Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2019, 15:50   #29
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dzięki za dialog Nami.



Okryty niesławą, rozległy las Drakwald rósł w samym sercu księstwa Middenland. Był on niegościnny i mroczny. Zamieszkiwały go stada zwierzoludzi i innych pomiotów chaosu. Drakwald żył od dziesięcioleci, a nawet wieków, ten sam i niezmieniony. Wciąż skrywał tajemnice. Dlaczego, mimo wiedzy na temat tej mrocznej kniei, mieszkańcy Imperium często podróżowali na skróty wykorzystując las? Czemu zdarzało się, że ktoś wpadał na pomysł osiedlenia się w jego sercu?

Stare, znane porzekadło mówiło, że „Drakwald poddaje nasz charakter próbie, a po tych którzy zawiodą przyjdzie sam Morr”. Rudiger wątpił aby w przypadku babuni Moescher chodziło o charakter. Las zdecydowanie chętnie poddałby jej kruche, pomarszczone ciało próbie siły, której żadna staruszka by nie przetrwała.

W sercu nawałnicy chaosu bohaterowie niejednokrotnie walczyli z plugastwem. Ci, którzy przetrwali mogli nazywać się dobrymi wojownikami lub szczęśliwcami, których los cudem nie zaprowadził do ogrodów Pana Umarłych. Wchodząc do kniei Drakwaldu nikt nie mógł spodziewać się tego co nastąpi. Las miał więcej par oczu niż cały Middenland. Schultz nie był pewien jak długo szli, ale w końcu znaleźli cel swoich poszukiwań. Babunia była martwa.

Rzezimieszek nie był najlepszym pocieszycielem dlatego zwyczajnie milczał. Szanował starszą kobietę za odwagę i jej poświęcenie, którym wyróżniała się nawet na tle bohaterów bitwy o Untergard. Czarne lotki nie zwiastowały nic dobrego. Gdyby Baumer chciał odpocząć zabijaka mógł ponieść ciało kobiety przez drugą połowę drogi. W przeciwieństwie do niektórych nie rozmyślał nad głupotą jaką było zapuszczenie się samotnie w czarną otchłań. On wiedział, że kobieta – cokolwiek planowała – miała dobry powód. Wystarczający aby zaryzykować. Jedynie czego żałował wojownik to brak szczęścia i nieprzychylność losu w stosunku do starej zielarki.


Po powrocie do obozu Schultz był tym samym zabijaką, który miesiące temu wojował w ciemnych, śliskich, obskurnych zaułkach najgorszej dzielnicy Nuln. Przez ten krótki czas był tym samym żołnierzem rodziny przestępczej, który bez słowa, z kamienną twarzą był w stanie pobić do nieprzytomności każdego, którego wskazał mu przybrany ojciec. Rudiger wierzył, że dużo łatwiej było przeżyć żyjąc według zasad przetrwania i wykształcając u siebie elastyczny kręgosłup moralny. Zastanawiało go dlaczego od czasu wyruszenia z Miasta Twierdzy, poznania Cassie, ten kręgosłup zdawał się wracać do normalności. Mężczyzna zaczynał martwić się o nieznajomą i nie miał pojęcia czy to minie kiedy doprowadzi ją do Miasta Białego Wilka.

Zawodzenie ludzi nie poruszyło zabijaką bardziej niż delikatny, nocny zefirek. Jego umysł filtrował wszystko co zbędne przestawiając się w tryb, w którym nie był od dawna. Warkot kapitana Schillera też zdawał się nim nie ruszać. Minął dobry kwadrans zanim Schultz uspokoił się, a jego mięśnie odpoczęły. Było to widać po sposobie poruszania się, mimice twarzy, spojrzeniu. W czasie grzebania ciała starszej kobiety wojownik nie mógł być biernym i przyłączył się do modlitwy. Czuł, że Ci ludzie lepiej odbiorą swoich obrońców jako zwykłych ludzi niż jako wyuczone starcia machiny wojenne.

Po takiej nocy Schultz nie był w stanie normalnie zasnąć dlatego wziął pierwszą wartę. Nie był żołnierzem ani najemnikiem, ale wiedział, że na straży trzeba było zachować absolutną ciszę i skupienie. Po swojej zmianie nie miał problemów ze snem. Ciągła czujność męczyła bardziej niż całodobowy marsz.


