Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2019, 17:25   #7
Mroku
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
Wymieniając kilka zdań, wyszliście z gospody wprost na rześkie, pachnące deszczem i chłodem poranne powietrze. Przeszliście wraz z innymi mieszkańcami na Ackerplatz, gdzie na jednej ze skrzyń, otoczony już sporym zbiorowiskiem ludzi stał wysoki, postawny mężczyzna o ponurym obliczu. Gerhard Schiller był doświadczonym żołnierzem i weteranem wielu bitew. To on zorganizował obronę miasta i kierował naprawą miejskich murów, a po odparciu sił Khazraka, mieszkańcy Untergardu jednogłośnie wybrali go na swojego przywdócę.

Po jego prawicy stał Hans Baumer, leśniczy, który uważany był za martwego. Wysoki, brodaty mężczyzna miał zatroskany wyraz twarzy i gestem dłoni nawoływał innych, by się pospieszyli. Nie było to proste, gdyż większość mieszkańców wciąż nosiła opatrunki i dochodziła do siebie po bitwie. Gdy w końcu wokół kapitana Schillera zebrali się niemal wszyscy mieszkańcy miasta, stary weteran uniósł rękę, gasząc w jednej chwili wszelkie rozmowy i szepty.
- Obywatele Untergardu! - zaczął chrapliwym, donośnym głosem. - Kilka dni temu cieszyliśmy się z podarunków przysłanych nam przez samego księcia Todbringera! Zdawało się, że wszystko idzie ku dobremu i najgorsze już za nami! Niestety, nie jest to prawdą. Hans, który wrócił dziś z rana do miasta, przyniósł ze sobą złe wieści, ale najlepiej będzie, jeśli on same je wam przedstawi!
Schiller skinął na Baumera.
- Jak wiecie, nie było mnie tu od tygodnia - powiedział łowczy. - Włóczyłem się po Drakwaldzie, pilnując okolicznych terenów i polując na bestie, które zaatakowały nasz ukochany dom. Przy okazji znalazłem świeże ślady zwierzoludzi, wiodące z południa. Wygląda na to, że w stronę Untergardu zmierza banda licząca jakieś dwie setki stworów.

Wśród ludzi zebranych na Ackerplatz podniosła się wrzawa. W wielu spojrzeniach dostrzegliście strach i panikę.
- Cisza!!! - Krzyknął kapitan Schiller, a mieszkańcy - choć niechętnie - w końcu zamilkli.
- Przybyłem czem prędzej, by was ostrzec i byśmy mogli podjąć dalesze działania. Jak chyba wszyscy zdają sobie sprawę, zdziesiątkowane miasto nie przetrwa naporu takiej hordy zwierzoludzi. Zginiemy, pozostając w domach, próbując bronić dobytku... Dlatego uważam, że powinniśmy uciekać, choć ostateczna decyzja będzie należeć do kapitana Schillera. Kilka dni temu odwiedziłem też Grimminhagen, z którego na pewno nie otrzymamy pomocy, bo miasto leży w gruzach. Ucieczka to nasza jedyna szansa na przeżycie. Mamy półtora, może dwa dni, zanim tu dotrą.

- Jeśli mogę zabrać głos... - Spomiędzy ludzi wychynął łysawy mężczyzna w kapłańskich szatach. To był ojciec Dietrich, kapłan Sigmara, który po śmierci swego poprzednika przybył do miasteczka, by krzepić serca ocalałych i odprawiać nabożeństwa w prowizorycznej kaplicy. Jak zwykle tulił do piersi oprawioną w ramę ikonę Młotodzierżcy. - Nie powinniśmy zostawać w miasteczku dłużej, niż to potrzebne. Już wystarczająco ludzi zginęło i choć niezbadane są wyroki Sigmara, tak jak mówi Hans, nie sądzę, byśmy mieli szansę na odparcie ataku. Nie, gdy w mieście pozostało zaledwie siedzemdziesiąt dusz, z czego część to starcy i dzieci.

Schiller odchrząknął, rozglądając się po wychudłych, zbolałych twarzach swoich ziomków.
- Dobrze więc... chociaż mówię to ze zbolałym sercem, jutro z rana wyruszamy na północ, w stronę Middenheim. Wiemy, że wciąż rządzi tam przychylny nam stary wilk Todbringer, a za murami miasta znajdziemy odpowiednie schronienie. Z pomocą księcia wrócimy do miasta i dokończymy odbudowę naszych domostw. Untergard znów będzie wielkim miastem! A teraz pozbierajcie najważniejszy dobytek i przygotujcie się do wymarszu z samego rana. Komu potrzebna pomoc przy ranach, niech się zgłosi do Babuni, ale nie obawiajcie się, nawet najpoważniej rannych nie zostawimy samych sobie.

