Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2019, 06:33   #102
BloodyMarry
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Tymczasem na dole Zaszir wraz z Astine ruszył za dźwiękiem trąconego krzesła z nadzieją, że może to być Troa. Z toporkiem w ręku przebiegł przez drzwi i potknął się o coś. Siła z jaką upadł cisnęła nim niemal pod stół jadalny. Diablę zaklęło, po czym podniosło głowę.
Troa! – zawołał patrząc w stronę, z której przyszli, lecz nikt mu nie odpowiedział.
Widząc to Astine starała się wyminąć Zaszira, lecz i ona się potknęła upadając pod gabloty z bibelotami. Spojrzała pod nogi i dostrzegła jak gruby pęd z wolna opadł na ziemię. Wyglądało to tak, jakby to coś chciało im przeszkodzić. Próba dotarcia do Troy nie powiodła się również Lunie, która z kolei potoczyła się, aż pod okno. Zaalarmowana hałasem Valfara dostrzegła ich podnoszących się z podłogi, lecz nic więcej, bowiem luka przebiegająca przez drzwi była za mała.

Pelaios zaś ostrożnie otworzył kolejne drzwi i wyjrzał przez nie. Dostrzegł wówczas jeden z końców rozpadliny, a nad nim stół z dostawionymi chaotycznie krzesłami. W rogu pomieszczenia stała zaś prosta w swej budowie, ale całkiem pokaźna skrzynia. Nie widząc niebezpieczeństwa chciał już powoli wchodzić do środka, kiedy to zorientował się, że zaraz za progiem rozciągało się kilka pędów, takich samych jak te z rozpadliny oraz spiżarni. Do jego uszu natomiast dobiegł hałas z drugiej części posiadłości, tam gdzie pobiegł Zaszir i Astine.

Tiefling zaklął pod nosem szpetnie i cofnął się zamykając za sobą drzwi. Nie wiedział jak dobrze owe pędy radzą sobie z takimi przeszkodami, ale na pewno nie chciał im ułatwiać roboty. Dopiero gdy puścił klamkę, ruszył przez kuchnię do jadalni. Po drodze rzucił okiem w bok, na schody dostrzegając kotłowaninę towarzyszy na najwyższych stopniach. Widząc jednak więcej niż jedną osobę, minął Cely i bez słowa wpadł do jadalni szybko oceniając sytuację.

Zobaczył tam podnoszących się z ziemi Zaszira, Astine oraz Lunę. Leżeli oni porozrzucani po różnych miejscach jadalni. W tym samym czasie za sobą usłyszał szczęk pancerza Valfary oraz Tarczy.
Tam jest! Idzie do rozpadliny! – diablę wskazało Pelaiosowi drzwi prowadzące do wielkiej sali. Ten nie czekając ruszył w tamtym kierunku bez problemu unikając podnoszących się z ziemi pędów chcących go potknąć. Kiedy dopadł do przejścia dostrzedł Troę z krukiem na ramieniu będącą już bardzo blisko wyrwy, z której jakby oczekując zaczęły wysuwać się pędy. Z lewej nogi kobiety sterczał wbity toporek Zaszira, lecz najwyraźniej ból albo nie wyrwał jej z transu, albo też był zbyt słaby by to uczynić. Jeżeli Pelaios miał zamiar coś zrobić to były na to ostatnie chwile.

