| [DnD 5e] Czarownice z Thesk Czarownice z Thesk 0.
Rasli Tirulag, sekretarz mera Phsant, wyglądała ukradkiem przez nieduże okienko w swoim gabinecie. Tłum zebrał się na dziedzińcu wokół naprędce zniesionego stosu drewnianego śmiecia i przyglądał się z powagą procesji, która wkraczala właśnie na plac. Przodem, dzierżąc płonącą pochodnię, szedł mistrz kompanii gorzelniczej, jeden z najbogatszych mieszczan Phsant, Dovir Kamirev. Minę miał podniosłą, zdaniem Rasli aż do przesady. Za nim kroczyli przedstawiciele w zasadzie wszystkich innych ważnych gildii kupieckich i rzemieślniczych oraz... o, Mystro, pomiłuj, kapłaństwo lokalnych świątyń skupionych wokół głównych bóstw: Jannath, Lathandera, Waukeen. Rasli nie słyszała dokładnie słów, które wykrzykiwał Dovir, ale ręce miał uniesione w groźnym geście i co jakiś czas potrząsał dymiącym łuczywem, wycelowując je w stronę pałacu rady miejskiej. Dovir opuścił w końcu ramię i zbliżył pochodnię do stosu. Uparte drewno nie chciało się palić; sekretarz zauważyła z rozbawieniem jak Scirik od Lathandera porusza dyskretnie dłońmi i wkrótce ogień buchnął z całą siłą, wypełniając plac kłębami czarnego dymu. Najwyraźniej był to koniec przewidzianej sekcji przemówień, bo tłum ryknął dziko i zaczął skandować, wlepiając rozświeczone spojrzenia – tym razem Rasli nie miała żadnych wątpliwości – prosto w jej okno. - Na – stos – zni – mi! – Na – stos – zni – mi! – Rasli aż przysiadła z wrażenia, lecz szybko wyjaśniło się, że nie chodzi o władze. Chodzi o sabaty. Rozproszone po całym kraju, zaszyte w lasach, górach, przepastnych jaskiniach. O dziką magię, o której wybuchach wieści dochodziły ostatnimi czasy niepokojąco często. Oczywiście mieszały się tu ludowe oskarżenia czarowników wszelkiej maści o słabe zbiory czy dziecięce śmierci, lecz nawet Rasli, sama wychowanka cormyrskiej Akademii, katedry Przywołań, czuła, że coś się nieświęci w pustkowiach Thesk. Kamirev, to jasne, używał nastrojów by osiągnąć własne cele. Mogliśmy już dawno odpowiedzieć na doniesienia ze wschodu, lecz nie kiwnęliśmy palcem, a teraz będziemy borykać się z wściekłym tłumem prowadzonym przez cynicznego sukinsyna – wściekała się Rasli, przygotowując w myślach obronę racji Rady.
Tymczasem na placu wrzało. Skandowanie w końcu przycichło i nadszedł czas na kolejną rundę mowy Kamireva. - ... lasy należy przeczesać, jaskinie oczyścić ogniem! Nie będziemy dłużej znosić sąsiedztwa czarnej magii! Jeśli oni – tu Dovir raz jeszcze wycelował palec w okno, w którym dojrzeć było można nawet chowającą się szybko za okiennicą rudowłosą postać sekretarz – nie chcą z tym nic uczynić, to uczynimy sami! Pozbędziemy się tego problemu a potem wszystkich kolejnych! Wykurzymy wiedźmy z lasów, a potem i z pałaców! – to wykrzykując główny piwowar Phsant rzucił do ognia nieudaczną kukłę w długiej sukni i płomiennych włosach, a tłum zawtórował mu zwierzęcym skowytem.
