Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2019, 16:24   #1
Rowan
 
Rowan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rowan ma wspaniałą reputacjęRowan ma wspaniałą reputacjęRowan ma wspaniałą reputacjęRowan ma wspaniałą reputacjęRowan ma wspaniałą reputacjęRowan ma wspaniałą reputacjęRowan ma wspaniałą reputacjęRowan ma wspaniałą reputacjęRowan ma wspaniałą reputacjęRowan ma wspaniałą reputacjęRowan ma wspaniałą reputację
[DnD 5e] Czarownice z Thesk

Czarownice z Thesk






0.


Rasli Tirulag, sekretarz mera Phsant, wyglądała ukradkiem przez nieduże okienko w swoim gabinecie. Tłum zebrał się na dziedzińcu wokół naprędce zniesionego stosu drewnianego śmiecia i przyglądał się z powagą procesji, która wkraczala właśnie na plac. Przodem, dzierżąc płonącą pochodnię, szedł mistrz kompanii gorzelniczej, jeden z najbogatszych mieszczan Phsant, Dovir Kamirev. Minę miał podniosłą, zdaniem Rasli aż do przesady. Za nim kroczyli przedstawiciele w zasadzie wszystkich innych ważnych gildii kupieckich i rzemieślniczych oraz... o, Mystro, pomiłuj, kapłaństwo lokalnych świątyń skupionych wokół głównych bóstw: Jannath, Lathandera, Waukeen. Rasli nie słyszała dokładnie słów, które wykrzykiwał Dovir, ale ręce miał uniesione w groźnym geście i co jakiś czas potrząsał dymiącym łuczywem, wycelowując je w stronę pałacu rady miejskiej. Dovir opuścił w końcu ramię i zbliżył pochodnię do stosu. Uparte drewno nie chciało się palić; sekretarz zauważyła z rozbawieniem jak Scirik od Lathandera porusza dyskretnie dłońmi i wkrótce ogień buchnął z całą siłą, wypełniając plac kłębami czarnego dymu. Najwyraźniej był to koniec przewidzianej sekcji przemówień, bo tłum ryknął dziko i zaczął skandować, wlepiając rozświeczone spojrzenia – tym razem Rasli nie miała żadnych wątpliwości – prosto w jej okno.


- Na – stos – zni – mi! – Na – stos – zni – mi! – Rasli aż przysiadła z wrażenia, lecz szybko wyjaśniło się, że nie chodzi o władze. Chodzi o sabaty. Rozproszone po całym kraju, zaszyte w lasach, górach, przepastnych jaskiniach. O dziką magię, o której wybuchach wieści dochodziły ostatnimi czasy niepokojąco często. Oczywiście mieszały się tu ludowe oskarżenia czarowników wszelkiej maści o słabe zbiory czy dziecięce śmierci, lecz nawet Rasli, sama wychowanka cormyrskiej Akademii, katedry Przywołań, czuła, że coś się nieświęci w pustkowiach Thesk. Kamirev, to jasne, używał nastrojów by osiągnąć własne cele. Mogliśmy już dawno odpowiedzieć na doniesienia ze wschodu, lecz nie kiwnęliśmy palcem, a teraz będziemy borykać się z wściekłym tłumem prowadzonym przez cynicznego sukinsyna – wściekała się Rasli, przygotowując w myślach obronę racji Rady.


Tymczasem na placu wrzało. Skandowanie w końcu przycichło i nadszedł czas na kolejną rundę mowy Kamireva.


- ... lasy należy przeczesać, jaskinie oczyścić ogniem! Nie będziemy dłużej znosić sąsiedztwa czarnej magii! Jeśli oni – tu Dovir raz jeszcze wycelował palec w okno, w którym dojrzeć było można nawet chowającą się szybko za okiennicą rudowłosą postać sekretarz – nie chcą z tym nic uczynić, to uczynimy sami! Pozbędziemy się tego problemu a potem wszystkich kolejnych! Wykurzymy wiedźmy z lasów, a potem i z pałaców! – to wykrzykując główny piwowar Phsant rzucił do ognia nieudaczną kukłę w długiej sukni i płomiennych włosach, a tłum zawtórował mu zwierzęcym skowytem.


