Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2019, 03:44   #4
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post 1/2

Chris King - szczupły brunet


Gdy został sam z przytomnych osób w furgonetce miał czas by wrócić myślami do nowojorskiej rozmowy w “Crystal Velvet”. Panna Cross powiedziała parę ciekawych rzeczy gdy ją o nie podpytał. Sam do końca nie był pewny co o tym myśleć.

Kochane siostry. Szczepionki. Kamery. Ochroniarze. Cholera kim one były? W co się wpakował tym razem? W coś grubego. To nie była jakaś przypadkowa laska co sobie weszła zrobić interes w tej a nie innej knajpie. Tylko gruba ryba. Albo z takimi się obracała na co dzień. ~ Co to za jedne? ~ pytanie wracało do niego jak bumerang.

Bardzo mu pomógł policyjny raport jaki mu wtedy pokazała. To nie dość, że było jakieś spojrzenie na sprawę innej osoby niż bezpośrednio zainteresowanej to do tego kogoś o pokrewnym mu zawodzie i doświadczeniu. Więc i język raportu był dla niego czytelny. No i facet z raportu mówił, że nic nie wskazwało na porwanie. Szczerze mówiąc reszta z tego co mówiła alabastrowa brunetka też nie. Nadal wyglądało mu na to, że młoda dała dyla. Skończyła swój dzień pracy w domu i spokojnie wyszła. Czyli wskazywałoby to na to, że nie rozstały się w gniewie. Ale też młodsza z sióstr nie ufała starszej na tyle by zdradzić jej swoje plany. No ale brakowało mu drugiej połówki relacji a relacja tylko jednej ze stron zawsze była podejrzana bo trudna do zweryfikowania.

Ale może jednak porwanie? Może wyszła do sklepu czy po coś. A tam dopadł ją jej gah. Tylko jeśli tak to młodej musiało być to chociaż trochę na rękę, że jednak nie uciekała i dalej pojechała z nim dobrowolnie. Może zresztą ją zbajerował? Może. Czy mógł ją porwać? No mógł. Wwieźć coś cy wywieźć poza granice miasta nie było tak prosto by się władze nie dowiedziały. Ale było to możliwe. Jeśli się wiedziało z jakich dróg korzystać a ten Scott pracował w końcu w “8 Milii” no i był niezłym cwaniakiem to swoje sposoby na przemyt, także ludzi mógł mieć.

Wydawało mu się, że panna Cross nie kłamie. I sporo z tego co mówiła uważała za prawdę. No albo była zawodową aktorką z talentem do improwizacji. Ale dała mu ryspopis poszukiwanej Melody. Wzrost, blizna po szczepieniach, tatuaż, jasnoszare oczy, różaniec… No to już było coś.

I list. No z listem miała rację. Zwykle zostawiali jakąś wiadomość. Jeśli planowali swoje ucieczkowe kroki. Nie zawsze ale dość często. Podobnie jak samobójcy. Więc może jednak porwanie? Półporwanie? Spotkała swojego Scotta i on ją zaciągnął do samochodu albo przekonał aby sama wsiadła i wyjechali bez pożegnania. Może miał nóż na gardle? Musiał uciekać z miasta bo komuś podpadł?

~ Za mało danych, za mało konkretów… ~ znów doszedł do tych samych wniosków co tyle razy wcześniej przez ostatnie dwa tygodnie. Chociaż musiał przyznać, że w dotyku była przynajmniej tak przyjemna jak na to wyglądała. Skorzystał z okazji gdy oczy jej zawilgły aby potrzymać jej dłoń w geście otuchy. No i aby obejrzeć dokładniej ten różaniec skoro poza kolorem obie miały takie same. Dobrze, że wyjaśniła, że onyksowy się znaczy czarny…

- Dobrze, zajmiemy się tą sprawą. Ale przydałby mi się jakiś adres kontaktowy, zwłaszcza, że prawdopodobnie śledztwo przekroczy granice tego miasta. - zdecydował się już wtedy. Trochę dlatego, że sprawa go zaciekawiła i chciał ją rozwiązać. Trochę dla całkiem sporej kasy. Ale głównie bo obie siostry go zafascynowały i miał ochotę na kolejne kontakty z nimi.

No i zależało jej na znalezieniu siostry i przywiezieniu z powrotem. Nawet temu Scottowi źle nie życzyła tak z założenia. I dobrze. W końcu Chris był detektywem i exgliną a nie cynglem. Chociaż jak to jednak byli młodzi zakochani to mogło być kiepsko z dobrowolnym odejściem Melody.

- Zależy mu… - mruknął wpatrując się w kłeby mgły przed reflektorami pojazdu.