*
Chociaż spalenie kukły sekretarz mera jednego z większych miast kraju nie do końca spodobało się Bursztynowej Radzie, czyli głównemu ośrodkowi władzy w Thesk, żądania protestujących wzięto bardzo na poważnie. Istotnie, od dłuższego czasu Rada otrzymywała bardzo dziwne doniesienia ze wschodu kraju, kupcy skarżyli się także na niedocierające do miast karawany z Kara-Tur. Postanowiono zorganizować grupę specjalistów mających zbadać i – w miarę możliwości – usunąć zgubne zjawiska zachodzące na wschodnich rubieżach, czymkolwiek by nie były. Tak właśnie to sformułowano – zgubne zjawiska. Odpowiedzialnością za skonstruowanie oddziału i pokierowaniem akcją obarczono władze Phsant: mera miasta – miejscowego szlachcica Narfwina Kastovicha, jego prawą rękę, czarodziejkę Rasli Tirulag i nowowybranego szefa miejscowej milicji... Dovira Kamireva. Jako pierwszy punkt na trasie dochodzenia wyznaczono wioskę Safanjevo, w okolicy której obrabowano dużą karawanę z Kara-Tur, a z opowieści ocalałych dało się wywnioskować, że nie obyło się przy tym bez użycia magii. Wymarsz miał nastąpić nazajutrz. 1. Safanjevo. Wioska jakich wiele wzdłuż Złotego Szlaku, położona w jednej trzeciej drogi z Phsant do Tammar. Od północy okalają ją rozległe, bagienne lasy, zaś na jej południu falują łagodne wzgórza pól uprawnych. W samym Safanjevie stoi może trzydzieści chałup i karczma dla przejezdnych. Jest jednak jedna rzecz, która wyróżnia wieś i sprawia, że na twarzach przybyszów odmalowuje się mieszanka zdziwienia i zachwytu, którą tutejsi przyzwyczaili się już zbywać machnięciem ręki: tutejsza kaplica Waukeen.
Budowla była duża; o wiele za duża dla Safanjeva – nawet, gdyby na wspólną modlitwę postanowiły dołączyć załogi wszystkich karawan, jakie przejeżdżały tędy w miesiącu. Wzniesiono ją w całości z drewna, lecz jakiś zadziwiający przebłysk geniuszu kazał jej budowniczym przyozdobić ją dziewiątką cebulastych kopuł. Dlaczego? Dla kogo? Kto choć raz wybrał się Szlakiem dalej niż Phsant wie, że poszukiwanie konwencjonalnej logiki w tych stronach przypomina jedzenie zupy widelcem.
Zupa. To wlaśnie z myślą o ciepłej misce takowej skierowaliście swe kroki ku przysadzistej, bielonej wapnem karczmie: „Pod dziesiątą cebulą”. Wewnątrz panował przyjemny półmrok. W rogu siedziało paru miejscowych wieśniaków, zajętych grą w nieznaną wam grę. Przy ogniu rozmieścił się ubrany w białą koszulę bez kołnierza jegomość obejmujący brzuchatą lutnię i grający na niej piękną, smutną melodię.
Jeszcze przed wyjazdem z Phsant posłał po was Dovir Kamirev. Jasno dał do zrozumienia, że jego zdaniem to wiedźmy, „rashemeńskie nasienie”, rozpleniło się po tej jak dotąd spokojnej krainie. – Przelazły lasami – zawyrokował szef milicji – i to w lasach musicie ich szukać. Ludzie przy szlaku prości, wierzą w babki i leśne czary. To trudno im nie było zaprosić rashemeńskie licho. Kamirev zasugerował, by w Safanjevie rozpytać o miejscowych zielarzy i jasnowidzące.
Rozejrzeliście się po karczmie. Oprócz obsługi, muzyka i wieśniaków wasz wzrok przykuła ledwo wystająca znad stołu, intensywnie błękitna, postawiona do góry grzywa nakryta przekrzywionym zawadiacko beretem. Należała ona do gnoma, wyraźnie naburmuszonego, siedzącego z kuflem piwa wielkości swej głowy.
Jakieś zarysy strategii zapewne rysowały się już w waszych głowach, ale najpierw... Zupa. |