O poranku Rudiger nie miał ochoty na dłuższy trening. Samopoczucie w obozowisku było słabe, a ponura aura pogodowa nie ułatwiała wzięcia się za poranne rozruszanie. Erika najwyraźniej nie miała takich rozterek, ale pochodzili oni z zupełnie innych „szkół”. Miło było zwiesić na chwilę oko na postaci rozciągającej się najemniczki, ale w końcu trzeba było się ruszyć.

Z pomocą przyszła mu zgraja pokurczów, których trzeba było odciągnąć od rozmyślania nad wydarzeniami dnia poprzedniego. Cassandra radziła sobie z dziećmi na tyle dobrze, że nie potrzebowała pomocy, ale Schultz sam był sierotą i znał ten los jak nikt z obecnych. Mimo świetnej kondycji wojownik nie był w stanie tak długo skakać i biegać jak banda dzieciaków zajmujących go w przerwach od zabawy z Cassie. Ktoś obserwujący go noc wcześniej, ze stężałą, skupioną miną, zaciśniętą mimo woli szczęką, spiętymi i gotowymi mięśniami mógłby nie poznać tego rozluźnionego, swawolnego gościa bawiącego się z dzieciakami.

Jedząc śniadanie wojownik zdał sobie sprawę, że zmęczył się bardziej niż w czasie swoich codziennych porannych sprintów. Początek trasy w kierunku Immelscheld dał się wszystkim we znaki. Zaczął padać deszcz, a nieco później okazało się, że Konrad w czasie zwiadu znalazł pole bitwy z goblinami. Te pokurcze zaskoczyły kilkanaście osób wybijając wszystkich do nogi.

Na miejscu zabijaka w zadumie zaczął przesuwać powalone drzewa. Z tego co słyszał o goblinach nie wywnioskował aby działały one w tak przemyślany sposób. Miejsce starcia było przygotowane zaczynając od blokujących przejazd pni, ale też pozycji dla wojowników i strzelców. Czarne lotki były już znane poszukiwaczom babuni Moescher. Wszyscy uwijali się jak w ukropie aby postój w tym miejscu był jak najkrótszy.


Immelscheld było spustoszonym i raczej niegościnnym miejscem. Normalnie Rudiger ominąłby je szerokim łukiem, ale decyzja o noclegu pod dachem była rozsądniejsza niż kolejna noc w czeluściach Drakwaldu. Dzieci i starcy byli zmęczeni, a regeneracja w – nawet zrujnowanym – domu była o wiele lepszym wyborem niż pod gołym niebem. Szybki, pobieżny zwiad nie wykazał obecności nieprzyjaciela dlatego Schiller zarządził wjazd do miasteczka. Zabijaka nie tracił czujności wiedząc, że przeciwnik mógł czaić się w jednym z ocalałych budynków.

Jego podejrzenia potwierdziły się na wysokości centrum, gdzie znajdował się główny plac i kilka domostw w lepszej kondycji. Gobliny zleciały się w niesamowitym tempie zaskakując ludzi, którzy zaczęli pierzchnąć w druzgoczącym nieładzie. Nie było to ani rozsądne ani bezpieczne co potwierdziły celnie wystrzelone strzały uzbrojone w czarne, znane im lotki.

Schiller zaczął wykrzykiwać rozkazy, a nawet Konrad poczuł się w mocy dorzucając swoje polecenia. Uzbrojeni i zdolni do walki mężczyźni rzucili się do boju mając gdzieś z tyłu głowy obraz poturbowanego ciała starej zielarki. Rudiger chciał walczyć aby ocalić jak najwięcej z nich. Najpierw jednak musiał zadbać o bezpieczeństwo dzieciaków i Cassandry.