Zwolnił tylko na moment, by zaraz skoczyć do przodu w kierunku wiedźmy. Jego dłoń wystrzeliła w próbie złapania kobiety za kołnierz i pociągnięcia do tyłu w jednym gwałtownym szarpnięciu. Już trzymał ją za górny fragment koszuli, kiedy ona jednym, nawet niezbyt mocnym szarpnięciem, wyrwała mu się. Zrobiła ostatnie dwa kroki i runęła w dół. Kruk momentalnie wzbił się w powietrze tylko po to by zostać pochwyconym przez pędy, które wystrzeliły w jego kierunku. Zwierzę motało się szaleńczo, lecz równie prędko jak jego pani zniknęło za krawędzią rozpadliny.
Pomocy! Pooo…! – rozległo się błagalne wołanie Troy. Pelaios zaraz znalazł się przy krawędzi by być świadkiem tego, jak kłębowisko pnączy dosłownie pochłania wiedźmę i jej kruka. Pędy zaciskały się mocno wokół nich, a ich sylwetki zdawały się niby tonąć w morzu pnączy.
Natychmiast przeniósł ciężar ciała do tyłu, by nie spaść w dół. W pierwszym odruchu chciał się cofnąć jeszcze o krok, ale nie mógł porzucić wiedźmy. Nie chciał też skakać, bo byłoby to idiotyczne.
Kopnięciem strącił linę w kierunku Troy, lecz z mizernym skutkiem, bowiem ta spadła przy samej ścianie rozpadliny, daleko od celu. Sięgnął więc po łuk i nie mierząc zaczął szyć w kłębowisko kilka metrów od wiedźmy. Nie myślał nawet szkodzić potworów, ale liczył na odwrócenie uwagi. Niemniej jego starania nie przynosiły widocznego efektu. Pędy wiły się zapamiętale i nie zwracały uwagi na najwyraźniej niegroźne strzały diablęcia. Tymczasem kruk zniknął już pod powierzchnią pnączy, zaś kobieta tonęła w nich coraz głębiej i głębiej. Twarz jej oraz ręce były już ledwo widoczne.

Pelaios usłyszał, jak ktoś się do niego zbliża. To nadbiegał Mukale, jak i cała reszta, która została zatrzymana w jadalni. U jego boku stanął dziki wojownik oraz Zaszir. Kawałek za nimi była Astine wraz z Valfarą, zaś Neff zatrzymał się koło drzwi łączących oba pomieszczenia.
Musimy coś zrobić! Nie możemy jej tak zostawić! – Zaszir zawołał na pozostałych.
Tymczasem z widmowa dłoń o pomarańczowej otoczce chwyciła koniec zrzuconej przez Pelaiosa liny i przyciągnęła ją w kierunku ręki Troy. Ci, którzy unieśli wzrok mogli dostrzec Cely, leżącą i z wyciągniętą ręką oraz głową za krawędź rozdarcia w suficie nad nimi.
Widząc, że lina powoli zmierza w stronę kłębowiska roślin, które oplatały wiedźmę, elf szybkim krokiem podszedł w stronę krawędzi i skupiając się posłał uderzenie kinetycznej energii, które zadziałało jak rzucenie wielkiego kamienia w taflę jeziora. Pnącza wokół wiedźmy rozstąpiły się, część z nich została odsunięta na boki, a niektóre wręcz wepchnięte pod nią.
Hanah wpadła za pozostałymi z powrotem do sali wejściowej. Przytrzymując się za bok i krzywiąc się uniosła sierp do góry i ta nagle rozbłysł światłem. W całym pomieszczeniu zrobiło się jasno i widno jakby powróciło słońce.
Pelaios mając już wsparcie, nie czekał dłużej. Odrzucił łuk i zeskoczył w dół, tak by wylądować obok wiedźmy. Zamierzał ją pochwycić i pomóc się podnieść, by pozostali mogli ich wciągnąć.

