Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2019, 08:29   #19
Mroku
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
CASSANDRA

Twoje wystąpienie i przemowa zaskoczyły lokalnych. Tak bardzo, że nagle zapomnieli języka w gębie, a część z nich wyglądała na zdecydowanie zawstydzonych. Nagle ucichły wszelkie spory i wymiana zdań, niezręczną ciszę przerwała dopiero babunia Moescher.
- Dziewczyna ma rację, nie można wątpić! Pomódlmy się teraz do bogów o błogosławieństwo dla tych, którzy tam, na dworzu, ryzykują swoje życie dla nas. Wiara czyni cuda i sami powinniście to wiedzieć najlepiej!

Po tych słowach starowinka posłała ci ciepły uśmiech, po czym wykonała znak młota, a inni poszli w jej ślady. Odetchnęłaś z ulgą - przynajmniej jeden z problemów udało się rozwiązać. W mroku wieczora, za bramą, pozostawał jednak drugi, dużo poważniejszy...


WALKA Z NEKROMANTĄ


Erika, Konrad, Rudiger i Gerwazy ruszyli do jednej z drabin znajdującej się na skraju północnej części muru, po czym używając liny podanej im wcześniej przez Baumera, opuścili się po kolei w dół. Dobijająca się do bramy horda trupów nawet nie zwróciła uwagi, że kilka postaci znajdujących się jakieś pięćdziesiąt metrów po prawo od nich, przemyka pochylona do pogrążonego w mroku lasu. Lejący deszcz i szumiący w konarach wiatr skutecznie zagłuszał wszelkie odgłosy. Konrad szedł na przedzie, instynktownie wybierając drogę, by podejść na tyły wroga nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi.

Zatoczywszy spory łuk, udało wam się dotrzeć w miejsce, gdzie spomiędzy krzaków dobrze widać było błotnisty trakt wiodący do Grimminhagen i stojącą pośrodku niego postać w czarnym płaszczu i głębokim kapturze. Wysoki mężczyzna unosił w górę ręce, wykrzykując przez lejący deszcz słowa w niezrozumiałym dla was języku, a Gerwazy czuł zebraną wokół niego przenikliwą aurę zła i zepsucia. Mieliście do niego na oko dwanaście-piętnaście metrów w linii prostej, choć zdawaliście sobie sprawę, że przez lejący deszcz i półmrok, ciężko będzie z tej pozycji oddać dobry strzał z łuku, czy kuszy. Czarownik jak na razie niczego się nie domyślił, wciąż dyrygując bandą nieumarłych nacierającą na bramę.

Rudiger spojrzał po pozostalych bez ceregieli dobywajac miecza i tarczy. Nie bylo widac u niego żadnej broni dystansowej. Mężczyzna nie był porywczy spokojnie przygotowując się do starcia.
- Po pierwszych strzałach zacznę szarżę. - powiedział do pozostalych.
Gerwazy jedynie skinął wojownikowi głową popierając jego plan. Sam starał się uspokoić swój umysł i przygotować go do użycia magii.
- Szarżuję z tobą, Rudiger. Nie ma odpowiednich warunków do strzału, a nie zamierzam marnować bełtu, gdyby nie poszło - powiedziała szeptem Erika, przygotowując swój miecz i tarczę.
Konradowi ciemność nie przeszkadzała, a co do sposobu ataku miał nieco inne zdanie.
- Ja strzelę, a wy ruszajcie - powiedział. - Zaraz do was dołączę.

Przepatrywacz naciągnął cięciwę i wypuścił strzałę, jednak ta została poniesiona gdzieś w mrok wieczora, z dala od nekromanty, który na szczęście nie zauważył pocisku. Rudiger i Erika zaszarżowali, a rzezimieszek był przy zaskoczonym przeciwniku szybciej, uderzając swym mieczem w jego prawą, uniesioną rękę. Trysnęła ciemna jucha, gdy ostrze weszło powyżej łokcia. Szarżująca obok Erika również nie miała problemu, by oddać czysty cios, a ostrze jej miecza weszło gładko w lewą nogę nekromanty. Mężczyzna zawył z bólu i zwalił się w błoto, gdy dopadł do niego magiczny pocisk wystrzelony przez Gerwazego, który jednak nie zrobił na czarowniku wielkiego wrażenia. Mimo, iż przeciwnik mocno krwawił z obu ran, wciąż był w stanie walczyć i właśnie to udowadniał.
Jego ziemistą, paskudną twarz wykrzywiał grymas bólu, gdy zainkantował zaklęcie, a w jego dłoni pojawiła się sporej wielkości kosa utkana z czarnej, plugawej energii. Zamachnął się na Rudigera, jednak ten bez problemu przyjął impet ciosu na swą tarczę.

Rudiger był dość szybkim szermierzem, zarówno w boju jak i biegu. Shultz wiedział, że jako pierwszy będzie stanowił cel dla plugawego czarnoksiężnika. Bez słowa zaatakował wiedząc, że zawsze w zanadrzu miał okutą tarcze do parowania ciosów. Po pierwszym udanym bloku tarcza wojownik odetchnal z ulga. Nie mógł tracić skupienia. Przeciwnik stanowił zagrożenie póki żył.
Erika nie zamierzała pozwolić przeklętemu czarownikowi na rzucenie kolejnego zaklęcia, dlatego szybko uniosła miecz nad głowę i cięła z siłą oraz determinacją.
- Giń, skurwielu! - Krzyknęła, po czym opuściła ostrze.
Strzała chybiła, ale to nie znaczyło, że udział Konrada w walce się skończył. Przepatrywacz, z mieczem w dłoni, ruszył za towarzyszami, by włączyć się do ataku i zadać cios. Miał nadzieję, że stal skutecznie zakończy plugawy żywot nekromanty.

Gerwazy skupił kłębiący się wokół niego wiatr Hysh i cisnął magicznym pociskiem w czarnoksiężnika. Niestety nie wywołało to efektu jakiego się spodziewał. Prawdę mówiąc świetlisty wiatr został niemal wchłonięty przez otaczającą nekromantę aurę ciemności. Niezrażony niepowodzeniem młody mag ponownie splótł magiczny wiatr przygotowując się do przywołania kolejnego magicznego pocisku.

Schultz nie czekał, tnąc leżącego przeciwnika w nogę i korpus. Tamten krzyknął z bólu, gdy z obu ran strzeliła krew, a Erika dorzuciła swoje, zagłębiając ostrze w szyi nekromanty. Zabulgotał, plując juchą, jednak wciąż nie wyzionął ducha. To jednak były jego ostatnie podrygi, gdyż po chwili przy mężczyźnie pojawił się Konrad i poprawił uderzeniem w głowę. Ostrze miecza weszło przez gałkę oczną i przebiło mózg. Nekromanta dygotał jeszcze chwilę, po czym znieruchomiał, a Gerwazy zauważył, jak mroczna, plugawa aura rozwiewa się, zatem dla Hierofanty jasnym było, że nie ma sensu splatać kolejnego zaklęcia, gdyż Rudiger, Erika i Konrad zrobili, co trzeba.

Spojrzeliście w stronę bramy, gdzie wszyscy nieumarli dosłownie padli, jak stali w jednej chwili. Czyli prawdą okazały się plotki, że aby wyeliminować ożywieńców, należy pokonać tego, który tchnął w ich ciała namiastkę życia. Deszcz przybrał na sile, gdy staliście tak nad ciałem zakrwawionego czarownika, który swym wyglądem bardziej przypominał swe twory, niż normalnego człowieka.
- Jak przestanie już padać, proponuję spalić truchło tego skurwiela, tak dla pewności, żeby czasem jakimś sposobem nie wrócił z martwych. Albo odciąć łeb, cokolwiek tam chcecie. - Erika splunęła na zwłoki nekromanty, wycierając ostrze zakrwawionego miecza o pobliskie krzaki. Deszcz sporo ułatwiał, gdyż nie miała zamiaru dotykać posoki czarownika. Cholera wie, co mogłaby jeszcze złapać.
- Można spalić zwłoki, jeśli chcesz. - powiedzial Schultz. - Dobra robota. Dobrze walczycie. - dodał, po czym schował miecz do pochwy i ruszył z powrotem w kierunku bramy Untergardu.
Konrad wytarł ostrze w kawał materiału, oderwany od szaty ukatrupionego czarownika. Schował miecz, po czym spojrzał na Gerwazego, najwyraźniej zainteresowanego dobytkiem truposza.

Gerwazy patrzył, jak gęsta czerń wrogiej aury rozpływa się w powietrzu niczym drobiny sadzy. Samo ciało zostało nieźle zmasakrowane przez jego towarzyszy, ale ciekawski mag miał zamiar je przeszukać. Nie z zachłanności, ale aby zdobyć wiedzę która może mu się przydać w przyszłości. Krzywiąc się, przetrząsnął kieszenie płaszcza martwego nekromanty, znajdując w nich dwa flakony - jeden z bordowawą cieczą, która mogła być miksturą leczniczą, natomiast drugi zawierał coś w rodzaju białej maści, jednak pachniał paskudnie. Oprócz tego, na szyi czarownika Gerwazy odkrył wiszący na rzemyku mosiężny, zakrwawiony symbol trupiej czaszki. Flakony schował do kieszeni. Następnie z pomocą sztyletu wyciął z płaszcza nekromanty kawałek czystej płachty, a potem rzemyk i łapiąc tylko za pasek przeniósł amulet na przygotowany kawałek materiału. Jeszcze raz starał się wykryć magię, która mogłaby emanować od amuletu, jednak niczego nie wyczuł, wyglądało na to, że wisior był tylko dla martwego czarownika ozdobą. Dokładnie zawinął pakunek, uważając aby nie dotknąć metalu i schował do plecaka.


