17-07-2019, 16:49
|
#3 |
Administrator | Wojna jest po to, by zbrojni mężowie łupy brać mogli.
Tak powiadali, kiedyś, weterani, snujący opowieści o swych wojennych wyczynach i to Konrad dokładnie zapamiętał. No i przekonał się, że tamte opowieści mijały się (delikatnie mówiąc) z prawdą, przynajmniej jeśli chodziło o kwestię łupów. Bo jakież to niby łupy można było zdobyć na bandzie zwierzoludzi? Guzy i trochę ran, a Konradowi jedna blizna całkowicie wystarczała. Kilka guzów też mu do szczęścia potrzebnych nie było. Wolałby kilka złotych koron, bo sławy nie dało się wsadzić do garnka, a miano bohatera czy obrońcy ojczyzny nie mogło zapełnić żołądka.
Oczywiście mógłby zjeść Burzę, ale nie był na tyle zdesperowany i głodny, by zjeść konia z kopytami.
A zwłaszcza swojego konia. * * *
Był wysokim mężczyzną, wyglądający na więcej lat, niż miał w rzeczywistości. Gęste, ciemne, niemal czarne włosy od dawna nie widziały balwierza, czy choćby grzebienia, chociaż trzeba było przyznać, że braku czystości nie można było im odmówić.
Podobnie jak i reszcie stroju - nieco sfatygowanego, lecz stale dobrze utrzymanego.
O broń dba również i, jak się przekonali ci, co widzieli go w walce, nie nosi miecza od parady, chociaż woli używać łuku.
Wystarczyło przebywać z nim kilka dni by się przekonać, że jest człowiekiem dość przyjaźnie nastawionym do otoczenia, pod warunkiem, że owo otoczenie nie usiłuje go zabić. I chociaż nie szuka zaczepek, to w razie konieczności nie daje sobie w kaszę dmuchać. * * *
Wieść o pojawieniu się Baumera, gajowego, który ponoć miał od dawna nie żyć, nie zrobiła na Konradzie zbyt wielkiego wrażenia. A przynajmniej nie na tyle wielkiego, by go oderwać od strawy, jaką raczono dzielnych obrońców.
Żeby żyć (i walczyć), trzeba było jeść. A reszta świata musiała poczekać na koniec posiłku. |
| |