Kilka tygodni wcześniej
Podróż z Nuln do Mettersheim



Rudiger wyruszał z Nuln w całkiem dobrym nastroju mimo iż od dawna nie opuszczał miasta i niedawno stracił najważniejszą osobę w jego dotychczasowym życiu. Swoimi przeżyciami nie chwalił się zbytnio nikomu, ale kobieta, którą spotkał na wylocie z miasta wyglądała na godną zaufania. Była niska, szczupła i nieskażona żadną blizną czy innymi oznakami bitki czy przebijania się przez gąszcze Drakwaldu. Ciemnowłosa wyglądała na potrzebującą towarzystwa, ale Schultz obawiał się, że jego przeszłość w postaci mściwego kupca doścignie go, a ona stanie się przypadkową ofiarą.

- Panienka zupełnie sama na szlaku? - zapytał szorstkim basem, który zmienił nieco barwę po odchrząknięciu. - Pierwszy raz poza murami Twierdzy? - zapytał wojownik pokazując głową na jedne z najwyższych murów w Imperium.

Kobieta kiwnęła głową twierdząco. Kącik miękkich, różowatych ust drgnął nieznacznie ku górze, tworząc na jej buzi przyjemny, wstydliwy uśmiech.

- Nigdy wcześniej nie opuszczałam Nuln. Ojciec mi zabronił. Mówił, że jestem zbyt ładna i ktoś mógłby mu mnie ukraść - zatopiła w mężczyźnie spojrzenie - Ale teraz nie jestem sama na szlaku. I już nie mam nikogo komu by zależało. A ruszyć trzeba.

- Pański ojciec był mądrym człowiekiem. - powiedział mężczyzna, na co Cassie odpowiedziała jedynie słabym uśmiechem. - Postaram się jednak nie dopilnować do ewentualnego porwania. - dodał z uśmiechem wyciągając rękę. - Rudiger Schultz. Od dawna nie opuszczałem miasta, ale byłem już kilka razy na szlaku. Kieruje się w stronę Mattersheim, a dalej do Altdorfu, może nawet do Miasta Białego Wilka.

- Cassandra - odpowiedziała dziewczyna podając mu dłoń jakby była najdelikatniejszym stworzeniem na świecie. Jej uścisk był równie lekki jak sam ten gest, a słodki uśmiech mógłby roztopić znaczną część Nordyckiej krainy. - Byłoby bardzo przyjemnie mieć kogoś silnego i odważnego do towarzystwa. Więc jak sam rozumiesz, cieszę się, że znalazłam Ciebie - odparła śmiało przechodząc na “ty”, a jej słowa były swobodne i delikatne jak poranna bryza. Ponownie obdarzyła go swoim spojrzeniem, posyłając już tylko uśmiech.

- Miło mi Ciebie poznać. - powiedział wojownik obchodząc się z dłonią kobiety delikatniej niż z świeżo poczętą jaskółką. - Wspomniałaś, że musisz opuścić Nuln. Mam nadzieję, że masz ważny powód, bo jest to wielkie, potężne miasto i rzeczywiście mało gdzie będziesz mogła być tak bezpieczna jak tam. Czyżbyś miała w wielkim świecie jakieś znajomości i cel? Ja wyruszyłem w interesach po śmierci przybranego ojca. Jego rodzina… powiedzmy, że woli trzymać mnie na dystans. Nie wpisałem się w ich wizję idealnego krewnego. - zaśmiał się Rudiger.

- Tak naprawdę nikt z nas nie jest idealny. - odpowiedziała dziewczyna niemal błyskawicznie. - Jego rodzina najwyraźniej też nie. Trzeba im to wybaczyć, bo nie wiedzą ile tracą oddalając się od ciebie - dodała szczerze z zupełnie szerokim uśmiechem, który zdawał się być najpiękniejszym widokiem na całym tym podłym świecie. - Ja muszę zaopiekować się mamą, która jest w Middenheim. Wyruszyła tam całkiem samotnie do pewnego polecanego znachora, a jego ocena zdrowia nie brzmiała optymistycznie. Mego ojca już nie ma, wiec tylko ja pozostałam. Brat mój rodzony znacznie starszy i własne ma problemy, rodzinę. Moja historia jak widzisz nie jest ciekawa, ot zwykle powody zwyczajnej rodziny.