- Co? Komu na czym zależy? - nie wiadomo kiedy Gina się wybudziła i oparła się o przestrzeń między fotelami szoferki.

- Temu Scottowi. Na Meldoy. Nie wiem jak i po co. Ale zależy mu aby być z nią albo chociaż ją zabrać z miasta. Jeśli zwiewał i grunt mu się palił pod nogami o wiele łatwiej byłoby mu zwiać samemu. Pewnie chociaż ogólnie wiedział kim są te Cross. Lepiej niż my. Musiał więc wiedzieć, że mają długie macki. A mimo to zaryzykował dla niej i zabrał młodą ze sobą. - detektyw skorzystał z okazji i zaczął gadać do Giny czy raczej mówić na głos swoje gorączkowe myśli.

- No to nie jest dobra wiadomość Chris. Jak mu zależy to może robić nam porblemy jak po nią przyjedziemy. - Gina otarła twarz i zaczęła wdłbywac sobie śpiochy z oczu. Kierowca z zapatrzonym wzrokiem pokiwał głową na znak zgody. No tak. Miała rację oczywiście. Też tak uważał.

- Możliwe, że potrzebuje jej do czegoś albo dla kogoś. Może nawet ona o tym nie wie. - dalej myślał na głos zastanawiając się nad opcjami. Wiedział, że to czysta spekulacja. Ale traktował to jak intelektualne ćwiczenia. I miał kupę frajdy gdy kóryś z wariantów okazywał się prawdziwy.

- To brzmi jeszcze mniej ciekawie. Ta twoja laska się wścieknie jak jej przywieziemi korpusik albo głowę młodej. Do cego może jej potrzebować jeśli nie do łóżka i reszty? - Gina podjęła tą intelektualną grę jak to często robili. Taka burza mózgów pozwalała im znaleźć zaskakujące rozwiązania jakich żadne z nich wcześniej nie brało pod uwagę.

- Bo ja wiem? Może młoda zna jakieś kody albo ma wiedzę o czymś mu potrzebnym? Może jest świadkiem kogoś czy czegoś? Myślę, że nie chodzi o okup bo zostawiłby list z żądaniem. Więc chodzi mu właśnie o nią. - Chris podzielił się swoimi przemyśleniami. Zgadywał. Mogło chodzić o milion różnych rzeczy. Ale próbował jakoś uszeregować te dane jakimi dysponowali,ułożyć jakiś wzór.

Niedługo potem mgła zaczęła rzednąć, Kim znów była przytomna i okazało się, że obie dziewczyny miały bardzo ciekawe informacje o miejscówie i ludziach jacy powinni się znaleźć przed nimi. Wszystko nagle szlag trafił gdy z mgły wypadł motocykl jadący prawie kursem kolizyjnym.

- Gdzie?! - zdążył wrzasnąć wściekając się i bojąc jednocześnie gdy gorączkowo próbował zejść z drogi rozpędzonemu motocykliście. Cudem jakoś się udało. Zresztą tamten też koziołkował po całej drodze aż się zatrzymał. Właściwie to ona co poznał po głosie gdy się wydarła na niego.

- A wiecie, że czytałem kiedyś, że jak ktoś się uważa za opanowanego to powinien zostać kierowcą w miejskim korku? - rzucił cokolwiek byle też się nie drzeć. Spróbował przybrać zabawny i lekki ton ale gdy odwrócił się i zobaczył krew na czole Kim poczuł ponowny skok adrenaliny i gniewu. - W porządku? - zapytał ale rana nie wyglądała na zbyt poważną. Chyba rozbiła sobie tylko nos o oparcie fotela. Zresztą Gina już się nią zajmowała i to lepiej na niego. Ze złością spojrzał na tylne lusterko no ale tam już była tylko szara mgła. - Suka. - warknął cicho ale zjadliwie.

- To jedziemy dalej? Już chyba niedaleko. - zapytał widząc, że dziewczyny na tyłach opanowały sytuację. Pokiwały głowami więc ruszyli dalej. I niedługo wjechali do jakiejś osady.

- Ciekawe czy tak pusto bo tak wcześnie czy pusto bo pusto. - Kim powiedziała na głos co pewnie chodziło po głowie całej trójki.

- To to? Te Bourbonville? - kierowca zapytał Giny ale ta wiedziała tyle samo co oni więc wzruszyła ramionami w odpowiedzi.

- Można kogoś zapytać. Jeśli ktoś tu jest. - lekarka przesiadła się na przedni fotel i rozgladała się po mijanych domach i ulicach. Furgonetka bardzo zwolniła by lepiej się przyjrzeć okolicy.

