Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2007, 22:59   #17
Bortasz
 
Reputacja: 1 Bortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputację
No cóż... nie jest to arcydzieło... ale mam nadzieje że tragiczne nie jest.... I że komuś sie spodoba

Leniwie wstał nowy dzień... Promienie słońce wdarły się przez otwarte okno mijając nie do końca zaciągnięte zasłony i padły na twarz śpiącego mężczyzny burząc błogi spokój, jaki gościł na jego twarzy..

- Świta już Czy naprawdę już minęła cała noc? Zdawało, że raptem przed chwilą słońce skryło się za horyzontem...

- Tak to bywa Kawalerze, gdy na przyjemnościach spędza się czas.


Cichy kontralt, czuły szept sprawił, że obrócił się i wnet znalazł cudne wargi, które owej nocy z takim zapałem kosztował i wciąż nie był wstanie się nimi nasycić. Lecz dłoni zgrabna wnet pochwyciła jego brodę i zdecydowanym ruchem oderwała go od ust spragnionych by wnet nowe mu podać i z niemniejszą pasja sycić się jego pocałunkiem.

- Kuzynko azaliż to przystoi?

Sycąc się pocałunkiem nie zważali na nutkę wyrzutu, jaka pojawiła się w głosie gdyż kpina i szczera radości ja przysłaniały. Dopiero, gdy powietrze złapać musieli i na krótką chwile zdołali się oderwać od siebie kuzynka przemówiła swym cudnym mezzosopranem.

- Czy przystoi nie wiem, wiem, że powstrzymać się nie mogłam i z niecierpliwością oczekiwać będę kolejnej nocy, gdy blask księżyca skryje nas...

Uderzenie a raczej walenie pełne gniewu przerwało jej a rozwścieczony głos wnet rozbrzmiał im w uszach tłumiony jedynie grubością dębowych desek, z których drzwi wykonano.

- Magdaleno! Otwieraj wiem, że tam jesteś!

- Mój mąż...


Przerażony głos kobiety wnet rozbudził Mężczyznę, który wyskoczył z lóżka a słysząc zgrzyt klucza w zamku wnet doskoczył do drzwi i zatrzasnął je ryglując jednocześnie zasuwą. Gdy jednak się obrócił... i ujrzał dwie anielskie postacie przytulone do siebie... Patrzące na niego swymi wielkimi z przerażenia oczami, w których malowała się niema prośba... gdy zobaczył cudną aurę w jaką promienie słońca przybrały wokół nich... gdy ujrzał włosy koloru blond które mieszając się z kruczoczarnymi opadając na kształtne piersi.... Serce zabiło mu żywiej a wszelaki rozsądek wnet zniknął, przyćmiony siłą uczucia, jakie w zabiło.
Jednym płynnym ruchem odryglował drzwi i chwycił za broni tkwiącą nieopodal na krześle i stanąwszy jak na wytrawnego szermierza przystało rzekł w stronę otwierających się drzwi...

- Nie jest grzecznym nękać damy.

Gdy wymówił te słowa zdał sobie sprawę z dwóch nad podziw istotnych kwestii... Po pierwsze był nagi. To też pełne zdumienia spojrzenia, jakim go poczęstowali dwaj mężczyźni, którzy do tej pory stali za drzwiami były w pełni uzasadnione. Druga kwestia było to, iż w przypływie heroicznego uniesienia chwycił nie za to rękojeści, co trzeba... To też stał goły przed dwoma mężczyznami dzierżąc w dłoni jeno sztylet.

- Alicjo!

- Haroldzie!


Ciężko było dojść, w którym głosie pobrzękiwało większe zaskoczenie. Mężczyzna miał tu wyraźną przewagę, jako że do zaskoczenia spowodowanego widokiem żony dochodziło zaskoczenie spowodowane widokiem nagiego mężczyzny grożącego mu sztyletem.. Oba Rogacze jednak szybko otrząsnęli się z szoku, wnet dobyli szpad i wyprowadzili wściekłe pchnięcie.

”Rozmiar nie ma znaczenia... „

Przemknęło po głowie Tristana i wnet dawna maksyma okazała się prawdą. Schodząc z lini ciosu zbił swym sztyletem oba ostrza w bok i zatoczywszy piruet uderzył napastników w plecy posyłając ich na podłogę.

- Hrabino, Markizo czyżby to byli wasi mężowie?

Wyraźna kpina i szyderstwo w głosie były skierowane do mężczyzn, jacy leżeli przed nim plackiem starając się wyplątać z własnych płaszczy.

- Przecież prędzej im do pługa a niżeli do chodź by marzenia o dotykaniu waszej delikatnej skóry.

Skłonił się z gracją przed damami, które nie pewne siedziały na łożu opatulone w kołdrę jako jedyną rzeczą, co skrywało ich wdzięki przed wzrokiem mężczyzn zgromadzonych w komnacie. Obaj rogacze nie mogąc znieść obelgi zerwali się na równe nogi i wykazując się uporem wołu znowu wyprowadzili jednocześnie pchniecie. Czyli wykonali swoją części planu, który powstał w umyślę Tristana. Jako że wnet sztylet jego drgnął i stał się tylko zamazaną błyszczącą plama dla jego przeciwników by po chwili poczuli oni ponowny cios w plecy, jaki znowu posłał ich na ziemie, lecz tym razem nim zdążyli upaść o ścianę się rozbili i usłyszeli jak za nimi drzwi się zatrzaskują a zasuwa wnet zamyka je na głucho.

- Oni nas zabiją...

Cichy głos, zmroził serce Tristan de Beauharnais. Dawno już nie słyszał takiego strachu... takiej bezradności... Troska zalała go niczym fala powodzi... Lecz stłumił ją w sobie. Wiedział, że jeżeli chce uratować tak siebie jak i Damy, które mu zawierzyły musi działać szybko i niema czasu na pocieszenia przerażonych kobiet... Potrzebowały one teraz Protektora, który będzie ich bronił a nie kochanka, który otrze ich łzy.

- Nie pókim w mej piersi bije serce.

Niezachwiana pewności siebie brzmiąca w jego głosie wytrąciła obie Damy z stanu paniki, w jakim jeszcze przed chwilą tkwiły. Spojrzały na niego a blada iskierka nadziej zamigotała w ich oczach. Szermierz zaczął się ubierać w wielkim pośpiechu, lecz pilnując starannie by rzeczy wdziać na właściwą stronę. Akurat w chwili, kiedy skończył donośny huk rozbrzmiał w komnacie sprawiając, że obie damy zakrzyknęły z przestrachem.

- Chcą wyważyć drzwi. Zatem Dobrze. Niechaj wejdą.

Czuł podniecenie zbliżającą się walką, które potęgowała tylko obecności zacnych niewiast, w których obronie stawał. Ruchem ręki nakazał im skryć się w rogu pokoju by przypadkiem jakieś szkody nie doznały, a samemu podszedł do drzwi, do których wciąż się dobijano z uporem godnym lepszej sprawy. Stanął z boku i kopniakiem usunął zasuwę tuż przed tym jak miało się rozlec kolejne uderzenie. Zgodnie z oczekiwaniem do środka wpadli dwaj służący, którzy używali sporej ławy w charakterze tarana. Podstawiając jednemu z nich nogę upewnił się, że przez chwilę nie będzie musiał się nimi zajmować. Ustawił się na wprost teraz otwartych na oścież drzwi i po raz drugi miał wątpliwą przyjemności oglądać zaskoczonych Rogaczy.

- Czyżby mundur was onieśmielał panowie? A może chodzi o szarżę? Bo chyba nie o formację?

Kpiący uśmiech jak i najszczersza ironia brzmiąca w głosie Tristana podziałała na nich niczym kubeł zimnej wody. Niemałe znaczenie miał tu też fakt dzierżenia w obu dłoniach ostrej stali w postaci sztyletu, którym nie tak dawno sprawnie bronił się przed wściekłymi pchnięciami obu mężczyzn jak i własnej szpady, która swą ostrością jak i zdobnictwem znacznie przewyższała te kiepskie rożna, którymi posługiwali się obaj Rogale. Ci jak widać nauczeni w końcu doświadczeniem nie zadali pchnięcia a jeno dwa cięcia w dodatku z różnych kierunków. Stal zderzyła się ze stalą. I dwa rożna zatrzymały się na szpadzie i sztylecie. Uśmiech, jakim obdarzył ich Tristan był pełen wyższości i lekkiego zawodu niczym nauczyciela patrzącego na porażkę swych ulubionych uczniów.

- Panowie... Ruszacie się z gracją chorej krowy.

Ironia była wręcz namacalna a chwilkę po słowach wyprowadzone kopniecie posłało jednego z rogaczy do tyłu wręcz z łzami w oczach. Uwolniona ręka, która teraz nie musiała parować nie dokładnego cięcia, wystrzeliła do przodu trafiając kloszem szpady drugiego przeciwnika w nos łamiąc go i odrzucając biedaka w tył. Chwila, jaką zyskał pozwoliła mu obejrzeć się i pełnym zadowolenia uśmiechem obdarzyć sługi w pokoju. Jeden z nich rąbnąwszy w kant łóżka został wyłączony z dalszej rozgrywki na dość długi czas, drugi z kolei starał się nie pewnie wstać na równe nogi. Tristan natarł na próbujących dojść do siebie rogali z przekonaniem, że obie damy z swym temperamentem wnet spacyfikują nieszczęśnika równie skutecznie, co ostrze jego szpady. Ci wciąż nie mogąc dojść do siebie, widząc go przez zasłonę bólu z trudem parowali jego ciosy, które bardziej zaganiały ich w stronę wyjścia na dziedziniec niż naprawdę zagrażały ich życiu.

„A teraz załatwimy to jak Pradziadek Roland za dawnych czasów... „

Myśl ta wywoła uśmiech na twarzy Tristana, który z nowa energią i zapałem naparł na i tak już poddających tyły przeciwników. Ci nie mogąc sprostać pola zrejterowali i znikneli za drzwiami prowadzącymi na dziedziniec. Chwilka przerwy pozwoliła uspokoić oddech i przygotować się na to, co czekało za drzwiami. Ruszył żwawym krokiem pełnym niezachwianej pewności i dumy, zgodnie z oczekiwaniem jego przeciwnicy grzecznie ustawieni w pół kręgu, zmieszani spojrzeli po sobie. De Beauharnais przyjrzał się im uważnie licząc i oceniając.

- Dziewięć do jednego. Idealna przewaga dla Domu Beauharnais.

Buta, Duma i pewności siebie szermierza wzbudziła prawdziwą konsternację. Co bardziej rozgarnięci zbledli słysząc nazwisko jakim się posłużył a widok Uniformu jaki szermierz na sobie nosił wcale nie poprawiała sytuacji. A ten tylko czekał na taki obrót sprawy. Doskoczywszy do pierwszego zadał niewiarygodnie szybkie pchnięcie, ostrze przebiło udo jednego z sług, sztylet zablokował niezdarne ciecie drugiego a klosz szpady wyrwanej z rany pierwszego wnet zmiażdżył mu nos. Głupiec by się zatrzymał tudzież zwolnił Tristan tylko z obrotu sparował szpadę kolejnego napastnika i kopnięciem pod żebro uświadomił mu, że tak naprawdę chce sobie usiąść i odpocząć a nie dalej walczyć. Gdy się skierował w stronę pozostałych i uśmiechnął się z kpiną ci jak na komendę przełknęli ślinę.

- Panowie. Oczekiwałem czegoś więcej... Zostało was sześciu a ja jestem jeden sam... Kto pierwszy się odważy?

Ciężko było ustalić, co bardziej ugodziło w dumę szlachciców. Jawna kpina i ironia w głosie? Postawa pełna niezachwianej pewności? Czy też ten parszywy uśmieszek który nie chciał zejść z twarzy Tristana. Cokolwiek to było podziałało. Obaj Rogacze wnet wyskoczyli przed linię swych sług, a na to właśnie czekał Tristan. Stal uderzyła o stal. Szpady zabłysły w słońcu. A po chwili dwaj szlachcice klęczeli przed nim na kolanach z ostrzami przytkniętymi do szyi. Jak na zawołanie na dziedziniec wjechała kawaleria. Czterdziestu jeźdźców w identycznych liberiach co Tristana.

- Mon Capitein.

Jeden z jeźdźców skłonił się w siodle przed Tristanem i przyjrzał się obojętną miną wpierw dwóm mężczyzną, których trzymał na ostrzu, czterem, co jeszcze stali na nogach a na końcu trzem którzy jeszcze nie zdołali się podnieść, nic nie wskazywało by prędko to nastąpiło.

- Pracowity poranek?

-Jakbyś zgadł. Panowie. Myślę ze się porozumiemy bez przeszkód. Jeżeli hrabinie lub Markizie spadnie, chociaż jeden włos z głowy...


Tristan uśmiechał się promiennie a obaj Rogacze z bezsilną złością patrzyli w jego błyszczące oczy.

- Uwierzcie mi, że dowie się o każdym siniaku o każdym złym słowie o każdej przykrości, jaką im wyrządzić możecie... I uwierzcie, że za każdy taki czyn przyjdzie wam słono zapłacić.

Spokojny i pewny siebie głos wspomagany stalą przy gardłach rozmówców jak i czterdziestką konnych za plecami był doprawdy nie do odparcia. Cofnąwszy się od rogali Tristan skłonił się w stronę balkonu, na którym dwie cudne niewiasty przypatrywały się całemu zajściu i wsiadł na konia jakiego jeden z ludzi w Liberii mu przyprowadził.

- Na przód!

Z kopyta wyjechali przez bramę. I dopiero za nią ów jeździec, który przemówił pojechał do Tristana podając mu zalakowaną kopertę.

- List do pana Kapitana.

Tristan przyjął kopertę i powąchał. Pachniała różami.

- Chyba wiem, od kogo. Ale chyba nie, dlatego się zjawiliście prawie na czas?

- Nie panie kapitanie. Jeden z służących na zamku coś komuś napomknął, że Hrabia jak i Markiz wcześniej wracają do swych żon to też się upewnić chcieliśmy czy podróż mieli spokojną. A że przez przypadek zastaliśmy pana Kapitana toż to zwykły zbieg okoliczności.


Kapitan spojrzał w oczy swego rozmówcy jakby się upewniając czy on przypadkiem sam wierzy w to co mówi. Bezczelny uśmiech rozwiał wszelkie wątpliwości. Lecz pewna sprawa wciąż pozostawała do załatwienia...

- Wiecie poruczniku... Będę musiał wziąć urlop na pewien czas byłbym wdzięczny gdybyście z taką samą troskliwością, jaką dzisiaj wykazali...

- Mon Capitein.


Kapitan nie pomyślał, że można mieć jednocześnie minę tak zawiedzioną jak i rozbawioną. Odpowiedział tylko uśmiechem i skinieniem głowy. Galopowali dalej w milczeniu pogrążeni w własnych myślach, które krążyły wokół zawartości tajemniczego listu... Który roznosił zapach róż.
 
__________________
Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego - w błędzie trwać.— Cyceron
Mędrzec jest mędrcem tylko dlatego, że kocha. Zaś głupiec jest głupcem, bo wydaje mu się, że miłość zrozumiał.— Paulo Coelho

Ostatnio edytowane przez Bortasz : 30-07-2007 o 23:12.
Bortasz jest offline