Ludzie nie zdążyli się dobrze rozejść, gdy na placu pojawił się jeden z mieszkańców w towarzystwie wysokiego, wyraźnie wystraszonego i wycieńczonego młodego mężczyzny, który padł w końcu na kolana, dysząc ciężko.
- Dobijał się do bramy, to go wpuściłem - powiedział tęgi strażnik z kosą. - Mówi, że jest z wioski Eichdorf i że trupy chodzące wszystkich tam pozabijały, a jemu jednemu udało się ucieć. Chciał się widzieć z tobą, kapitanie.
- To prawda... - chłopak łapał powietrze do płuc. - Wszyscy w wiosce... nie żyją... Żywe trupy nas zaatakowały... z zaskoczenia... szkielety w zbrojach i z mieczami... zabijały dla niego... tego, tego... - Nieznajomy cały się trząsł. - Czarownika... w czarnym kapturze... widziałem, jak machnął rękom, a ludzie z wioski powstawali, jakby żywi byli... ale nie byli żywi... to on ich ożywił! - Krzyknął, a z ust aż kapała mu ślina. Mieszkańcy zaczęli szeptać między sobą. - Udało mi się schować... zabrać konia wójta... ale szkapa padła po drodze, więc żem biegł co sił... Widziałem, jak ruszyli ścieżką przez las na Untergard... Oni tu idom!
- Jak cię zwą? - Zapytał spokojnie Schiller, jakby usłyszane wiadomości zupełnie nie zrobiły na nim wrażenia. - Jesteś pewien tego, co mówisz? Bo niech cię Ulryk chroni, jeśli nie.
- Rolf... Rolf Baumann, panie... Na mamusię przysięgam, że prawdę mówię... Musicie... musimy uciekać... widziałem, jak zostawili wioskę i oni się tu wlokom, będą przed wieczorem pewnie. - Rolf otarł spocone czoło, przeskakując przerażonymi oczyma po twarzach zebranych.
- Ilu ich jest?
- Nie wiem, jak uciekałem, to nie liczyłem... ale z pięćdziesiątka lekkom rękom będzie
- powiedział Baumann, po czym obejrzał się za siebie, jakby trupy były już u bram. - I czarownik!

Takich informacji dla miejscowych było już za wiele. Nie dość, że na Untergard zmierzała banda zwierzoludzi, to ten młodzian ostrzegał ich właśnie przed chodzącymi zwłokami i czarownikiem. Walka z żywym przeciwnikiem to jedno, ale z martwym, pobudzonym do życia mrocznymi mocami, to było coś zupełnie innego. Ludzie ze strachem w oczach rozmawiali podniesionymi głosami, słychać było kobiecy szloch i płacz dzieci.
- Hans, zabierz Rolfa do gospody, niech chłopak dostanie coś do picia i jedzenia, potem się z tobą rozmówię. - Zaordynował Schiller. - Kobiety, starcy i dzieci do domów, niech zostaną tylko najsilniejsi i ci, co mogą walczyć.

Gdy mieszkańcy zaczęli się rozchodzić, kapitan podszedł do was i wziął na bok, z dala od tłumu.
- Bardzo żeście się przysłużyli miasteczku przy bitwie o most, dlatego muszę was jeszcze raz prosić o pomoc. Nie mam powodu, by nie wierzyć temu chłopakowi, dlatego musimy się przygotować na ewentualny atak martwiaków. Walczyło które z was z nimi kiedyś? Ścierwojady nie są ruchliwe, ale strzały i bełty nie robią na nich wielkiego wrażenia... Najbardziej martwi mnie ten czarownik. - Schiller przejechał dłonią po siwej brodzie. - Na pięćdziesiąt trupów i nekromantę mam jakichś dziewiętnastu zdrowych chłopa, co się ostali po ataku Khazraka, oprócz tego ja, Hans i wy. Liczebnie tamci będą mieć przewagę, ale jak ich pomysłem podejdziemy, to utrzymamy miasto do rana, a potem wyruszymy do Middenheim. Trza bramę czymś wzmocnić, w gruzach w południowej części miasta mogą się znaleźć jakieś belki, ale po tylu dniach deszczu nie wiem, czy się jeszcze do czego nadadzą. Żywych trupów nam tu jeszcze, psia mać, brakowało. Bogowie ostatnio nas nie oszczędzają. Jeśli macie jakieś propozycje, z chęcią wysłucham. - Schiller spojrzał na was, oczekując, co macie do powiedzenia.

 
Mroku jest offline