Gdy znaleźliście się blisko bramy, przechodząc z wolna między leżącymi w błocie i chłostanymi deszczem zwłokami i szkieletami, z murów podniosły się gromkie okrzyki aplauzu i zwycięstwa. Sama brama została niemal rozbita prowizorycznym taranem; jeszcze kilka uderzeń i martwiaki wtargnęłyby do miasta. Na szczęście to już była historia. Historia, którą wy napisaliście. Ledwo co pojawiliście się za bramą, a dopadli do was uradowani ochotnicy, klepiąc po plecach. Pojawił się też kapitan Schiller i Hans Baumer. Wyjaśniliście, co zaszło a Erika nadmieniła, że należy spalić ciało nekromanty.
- Zajmiemy się tym, gdy tylko pogoda się poprawi - powiedział wyraźnie ożywiony Schiller. - Untergard zawdzięcza wam wszystko, dziękuję za waszą pomoc i poświęcenie. Jestem pewien, że to sam Biały Wilk pokierował wasze drogi do naszego miasteczka, inaczej być nie może. Teraz chodźmy do karczmy, odpocznijcie, bo z rana musimy opuścić miasteczko. Ja i moi ludzie zajmiemy się resztą.

W gospodzie ludzie witali was jak prawdziwych bohaterów. Walka ze zwierzoludźmi to było jedno, ale pokonanie w czwórkę czarownika, który władał nieumarłymi, urastała dla tych prostych ludzi do rangi boskiej interwencji. Dziękowano zarówno tym, którzy starli się z nekromantą, jak i Cassandrze, która swoją przemową wlała w serca mieszkańców nadzieję i wiarę, że będzie dobrze. Schiller skrzyknął kilku ludzi, którzy mieli najpierw porąbać ciało martwego nekromanty, a potem znieść je do miasta, by spalić, gdy deszcz ustąpi. Wy natomiast po zapewnieniu kapitana, że jego ludzie będą całą noc pełnić warty na murach, udaliście się prosto do łóżek. Na dzisiaj mieliście już dość, a schodząca z was adrenalina sprawiała, że oczy zamykały się wam same. Nie mieliście nawet sił, by obmyć się przed snem, a jeszcze niedawno rozdawaliście ciosy władcy nieumarłych, czy wygłaszaliście płomienne przemowy.

Takie właśnie było życie tych, którzy codziennie zmagali się, by przeżyć kolejny dzień.


Porąbane na kawałki ciało nekromanty spłonęło na niewielkim stosie o świcie, gdy opuszczaliście Untergard. Wśród miejscowych wyczuwało się jednocześnie przygnębienie, gdyż musieli pozostawić swój cały dobytek jak i radość, że wczorajszy atak nieumarłych został odparty i że to nie był ich ostatni dzień na tym świecie. Na waszą piątkę wciąż patrzyli jak na ludzi naznaczonych ręką Ulryka bądź Sigmara, gdyż mieszkańcy byli podzieleni w tym względzie. Nawet ojciec Dietrich nazywał was bohaterami Untergardu z posłania Młotodzierżcy, wchodząc z kapitanem Schillerem, Ulrykaninem, w teologiczne dysputy, których żaden normalny człowiek nie chciał słuchać. Z samego rana Gerwazy złapał przed karczmą babunię Moescher i pokazał jej flakony zabrane nekromancie. Starowinka z całą pewnością stwierdziła, że jeden z nich zawiera miksturę leczniczą, a drugi maść do smarowania ran.

Do Middenheim, z tego, co mówił Hans Baumer, mieliście sześć dni drogi. Schiller zarządził, że miniecie zrujnowane Grimminhagen oraz Immelscheld, by trzymać się głównego traktu i nie przedzierać się skrótami przez Drakwald, który i tak was przecież otaczał.
- Biorąc pod uwagę, co się wydarzyło wczoraj i wcześniej, z pewnością nie ominiemy wszystkich niebezpieczeństw, ale postaram się, żebyśmy my, nasze dzieci i wnuki dotarli do Miasta Białego Wilka. Zwłaszcza, że są z nami ludzie, którzy znają się na wojaczce i w razie czego was ochronią! - Schiller próbował podnieść morale mieszkańców. Częściowo się to udało, jednak im dalej w spowity mgłą las się zagłębialiście, tym lokalni markotnieli.