- Ale cicho. I pusto. U nas zawsze coś się dzieje. - Kim też nie miała zbyt dobrego pierwszego wrażenia. No ale w Nowym Jorku, nawet w jakiejś enklawie, w środku nocy czy o świcie zawsze coś było widać i słychać. Bezruch panował w Ruinach. A Ruiny to Ruiny, nie kojarzyły się Nowojorczykom z niczym bezpiecznym.

- Patrzcie na szyldy. Może złapiemy jakąś nazwę. - Chris poradził dziewczynom bo wcale nie był pewny czy to Bourbonville czy jakaś jego opustoszała część czy w ogóle bezludna osada. A z bezludnymi osadami czy enklawami był ten problem, że były bez ludzi ale niekoniecznie puste. Dlatego odruchowo pomyślał o spluwie jaką miał w kaburze pod pachą chociaż na razie nic się przecież nie działo.

Ruszyli, powoli i ostrożnie. Koła auta mieliły piach aż do chwili, gdy wreszcie wróciły na asfaltową ścieżkę. Minęli krzaki, potem pierwsze płoty ciemnych budynków, a dookoła panowała cisza. Mieli wrażenie, że nie ma tu nikogo i niczego, nawet ptaków, a przecież świt nastał już jakiś czas temu, więc chociaż z daleka powinno dochodzić zawodzenie krów czy pianie kogutów… a tu nic. Żadnych psów, kotów. Żadnych ludzi. Tylko Ruiny i opadająca powoli mgła przez którą sączyły się pierwsze promienie słońca.

- Zobaczcie - Gina wskazała na prawe pobocze, gdzie na starym murowanym domu ktoś przybił tabliczkę. Była stara, lekko pordzewiała, ale wciąż czytelna - “Witamy w Bourbonville”. Pod spodem namalowano wielką beczkę na której siedziała w kostiumie kąpielowym pin-upowa blondynka o słodkim uśmiechu i trzymała w dłoni szklaneczkę czegoś bursztynowego.

- Ciekawe… wzięli to z jakiejś gazety, czy to żywa modelka? - Kim podrapała się po nosie, po czym splunęła na chusteczkę i zaczęła czyścić twarz z resztek krwi.

- Nawet jeśli ktoś do tego plakatu pozował, było to lata temu. Teraz, jeśli żyje, lalunia będzie stara, pomarszczona. Z plamami wątrobianymi na skórze, powykręcanymi artretyzmem palcami. Będzie jej brakować zębów… - Gina parsknęła, spoglądając na tył auta z ironią.

- Jezu… ty to potrafisz człowiekowi poprawić humor - brunetka na tylnej kanapie jęknęła, przewracając oczami jakby z wyrzutem.

- Grunt, że dojechaliśmy - pani doktor nie wydawała się przejęta. Patrzyła czujnie za okno, a Chris zauważył, że trzyma dłoń pod pachą kurtki, gdzie chowała stary rewolwer. - Jedźmy dalej, ktoś tu musi żyć.

- Niekoniecznie. Może była kimś sławnym i miała kupę kasy albo po prostu farta i dała się zamrozić w jakiejś lodówce? No co, czasem się zdarzały takie numery. Wtedy mogłaby wyglądać w naszym wieku nawet jak urodziłaby się sporo przed wojną. - mimo wszystko Chris był na tyle ambitny, że spróbował znaleźć jakieś inne rozwiązanie.

- Nie cwaniakuj tylko jedź dalej. - Gina machnęła ręką na te wyjaśnienia i furgonetka nieco przyspieszyła ruszając dalej.

- A jeśli wszyscy umarli? - Kim zasiała ziarno optymizmu - Dopadła ich jakaś zaraza i sami niedługo się przekręcimy? Albo wpadł do nich z odwiedzinami Borgo i jego chłopaki?

- Jezu… Kim - tym razem Virginia jęknęła, przewracając oczami i miną pod tytułem “nie pomagasz” - Gdyby doszło do skażenia po drodze natknęlibyśmy się na martwą faunę, poza tym każdy wirus ma określony okres inkubacji, nie każdy przenosi się drogą kropelkową…

- Dobra, dobra, nie nakręcaj się - dziewczyna z tyłu burknęła w chusteczkę. Nie przepadała, gdy ktoś jej przypominał że tak nie do końca odwiedzała szkoły celem własnej edukacji, woląc inne zajęcia. Na szczęście z opresji wyratował ją ruch we mgle, gdzieś za płotem przy prawej strony. Niski, może wielkości nastolatka kształt kiwał się powoli w stronę zardzewiałej furtki.

- Tam! - szwendaczka wskazała to miejsce palcem, podnosząc głos - Tam ktoś jest!

- Gdzie? Aha, chyba widzę. - kierowca zmrużył oczy ale po chwili namierzył to co wskazywał palec Kim. Akurat nie zabierał głosu bo właściwie każda z dziewczyn miała swoje mocne i słabe strony. Akurat z Giną łączyło go to, że sporo się dogadywali tak mniej więcej naukowo. Chociaż gdy zaczynała tokować tym naukowym bełkotem to zwykle wymiękał i tutaj się świetnie zgadzał i dogadywał z Kim. Z Kim zaś miał dobry duet w terenie bo kasztanowłosa patolog co najwyżej mogła pojechać z nimi aby zerbać próbki i ślady. A do większości “czynności śledczych” musieli sobie radzić we dwójkę z Kim.

- To zapytaj. - ciemnowłosy detektyw zwolnił i w końcu zatrzymał pojazd. Za płotem ktoś się tam człapał po kawałku. Gina odsunęła boczną szybę i nieco wychyliła się przez okno.

- Halo! - zawołała w stronę idącej sylwetki.

Sylwetka nadal posuwała się do przodu, przygarbiona i jakaś pokraczna. Dreptała powolutku póki nie zniknęła prawie za drewnianym płotkiem. Wtedy przystanęła, nasłuchując. Dziewczyny w aucie popatrzyły po sobie i synchronicznie na detektywa, silnik pracował na niskich obrotach, a wtedy zza płotu wyłonila się głowa w chuście, spoglądając ciekawie na drogę. Zasuszona, bezzebna kobiecina wyglądała mikro, jakby miała się zaraz rozsypać na miejscu.




- O kurwa mumia! - wyrwało się Kim, za co dostała po głowie od pani doktor.

- Ogarnij się! - ofukała ją i raz jeszcze podniosła głos aby zawołać do staruszki - Dzień dobry!

Kobiecina zamrugała, uśmiechając się przyjaźnie jak babcia ze starej pocztówki. - Co mówisz kochaniutka?! - odpowiedziała skrzekliwym głosem.

- Próchno jest przygłuche… świetnie - Kim westchnęła odsuwając się poza zasięg rąk Virgini. Ta pokręciła zirytowana głową i otworzyła drzwi.
- Trzeba do niej iść.

- To idź. - Chris zatrzymał maszynę aby pasażerka o kasztanowych włosach mogła wyjść na zewnątrz.

- A co mam jej się zapytać? - Gina zatrzymała się gdy już otworzyła drzwi. Musiał przyznać, że odczuł cień cichej satysfakcji gdy wreszcie ona pytała się o poradę czy opinię jego a nie jak zwykle to szło w drugą stronę. Bo z wygadania z całej trójki to lekarz - technik - patolog chyba miała najsłabiej. Jak gadali wewnątrz swojej trójki to nawet potrafiła być dominujca, zwłaszcza gdy chodziło o coś mądrego czy związanego z jej szerokim specostwem. No ale tak z obcymi, nawet taką babcią to jednak była o wiele bardziej wycofana.

- Zapytaj ją czy to Bourbonville. I czy jest tutaj coś otwarte o tej porze aby się zatrzymać, zjeść, zatankować. - poradził jej trzymając jednak swoje przemyślenia dla siebie. Brunetka skinęła głową i wyszła z samochodu podchodząc do płotu i starszej pani.

- Proszę pani? Dzień dobry, mogę o coś zapytać? - byli na tyle blisko w samochodzie, że słyszeli przebieg rozmowy.

- Co mówisz kochaniutka? - starowinka powtórzyła, uśmiechając się bezzębnie do postaci na drodze.

- Dzień dobry! Mogę o coś zapytać?! - tym razem brunetka podniosła głos, podchodząc pod sam płot - To Bourbonville?! Szukamy knajpy albo zajazdu, może nas pani pokierować?!

- Knajpy szukasz kochaniutka? Nie za wcześnie? - babuleńka zmrużyła oczy, przyglądając się kobiecie oceniająco - Dopiero co słońce wstało, przed pierwszym dzwonem jest. Tu wszystko zamknięte, poczekać musisz. Herbatki się napić, a nie już piwo z rana… zupełnie jak mój świętej pamięci mąż. - pokręciła z naganą głową - Chuda ty taka, na pewno się głodzisz. Teraz ciężko o dobre jedzenie, a wy młodzi zabiegani. Ciągle się tylko spieszą i spieszą i spóźnieni… żaden nie przystanie żeby z babcią porozmawiać. Ty jadła coś dziecko?

Chris słysząc rozmowę przez otwarte drzwi szoferki w głębi duszy się uśmiechnął. Zwłaszcza widok skonsternowanej miny Giny która odwróciła się na chwilę w ich kierunku jakby szukając podpowiedzi czy ratunku był na pewno niecodzienny i wart zobaczenia.