*


Chociaż spalenie kukły sekretarz mera jednego z większych miast kraju nie do końca spodobało się Bursztynowej Radzie, czyli głównemu ośrodkowi władzy w Thesk, żądania protestujących wzięto bardzo na poważnie. Istotnie, od dłuższego czasu Rada otrzymywała bardzo dziwne doniesienia ze wschodu kraju, kupcy skarżyli się także na niedocierające do miast karawany z Kara-Tur. Postanowiono zorganizować grupę specjalistów mających zbadać i – w miarę możliwości – usunąć zgubne zjawiska zachodzące na wschodnich rubieżach, czymkolwiek by nie były. Tak właśnie to sformułowano – zgubne zjawiska. Odpowiedzialnością za skonstruowanie oddziału i pokierowaniem akcją obarczono władze Phsant: mera miasta – miejscowego szlachcica Narfwina Kastovicha, jego prawą rękę, czarodziejkę Rasli Tirulag i nowowybranego szefa miejscowej milicji... Dovira Kamireva. Jako pierwszy punkt na trasie dochodzenia wyznaczono wioskę Safanjevo, w okolicy której obrabowano dużą karawanę z Kara-Tur, a z opowieści ocalałych dało się wywnioskować, że nie obyło się przy tym bez użycia magii. Wymarsz miał nastąpić nazajutrz.






1.


Safanjevo. Wioska jakich wiele wzdłuż Złotego Szlaku, położona w jednej trzeciej drogi z Phsant do Tammar. Od północy okalają ją rozległe, bagienne lasy, zaś na jej południu falują łagodne wzgórza pól uprawnych. W samym Safanjevie stoi może trzydzieści chałup i karczma dla przejezdnych. Jest jednak jedna rzecz, która wyróżnia wieś i sprawia, że na twarzach przybyszów odmalowuje się mieszanka zdziwienia i zachwytu, którą tutejsi przyzwyczaili się już zbywać machnięciem ręki: tutejsza kaplica Waukeen.







Budowla była duża; o wiele za duża dla Safanjeva – nawet, gdyby na wspólną modlitwę postanowiły dołączyć załogi wszystkich karawan, jakie przejeżdżały tędy w miesiącu. Wzniesiono ją w całości z drewna, lecz jakiś zadziwiający przebłysk geniuszu kazał jej budowniczym przyozdobić ją dziewiątką cebulastych kopuł. Dlaczego? Dla kogo? Kto choć raz wybrał się Szlakiem dalej niż Phsant wie, że poszukiwanie konwencjonalnej logiki w tych stronach przypomina jedzenie zupy widelcem.


Zupa. To wlaśnie z myślą o ciepłej misce takowej skierowaliście swe kroki ku przysadzistej, bielonej wapnem karczmie: „Pod dziesiątą cebulą”. Wewnątrz panował przyjemny półmrok. W rogu siedziało paru miejscowych wieśniaków, zajętych grą w nieznaną wam grę. Przy ogniu rozmieścił się ubrany w białą koszulę bez kołnierza jegomość obejmujący brzuchatą lutnię i grający na niej piękną, smutną melodię.


Jeszcze przed wyjazdem z Phsant posłał po was Dovir Kamirev. Jasno dał do zrozumienia, że jego zdaniem to wiedźmy, „rashemeńskie nasienie”, rozpleniło się po tej jak dotąd spokojnej krainie. – Przelazły lasami – zawyrokował szef milicji – i to w lasach musicie ich szukać. Ludzie przy szlaku prości, wierzą w babki i leśne czary. To trudno im nie było zaprosić rashemeńskie licho. Kamirev zasugerował, by w Safanjevie rozpytać o miejscowych zielarzy i jasnowidzące.


Rozejrzeliście się po karczmie. Oprócz obsługi, muzyka i wieśniaków wasz wzrok przykuła ledwo wystająca znad stołu, intensywnie błękitna, postawiona do góry grzywa nakryta przekrzywionym zawadiacko beretem. Należała ona do gnoma, wyraźnie naburmuszonego, siedzącego z kuflem piwa wielkości swej głowy.


Jakieś zarysy strategii zapewne rysowały się już w waszych głowach, ale najpierw... Zupa.
 
Rowan jest offline