Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2019, 07:34   #13
Mroku
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Ustaliwszy plan działania, wszyscy zabrali się do roboty. Kapitan Schiller skrzyknął kilku dobrze zbudowanych mężczyzn, którzy złapali za łopaty i wyruszyli przed bramę, by przygotować wilcze doły. Łowczy Baumer i paru innych mieszkańców ostrzyli w tym czasie grube konary drzew zniesione z karczemnej piwniczki i okolicznych budynków gospodarczych. Co prawda nikt w miasteczku (łącznie z wami) nie był ekspertem od budowania pułapek, ale mieliście nadzieję, że posiadana wiedza i możliwości wystarczą, by odpowiednio przygotować miasteczko na atak i przerzedzić szeregi nieumarłych. Rudiger nie tylko nadzorował prace, ale i sam machał łopatą, dając dobry przykład. Erika i kilku miastowych ruszyło w ruiny południowej dzielnicy, skąd przytargali na taczkach sporej wielkości kamienie, które nadawały się do zrzucania z murów. W tym samym czasie Konrad pozbierał na jeden z wozów olej i oliwę, dostarczoną przez mieszkańców, po czym zebrał pół tuzina dużych sieci rybackich - połowa z nich była w dość średnim stanie, ale musiał sobie z tym jakoś poradzić. Cassandra natomiast koordynowała zbiórkę mieszkańców w "Szarym Zającu", dokładnie sprawdzając, czy aby nikt się nigdzie nie zapodział.

Uwijaliście się z robotą jak w ukropie, tak samo, jak miastowi. Choć pomysły odparcia martwiaków były teoretycznie łatwe do zorganizowania, przygotowanie wszystkich zabierało masę czasu, zwłaszcza, że momentami należało kierować tubylców do odpowiednich prac, gdyż bez odgórnego nakazu nie wiedzieli za bardzo, w co się zaangażować. Pracowali jednak wytrwale i nie odpuszczali. Balkon ze schodami nad bramą mógł pomieścić nie więcej, niż dziesięć osób, a dokładając do tego gruz do zrzucania z murów, robiło się bardzo ciasno. Doniesiono więc kilka drabin, na których mieli stać miastowi i wspomagać tych nad bramą. Gdy po kilku godzinach prac przed murami miasta wilcze doły zostały przygotowane i pracujący nad nimi wrócili, bramę wzmocniono beczkami i skrzyniami przytaszczonymi z karczmy. Pojawiło się też kilka stołów i ze dwie szafy wyniesione z pobliskich domostw. Każdy robił, co mógł, nawet ojciec Dietrich i Cassandra pomagali przy fizycznych pracach, choć poważnej postury nie byli. Liczyły się jednak każde zdrowe ręce, każdy wkład w obronę Untergardu. Tak, jak i te kilka dni temu, gdy walczyliście z bandą Khazraka. Gerwazy może w tym czasie nie był uznawany za najbardziej pomocnego, ale on również przygotowywał się do walki na swój sposób. Zgłębiwszy księgę i przygotowawszy czary, spotkał się z Rolfem w karczmie, a ten opowiedział mu dokładnie to samo, co Schillerowi. Młody adept wiatru Hysh nie wyczuł od wieśniaka niczego podejrzanego, co tylko utwierdziło go w ponurej prawdzie, że nieumarli nadciągają.