- No właśnie chcielibyśmy coś zjeść! Może herbaty ciepłej się napić! Wie pani, ta mgła to taka zimna, coś ciepłego by się przydało! Można gdzieś tu poczekać do tego śniadania?! - zawołał do babci wychylając się trochę w stronę otwartych drzwi aby go lepiej było słychać. Babinka chyba ich brała za jakichś piwożłopów czy innych takich nicponi. To trzeba było zrobić na niej trochę porządniejsze wrażenie człowieka od uczciwej pracy, zmarzniętego i głodnego.

Staruszka na dźwięk jego głosu wychyliła szyję do przodu i jeszcze mocniej zmrużyła oczy żeby dostrzec kogo jej diabli pod dom jeszcze przynieśli.
- A to z mężem jesteś dziecinko? - popatrzyła na lekarkę, uśmiechając się ciepło - Dobrze, chodźcie. Pomożecie mi drew porąbać i nanieść do pieca. Wody ze studni przynieść. Chodźcie, bo jak ten młody człowiek też taki jak ty to pewnie też dawno nie jadł nic porządnego. - machnęła zapraszajaco ręką z laską.

Zastanawiał się chwilę. Gina w ogóle już straciła rezon słysząc co babcia wygaduje. Ciekaw był co będzie jak zorientuje się, że mają na pokładzie jeszcze drugą, młodą pannę. I choćby z tego powodu chciał zobaczyć co się stanie. Co zobaczy i usłyszy. Nawet jakoś to spotkanie wprawiło go w dobry humor.

- Oczywiście proszę pani! - zawołał do babinki i zgasił silnik. Tak naprawdę chyba byli na miejscu. A poczekać do porządnego ranka mogli i u tej starszej pani jak i gdzie indziej. Może złapią języka co i jak? Jak to mawiał o swoim fachu “warto rozmawiać”. - Mamy jeszcze jakąś szamę? To weź. Przecież nie będziemy jej obżerać nie? - zwrócił się ciszej do Kim oglądając się do tyłu na ich ciemnowłosą powsinogę. W końcu wysiadł z wozu i zamknął go na klucz. Obszedł kufer aby zamknąć też boczne drzwi gdy Kim też już wyjdzie na zewnątrz.

- Mumie nie jedzą kanapek, prędzej mózgi - ostatnia z ich trio burknęła, ale zgarnęła ze sobą plecak z prowiantem i wyszła za nim prosto na drogę. W tym czasie Gina zdążyła uporać się ze skoblem furtki i pchnęła ją aż otworzyła się ze zgrzytem.

Zostawili auto na drodze, idąc za starowinką, która drobiła małymi kroczkami, wspomagając się laską. Pochód poruszał się powoli, dzięki czemu mogli się rozejrzeć. Od płotu prowadziła prosta dróżka, obrośnięta krzakami borówek czy czegoś podobnego, w głębi posesji stał parterowy dom z cegły, obok niego była obora czy inna szopa z kamienia i kryta strzechą. Budynku ustawiono prostopadle do siebie, tworząc podwórko, na którym niemrawo przechadzały się dwie tłuste kaczki i kilka kur.

- Tam o jest drewutnia - babcia wskazała lagą przybudówkę wielkości paki niewielkiego vana, gdzie w trawie pod dachem leżała czarna plama. Na widok nowych twarzy podniosła głowę i ziewnęła.




- Bądź tak dobry synku i narąb drewna do kuchni, my pójdziemy rozpalić w piecu. Jak skończysz to te drzwi - pokazała pomalowane na zielono wejście na samym rogu domu. Tam też poprowadziła resztę.

- Dobrze proszę pani. A ten czarny kawaler jak się zowie? - zapytał zaciekawiony widząc leniwie rozwalonego sierściucha. Ciekaw był czy głaskowy czy płochliwy. - Idźcie, ja tu zrobię swoje i zaraz do was dołączę. - właściwie obejście wyglądało mu jak stereotyp zakuprza. I to dość zapuszczonego. Ale chyba babuszka sama mieszkała to się nie było co dziwić. No i w zamian za to takie obejście mogło się cieszyć sporą autonomią. Woda była, piec i drewno było, na głowę nie padało pod dachem no na luksus mu to nie wyglądało ale pewnie niejeden szmaciarz z Bronxu by pewnie po rękach całował za takie warunki. Ruszył więc w stronę tego pieńka i drewna do porąbania pozwalając dziewczynom iść za gospodynią.

Staruszka chyba go nie usłyszała, dotuptała do wejścia i zniknęła, a za nią zniknęły dziewczyny. Najpierw weszła Kim, Gina została chwilę w progu, przyglądając się uważnie jedynemu mężczyźnie w obejściu. Minę wciąż miała nietęgą, wyglądała na spłoszoną, albo i speszoną. Posłała mu nerwowy uśmiech żeby też zniknąć za progiem.

