Chris King - szczupły brunet
Praca szła szybko i gładko, gdy nikt nie przeszkadzał, ani nie groził bronią. Co prawda zmachał się trochę, ale gdy w końcu wyprostował plecy i odłożył siekierę, obok jego nóg stał kosz pełen gotowych do palenia szczap drewna. Z owocem jakże ciężkiej pracy wrócił do zielonych drzwi, pokonując dwa stopnie zanim znalazł się ciemnej sieni pachnącej gotowaną kapustą i lawendą. Pomieszczenie nie miało okien, za to drabinę prowadzącą na strych. Obok wejścia wisiały kurtki na wbitym w ścianę wieszaku. Niżej stała szafka na buty i drobiazgi. Po obu stronach znajdowały się drzwi do pokojów. Te po lewo zamknięto, a po prawo zobaczył kuchnię.
Przynajmniej tak mu się wydawało, bo dostrzegł plecy Kim, rozwalonej na krześle przy stole. Patrzył jak Gina opatruje twarz tamtej dziewczynki i coś do niej mówi, a tamta odpowiadała. Strzelba leżała za jej plecami, na parapecie. Obok kota, równie niemrawego jak na podwórzu. Gospodyni nie widział, ale dochodziły go odgłosy obijania metalu o metal oraz trzaskanie noża o deskę.
~ No to jednak się nie pozabijały. ~ co go bardzo podniosło na duchu widząc, że gadają ze sobą a nie szczekają czy warczą na siebie. No i sierścuch się na coś przydał gdy rozwalił się przy tak kłopotliwym shotgunie. Sam widząc, że sytuacja jest opanowana wszedł do kuchni wnosząc koszyk z narąbanym drewnem.
- Gdzie to postawić? - zapytał pokazując narąbane szczapy drewna. Troszkę się przy tym zmachał szczerze mówiąc. Dobrze, że była okazja aby złapać oddech.
- Skoro to do palenia w piecu to chyba przy piecu - Kim pochyliła się w jego stronę i powiedziała poważnym tonem do którego nie pasowały złośliwe iskierki w oczach. Pokazała ruchem głowy kąt pomieszczenia, gdzie przy starym kaflowym piecu krzątała się gospodyni.
- Uprzedzając pytanie. Nie, nie chciała pomocy. Proponowałam, Gina też. Masz mleko z miodem, bo kakao wyszło - parsknęła, dając mu w wolną rękę kubek.
[center]
[center]
Słyszał też panią doktor, gadajacą do smarkuli łagodnym tonem. Kucała przy jej krześle i kończyła przecierać ranę na policzku gazikiem wyjętym z apteczki samochodowej. Bardzo znajomej apteczki.
- A to właśnie jest Chris, nie musisz się go obawiać. Tylko tak ponuro wygląda, ale jest w porządku. - uśmiechnęła się do dziewczynki, a ona prawie odwzajemniła grymas.
- Aha - odpowiedziała, chociaż nie tak bardzo burkliwie. Łypała też na jedynego faceta w pomieszczeniu spode łba.
- Też jest z Nowego Jorku? - Mhm, wszyscy stamtąd jesteśmy - wtrąciła Kim z tak bezczelną miną, że jasne było jak bardzo mija się z prawdą.
- Aha. Czyli ja dostałem lufę shotguna a wy słodkie uśmiechy? Nie ma jak sprawiedliwość na tym świecie. - westchnął pozwalając sobie na nieco złośliwy i ironiczny komentarz do sceny jaką widział w pokoju. Wziął do Kim kubek z mlekiem dziękując jej skinieniem głowy. I zostawił te trzy nowe funfele a sam z kubkiem i koszykiem podszedł do pieca kładąc kosz na podłodze.
- Dobre te mleko. - mruknął gdy upił pierwszy łyk z podarowanego kubka i obserwując co porabia babcia. A chyba szykowała jajecznicę jak się zdołał zorientować. I to z kiełbasą. Właściwie to się zrobił nawet głodny od samego patrzenia.
- Najlepsze, bo swojskie. Nie to co u was w wielkich miastach - staruszka chętnie podłapała temat, siekając kiełbasę bagnetem na wysłużonej desce, wyciętej chyba piłą mechaniczną prosto z pnia, bo wyglądała jak plaster drzewa średnicy trzech dłoni i grubości czterech palców.
- Ty umiesz synku do pieca dokładać? Rozpaliłam już, teraz trzeba ognia pilnować. Obok drzwiczek jest pogrzebacz, tylko się nie poparz - posłała mu bezzębny uśmiech.
W tym czasie przy stole panowała dość sztywna atmosfera, którą obie starsze kobiety próbowały rozładować, gadając coś do młodej. Ta słuchała, czasem wzruszyła ramionami, czasem pokręciła głową i coś odpowiedziała krótko, aż do chwili gdy Kim wskazała starego kocura na parapecie.
- Twój? - spytała, a widząc krótkie przytaknięcie, ciągnęła temat
- Wygląda na weterana, jak się wabi? - Nie wabi, ma imię - odpowiedziała dziewczyna z podrapaną twarzą, mrużąc oczy ostrzegawwczo. Widać nie spodobał się jej zwrot użyty przez szwendaczkę. Wstała od stołu i podeszła do okna, biorąc sierściucha na ręce.
- Dobra… - Chris widział, że Kim ledwo się powstrzymuje żeby nie przewrócić oczami
- To jak twój kumpel ma na imię? - Koks - przedstawiła zwierzaka, który leżał bezruchu w jej ramionach nie otwierając oczu.