- Moim zdaniem twoja historia jest bardzo ciekawa, bo zgoła inna od mej własnej. - odpowiedział po chwili Schultz. - Po moich biologicznych rodzicach pozostało mi jedynie nazwisko. Dobrze jest wiedzieć z kim łączą Ciebie więzy krwi. Muszę przyznać, że lata temu chciałem odnaleźć rodziców, ale po miesiącach bezowocnych poszukiwań darowałem sobie. - Rudiger spoważniał na chwilę. - Zatem istnieje duża szansa, że dotrzemy wspólnie do Miasta Białego Wilka. Może to być ciekawa podróż. Ja od dawna nie byłem na trakcie, a ty nigdy nie widziałaś mieściny mniejszej od Nuln. Zdziwisz się jak zobaczysz wiochy mniejsze od rogu głównej ulicy. - zaśmiał się wojownik. - W powojennej zawierusze muszę Ciebie jednak przestrzec. Po lasach mogą błąkać się niedobitki armii chaosu więc musimy być bardzo uważni. Niestety od czasów walk część ludzi oszalała i popadła w obłęd czyli… w stosunku do ludzi nie możemy też być zbyt ufni. - wojownik zamarł na moment. - Tylko jedno jest pewne. Mi możesz zaufać bez obaw. - dodał z uśmiechem. - Przez większość walk siedziałem pod kloszem Twierdzy i nie zdążyłem zbzikować.


- Gdy ktoś mówi że można mu zaufać, zazwyczaj ma złe intencje - stwierdziła Cassandra patrząc na niego i przechyliła głowę w bok jak słodki szczeniak nasłuchujący nowych słów. - Ale wierzę, że nie jesteś zły. Było więcej okazji byś mógł to okazać.

- Mam swoje za uszami jak każdy, ale nie musisz się mnie obawiać. - powiedział Schultz. - Dziwne, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy chociaż twoja twarz wydaje mi się znajoma. Mamy przed sobą kawał drogi więc uda nam się nadrobić zaległości. - dodał z uśmiechem. - Ja zacznę. Lubię bieganie, jazdę konną, a znam się głównie na wojaczce chociaż nie jestem żołnierzem…

- Umiesz jeździć konno? - spytała bardziej podchwytując to co mówi, niż samej dodawać coś od siebie - Ja nigdy nie miałam okazji spróbować... - odwróciła głowę aby spojrzeć przed siebie i zmrużyła oczy - ...choć tata mówił, że byłabym w tym najlepsza - dodała z pewnym zamyśleniem, jakby coś wspominała. Coś, co było, a na pewno już nie wróci.

- Nauczę Cię jak tylko wyjdę z małych problemów finansowych i kupię konia. - powiedział wojownik. - Jeździectwo to kwestia zręczności więc niewykluczone, że byłabyś w tym bardzo dobra. - dodał Schultz z lekkim uśmiechem. - Jednak nie powiedziałaś mi co Ciebie pasjonuje…

- Niewiele raczej - dziewczyna posłała mu lekki uśmiech - Umiem szyć. Każdą sukienkę sama sobie uszyłam z zakupionych na targu materiałów. Czasami też ktoś wyrzucał bo uważał, że już zniszczone i nie w modzie, a ja to przerabiałam. Nie pochodzę z bogatej rodziny, na wszystko trzeba zapracować albo nauczyć się robić to samemu. A ja lubię ładne stroje - jej ton głosu był spokojny i melodyjny, aż przyjemnie było posłuchać. Nawet szkoda, że nie chciała mówić jeszcze więcej, ponieważ nawet nudny opis ubłoconego buta w jej wykonaniu brzmiałby jak poezja, której nigdy nie ma się dosyć. - Naprawdę mógłbyś mnie nauczyć jeździć? Rzadko kiedy miałam okazję stać blisko konia. Zazwyczaj tylko podróżujący je posiadają, a oni na długo nie goszczą w Nuln. Tak jak ty zresztą, też na długo tutaj nie zostałeś, prawda? Idziesz dalej ponieważ musisz w ważnych celach czy po prostu czegoś szukasz?

- W Nuln się urodziłem i wychowałem. - powiedział Rudiger. - Wielokrotnie opuszczałem miasto, ale zawsze wracałem. Ostatnio jednak chciałem opuścić twierdzę na dobre, bo przybrany ojciec umarł, a jego rodzina się mnie wyparła. - wojownik mimo swoich słów nie wyglądał na przybitego. - Nauczę Cię jeździć jak tylko nabędę nowego wierzchowca. Starego musiałem sprzedać. Od dawna nie opuszczałem Nuln, a nie chciałem aby się zastał w stajni. Kupił go dobry jeździec więc obaj powinni być zadowoleni. - Schultz spojrzał na Cassandre. - Krawiectwo to fajny fach. Wielu tego nie docenia. W każdym większym mieście i przy jakimś funduszu na start mogła byś zarabiać krocie na sukniach, koszulach i uniformach. O ile byłabyś zainteresowana osiadłym i spokojnym życiem. - wojownik zastanowił się. - Co o tym myślisz? Może w Middenheim, jak twojej matce się polepszy, otworzysz jakiś warsztat krawiecki?

Cassandra lekko zdębiała na wieści o pochodzeniu mężczyzny. “W Nuln? Jak to?”. W dość krótkim czasie twarz dziewczyny nabrała purpury. Wolała patrzeć przed siebie i zakryć lico długimi, gęstymi włosami. Nie znała go, ale obawiała się, że on mógłby znać ją. Nie chciała tego. Zdecydowanie wolała świeży start w nowym miejscu i z całkiem nowymi, obcymi ludźmi. Z Nuln planowała pożegnać się na bardzo długo, być może na zawsze.

- Osiadły tryb życia? - powtórzyła po nim wysłuchawszy do końca tego, co mówi. Starała się wrócić do swojego pozytywnego i frywolnego tonu. W końcu zwróciła oczy w jego stronę, pełna uśmiechu i energii - Czy to oświadczyny? - rzuciła pół żartem obserwując jego reakcję.

- Do oświadczyn trzeba ponoć uklęknąć. - zaśmiał się mężczyzna. - Poza tym ledwie się znamy. - odpowiedział półserio. - Zanim zdecyduje się na taki krok potrzebuje jeszcze kilku godzin. Czemu ludzie przed trzydziestką słysząc o spokoju i ustatkowaniu się obracają temat w żart? Ja większość życia spędziłem w jednym miejscu i było zajebiście. - Cassandra nie była pewna, ale ten gość nie wyglądał jakby ją znał.

- Z tym klękaniem to mit - zaprzeczyła z nadzwyczajną powagą - Ale pierścionek by się przydał - subtelny uśmiech szybko został zasłonięty, kiedy dziewczyna wstydliwie odwróciła głowę. - Ja póki co całe życie spędziłam w jednym miejscu i wydaje mi się, że mogło być lepiej. - powaga w głosie Cassandry zdawała się przybierać realny ton.

- Zawsze niby może być, ale zależy do kogo przyrównać. - rzucił wojownik. - Ja lata spędziłem w sierocińcu podczas gdy ktoś żarł antrykot w pałacu Imperatora. Z drugiej strony ktoś mógł mieć jeszcze gorzej ode mnie. - Rudiger pojął powagę kobiety. - Nie martw się. Teraz będzie jak postanowisz, ale Cię podziwiam za chęć niesienia pomocy chorej matce kiedy jest ona tak daleko. Nie każdy by się na to zdobył, wiesz?

Cassandra próbowała się uśmiechnąć, ale jakoś nie było tego po niej widać. A może wcale nie próbowała, tylko Rudigerowi się zdawało, że niedługo zareaguje swoją radością i entuzjazmem? Czemu więc nagle stała się taka poważna i milcząca?

Cisza między nimi trwała najdłużej ze wszystkich pauz. Nie była nawet minutowym milczeniem, a jednak sprawiła, że atmosfera się zmieniła.

- Chyba nikt z nas nie wie jak będzie - odpowiedziała tak cicho, jak jeszcze nigdy wcześniej. Moment, w którym zdawało się, że znowu dojdzie do chwili milczenia, przerwała jednak odwracając spojrzenie w jego stronę i uśmiechając się szeroko. - Ale jak już będziesz miał ten pierścionek, to się zgodzę! - wraz z ustami, śmiały się też zielone oczy dziewczyny.