Chris został sam, o ile nie liczyć żywego inwentarza. Ptaszyska gdakały i syczały kiedy przechodził obok, kot w ogóle wydawał się nie reagować na cokolwiek. Leżał jakby już zdechł, tylko mrugające złote oczy na mocno posiwiałym pyszczku trzymał prawie otwarte.

Idąc dalej detektyw zobaczył solidny pieniek z wbitą weń siekierą, obok stał kosz na drewno. Sprawa nie wydawała się skomplikowana, trzeba było tylko przegonić parę kur, które upatrzyły sobie niektóre bale w drewutni jako grzędy. Przy wejściu w ściółce zobaczył też dwa jajka, kilka piór. Pachniało sianem, ptasimi odchodami i myszami. No i oczywiście żywicznie, sosną.

~ Ale wiocha. ~ przemknęło mu przez myśl na widok tego wszystkiego. Właściwie niezbyt miał doświadczenie z bytnością w takich miejscach. O swoich armijnych przygodach wolał nie pamiętać. Podczas pracy w policji raczej dyżurował w mieście. A podczas rocznej wymiany w Federacji no niekiedy było podobnie ale i wtedy wizyty w terenie były dość krótkie no i raczej nie bawił się w rąbanie drewna czy ganianie kur. Za to przez podwórze posłał Ginie całusa na pocieszenie. Wydawała się coś bardzo nie w sosie.

Przegonił kury, wyrwał z pieńka siekierę i sprawdził jak się trzyma. Nie chciał by było, że ledwo przyjechał i już starszej pani siekierę rozwalił. No ale nie wyglądała źle. Więc złapał za pierwszy pieniek do porąbania i postawił go na większym pieńku. - No uważaj kolego. Wióry będą latać. - ostrzegł czarne, leniwe, sierściuchowe bydlę a potem wziął pierwszy zamach i siekiera trzasnęła w podstawiony pieniek. Ciekaw był czy hałas spłoszy sierściucha czy jest tak leniwy albo oswojony z tym widowiskiem, że też go to nie ruszy.

Gdaczące ptaszyska uciekły, trzepocząc z wyrzutem skrzydłami. Narobiły sporo rabanu, jakby co najmniej ktoś je żywcem z piór obdzierał. Zaraz potem rozległ się głuchy stuk z jakim siekiera przepołowiła drewniany klocek. Ani pierwsze, ani drugie źródło hałasu zdawało się nie mieć wpływu na kota, który wręcz magicznie ignorował otoczenie, zamykając oczy i zastygając w bezruchu. Chrisowi wyglądał na głodnego, żadna nowość. Sierściuchy zawsze tak wyglądały.

Po pierwszym bloku sosny przyszedł czas na drugi i trzeci. Potem czwarty, po którym zrobiło mu się wyraźnie cieplej, oddech mu też przyspieszył odrobinę. Pochylił się, zgarniając przerąbane kawałki do kosza i już miał sięgnąć po następny, gdy zza pleców doszedł go nowy dźwięk. Metaliczny klekot łamanej strzelby.

- Ani drgnij - krótki syk, też zza pleców. Wyraźnie zirytowany, wściekły damski głos. Tym razem młody. - Rzuć to.

~ Oho! ~ dumał właśnie czy po skończonym rąbaniu nie podejść do sierściuchowego hrabiego i nie sprawdzić czy da się pogłaskać. Bo jak dziewczyny zabrały worek z jedzeniem to nic pod ręką nie miał by go zwabić. Gdy nagle okazało się, że nie są sami z tym sierściuchem. Dźwięk odbezpieczanej strzelby był bardzo charakterystyczny. A z takiej pozycji zmroził go momentalnie z siekierą uniesioną do kolejnego ataku na pieniek. Miał co prawda swoją spluwę w kaburze pod pachą. No ale na tyle znał ołowiową matmę, że kalkulacja jasna mu mówiła, że nie zdąży jej użyć i tamta w tym czasie zdąży wystrzelić raz czy dwa. A nie chciał sprawdzać na własnym kręgosłupie jakiego ma cela. Z tej odległości śrut by go zmasakrował. Dlatego właściwie zostawało mu tylko jedno.

- Okey, spokojnie. Już odkładam. Ty tu rządzisz. - odpowiedział tak spokojnie jak tylko zdołał i powoli opuścił dłoń z siekierą a potem rzucił ją obok pieńka. Na razie nie mówił tej młodej, nerwowej damie, że w takiej sytuacji rządziłby pewnie każdy po właściwej stronie strzelby. Na razie wystarczyło mu aby nie sprowokować jej do nerwowego strzału. Zakładał po cichu, że nie trafił na psychopatyczną zabójczynię bo taka po prostu wypaliła by mu w plecy i tyle. Była więc nadzieja, że jakoś się dogadają.