Zaprzęgnięte woły poruszały się wolno wraz z załadunkiem i rannymi, a za nimi podążali mieszkańcy Untergardu. Kolumna składała się z czterech wozów, a na jednym z nich podróżowała babunia Moescher wraz z sierotami ocalałymi po dziewięciodniowej bitwie z siłami Khazraka i starszymi, którzy nie domagali. Część mieszkańców pchała cały swój dobytek w beczkach i taczkach, inni nieśli tobołki. Ledwo opuścili Untergard, a Schiller zmienił szyk przemarszu. Część ocalałej straży stanowiła awangardę, reszta osłaniała boki i zamykała pochód. Baumer i Konrad stanowili zwiad, pojawiając się od czasu do czasu z upolowaną dla grupy zwierzyną, na którą składały się króliki, jakieś ptactwo i sarny.

Część mieszkańców nie chciała jeść przyniesionych przez łowcę i przepatrywacza zwierząt, uważając, że skoro pochodzą z Drakwaldu, na pewno są splugawione Chaosem. Nikt ich więc nie zmuszał, zwłaszcza, że do wykarmienia było wiele gąb, a dzieciaki i starsi nie odmawiali pieczonego na postojach mięsa. To było coś, czego od dawna nie jedli. A gdy burczy w brzuchu, chcesz po prostu zaspokoić głód...


Pierwszy dzień podróży minął spokojnie, choć ze względu na starszyznę, dzieci oraz konieczność polowania, pochód posuwał się bardzo powoli. Nikt was nie niepokoił, nie minęliście też żadnych przejezdnych. Ścieżka prowadząca do Middenheim i lasy wokół wyglądały na wymarłe, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, że takie nie są. Noc również nie przyniosła żadnych niespodzianek - wystawione na czuwanie straże nie miały właściwie nic do roboty. Drugiego dnia zbliżyliście się do Grimminhagen, jednak Hans bez słowa skierował kolumnę wokół miasteczka. Już z daleka dało się zauważyć, że miasto było w jeszcze gorszym stanie, niż Untergard - ze wschodnich i południowych murów została jedynie kupa gruzu, majaczące w oddali zniszczone domy nie nadawały się do niczego. Siły Archaona musiały doszczętnie złupić miasteczko, zabijając przy okazji wielu mieszkańców. Właściwie ciężko było uwierzyć, że ktokolwiek stamtąd uciekł.

Minęliście Grimminhagen i po kolejnych kilku godzinach marszu, kapitan Schiller zarządził rozbicie obozowiska na polanie przy drodze, a strażników posłał na warty. Krótko po zapadnięciu zmroku, w obozie podniosła się wrzawa wywołana przez sieroty - dzieci krążyły od jednego miejsca do drugiego, płacząc i zawodząc.
- Babciu, babciu... Babciu! Gdzie jesteś!
Po szybkim przeszukaniu obozu, okazało się że babunia Moescher rzeczywiście zniknęła.

Schiller zasępił się i stojąc mniej więcej pośrodku zbieraniny, rzucił:
- Na topór Ulryka! Niech to szlag! Nasza uzdrowicielka zniknęła. Trzeba ją odnaleźć. Kto się pisze?
W pierwszej chwili nikt się nie pisał. Chodzić nocą po lesie? To z pewnością zadanie dla bohaterów, albo głupców. Na pewno nie dla tych, którzy po prostu chcieli przeżyć. Może i kochali oraz szanowali babunię, ale swoje życie kochali bardziej. Nie można było im się dziwić, żadne z nich nie było wojownikami.
- Ja pójdę. Babunia kiedyś uratowała mi nogę przed amputacją, jestem jej to winny. - Z tłumu wystąpił Hans Baumer i rozejrzał się po ziomkach. - Co z wami? Nagle nikt nie chce sprawdzić, co z naszą uzdrowicielką? Ale jak odbierała porody, podawała wam lekarstwa na choroby i doglądała zwierząt, to ją ceniliście, tak? Wstyd! Co z was za ludzie! Zawsze będziecie polegać na innych?
- Nikt nie kazał jej się oddalać od obozu - powiedział ktoś w tłumie.
- Dokładnie, nie musiała nas opuszczać. Pewnie już nie żyje, głupia! - dodał inny.
- Niech nasi bohaterowie pójdą ją znaleźć. Skoro zabili czarownika, to znajdą i uzdrowicielkę - dorzucił trzeci, a część spojrzeń skierowała się na was.

Oczywiście każdy z mężczyzn mówił z ukrycia, nie pokazując swej twarzy. A dzieci coraz głośniej płakały, co w obecnej sytuacji nie było dobrym wyjściem. Hałas, zwłaszcza w mroku, zwabiał potencjalnych drapieżników i doskonale o tym wiedzieliście.
- Idę ją znaleźć, jebać was. A potem powiem jej, co o niej mówiliście - mruknął Hans, kierując się pewnym krokiem w stronę mrocznej zasłony lasu.
Po raz kolejny w czasie takich sytuacji wychodziło na wierzch, kto jest kim.

 
Mroku jest offline