Czas przy pracy mijał szybko i nim się obejrzeliście, dzień ustąpił pola jesiennej szarówce, a ciemne chmury przyniosły ze sobą kolejne opady zimnego deszczu. Ci, którzy uczestniczyli przy pracach, otrzymali podwójną porcję kolacji i chociaż jedzenie było nędzne, musieliście mieć siłę na atak martwiaków. Po wieczerzy, Cassandra zabarykadowała się z kobietami, starcami i dziećmi w karczmie, oczekując na dalsze wydarzenia. Pozostali czekali przy murach w gotowości, choć pogoda nie pomagała, zlewając opady deszczu i ciemną masę lasu w jedno. Erika, Rudiger, Konrad i Gerwazy trwali jednak na murach, wypatrując zagrożenia z dwoma innymi mieszkańcami miasta, na których twarzach malował się strach. Czuliście już w mięśniach znój tego dnia, jednak musieliście zepchnąć to na dalszy plan, gdyż teraz nadchodził prawdziwy czas próby Nieopodal, po prawicy, na jednej z drabin stał Hans Baumer, niewzruszony, gotowy do użycia swego łuku. Choć wyglądał na zaprawionego w bojach, nie zgodził się wyjść przed bramę, by ostrzelać nieumarłych, a kolejnych kilku mieszczan, którzy jako tako posługiwali się łukami, również odmówiło pomysłowi Rudigera. Każdy się bał i nie było za co tych ludzi winić, zwłaszcza, że swoje już wcześniej przeszli. Gerhard Schiller i uzbrojeni w kosy, siekiery, łuki oraz inną prowizoryczną broń mężczyźni czekali na to, co się wydarzy. I to oczekiwanie w lejącym deszczu było chyba najgorsze, choć z drugiej strony wyostrzało wszystkie zmysły. Adrenalina już dawno robiła swoje, przygotowując was na najgorsze, choć mięśnie nie pozwalały zapomnieć o dzisiejszej wytężonej pracy. Inaczej było machać mieczem, a inaczej łopatą, czy taszczyć ciężkie kamienie oraz meble z okolicznych budynków.

Gerwazy jako pierwszy poczuł, że coś się zbliża. Omiotła go tak mocna magiczna aura zła, zepsucia, mroku i degeneracji, że ledwo utrzymał się na nogach, a kolację w żołądku. Przedziwna, czarna materia otaczała jego i towarzyszy, choć tylko on zdawał się ją dostrzegać. Zdołał unieść tylko rękę w powietrze, co dało sygnał kapitanowi Schillerowi, a potem poczuł jednak, jak posiłek podchodzi mu do gardła i zwymiotował za mury.
- ŁUKI I KUSZE! SZYKOWAAAAĆ SIĘ! - Warknął Schiller głosem, którego żadne z was by się nie spodziewało po człowieku w jego wieku.
A potem nadeszli nieumarli. Wychynęli zza załomu drogi niczym czarna, zbita, bezszelestna masa. Dopiero, gdy podeszli bliżej, słychać było ponury klekot kości przebijający się przez ulewny deszcz. Kościotrupy odziane w resztki pordzewiałych zbroi i uzbrojone w miecze kroczyły ku głównej bramie Untergardu niczym żywi ludzie, pełni wigoru i szybkości. Kilku z nich niosło ze sobą gruby kawał drzewa, który najpewniej miał stanowić taran.


Za nimi nadchodziły najprawdopodobniej ofiary z Eichdorfu - przemienieni w chodzące zwłoki, nie stracili jeszcze swej ludzkiej formy, a jedyne, co ich odróżniało od żywych, był powolny, niezdarny marsz i ziemista barwa skóry. Tego dla mieszczan umieszczonych na murach było za wiele - trzech mężczyzn po prostu odrzuciło łuki i zeskoczyło na ziemię, wprost w błoto, krzycząc i uciekając, jakby trupy już były w Untergardzie. Erika, Rudiger, Konrad i Gerwazy z trudem, ale jednak powstrzymali strach, pozostając na pozycjach. choć humory nie dopisywały. Deszcz ciął wszystkich po oczach, gdy nieumarli dzierżący taran wpakowali się na pierwszy z wilczych dołów. Pochłonął ich, nie pozwalając się wydostać, ale w ich miejsce pojawiło się kilka kolejnych szkieletów, którzy obchodząc wykopaną pułapkę, zaczęli dobijać się do bramy. I robili to ze sporo siłą, której żadne z was nie mogło się po nich spodziewać. Brama drżała po każdym kolejnym uderzeniem pnia drzewa.