W chwili pojawienia się słonecznego światła zakotłowało się. Wszelkie pędy oraz pnącza zaczęły wić się jakby z bólu i odrazy przed blaskiem, który na nie padał. Niektóre cofały się do szczelin, zakamarków lub innych pomieszczeń, kiedy inne w konwulsjach uderzały na ślepo wokół siebie. Największy chaos zrodził się jednak w samej rozpadlinie, bowiem nerwowy, nieprzewidywalny ruch roślin sprawiał, że Pelaiosowi było wręcz trudno utrzymać się na nogach, lecz wytrwał i parł naprzód w kierunku Troy. Kobieta również nie próżnowała i korzystając z okazji, chwiejnie stanęła na nogach. Po chwili złapała się diablęcia i uniosła w górę symbol kościstej ręki z wagą wzywając imię tego, któremu służyła. Blady, szary blask wymieszał się ze złotą jasnością słońca. Do tej chwili światło przywołane przez Hanah samo w sobie wydawało się nie ranić tych roślin, wprawdzie niektóre z liści zaczęły delikatnie usychać, lecz głównym efektem był owy ból i wstręt. W przypadku blasku wiedźmy było zdecydowanie inaczej. Pędy momentalnie zaczęły czernieć i stopniowo rozsypywać się w pył. Te najbliżej epicentrum owej mocy starały się niemal zakopać pod ziemię. Wraz z załamywaniem się warstwy roślin zaczynali się zapadać, to też Pelaios mocniej chwycił się liny, a Troa jego. Wtem zareagowali Mukale i Zaszir. W jednej chwili chwycili za linę i zaczęli wciągać ich na górę, jednak nie szło im to na tyle sprawnie jakby można oczekiwać. Być może był to fakt, że na linie uwieszone były dwie osoby czy trudności ze znalezieniem oparcia ze strony kopytnego diablęcia. Udało im podciągnąć wiedźmę i Pelaiosa na tyle, że wisieli już około metra od krawędzi.

Pelaios z niepokojem obserwował, jak uwolniona przez Troę moc zaczyna słabnąć, a wypalający przesiąknięte złem rośliny blask zanikać. Przez swego rodzaju dziurę dostrzegł on coś co wyglądało na tunel lub coś tego rodzaju. To właśnie stamtąd wyrastały najgrubsze łodygi to i tam też dostrzegł coś co wyglądało na szczelną kulę z korzeni i pędów, która zdawała się wolno pulsować niby bezgłośne bicie serca. Owy dziwny obiekt parł teraz w dół, pomiędzy skały i w głąb nierównego korytarza najwyraźniej przepędzony przez światło i magię wiedźmy. Z rozmyślań wyrwało go kolejne szarpnięcie i kamyki obijające się o robi. Odruchowo podniósł głowę i zobaczył wysuwającą się ponad rozpadlinę Valfarę. Wyciągnęła rękę, którą chwyciła za linę blisko miejsca, w którym on ją trzymał, po czym pociągnęła ich w górę. Mukale i Zaszir z pomocą wojowniczki byli teraz w stanie pociągnąć jeszcze trochę. Kiedy tylko znaleźli się odpowiednio wysoko Troa i Pelaios zobaczyli mknące w ich stronę ręce Astine oraz Neffa, którzy pomogli im wejść na górę. Lekko dysząc diablę zauważyło na podłodze coś co wyglądało na ślad po wbitych pazurach. Zerknął w stronę Valfary i zobaczył jak wdziewa ona rękawicę na jedną z dłoni.
Ja… nie wiem… jak... co się stało? – wydyszała Troa podnosząc głowę i wpatrując się w twarze tych, którzy ją uratowali.