Powsinoga z NY uniosła brwi, patrząc na parkę ze zdzwieniem i coś jej tu wyraźnie nie pasowało.
- Koks jest biały - odparowała wreszcie, na co młoda prychnęła pogardliwie.
- A ty jesteś ćpunką - warknęła i już nabierała powietrza, gdy wtrąciła się pani doktor.
- Koks, miał węglowy… ładne imię… - zaczęła gadać łagodnie, patrząc na dziewczynkę i poklepała jej krzesło
- Chodźcie do nas, mleko stygnie. Mieszkasz tu z babcią? - Nie… tak - nastolatka burknęła, ale do stołu wróciła. Położyła kota na kolanach i uparcie głaskała jego sierść, patrząc na niego a nie na obce w domu.
- To tak, czy nie? - Gina nalała jej mleka i odkręciła słoik miodu.
Z torby własnych zapasów wyjęła paczkę wyrobu czekoladopodobnego z nieśmiertelnym logiem Orła, jeden z wielu produktów tworzonych w fabrykach Nowego Jorku na skalę hurtową jak za dawnych czasów.
- Nie można jednocześnie mieszkać i nie mieszkać w jednym miejscu. - Może jestem kotem Schrödingera? - po raz pierwszy odkąd detektyw poznał małolatę, ta się uśmiechnęła. Krótko i nieśmiało, ale jednak. Spojrzała przy tym na Ginę, która wyglądała na szczerze zaskoczoną.
Doktor chwilę mrugała, a potem nagle wybuchła szczerym śmiechem, pokazując ręką na kuchnię.
- Muszę przyznać, masz naprawdę niezłe pudełko! - Co za Szreder? - Kimberly nie wytrzymała i teraz ona łypała na obie stołowniczki spod przymrużonych powiek
- Ten z Żółwi Ninja w masce na gębie i stalowymi pazurami? - Nie, to taki naukowiec sprzed wojny - Gina odpowiedziała spokojnie, za to młoda parsknęła.
- Austriacki fizyk, laureat nagrody Nobla w 1933 roku - mówiła spokojnie, głaszcząc koci grzbiet - Ujął problem kwantowania jako problem wartości własnych. Jest autorem tak zwanego równania falowego, które w mechanice kwantowej ma podstawowe znaczenie. Stworzył podwaliny rachunku zaburzeń, zajmował się też termodynamiką statystyczną i teorią barw…
Chris widział, jak brwi obu dziewczynom skaczą gwałtownie do góry, obie też spojrzały na niego krótko i znowu gapiły się na dziewczynkę z kotem oniemiałe.
- Skąd wiesz takie rzeczy Helen? - wreszcie Virginia odzyskała głos.
- Mam dużo książek - młoda sięgnęła po mleko i mniej pewnie po czekoladę - Lubię książki.
- A to za to ma po matce - staruszka powiedziała cicho i dość smutno, wbijając po kolei jajka do cynowej miski.
- Mówię ci synku, same kłopoty… same kłopoty…
Szczerze mówiąc to nie tylko dziewczyny były i wyglądały zaskoczone. Właściwie to Chris miał bardzo podobną minę. O ile imię sierściucha wydało mu się nawez zabawne chociaż sam jak już pewnie nazwałby go Więgiel czy co. To już z tym drugim kotem jakiegoś Austriaka sprzed stu lat w ogóle nie ogarniał. Kim chyba też nie. Może Gina coś z tego łapała. Dlatego zajęcie się piecem było mu nawet na rękę. Dorzucił jakieś polano do środka zastanawiając się co i jak się do tego zabrać do tej rozmowy. Młoda okazała się zaskakująca i pełna niespodzianek. Po wyglądzie i pierwszym wrażeniu spodziewał się raczej drugiej Kim. A teraz okazało się, że ma więcej wspólnego z Giną.
- Tak… - mruknął do siebie na potwierdzenie tych wniosków. Sądził, że są słuszne. Tylko zastanawiał się jak się do tego dalej zabrać. Małolata dalej wydawała się łatwa do rozdrażnienia a gospodyni łagodniejsza. Za to Koksu cechował się iście sierściuchowym spokojem graniczącym z niebiańskim.
- Fajny sierściuch. Da się pogłaskać? - detektyw w końcu wstał widząc, że w piecu ogień płonie całkiem ładnie i nie wymaga już opiekuńczego oka non stop. Podszedł do stołu i wskazał gestem na leżącego na kolanach Helen kota.
- Nie fajny. Najlepszy - małolata odpowiedziała z dumą, zerkając na kota. Przerwała głaskanie aby napić się mleka. Kot wyglądał jakby zdechł, gdyby nie unoszące się miarowo, liniejące boki - Lubi wygryzać obcym tchawicę, ale śmiało.
- Spokojnie, mnie wszystkie sierściuchy lubią. - Chris uśmiechnął się i podszedł do dziewczyny i jej kota. Szczerze mówiąc to nie wyglądał mu w tej chwili na takiego co by miał ochotę wgryzać się w kogokolwiek. Raczej spać w najlepsze. Kucnął przed krzesłem aby móc go swobodniej pogłaskać.
- Kiedyś przeczytałem, że było kiedyś uniwersalne imię jakie przywoływało każdego domowego sierściucha bez względu na kraj i język. - przypomniał sobie tą anegdotkę przeczytaną gdzieś i kiedyś. Widząc pytające spojrzenie dziewczyny powiedział dalej.
- Dźwięk otwieranej lodówki. - uśmiechnął się łagodnie głaszcząc czarny węgielek na jej kolanach.