie było. - To było ostrzeżenie, dziewko - warknął.
Manea uniosła prawą brew, zerknęła na nóż, potem na undine, znów na nóż i z powrotem na mężczyznę.
- Ładne umiejętności, dobrze, że mi nie przyciąłeś włosów, bo lubię tę długość - odparła, jakby nie zrobiło to na niej wrażenia. - Jednocześnie mogłabym cię rąbnąć teraz kuflem i zobaczyłbyś Besmarę przed oczami. Ponoć wielu mężczyzn chce tego doświadczyć. - Zaśmiała się, a mężczyzna tylko zacisnął pięści. Powinien inaczej celować za pierwszym razem. - Ale do rzeczy: jeśli kojarzysz “Czerwony Blask”, to jesteś Jamashem, który oficjalnie nie żyje. A jak nim nie jesteś, to możesz sobie iść, sio! - Machnęła ręką, jakby odganiała mewy ze swojego stolika i włożyła kawałek nadzianego na drewniany widelec dorsza do ust. Chyba całkiem nieźle się bawiła, ale też nie chciała marnować czasu na dalsze podchody. Zwłaszcza, gdy obok jej głowy latały noże. Ten facet chyba nie wiedział, co to poczucie humoru.

- Trafnie zgadłaś, a mnie nie tak łatwo zabić. Królowa Piratów jest mi już wystarczająco bliska. Masz zamiar dalej marnować mój czas? - undine był wyraźnie rozeźlony, choć półelfka zauważyła, że o Besmarze wypowiadał się z pewnym pietyzmem.
- A miałeś coś lepszego do roboty? - Uśmiechnęła się do niego, szczerząc białe, równe ząbki. - Pomijam rzucanie we mnie nożem. To nie było miłe, ale pewnie moje słowa też takie nie były, więc wybacz. Jestem Manea, córka kapitana Madocka. Właściwie to ex-kapitana, bo staruszek nie żyje od półtora roku. - Wychyliła piwo do dna. - Pamiętasz mnie chyba?
Mężczyzna oniemiał na moment.
- Mała Mana? - zapytał po chwili, po czym krzyknął - Niech to Oko pochłonie, to rzeczywiście ty! - zwinnym ruchem przesadził stół i porwał kobietę w ramiona - Ha! Oczywiście! Liczko piękne po matuli, a pyskata po ojcu! - jego nastrój zmienił się nagle jak pogoda na morzu - Aleś ty wyrosła! I wyładniała… Ileśmy się nie widzieli? -
- Nic się nie zmieniłeś, Jamashu! Oschły i niebezpieczny dla nieznajomych, ale przyjaciołom serce byś oddał. - Zaśmiała się, gdy porwał ją w ramiona. - Nie widzieliśmy się o wiele za długo! Myślałam, że nie żyjesz! Co się z tobą działo przez te… - zawiesiła się na moment, zastanawiając. - jedenaście lat?

Musiała przyznać, że miło ją powitał i zrobiło jej się cieplej na sercu.
- Przepraszam, że cię potraktowałam "z góry" ale musiałam się upewnić, że ty to TY. - Poklepała go po umięśnionej piersi, szczerząc do niego. - Mógłbyś mnie teraz odłożyć na miejsce? Co cię sprowadza do Port Peril?*
Jamash z lekkim ociąganiem odstawił kobietę
- Dobrą dekadę gniłem w cheliaxiańskim pierdlu, dopiero niedawno udało się spieprzyć. A teraz jestem w drodze na Motaku, zacząć życie po raz trzeci. A Ty, co tu robisz? I jak zginął Madock?
- Przykro mi to słyszeć, dobrze jednak, że jesteś już na wolności. I że jednak informacje o twojej śmierci okazały się jedynie plotkami - powiedziała półelfka i westchnęła ciężko, gdy Jamash wspomniał o jej ojcu. - Jak wiesz, mój ojciec nie lubił zabijać jeńców, w tym kobiet i dzieci podczas swoich pirackich eskapad. Nie podobało się to Slayne'owi Carriganowi, bosmanowi... chyba go pamiętasz, nigdy się przesadnie nie lubiliście. Udało mu się skrzyknąć większą część załogi do buntu przeciwko Madockowi, a ci, którzy nie byli z nim, zginęli. Mój ojciec walczył do końca, jednocześnie dając mi czas na ucieczkę - choć nie chciałam go zostawiać, oboje wiedzieliśmy, co zrobi ze mną Slayne i reszta, gdy ojciec zginie. Tym sposobem ja przeżyłam, a on zginął. - Manea rozłożyła ręce. - "Pocałunek Krakena" wszedł w posiadanie Slayne'a i jego załogi, a ja siedzę tu i myślę nad dalszymi ruchami. Wybierasz się na Motaku? Ja również tam płynę, na Festiwal Rumu do Lilywhite, może zabierzemy się razem? Mam miejsce na statku starego Nugasa, wiesz, tego kuternogi, myślę, że i dla ciebie by się coś znalazło, jakbym poprosiła.

