Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2019, 21:03   #17
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
eszta owego dnia upłynęła im przy akompaniamencie skóry zrywanej z ciała, noża krojącego mięśnie i niekiedy łamanych kości. W pewnym momencie powietrze wypełniło się swądem treści żołądkowej zwierza, która jednak szybko opuściła przysłowiowe mury ich schronienia. Sam zapach nie męczył nosów długo długo, bowiem gospodarz jednym kiwnięciem ręki sprawił, że powietrze stało się czyste. Najgorzej cały proces oskórowania zdawał się znosić Ivor, bowiem Xhapion niezwykle szybko stracił zainteresowanie i nawet nieprzyjemne zapachy zdawały się nie robić na nim wrażenia. Mięso wkrótce zostało podzielone na porcje i powoli znoszone do jamy gdzieś pod nimi. Kiedy Ivor zbliżył się do owego miejsca odczuł dobiegający stamtąd chłód, najwyraźniej druid potrafił całkiem nieźle konserwować jedzenie.



olejny dzień lub dwa mijały im leniwie, wręcz ciągnąc się nieubłaganie, kiedy to gospodarz zajmował się takimi sprawami jak czyszczenie skóry czy przygotowywanie posiłków. Te ostatnie były całkiem pożywne, zaś w smaku wyśmienite, bowiem magowie odzyskawszy świadomość przypomnieli sobie o tym, że przecież mogą w prosty sposób poprawić smak druidzkiej strawy. Szybki, krótki gest, magiczne słowo lub dwa i coś co mogło być dla podniebienia przypaloną podeszwą buta nabierało wyrazu najlepszego jadła z królewskich stołów.

Sam gospodarz, co mu było trzeba oddać, był zaradny i niezwykle sprawny jak na swój wiek. Krzepy mu nie brakowało, zręcznych palców jednako, chociaż co oczywiste jego maniery pozostawiały wiele do życzenia, lecz trudno się było temu dziwić. Ze słów starca, czy może raczej okazyjnego bełkotu lub mówienia do siebie, wynikało że mieszkał tutaj absolutnie sam. Z kolei doliczając do tego najwyraźniej częste chwile spędzane w skórze zwierzęcia nie dziwnym więc jest, że jego zachowanie jest, coby nie mówić, ekscentryczne i specyficzne. Szczególnie zastanawiające dla dwójki magów były jego codzienne parogodzinne wypady w głuszę, po których nie przynosił żadnej zwierzyny, a jedynie pogrążał się we własnych myślach. W chwilach tych był szczególnie łatwy do zdzierżenia, aczkolwiek ogarniający go nastrój i aura niepewności, którą emanował wzbudzała w nich pewien niepokój.

Zniknięcia te spróbowali spożytkować i korzystając z nieobecności gospodarza dowiedzieć się czegoś o tym gdzie są lub co się działo z Shee’rą. Przeszukiwaniem domostwa zajął się Xhapion, którego kruk czuł się coraz lepiej. Utracone pióra odrastały bardzo szybko, magiczna natura zwierzęcia nie pozostawała bierna. Siedział on wtulony w kark swego pana niemal trochę jak kot. Mag zaś przeglądał gliniane naczynia, przerzucał sterty skór czy zaglądał we wszelkie zakamarki jakie mu przyszły na myśl. Stan sprzętów i innych przedmiotów jednoznacznie wskazywał na niezbyt częste ich użytkowanie, tak samo całe domostwo prezentowało się raczej na zarośnięte i dopiero niedawno przystosowane do zamieszkania, jednakże nie wykluczał możliwości, że jego percepcja mogła być błędna, ponieważ był to pierwszy raz kiedy gościł u kogoś podającego się za druida. Im dłużej szukał i głębiej grzebał tym bardziej godził się powoli z tym, że niczego wartościowego się nie dowie. W tym miejscu nie było praktycznie niczego związanego z Shee'rą ani strzępka ubrania, ani niczego podobnego. Absolutne nic, jakby jej tutaj nigdy nie było.

Tymczasem Ivor opatulił się w najcieplejsze ubrania jakie miał, dorzucił jeszcze jakiś koc i ostrożnie wygramolił się na zewnątrz, bowiem
"drzwi" do tego domu były raczej wejściem do nory, aniżeli częścią standardowego budownictwa. Kiedy wreszcie wystawił głowę ponad linię ziemi zobaczył śnieg i wysokie, smukłe drzewa pokryte igliwiem oraz białą czapą. Uderzył go też wiatr, zimny wicher targający włosy i odbierający cenne ciepło. Do twarzy przywierały niesione nim płatki śniegu. Trwała śnieżyca lub coś podobnego. Chcąc dowiedzieć się czegokolwiek o tym gdzie byli niechętnie wyszedł na zewnątrz. Śnieg był głęboki i stary, bowiem z każdym krokiem grzązł przy akompaniamencie burkliwego skrzypienia. Oddaliwszy się kilka metrów od wejścia spróbował przebić wzrokiem białą zawieruchę i dostrzegł nad sobą wielkie drzewo, to właśnie wśród jego korzeni swe lokum miał ich gospodarz. Wprawdzie nie był znawcą roślin, lecz nie trzeba było nim być by wiedzieć, że miał przed sobą wielki dąb, nie wykluczone, że nawet milenijny. W końcu przejmujący ziąb zaczął przebijać się przez odzienie oraz futra zmuszając maga do powrotu i zostawienia za sobą lasu skąpanego w białej zawieji.

Dnia trzeciego od ich przebudzenia druid oznajmił im, że mają się ubrać, bowiem zaprowadzi ich do tej, która przybyła wraz z nimi. Słowa te były dość niespodziewane, a nawet odrobinę niepokojące bowiem poprzedniego wieczoru druid zdawał się mieć paskudny i nieżyczliwy im humor. Skojarzyli również, że mieli wyruszyć w momencie dnia, kiedy ich gospodarz znikał w sobie tylko znanych celach. Kiedy oni odziewali się najlepiej jak mogli, druid mieszał coś w jednym z garnków. Ogień w palenisku pod nim zrobił się intensywny, a powietrze wypełniło się ciężką wonią korzeni i ziół.
Pić! – zarządził wciskając im kubki z naparem w dłonie. Unosząca się mgiełka emanowała przyjemnym ciepłem i już ona wydawała się rozgrzewać. Wypiwszy co im podano twarze wykrzywiły się w grymasie, bowiem smak tego czegoś był paskudny. Ciała wypełniło jednak przyjemne ciepło i zastrzyk nowych sił.


imny wiatr smagał ich twarze, kiedy szli za niedźwiedziem torującym drogę poprzez zaspy. Niebo było czyste, jego jasny, chłodny błękit przebijał się przez ośnieżone czubki sosen i białe szczyty górskie majaczące na horyzoncie. Im jednak nie było zimno. Jakimś magicznym sposobem podana im wcześniej mikstura sprawiała, że chłód nie imał się ich, chociaż nawiewany do oczu i ust śnieg dalej pozostawał drażniący i nieprzyjemny. Prowadzącym ich zwierzęciem był starzec, który w chwili kiedy wyszli na zewnątrz w jednej chwili nabrał masy i pokrył się futrem. Wedle obserwacji Xhapiona podążali gdzieś w kierunku zachodnim, w kierunku Gór Grzbietu Świata. Nevermore znikł na tę chwilę w międzywymiarowej kieszonce odesłany tam troską swego pana. Podróż sama w sobie być może nie byłaby taka ciężka, gdyby nie wszędobylski śnieg i ich ubrania nieodpowiednie do takich warunków. Niemniej bez większych skarg szli dalej, a towarzyszące im uczucie rozciągnięcia zdawało się zmniejszać z każdym krokiem. Byli w drodze do Shee’ry to było pewne.

Dość niespodziewanie ciemna sylwetka idącego na czele niedźwiedzia zaczęła się zmieniać, prostować i tracić futro. Po chwili w miejscu zwierzęcia stał już dziwny jegomość.
Jesteśmy. TUTAJ ona jest – rzekł do nich nie odwracając się.
Kiedy zerknęli mu przez ramię zobaczyli lekko w dole krąg menhirów, których wierzchołki pokrywały śnieżne czapy. Już z daleka dostrzegli, że kamienie pokrywają liczne znaki i druidyczne symbole często nawiązujące do lasu, zwierząt oraz gór. Schodząc ostrożnie w dół nie widzieli nigdzie swej towarzyszki, lecz menhiry były na tyle ciasno upakowane, że trudno było cokolwiek dostrzec między nimi.
Kiedy już znaleźli się przy nich poczuli coś znajomego, magiczną aurę podobną do tej, którą zastali przy menhirze niedaleko Ostoi. Jak tam tak i tutaj magiczna energia była niezwykle silna, zdawała się wręcz brzęczeć w powietrzu, które sprawiało wrażenie naelektryzowania.
Żyła – rzekł do nich mężczyzna, kiedy dostrzegł ich zachowanie oraz spojrzenia. – Chodźcie.

Ponownie postąpili za nim. Mijali kolejne kamienne słupy kierując się ku wewnętrznemu kręgowi. Kiedy obeszli największe centralne menhiry zobaczyli ją. Shee’ra była skulona w pozycji embrionalnej, jej trudno dostrzegalna twarz wydawała się być wykrzywiona przez ból i strach, który niemal emanował z jej sylwetki, lecz to nie było wszystko. Nie siedziała ona, ani nawet nie unosiła się nad ziemią, nie. Miast tego otaczała ją szkarłatna skorupa z kryształu, zamykając w sobie niby czerwony bursztyn ogromnego komara. Trwała tak uwięziona w samym centrum kręgu. Kiedy tak przypatrywali się temu widokowi zrozumieli, że to właśnie w tym miejscu niemal konali zaraz po przeniesieniu, to tutaj podszedł do nich niedźwiedź… ten sam, który ich przyprowadził...


 
Zormar jest offline