- Przyszliście szabrować biedną staruszkę, co? - dziewczyna z tyłu nie wydawała się ani odrobinę mniej wściekła - Taką co mieszka na uboczu, to łatwy cel, nie? Ilu was jest? Gdzie babcia? Łapy na widoku.

- Rabować? I dlatego rąbię teraz drewno zamiast rabować i uciekać? - uniósł ręce do góry ale lekko wskazał na te pieńki co zdążył już porąbać i leżały sobie grzecznie w koszyku. - Jesteśmy przyjezdni. Tamta furgonetka przed wejściem to nasz samochód. Zobaczyliśmy tą starszą panią to chcieliśmy o drogę zapytać. Ale od słowa do słowa i zaprosiła nas do siebie. Moje dwie przyjaciółki poszły z nią przygotować posiłek a ja miałem narąbać drewna. No to rąbię. - wyjaśnił spokojnie krótką historię spotkania. Jeśli dziewczyna za nim się nie zgrywała no to widać musiała dopiero co tutaj przyjść i nie widziała tej całej sceny na chodniku i podwórku. No chyba, że go sprawdzała albo chodziło jej o coś jeszcze innego. Ponieważ zawsze uważał, że z wycelowaną lufą troszkę trudno się dyskutuje to i teraz postawił na wyjaśnienie wątpliwości jakie widocznie miała tutejsza młodzież.

- Jesteście obcy, nie stąd - dziewczyna odpowiedziała zimno - Może nawet z miasta, wszystkiego się po was można spodziewać. Przyjeżdżacie jak do siebie, panoszycie się. Bierzecie co chcecie i robicie co chcecie, a potem pretensja jak was który obije za nazywanie nas wsiurami, albo kradzieże. - mówiła z tak wyraźną niechęcią, że prawie kapała detektywowi jadem na plecy - Mam uwierzyć że babcia was zaprosiła? Dobra, zobaczymy. - Odwróć się powoli, łapy na widoku i idź do domu. Zrobisz jeden ruch który mi się nie spodoba, a właduję ci lotfki prosto w łeb. Kumasz?

~ Oho. Miejscowy folklor. ~ uniósł brwi gdy usłyszał pretensje miejscowej jakie miała do przyjezdnych. Widać wpasował się jej w jakiś znajomy schemat który nie stawiał go, jako obcego, w zbyt dobrym świetle. No to tym bardziej musiał uważać bo jak miał jej wytłumaczyć, że był obcym ale takim innym niż ci co wcześniej tu przyjeżdżali? No wątpił by to pomogło. Na razie musiał to jakoś ostrożnie rozegrać kartami jakie mu rozdała.

- Kumam. Ty tu rządzisz. Nie ma sprawy. - przemyślenia zostawił jednak dla siebie i na głos powiedział to co chyba powinno uspokoić dziewczynę za jego plecami.

- Teraz powoli pójdę w stronę domu. - dodał uprzedzając swój ruch. Przydało się jednak te szkolenie w policji no i takaż praktyka. Gadał do niej jak do jakiegoś nerwusa co wziął zakładnika i trzeba go uspokoić aby ze strachu i nerwów nie pociągnął za spust. Ruszył więc spokojnie w stronę domu. Trochę się denerwował. Szedł z uniesionymi dłońmi z laską z pompką za jego plecami. Jak dziewczyny to dojrzą a miały spluwy, może się zrobić niezłe zamieszanie. No ale może i babcia dojrzy albo jej powiedzą to może uspokoi tą młodą nerwuskę. Ale na razie powoli sobie szedł skracając odległość do drzwi wejściowych.

Słyszał że idzie za nim, trzymając bezpieczną odległość. Robiła krok wtedy, gdy on robił, przeszli obok kota który otworzył oczy, popatrzył na nich i dalej zapadł w drzemkę, nie zawracając sobie głowy sprawami istot niższego rzędu. Byli w połowie podwórka, gdy skrzypnęła otwierane okno, a w nim pojawiła się głowa staruszki. Chris widział, że za nią stoi zaniepokojona Gina, Kim nie zauważył, nie zdążył, bo odezwała się ta stara.

- Ile razy mówiłam, nie strzelaj do gości! - zaskrzeczała wyraźnie zirytowana - Jak ojciec!

- Nic ci nie jest babciu?! - młoda wciąż nieufnie odkrzyknęła pytanie, a King poczuł wylot lufy dźgający go w kręgosłup.

