Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2019, 00:03   #6
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Tura 3 - Jajecznica z Wendigo

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tz-QNii79lI[/MEDIA]
Świt dawno przeminął, a wraz z nim odeszły nocne ciemności oraz wczesnoporanna szarówka. Im dłużej Chris i jego dziewczyny siedzieli w kuchni starszej pani, tym jaśniej robiło się za oknem. W końcu zgasili lampkę naftową stojącą w rogu izby, bo światła dziennego starczyło aż nadto. Wyglądając za okno dało się już dostrzec kulę słońca dobrą szerokość dłoni nad horyzontem. Wciąż zamglona i niewyraźna, na złoto-różowym niebie, zwiastowała kolejny piękny dzień, a przynajmniej poranek. Im wyżej się znajdowała, tym mniej gęsta robiła się mgielna zasłona.


Białe smugi snuły się niemrawo nad ziemią i między drzewami, zlewając się z chmurami i zasłaniając góry, których jeszcze nie dało się dostrzec, ale były tam. Nie tak daleko… a jeszcze bliżej Kinga znajdowała się ta cała Helen - dziwne, niepokojące i agresywne dziecko, siedzące teraz podejrzanie spokojnie przez konieczność zachowania bezruchu, aby nie budzić śpiącego na kolanach kota.

Poznali się w niezbyt przyjemnej atmosferze, a jednak gdy detektyw pogłaskał czarny grzbiet sierściucha, podrapana twarz nastolatki stała się mniej spięta. Pokusiła się nawet o szybki uśmiech, przypominający skrzywienie z bólu… ale to był bez dwóch zdań podobny grymas. Pomogła też Gina, przejmując ciężar rozmowy o rzeczach, o jakich zarówno King, jak i trzecia z ich firmy nie mieli zielonego pojęcia.

Zaczęło się niewinnie, od pytania skąd dziewczyna dorobiła się zadrapań na twarzy. Wzruszyła ramionami i stwierdziła, że od gałęzi.

- Na pewno od gałęzi? - doktor dociekała, przybierając najspokojniejszy możliwy ton - Jeśli masz kłopoty, powiedz. Chris i my zajmujemy się rozwiązywaniem problemów i uwalniamy ludzi od kłopotów.

- Za odpowiednią opłatą
- Kim dorzuciła niby mimochodem, a potem drgnęła, kopnięta pod stołem przed Virginię.

Nastolatka prychnęła, odkładając Koksa na parapet.
- Dopadł mnie Wendigo, znaczy próbował - skrzywiła się i jeszcze raz wzruszyła ostentacyjnie ramionami. - Odstrzeliłam mu łeb, a zwłoki posypałam solą i podpaliłam, żeby przegnać ducha do zaświatów.

- Wendigo… to indiański duch, tak?
- pani doktor zmrużyła oczy i zmarszczyła brwi - Albo raczej demon. Zamieszkuje rzekomo lasy w Quebecu...

- Tak… duch, upiór, ponadnaturalne stworzenie
- Helen schyliła się i spod stołu wyjęła niewielki plecak. Pogrzebała w nim, kładąc w końcu na stole stary notes formatu a5, oprawiony w powycieraną miejscami skórę. Przekartkowała go, aż trafiła gdzieś pośrodku na odpowiednią stronę. Z tego co zdążyli zauważyć większość notesu zawierała… rysunki.


Wybrany przez małolatę przedstawiał człekokształtną istotę porośniętą futrem. Zwierzęce kończyny wieńczyły szpony, zamiast głowy miał czaszkę jelenia z rogami.
- Wendigo powstaje z człowieka odrzuconego przez ukochaną osobę. W czasie dnia posiada ludzką postać i atakuje ludzi, którzy mają z tą osobą coś wspólnego… choćby grupę krwi. Według wierzeń wyrywa serca swym ofiarom, a sam ma serce z lodu. - popukała w kartkę tam gdzie istota z rysunku miała pierś - Boi się jedynie ognia, który może go zabić, roztapiając jego serce. Zimą nabiera apetytu na ludzkie mięso… chodzi nago po lesie i porywa ludzi, siejąc strach i zniszczenie. Może mieć nawet do 4 metrów wysokości.