Nie wspomniała, że płynie tam, mając nadzieję odnaleźć kogoś z załogi i wyrównać rachunki, ale Jamash był na tyle inteligentny, że chyba sam wiedział, że w półtora roku po śmierci ojca Manea nie jedzie tam, by się dobrze bawić i pić do upadłego.
- Czemu nie, Nugasowi przyda się oficer z prawdziwego zdarzenia - stwierdził chełpliwie undine - A Carrigana dobrze byłoby odwiedzić - dodał z wyraźną groźbą w głosie, wyciągając sztylet z oparcia krzesła i wsuwając go do ukrytej w długiej rękawicy pochwy.
- Świetnie, cieszę się, że Besmara znów skrzyżowała nasze drogi, Jamashu. - Manea uśmiechnęła się szeroko i gestem dłoni przywołała jedną z piersiastych służek. - Dwie kolejki whiskey dla mojego przyjaciela, na mój koszt. - Gdy tamta skinęła głową i zniknęła na zapleczu, półelfka spojrzała na towarzysza. - Slayne'a szukam od dawna, ale zaszył się gdzieś razem z załogą i statkiem. Może chce przeczekać, chociaż nie wydaje mi się, żeby brał mnie za poważne zagrożenie; zawsze traktował mnie jako słabowitą dziewuchę nie nadającą się na morskie wyprawy. Mój ojciec miał wielu przyjaciół tu i ówdzie, być może oni też poprzysięgli zemstę na Carriganie za to, co się wydarzyło. Nie wiem, ale zamierzam go odnaleźć i wyrównać rachunki. Mam nadzieję, że uda nam się trafić choćby na kogokolwiek z załogi na festiwalu. Jak to mawiają we wschodnich regionach: "po nitce do kłębka". - Uśmiechnęła się krzywo, nieco niebezpiecznie. Cieszyła się, że będzie miała przy sobie starego druha, który był po jej stronie i mógł pomóc w realizacji planu.

- Jeśli masz zamiar pomścić ojca, nie licz jedynie na tych, którzy cenili Madocka. Znajdź tych, którym pozbycie się Carrigana będzie akurat na rękę - Jamash jednym haustem wychylił szklaneczkę z podanym alkoholem - Dobre kurestwo… Pomogę Ci, jeśli nie trafi się nic pilniejszego do roboty. A teraz czas na mnie, najwyraźniej muszę przygotować się do wypłynięcia -
- Myślę, że wielu ludziom będzie na rękę śmierć tego skurwiela. Mnie najbardziej - mruknęła, dopijając swoje piwo. - Zaraz pójdę pogadać z Nugasem, nie sądzę, by miał jakieś “ale” do tego, byśmy płynęli razem. “Grzesznik” wypływa jutro o świcie, więc się nie spóźnij. No i do zobaczenia rankiem. - Uśmiechnęła się lekko, ciesząc się, że udało jej się spotkać Jamasha. Pomocna dłoń w tych czasach była na wagę złota, a już zwłaszcza na Kajdanach.




Lilywhite - Festiwal Rumu

Miejsce dla Jamasha na statku się znalazło, co ucieszyło swashbucklerkę i zgodnie z planem wypłynęli. Na pokładzie znajdowało się kilka ciekawych postaci, którym Manea się oczywiście przedstawiła i z każdym choć chwilę porozmawiała. Dała się poznać jako żywiołowa, wesoła półelfka, która z dystansem i na luzie podchodzi do życia, a i ma czasem jeszcze coś ciekawego do powiedzenia. Takie przynajmniej sprawiała wrażenie na nowo poznanych towarzyszach, gdyż w głębi duszy wciąż targały nią przeróżne wątpliwości, a demony przeszłości powracały nie tylko w koszmarach sennych. Pomagała również na pokładzie w czym trzeba było, bo nie lubiła siedzieć bezczynnie, a ojciec już od najmłodszych lat zaszczepił jej pracę na statku.