- Nie! - powiedział Schultz zakrywając uszy. - W oświadczynach najlepszy jest ten moment niepewności. - uśmiechnął się. - Po co się gimnastykować skoro się jest pewnym, że białogłowa się zgodzi? - zapytał sam siebie. - Nie ma sensu. No chyba, że ja oddam pół ekwipunku za jakiś złoty krążek, a ona wtedy zmieni zdanie. Spryciula… To byłby zwrot akcji.

Cassandra wzruszyła ramionami.

- Nie zmieni. Po co by miała? - skwitowała mrużąc oczy jak słodkie, niewinne stworzonko i posyłając jeden z tych swoich niebiańskich uśmiechów, od których ciężko było oderwać wzrok oraz z trudem szła próba odmowy.


Rudiger widząc hordę zielonoskórych pokurczy odszukał wzrokiem wóz, w którym jechała Cassie. Wojownik od razu ruszył w stronę kobiety i grupki dzieci. Wóz znajdował się w pobliżu wejścia do jednego ze zrujnowanych budynków. W domostwie brakowało kawałka ściany. Nieopodal leżała wyrwana rama okienna i drzwi. Schultz miał pomysł aby wprowadzić wóz w całości do domu osłaniając go w ten sposób przed strzałami. Byłoby to zdecydowanie szybsze niż wyciągnięcie wszystkich dzieci.

- Wjedź tutaj! - pokazał powożącemu mężczyźnie zabijaka. - Ściany was osłonią przed strzałami. - wyjaśnił dobywając tarczy i miecza.

- Nie bój się. - rzucił do wychylającej się zza płacht wozu Cassandry. - Nie pozwolę zrobić wam krzywdy. - w jego spojrzeniu kobieta mogła wyczytać jedynie determinację i pewność siebie.

- Czekaj! - Cassandra zatrzymała go jednym słowem. Niemal natychmiast wyskoczyła z wozu aby podbiec i rzucić mu się na szyję.

- Jedyne czego się boję, to że cię stracę. Nie pozwól zrobić krzywdy samemu sobie - powiedziała naprędce, wiedząc że mężczyzna zaraz odejdzie.

- Spokojnie. - odpowiedział Schultz. - Nie mam zamiaru umierać. - dodał uspokajając kobietę.

Kiedy woźnica wprowadził wóz do budowli osłaniając go ze wszystkich stron zabijaka machnął na niego ręką. Zauważył, że mężczyzna kulał i był wątpliwym wsparciem w boju.

- Pilnuj ich. Ja dopilnuję aby żaden pokurcz nie dostał się do środka.

Po tych słowach wojownik wybiegł na zewnątrz chcąc dołączyć do reszty na polu bitwy. Wiedział, że walka nie będzie należała do łatwych. Gobliny może nie były mistrzami taktyki, ale w takiej liczebności mogły wybić wielu obrońców pochodu z Untergardu. Schultz nie zamierzał do tego dopuścić.

Jego taktyka była prosta, ale zwykle okazywała się skuteczna. Wojownik bazował na swojej szybkości co dawało mu przewagę. Zazwyczaj był zdolny przygwoździć przeciwnika gradem ciosów, bo atakował dwa razy częściej. Jego obrona nie była zbyt wysublimowana. Miał na podorędziu tarczę, która służyła do parowania i sprawiała, że łucznicy mieli nieco większy kłopot aby trafić w nieosłoniętą część jego sylwetki. Poza parowaniem Rudiger mógł ratować się unikami, które były dużo bardziej skutecznie od kiedy zmienił cięższą zbroję kolczą na ćwiekowaną skórznię. Po przesiadce z cięższego pancerza zabijaka czuł się bardziej swobodnie.

Schultz nie zdążył dobrze podziękować Myrmidii za ostatnie zwycięstwo, a już był zmuszony prosić ją o pomoc poraz kolejny. Bogini strategii wiedziała, że nawet gdyby rzezimieszek chciał nie byłby w stanie się przygotować. Zielonoskórzy ich zaskoczyli i zmusili do walki w warunkach jakie zastali. Nie pozostało im zatem nic innego jak wybić kreatury do nogi…

 
Lechu jest offline