- Niezłe. Ty to rysowałaś? - do rozmowy włączyła się Kim, pochylając się nad zeszytem i kiwając głową, a widząc potwierdzenie od Helen popatrzyła na Chrisa. Detektyw widywał już podobne spojrzenie, zwykle posyłane przez powsinogę, gdy sprawa zaczynała się jej bardzo nie podobać.

Z drugiej strony Virginnia też pochylała się nad zeszytem, ale w przeciwieństwie do drugiej kobiety, wydawała się zafascynowana, czy to dziwnym dzieciakiem, czy jego rysunkami, albo jeszcze tym, o czym zaczęły rozmowę.

- To tylko legenda… - uśmiechnęła się, spoglądając wymownie na nastolatkę i pochyliła się w jej stronę, ściszając głos - Jesteś mądrą dziewczyną, wiesz że w każdej legendzie jest ziarno prawdy. Może to tylko postać z mitologii indian plemion Algonkinów… a może coś więcej?

- Weź nie gadaj że to jakieś mutanty sprzed wojny
- Kimberly prychnęła zirytowana, bawiąc się szklanką od mleka. - Paru Czerwonych łyknęło o jedną grudę kwasu za dużo i latając po lesie uwidzieli sobie coś pojebanego. Tyle - pokręciła głową wkurzonym gestem.

Tymczasem babuleńka przy kuchni pracowała w najlepsze, ogień buzował wesoło w piecu, a po kuchni zaczął roznosić się apetyczny zapach, poprzedzony skwierczeniem kiełbasy wrzucanej na rozgrzany tłuszcz.

- Ponoć pod jego wpływem ludzie sami mogą zostać Wendigo, a wtedy należy w specjalnym „trzęsącym się” namiocie pozbawić ich magicznej mocy, a następnie zabić. - lekarka powiedziała z grobową miną i takim samym tonem głosu. - Znamienne dla niego jest przetrzymywanie części swych ofiar w ciemnych, opuszczonych pieczarach lub kopalniach celem ich późniejszej konsumpcji…

- Nie ma jednak pewności, czy transformacja w wendigo jest rodzajem realnej, kulturowo uwarunkowanej psychozy, czy też teoretyczną ideą związaną ze strachem przed czarami i sezonowymi brakami żywności.
- Helen powiedziała tonem jakby chciała uspokoić szwendaczkę, a siedzący z boku detektyw miał niemiłe wrażenie, że obie harpie umówiły się bezgłośnie, co trochę niepokoiło.

- Poza tym lasy Quebecu są daleko - Gina dodała swoje bardzo podobnym tonem. - A to tylko bajka. Nie ma czterometrowych potworów z lodowymi sercami, zjadających ludzi.

- I wiosnę mamy, nie zimę
- młoda rzuciła ledwo powstrzymując śmiech na widok coraz bardziej bladej Kim.

- Właśnie, Helen ma rację. Środek wiosny, bliżej nam do lata, przynajmniej kalendarzowego. - pani doktor pokiwała mądrze ciemną główką. - Jesteśmy daleko od północy, tu nie ma potworów. Mogą za to być oszalali ludzie normalka.