Momentami można było ją dostrzec stojącą samotnie przy burcie, wpatrującą się w dal z zasępioną miną, jakby właśnie toczyła jakąś wewnętrzną walkę. Oczywiście gdy tylko ktoś zagaił rozmowę, znów wrzucała na twarz maskę radosnej, energicznej poszukiwaczki przygód. Nie zamierzała dzielić się z dopiero co poznanymi ludźmi swoimi problemami. Bo i kogo - oprócz niej samej - one interesowały? Nawet Jamash, który obiecał jej pomóc, zapewne miał jakieś swoje własne powody, o których jej nie wspomniał. I nie miała mu tego za złe, w końcu nie byli przyjaciółmi, a tylko znajomymi z dawnych lat.

Przechadzając się po pokładzie, swoim wyglądem zwracała uwagę. Wysoka, smukła, zawsze z uniesioną głową i pewnym spojrzeniem zielonych oczu robiła odpowiednie wrażenie. Wiatr rozwiewał jej długie do łopatek kasztanowe włosy, w które wplecione miała różnokolorowe rzemyki. Nosiła się po marynarsku, stawiając na prostotę, ale i przede wszystkim wygodę - wysokie buty pod kolano, luźne spodnie nie krępujące ruchu, biała koszula i zielony kubrak, a gdy pogoda była kapryśna, dorzucała do tego skórzany płaszcz. Uwagę na pewno zwracał szeroki pas, przy którym znajdowało się uzbrojenie półelfki - wysokiej jakości rapier, piracki kordelas oraz pistolet skałkowy, z którego dawno temu nauczył strzelać ją ojciec. Właściwie, to nauczył ją wszystkiego, co wie teraz, choć nie był to dla niej czas beztroski i radości. Ale najwyraźniej tak miało być.

Gdy dopłynęli w końcu na miejsce i Manea ujrzała tych wszystkich bawiących się na ulicach ludzi, nie zrobiło to na niej wrażenia. Nie przypłynęła tu bawić się, tylko znaleźć ludzi odpowiedzialnych za śmierć swego ojca. Choć szanse były na to małe, to wciąż miała nadzieję, że w końcu trafi na kogoś z załogi Carrigana, albo na niego samego. Zakładając wypchany plecak, rozglądała się czujnie po uczestnikach festiwalu, jednak większość z nich nosiło maski, co było Manei trochę nie na rękę. Wyglądało na to, że będzie musiała poczekać na wieczór, aż wszyscy będą chlać do upadłego w gospodach. Rozmyślając o tym, niemal nie zauważyła, gdy zjawił się przed nimi wysoki, czarnoskóry facet. Wyznawał Caidena Caileana, a Manea wiedziała, że tacy ludzie są zwykle bezproblemowi i otwarci względem innych.

- Miło nam cię poznać, Anyabwile. Jestem Manea, a to moi towarzysze: Jamash, Aza, Darvan i Maxim - przedstawiła kompanów i przyjęła maskę od mężczyzny, jednak nie zakładała jej póki co. - Myślę, że warto skorzystać z twojego zaproszenia, "Baryłka Caileana" to naprawdę dobre miejsce, żeby się zatrzymać. Poza tym, skoro razem tu przypłynęliśmy, to powinniśmy też razem się trzymać podczas festiwalu. Co sądzicie? - Uśmiechnęła się do halflińskiej dziewczyny i dwóch mężczyzn. Jamasha namawiać nie musiała. - Powiedz mi tylko, Anyabwile... Może widziałeś w ostatnim czasie cumujący tu w porcie okręt o nazwie "Pocałunek Krakena"? Może obiło ci się o uszy nazwisko Carrigan?

Liczyła na zdobycie jakichś informacji, które mogłyby przybliżyć ją do celu. Jeśli pozostali się zgodzili, ruszyła z nimi do tawerny, rozglądając się czujnie wokół. A nuż zobaczy jakąś znajomą mordę ze statku ojca?
 
Tabasa jest offline