Pelaios odetchnął z ulgą, ale na wszelki wypadek odsunął się kilka kroków od krawędzi rozpadliny, w razie, gdyby zabłąkana łodyga nie chciała go porwać.
Ja za to wiem… – odparł – Zakładaliśmy że to może wpływać na nasze umysły. Od teraz… jeśli się rozdzielamy, to nikt nie zostaje sam. Musimy się wzajemnie pilnować. Tu… niewiele brakowało.
Póki co odsuńmy się też od krawędzi, musimy chyba opowiedzieć sobie co każda grupa odkryła i ustalić co robić dalej – zaproponował Neff – Dobrze, że nic wam nie jest. Ten wyczyn wymagał sporo odwagi – powiedział do Pelaiosa, po czym poszedł w stronę Dzierlatki, sprawdzić czy jej rany wymagały dodatkowej uwagi. Kobieta nie wyglądała dobrze. Krzywiła się i trzymała za bok. Uwaga jaką poczynił elf sprawiła, że zamiast patrzeć na ocalałych spojrzała do góry.
Cely! Wracaj do nas szybko! – krzyknęła uważnie obserwując półdrowkę czy znika za krawędzią sufitu. Tylko brakowało aby spadła.
Czy… mogę spróbować Ci pomóc? – zapytał niepewnie elf.
Poproszę. Ewentualnie sama się uleczę, ale będę potrzebować chwile odsapnąć. Zregeneruje siły i będę w stanie dalej walczyć.– spojrzała na niego pytająco.
Już idę! – pół-elfka krzyknęła, a jej głowa zniknęła za krawędzi sufitu. Po chwili dziewczyna dołączyła do towarzyszy.
Mistyk w międzyczasie położył lewą rękę na kapłance. Jego dłoń zaczęła świecić delikatnym blaskiem, w czasie gdy magiczna moc przepływała w ciało Dzierlatki, przyspieszając regenerację tkanek, nastawiając kości i uśmierzając ból.
Spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem.
Nie spodziewałam się, że potrafisz leczyć – przyznała się.
Odkryłem ukryty potencjał moich mocy. Niestety ta zdolność nigdy nie będzie tak efektywna jak boska energia, którą dysponujesz, ale mam nadzieję, że chociaż odrobinę pomoże – odparł uśmiechając się.
Nie przesadzałabym z tymi osądami. Musiałabym najpierw nią dysponować, aby była efektywna – mrugnęła żartobliwie. Widać było, że wraz z poprawą stanu ciała duch też się rozpogodził u “kapłanki”.
Mistyk spojrzał na dziewczynę, nie za bardzo rozumiejąc o czym mówiła.
Co masz na myśli? Przecież już nie raz korzystałaś z łaski Ilmatera, by wyleczyć nasze rany.
No… nie, nie Ilmatera. Bardzo bym chciała, ale on się do mnie nie odezwał. – Hanah spojrzała na Troę mając wrażenie, że z jakiegoś powodu ona wie co zaraz powie.
Mam anioła stróża można tak powiedzieć.
Elfowi aż zaświeciły się oczy z ciekawości. Chyba czytał kiedyś o czymś podobnym, lecz do tej pory nie miał okazji mieć z taką formą połączenia styczności. Potężna fala ekscytacji zaczęła go zalewać i już miał zamiar sięgnąć w stronę medalionu, by starać się ją opanować, gdy nagle silne uczucie zniknęło. Było to dla Neffa nowe doświadczenie, ale nie chciał się nad tym teraz dłużej zastanawiać.
Kiedyś będziesz musiała mi o tym dokładniej opowiedzieć, lub pokazać mi swe wspomnienia. Najważniejsze jest to, że twój “anioł” chce wspierać nas w tej misji. Swoją drogą, pomysł by użyć światła był rewelacyjny. Tamta dwójka zawdzięcza ci życie.
Gdzie wypalono drzewa, tam zarasta krzew, a gdzie mężów wybito w boju, tam krew przelewają ich żony. Wdowo, twój zmarły mąż byłby pełen dumy z twojej postawy, mimo ran. Dzięki łasce Przodków prędko wydobrzejesz, a gdy wydostaniemy się z tego przeklętego miejsca, będziesz mogła w spokoju i szacunku zasiąść wśród współplemieńców, by na nowo znaleźć tego, który wzbudzi w tobie kobietę i matkę – odezwał się nieoczekiwanie Mukale, a na koniec skinął lekko głową w kierunku Hanah.