W ruch poszły pierwsze ciężkie kamienie. Zrzucone, zmiażdżyły kolejne cztery szkielety, lecz chwilę później przy taranie pojawili się nowi nieumarli. Sieci zdały egzamin połowicznie, spowalniając kilka martwiaków, lecz ich towarzysze szybko ich oswobodzili. Łucznicy zwolnili cięciwy. Groty strzał wcześniej zostały owinięte materiałem, nasączone olejem i podpalone. Kilka pocisków trafiło w martwiaków, wyłączając ich z walki, kilka innych jednak minęło celu. W ponurym wieczorze, za ścianą deszczu, nigdzie nie było widać nekromanty pociągającego za struny nieumarłych. A ich szpaler zdawał się nie mieć końca. Pierwsza faza ataku wyłączyła z walki wielu martwiaków, ale przy taranie i za nim było ich wystarczająco, by zdobyć miasto.

Z każdym kolejnym uderzeniem słychać było, jak brama ustępuje. Kolejnych dwóch mieszkańców miasta uciekło z murów z krzykiem. Kwestią czasu pozostawało, aż żywe trupy wedrą się do Untergardu.
- Trzeba odnaleźć tego nekromantę i go zapierdolić, inaczej nie damy rady! - Krzyknął przez lejący deszcz Schiller, dopadając do Eriki, Konrada i Rudigera. - My z Hansem tu zostaniemy, a wy coś zróbcie... cokolwiek, co nam pozwoli przechylić szalę zwycięstwa! A ty, synu! - Wskazał palcem na Hierofantę. - Zostajesz z nami i jeśli cię czegoś na tym jebanym uniwerku w Altdorfie nauczyli odnośnie magii, to najlepszy czas, żeby to wykorzystać!!! - Kapitan spojrzał na Wołostowskiego hardym, acz pełnym nadziei wzrokiem. Spływający po jego twarzy deszcz nadawał mu ponurej determinacji.

Z dołu dochodziło natomiast miarowe ŁUP... ŁUP... ŁUP... Brama już zdążyła delikatnie puścić, kwestią czasu było, aż nieumarli wedrą się do miasta, A to zwiastowało rzeź, gdyż jak na wasze oko trupów wciąż było ponad trzydzieści sztuk. No i nekromanta, który gdzieś tam musiał się czaić i dowodzić tym wszystkim.

CASSANDRA


Ponury wieczór przyniósł ze sobą atak nieumarłych. Jako, że boczne okna karczmy wychodziły wprost na znajdującą się kilkaset metrów dalej bramę, widziałaś wraz z mieszkańcami poruszenie na murach, a potem uciekających z krzykiem ochotników. To wywołało niepokój wśród zebranych w gospodzie. Niemal wszyscy zaczęli między sobą szeptrać, kobiety mocniej tuliły swoje dziatki do piersi.
- Zginiemy, wszyscy zginiemy! Zobaczycie! - rzucił jakiś starszy, chudy mężczyzna. - Ulryk tylko raz pozwolił nam przeżyć, po tej bitwie ze zwierzoczłekami. Nic dwa razy się nie zdarza.
- Trza było nam uciekać dzisiaj, jak siem tylko dowiedzielimy, że trupki nadchodzom - dorzucił kolejny.
- Pewna śmierć, pewna śmierć - zawyrokowała jakaś kobieta, kręcąc głową.
Dzieci zaczęły płakać, wśród rannych mężczyzn i kobiet widać było poruszenie, które po chwili zamieniło się w przekrzykiwanie. Jeszcze tego brakowało, by w obecnej sytuacji w gospodzie wybuchła panika. Przyglądałaś się temu, zastanawiając, czy interweniować, czy jednak nie wtrącać się w ich kłótnie, które jednak z każdą kolejną chwilą nabierały intensywności.

 

Ostatnio edytowane przez Mroku : 25-07-2019 o 07:43.
Mroku jest offline