- Nic, a ty co tu robisz?! Znowu w lesie byłaś?! - gospodyni zapytała ostrzejszym głosem, a młoda chyba zaszurała butem w piachu. - Matka wie?!

- Oj babciu! - jęknęła.

- Zostaw pana wnusiu, drzewa ma przynieść! Kuchnia sama się nie rozpali! - odpowiedziała zmęczonym tonem staruszka. - Tak gości mamy! Przynieś wody ze studni i weź jajka z kurnika… cały ojciec… no mówię wam kochane… cały ojciec… - babuleńka oddalała się od okna, słyszeli jak mówi ciszej, do towarzyszących jej kobiet.

Za plecami detektywa rozległo się głośne westchnienie, wylot lufy się cofnął.
- Ilu was jest? - burknęła oschle.

- Troje. To co? Zakopujemy topór wojenny? - musiał przyzać, że reakcja gospodyni obejścia bardzo go ucieszyła i dodała mu otuchy. Zatrzymał się i lekko obrócił aby stanąć najpierw bokiem a potem twarzą do wnuczki gospodyni. Na razie jednak jeszcze nie opuszczał dłoni. Tak na wszelki wypadek.




Stała o cztery, może pięć kroków od niego. Niższa o głowę, na oko piętnastoletnia brunetka. Niby nic niezwykłego, nastolatka jakich wiele. Nawet zielony sztormiak i plecak nie były w niej dziwne, rozbitą wargę i szramę na policzku też się dało wytłumaczyć i przejść obok obojętnie. Gdyby nie trzymała pewnie odrapanej strzelby, co prawda opuszczonej, ale z palcem wciąż na cynglu. Na oko Kinga miał wątpliwą przyjemność zapoznać się ze starym Mossbergiem, chyba nawet 590A1, widział podobne na wyposażeniu policji i żandarmów Nowego Jorku. Wersja dziewczyny miała podczepiony Bagnet M7, lekko wyszczerbiony, ale nadal wyglądał na ostry. Wnuczka gospodyni zaciskała uparcie usta, przyglądając mu się spode łba. Nieufność i wrogość biła od niej i nawet ich nie kryła.

- Niezła spluwa. - pokiwał głową na widok trzymanego oręża. - A wiesz, że jak pociągniesz za spust albo tak będziemy stać i gapić się na siebie to raczej nikt nie narąbie tego drewna do tego śniadania co robi twoja babcia z moimi dziewczynami? - zapytał nadal stojąc w miejscu i nie opuszczając dłoni. Starał się przybrać ton przyjaznej pogawędki i tylko lekko kciukiem wskazał na budynek który miał teraz za swoimi plecami. Nie chciał ginąć przez jakiś krzywy nerw sfrustrowanej i podejrzliwej nastolatki. Może małolata ale trzymana strzelba przykuwała uwagę i wzbudzała respekt aby zachować ostrożność i nie dawać jej pretekstu do jej użycia.

- Skąd przyjechaliście i kiedy jedziecie dalej? Kto wie że tu jesteście? Czego tu szukacie? Co robicie u babci oprócz śniadania? - dziewczyna wyrzuciła z siebie pytania, ssąc rozbitą wargę i gapiąc się wciąż z tą nieufną miną. Ale jak babcia jej kazała, nie strzelała, ani nie mierzyła w gościa.

- Jak widzisz nie przyjechaliśmy rabować twojej babci. Szukaliśmy miejsca aby coś zjeść i odpocząć. Zagadaliśmy do niej i zaprosiła nas do środka. To teraz powoli opuszczę ręcę dobra? - no małolata trochę przesadzała z tym przesłuchaniem. W końcu słyszała co powiedziała jej babcia i że zgadzało się z tym co powiedział jej wcześniej i teraz. No ale widać nie chciała odpuścić tak łatwo co już uznał za przesadę. Dlatego zaczął robić powoli to co mówił czyli zaczął opuszczać ręcę do swobodniejszej pozycji.

Dziewczyna wzruszyła ramionami ostentacyjnie, dając znać tak wyraźnie jak tylko nastolatka może, że nic jej to nie obchodzi. Fuknęła coś krótko na kota, ten odpowiedział niezadowolonym spojrzeniem, równie niezadowoloną minę miał, gdy młoda przewiesiłą broń przez ramię i podniosła go przez pół, niosąc gdzieś w stronę domu.

- Miło było poznać. Jestem Chris. - rzucił za odchodzącą ale przyznał, że gdy strzelba mu zeszła z oczu to mu ulżyło. Teraz więc sam wrócił do pieńka, rzuconej obok siekiery i zabrał się za kolejny pieniek. Spojrzał na puste miejsce zajmowane po sierściuchu. No trochę szkoda, że zabrała mu kompana. Fajnie się z nim gadało.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline