Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2019, 13:37   #25
Mroku
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
Przedzieraliście się ostrożnie przez knieję, rozświetlając sobie drogę latarnią i kosturem. Choć nad głowami już dawno wisiał Morrslieb, jego światło nie mogło przedrzeć się przez gęste, powykręcane gałęzie drzew, które tworzyły coś w rodzaju ochronnego baldachimu. Żyjące tu istoty lubowały się w mroku i ciemności, wiele wszak opowieści słyszeliście o tym przeklętym lesie. Po kilku minutach marszu w milczeniu, Konrad usłyszał gdzieś z boku trzask łamanej gałęzi, jednak gdy poświecił w tamto miejsce, nikogo ani niczego nie zauważył. Zdawało wam się, że za ciemną kurtyną drzew obserwują was jakieś czujne oczy, dlatego sami również pozostawaliście w gotowości. Mieliście wrażenie, że każda ciemna plama skrywa potwora.

Las stawał się coraz głębszy i bardziej splątany, czuliście się tak, jakby z każdym kolejnym krokiem drzewa coraz mocniej was oplatały, jakby miały świadomość i po prostu chciały was zmiażdżyć, nie wypuszczając z wiecznego uchwytu. Kolejne trzaskające gałązki tylko podkręciły atmosferę niepokoju, jednak staraliście się zachować spokój. W końcu po niemal kwadransie marszu, wyszliście na niewielką polankę wokół drzew i zauważyliście leżący mniej więcej po środku kształ z którego wystawały drzewce z czarnymi lotkami. To była babunia Moescher. Martwa.

- Nie! Nie, nie, nie! - Hans Baumer dopadł do starowinki jako pierwszy, mając jeszcze nadzieję, że coś da się zrobić. Gdy poświeciliście na jej twarz, stało się jasne, że kobieta była już u boku Morra. Jej zasnute mgłą oczy patrzyły gdzieś poza rzeczywistość, a otwarte usta po raz ostatni złożyły się do krzyku.
Została ograbiona ze wszystkiego, co miała na sobie i przy sobie. Zniknęła jej torba, nóż, który zawsze nosiła, zerwano z niej nawet tunikę. Wystające z jej klatki piersiowej drzewce z czarnymi lotkami jasno świadczyły o tym, że padła ofiarą goblinów.
- Nie możemy jej tutaj tak zostawić. - Baumerowi łamał się głos. - Dlaczego była taka nierozważna... samemu włóczyć się po Drakwaldzie? Nocą?
Przetarł przedramieniem nos, po czym wziął martwą kobietę na ręce.
- Wracajmy do obozu, teraz i tak nie znajdziemy tych skurwieli, co jej to zrobili, a możemy wpakować się w pułapkę.

Nie dało się ukryć, że łowca miał rację, dlatego ruszyliście szybko w drogę powrotną, prowadzeni przez Konrada.


Cassandra, dzięki swoim zdolnościom oratorskim zdołała uspokoić dzieciaki, jednak gdy tylko grupa poszukiwawcza pojawiła się z powrotem w obozie z ciałem babuni, te rozpłakały się na nowo, przez co młoda kobieta musiała zaczynać wszystko od początku. W tym momencie, gdy ich ukochana babcia nie żyła, Cassie była dla tych dzieciaków jedyną nadzieją i opoką i ciura doskonale zdawała sobie z tego sprawę, tuląc do siebie najbardziej rozpłakane dziatki i pocieszając słowami kolejne.

Gdzieś z boku natomiast Hans, Erika, Rudiger, Konrad i Gerwazy rozmówili się z Schillerem, którego twarz ściągnęło cierpienie na widok martwej staruszki. Swoje dokładali też mieszkańcy miasteczka, którzy widząc, jak skończyła kobieta, podnieśli lament, że oni będą następni.
- Uspokoić się, do kurwy nędzy!!! - Warknął gardłowo kapitan, który najwyraźniej też miał jż tego wszystkiego dość. Ludzie w moment zamilkli, a on spojrzał po was. - Pochowamy babunię przy wozach, pod lasem, rankiem wyruszymy w dalszą podróż. Szkoda życia naszej jedynej znachorki, ale musimy patrzeć w przyszłość. Jej życia już nie zwrócimy. Dziękuję za waszą pomoc. Ojcze Dietrich! - Schiller gestem dłoni przywołał do siebie kapłana i rozmówił się z nim na osobności.

Siedząc przy ognisku widzieliście, jak Hans i jeden z mieszkańców wykopali nieopodal grób, w którym złożono zawinięte w koc ciało babuni Moescher. W skromnej uroczystości pogrzebowej uczestniczyło większość mobilnych mieszkańców Untergardu, a ojciec Dietriech zmówił krótką modlitwę, polecając duszę biedaczki Morrowi. Niedługo później Cassandrze w końcu udało się uspokoić dzieci na tyle, by mogły zasnąć, wyznaczono warty i ci, którzy mogli, również udali się na spoczynek.

Z pewnością nie tak Untergardczycy wyobrażali sobie zakończenia kolejnego dnia podróży.




Wczesny poranek zbudził was skraplającą się mgłą i zaciągniętymi nad lasem ciemnymi chmurami. Było ponuro, pogoda zwiastowała rychłą ulewę. Po wczorajszych wieczorno-nocnych wydarzeniach, mieszkńcy byli cisi i nieco otępiali, jakby wciąż trawili fakt, że babuni Moescher nie ma już z nimi. Dzieci czuły się już lepiej, głównie dzięki Cassandrze, która - chcąc nie chcąc - przejęła teraz rolę starej zielarki i zajmowała ich różnymi opowieściami i prostymi grami logicznymi, by choć na chwilę odwrócić uwagę młodych od tęsknoty za babunią. Po skromnym śniadaniu obóz zwinął się dość szybko i wyruszyliście w dalszą drogę, w kierunki Immelscheld. Koło południa deszcz w końcu smagnął z szarego nieba. Woły i ludzie za nimi zwolnili, brnąc przez błotnistą breję, w którą zamienił się trakt. Nikt nie rozmawiał, ciemna ściana lasu po obu stronach i zimny deszcz działały przygnębiająco.

Około trzeciego dzwonu deszcz zelżał i wrócił też wysłany przez Schillera na zwiad Konrad, który przyniósł ze sobą niepokojące wieści - na pobliskich rozstajach znalazł ślady zasadzki.
- Przejazd blokują ciała zabitych, trzeba będzie oczyścić szlak dla wozów - powiedział.
Po dotarciu na miejsce, kapitan Schiller zarządził postój. Kilku silnych osób, w tym Erika, Rudiger i Konrad ruszyło, by przesunąć powalone drzewa. Na drodze leżały dwa rozbite wozy i piętnaście zmasakrowanych ciał. Nikt nie ocalał. Wszystkie zwłoki należały do dorosłych ludzi - dziewięciu mężczyzn i sześciu kobiet. Podarte i okrwawione stroje dwóch par wyglądały na kosztowne. Większość podróżnych zginęła od strzał o czarnych lotkach, takich samych, które zakończyły życie babuni Moescher. Miejsce zostało doszczętnie ograbione, pozostawiono jedynie nadszczerbioną tarczę z guzem i kołczan z dziesięcioma bełtami. Ojciec Dietrich przechadzał się między zmarłymi, błogosławiąc ich. Po popasie wyruszyliście w dalszą drogę.

Do Immelscheld, zrujnowanego miasteczka wciśniętego w objęcia Drakwaldu dotarliście, gdy szarówka zwiastowała nadejście zmroku. Jak można się było spodziewać, większość z domostw była popalona do gołej ziemi, ale kilka jeszcze całkiem nieźle się trzymało, więc Schiller zarządził postój na noc, gdyż nie było sensu włóczyć się po okolicy po zmroku, mogąc przenocować pod dachem, zwłaszcza, że dzieciaki były już wykończone podróżą. Wysłany na szybki zwiad Hans niczego niepokojącego nie odkrył, więc wozy i ludzie wtoczyli się do opuszczonego, cichego miasteczka. I gdy mieliście już rozbijać obóz przy jednym z całkiem nieźle trzymających się budynków na głównym rynku, z domu naprzeciw wychynęło kilka małych, zielonoskórych, niewielkich wzrostem postaci dzierżących pordzewiałe miecze. Za nimi, dosłownie zewsząd, niczym robactwo, wylewali się kolejni o paskudnych pyskach. Gobliny! Masa goblinów. Początkowo naliczyliście dziesięć, ale było ich więcej. Piętnaście! Dwadzieścia! Posypały się strzały o czarnych lotkach, trafiając kilku Untergardczyków. Ludzie uciekali w popłochu, krzycząc. Kobiety zabierały dzieci, znikając w zrujnowanych budynkach za waszymi plecami.


- Kto zdrowy, zostaje i walczy!! - Krzyknął Schiller, dobywając miecza. - Musimy odeprzeć te jebane ścierwojady!! Za babunię Moescher!
- Za babunię!! - Krzyknęło kilku innych mieszkańców, łapiąc za widły, kosy i łuki.
Hans wypuścił pierwszą strzałę, kładąc jednego ze zbliżających się pokurczów. Było ich jednak dużo, bardzo dużo, a nacierając w kupie mogły narobić sporo problemów. Z paskudnym okrzykiem i uniesioną bronią rzuciły się w waszą stronę, a kilku z nich dzierżyło tarcze z symbolem szkarłatnego, szczerzącego się księżyca.

 
Mroku jest offline