Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2019, 18:57   #2
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Konrad obudził się, zlany zimnym potem. O czym śnił...?

Przypomniał sobie. Był to jeden z tych snów, który śnił ciągle od paru ostatnich miesięcy. Stary dom, stary pokój, w których nigdy nie był i których nigdy nie kojarzył. I wielka, nienaturalnie blada sylwetka czegoś – czy to był człowiek? - stała, pochylona, z twarzą skierowaną w róg pokoju. Sylwetka, prawie tak wysoka, jak sam pokój, miała nienaturalnie długie nogi i ramiona, ubrana była w staromodny, przydługawy frak, który skrywał chudawe ciało.

Pokój był pusty, poza zegarem z kukułką, który odmierzał czas. I po pewnym czasie, zawsze był to ten sam czas, wskazówki nagle mknęły do dwunastej. I w tym właśnie momencie, sylwetka powoli odwracała się z rogu. I ukazywała oblicze. Lub raczej jego brak. Twarz, czy też raczej jej brak, gładka niczym kolano, gapiła się w stronę Konrada, który zawsze był po drugiej stronie.

Absurd i horror zawsze go budziły. Nie chciał wiedzieć, co będzie następne.

Wstał, nadal czując się jeszcze jakby był w sennej malignie. Spędził parę dłuższych chwil, zanim sen w końcu zaczął blaknąć w jego umyśle. Na szczęście, ten sen śnił rzadziej.

Od razu złapał za gitarę i zaczął grać, chcąc rozładować napięcie. Gitara była uniwersalnym lekarstwem na jego problemy. Cokolwiek było złego, gitara rozpraszała wszelkie koszmary. W pewnym sensie, gitara była przedłużeniem jego samego.

Westchnął i przeciągnął się. Zamierzał zwędzić coś z kuchni na śniadanie, a potem usiąść i napisać coś sensownego. Coś po skali molowej w H. Zupełnie jak ten koszmar. Elektryk, który leżał, oparty o stojak wkrótce mu w tym pomoże. Już nawet myślał o konkretnym riffie, który by w to wkręcić.

Wszedł ojciec. Barczysty, z wielkim wąsiskiem, dobrodusznym głosem i czerwony jak burak.

- Hejo, mój syn marnujący swoje krótkie życie! – huknął radośnie niczym odległy grzmot. - Końrad, rzuć tą gitarę i idź na kobiety!

- Ojciec, ja tu teksty piszę.

- E, gitara. Ja do twojej matki gitary nie potrzebowałem. Tylko to – napiął jeden biceps – I to! – napiął drugi.

- Ojciec, dzisiaj już nie takie czasu.

- A tam! – zaśmiał się. - A zresztą. Młody jesteś, dorośniesz. Albo i nie. Żarło w kuchni, jak zwykle, hehehe! Mame w robocie. Ja w ogrodzie, żywopłot dekapitujem. Dozorca chciał – i wyszedł.

Konrad zszedł do kuchni. Na śniadanie – szynka z kartek (resztki), chleb i herbata. Żując bułkę, myślał o śnie. Ten kawałek będą musieli zagrać z ekipą. Nie ma bata. A potem? Potem na miasto się wyjdzie. Weźmie się wiosło i pogra się na ławce. Ktoś może przyjdzie. Może wyżebra się trochę pieniędzy i może kupi się coś, co ma procenty. Konrad nie miał nic przeciwko procentom. Matka nie lubiła, jak łapała go na piciu, za to ojciec nie miał nic przeciwko. Więc tak rysował się plan dnia – gitara – potem jeszcze gitara, tym razem na mieście – a potem, być może procent.

Procenty brzmiały sensownie.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline