Szkoła, jak każdy wymysł systemu, niemożliwie drażniła Lilianę. Nienawidziła siedzieć w ławce wśród reszty owiec i dzień za dniem ładować do łba niepotrzebnych nikomu bzdur. Szkoła w głównym zamyśle nie miała uczyć, a tworzyć podobne do siebie klony, wytresowane aby myśleć w określony sposób i w określony sposób postrzegać świat. Z ust nauczycieli lała się propaganda, a każdy przejaw indywidualizmy był piętnowany. Nie mogłeś się wyróżniać, nie mogłeś mieć własnego zdania. Tylko jedno zdanie i jedna racja były nadrzędne. Jak pacierz klepany na odpierdol tuż przed snem - coś co każdy znał, nawet wyrwany z głębokiej drzemki ciemną nocą.
- Atari... mało wam maszynek na mieście? Na chuj to czytasz, chcesz zastąpić tatusia robozomowcem? Będzie jebitnie dumny - prychnęła pogardliwie, spluwając na chodnik. Rozmazała mokrą flegmę podeszwą podkutego blachą buta gdy tak przyglądała się młodemu wytrzeszczowi. Nie lubiła go, łatwiej stwierdzić że go nie znała. I nie chciała bliżej poznać.
Zmrużyła oczy, a na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. Tak, to był ciężki tydzień. Starzy jak zawsze ją wkurwiali, szkoła również. W ogóle egzystencja w tej zaplutej dziurze przyprawiała ją o głęboką depresję.
- A chuj, niech idzie - rzuciła nagle, spoglądając na Konrada gadzim wzrokiem. - Rozwalimy parę szyb, może coś podpalimy, a potem lecimy pograć do kotłowni. Ewka zyska swoje inspiracje, a ja - wzruszyła ramionami - Nie wracam na razie do domu, jest piątek - ostatnie powiedziała podejrzanie wesoło, zerkając na wytrzeszcza. Taki też się przydawał, jeśli robiło się nudno. Mogli go w końcu przeciągnąć po żwirze, wpakować do mrowiska, wysmarować farbą w sprayu, powiesić za nogi na drzewie... było tyle opcji!