Spodobały mu się jej słowa, wdowieństwo zawsze zwiększało mądrość kobiety, co szczególnie było widać w tym plemieniu.
Hanah otworzyła usta lekko zdębiała. Ostatecznie kiwnęła głową w podzięce.
Tak… dziękuję… khm. – Wiele słów cisnęło jej się na usta. Bardzo chciała sprostować wizję jej samej, ale ani to był czas ani miejsce.
Zdecydowanie po tym wszystkim chciałabym ci opowiedzieć o tych ziemiach i jego ludzie. Jeśli zechcesz wysłuchać.
Jeśli wódz uzna, że masz mądrość, by to czynić, wysłucham cię. Wciąż wiele spraw dręczy moją duszę, lecz ni czas to, ni miejsce na opowieści.

Troa natomiast przez dłuższą chwilę przyglądała się Hanah.
Bogowie nie zawsze mawiają wprost, każdy z nich ma swe sposoby by mówić z tymi, którzy ślą modły. Mogą też wysyłać posłańców.
To nie miejsce i czas na dysputy. Do jadalni. Tam możemy mieć oko na tę przeklętą dziurę i w razie czego szybką drogę ucieczki przez okna – zarządziła Valfara, po czym ruszyła do rzeczonego pomieszczenia. Tymczasem Zaszir podszedł do wiedźmy i położył jej rękę na ramieniu.
Dobrze, że się udało i… przepraszam.
Wzrok Troy podążył za jego i zatrzymał się na wbitym w nogę toporku. Kobieta dosłownie jakby dopiero teraz uświadomiła sobie ból i zachwiała się, na całe szczęście diablę było przy niej i czuwało.
To nic… nie twoja...a! wina. – Słowa oraz wyraz twarzy kobiety tak czy inaczej wyrażały wdzięczność.
Rozkazuj swoim dzieciom, głupia, o ile cię będą słuchać – wypalił na slowa Valfary Mukale. – Nasze plemię jest w większości nad twoim, więc stul pysk i idź za Wodzem - Już od dłuższego czasu miał dość butnego tonu, z jakim wypowiadała się kobieta.
Hanah wytrzeszyła oczy słysząc słowa Mukalego. Właśnie przyklękła przy ranie Troy, której nie zauważyła wcześniej. Zaciskając usta w kreskę pokręciła głową. Najpierw rana, a potem cokolwiek co wyniknie z tych słów.
Troa syknęła z bólu, kiedy Hanah usuwała toporek, lecz grymas szybko minął, kiedy lecznicza magia zasklepiła nogę pozostawiając jedynie bliznę. Kiwnęła z wdzięcznością. Zaś Valfara zatrzymała się w pół kroku, odwróciła się w kierunku dzikiego wojownika.
Nic nie wiesz o mojej rodzinie więc sam stul mordę. Gdybyś nie był ślepy zobaczyłbyś, że sam gówno byś zrobił dla swojego *wodza*. – kobieta ironicznie podkresliła ostatnie słowo. – Gdyby miał co przeciwko to sam by coś rzekł, a nie pozwalał by przybłęda nie wiadomo skąd mówiła za niego…
Mukale, nie czekając, aż Valfara skończy swoją tyradę, podszedł do niej szybkim krokiem i spróbował ją spoliczkować. Mocno, tak, by poczuła. Ta najwyraźniej musiała się spodziewać czegoś w tym rodzaju, bowiem złapała jego rękę nadgarstku zaraz obok swojej twarzy.
Spróbuj raz jeszcze – wycedziła do niego.
On, nie czekając, spróbował więc uderzyć drugą ręką, wykorzystując element zaskoczenia, gdy mówiła. Tym razem cios był celny, a głowa Valfary, aż odgieła się. Kiedy znów odwróciła się do Mukalego mogli zobaczyć, że z nosa płynie strużka krwi, zaś w oczach kobiety pojawił się gniew.
Następnym razem ugryziesz się w język, szpetna żmijo, nim obrazisz wojownika i jego Wodza. – Po tych słowach wyszarpnął dłoń z jej uścisku.
 
BloodyMarry jest offline