- Windigo to jeden z zespołów zaburzeń psychicznych z dominującą symptomatologią depresyjną, spotykane u koczujących kanadyjskich Indian Ojibwa, rzadko u Eskimosów i Cree, głodujących w okresie zimy. Zaburzenia zaczynają się depresją, tendencją do odosobnienia, silnym lękiem, brakiem łaknienia, nudnościami, wymiotami i biegunką. Później chory nabiera przekonania urojeniowego, że pod wpływem czarów został zamieniony w Wendigo. Identyfikując się z nim, odczuwa przymusową potrzebę jedzenia ludzkiego mięsa i czasem rzeczywiście rzuca się na kogoś z bliskich krewnych, zabija go i zjada. Uważany w tym stanie za niebezpiecznego dla szczepu, bywa leczony przez szamana, ale najczęściej zostaje wypędzony lub nawet zabity. Przez niektórych badaczy zjawiska jest traktowane jako zespół histeryczny, jednak większość wyraża opinię, że stanowi uwarunkowaną kulturowo formę schizofrenii paranoidalnej. Jeden z przypadków rzekomego opętania przez Wendigo miał miejsce w 1879 roku. Wtedy to Indianin Cree znany jako Katist Chen podczas łowieckiej wyprawy zamordował i zjadł swoją matkę, żonę, brata i sześcioro dzieci. Podczas rozprawy sądowej utrzymywał on, że wszyscy zmarli z głodu, jednak sąd nie dał temu wiary i Chen powędrował na szubienicę. Tuż przed wykonaniem wyroku powiedział księdzu, iż spotkał Wendigo, który go opętał i za jego sprawą zamordował i zjadł swoją rodzinę. Ponadto twierdził, iż przyznał się tak późno, ponieważ Wendigo odwiedzał go w więzieniu i zmuszał go do składania fałszywych zeznań.
- najmłodsza w pomieszczeniu powiedziała radośnie, wstając od stołu, aby podejść do kuchni i zabrać babci patelnię z gotowym śniadaniem. Staruszka w tym czasie nadal krzątała się przy kuchni, brzęcząc pogrzebaczem w palenisku.


- Ale pachnie… - Kimberly z miną jakby właśnie postawiono jej przed nosem zbawienie, złapała za widelec i dźgnęła zawartość patelni w której oprócz kiełbasy i jajek, znajdowały się pomidory, jakieś zioła, a nawet fasolka z puszki. Dodatkowo zaraz staruszka podeszła do nich z koszem nakrojonego chleba.

- No jedzcie dzieci, jedzcie póki ciepłe - zachęciła ich, drepcząc pod piec. - A ty Helen przestań dręczyć gości, skończysz im opowiadać po śniadaniu.

- Dobrze babciu
- nastolatka przytaknęła nadspodziewanie grzecznie i popatrzyła po zebranych przy stole, uśmiechając się lekko - Smacznego.

- Niedziela dziś, msza o 8 rano jest
- staruszka upomniała chyba nie tylko wnuczkę, wracając i siadając z czystym talerzem dla siebie - Pastor Jonas to święty człowiek i taki mądry, sami zobaczycie. Dobrze żę przyjechaliście teraz, wiosną jest pięknie. Mamy tutaj dużo atrakcji. Są kopalnie, tartak też jest, a i gorzelnia się znajdzie. Sady piękne, teraz kwiatami pokryte. Jezioro pełne ryb... i lasy ze zwierzyną, ale one akurat mało bezpieczne. - popatrzyła prosto na młodą - Dobrze jakby ktoś o tym pamiętał i nie zapuszczał się samotnie po nocy Bóg raczy wiedzieć gdzie i po co? Po kolejną książkę, tak?

Dziewczynka westchnęła i opuściła głowę.
- Tak babciu... - przyznała niechętnie.

- I co, znalazłaś co ciekawego? Było warto twarz drapać i marznąć przed świtem?
- seniorka przyjrzała się jej uważnie i tak oceniająco, że młoda zapadła się w sobie.

Bez słowa kiwnęła potakująco głową i z torby wyjęła jeszcze jedną rzecz. Tym razem była to książka, wyraźnie sfatygowana.
Zalatywało od niej zapachem pleśni i piwnicy, okładka wyblakła i była postrzępiona, dało się jednak przeczytać jeszcze zarówno autora, jak i tytuł:

"Ramamurti Shankar - Mechanika kwantowa."

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 24-07-2019 o 00:18.
Amduat jest offline