Thak! Strzała wbiła się głęboko w tors małpoluda. Bestia była jednak z gatunku tych, które nic nie robią sobie z ran, póki nie zostaną zabite. Olbrzym pędził dalej. Wszyscy stojący w przejściu skulili się, czekając na atak. Enki cisnęła w niego nożem. Od strony leżącej martwej już kobiety rozlegały się odgłosy chłeptania. Ianus otrzepał się, wstał niezbyt pewnie i skierował ku napastnikowi. Ten ryknął. Jego krzyk przyciągnął uwagę pozostałych. Część z nich zaprzestała rzezi, uznając że nowy przeciwnik jest ciekawszy niż zarzynanie bezbronnych. Inni wciąż rąbali nieszczęśników…
Bola w ręku Cedmona zafurkotało i na tym jego przydatność się skończyła. Gmanagh nie był mistrzem w ciskaniu tego typu bronią, przez co obciążone sznurki odbiły się od jednej z kolumn podtrzymującej strop i wylądowały gdzieś na podłodze. Ianus przesunął się na sam przód. Przyjął pierwszy, potężny cios małpoluda na ostrze swojej broni. Uderzenie spowodowało, że aż się cofnął i przysiadł. W tym momencie dwa ostrza ugrzęzły w ciele bestii. Enki i czarnobrody kłuli go ile wlezie, korzystając z chwili kiedy stracił impet. Pozostali już nadbiegali. Małpolud zamachnął się nieuzbrojoną ręką. Były jeniec odleciał na kilka kroków i padł na podłogę… Widzieli głód krwi w oczach bestii…
- W tył – rozległ się nagle ochrypły głos należący do… Zahiji. Wiedźma ciężko dyszała, jednak stała na nogach, opierając się o ścianę. Całą twarz i pierś unurzane miała we krwi leżącej u jej stóp kobiety. Ianus w tym momencie uzmysłowił sobie w czyje oczy patrzył. To nie były oczy wiedźmy… Patrzył wprost w źrenice… Saadiego! Rusanamanka stała się tylko naczyniem dla ducha Czarnoksiężnika. Saadi zerwał wilgotną od krwi zasłonę twarzy i rozłożył szeroko ręce. Zaczął krzyczeć słowa zaklęcia. Trup kobiety uniósł się w górę, zawirował w powietrzu otoczony purpurowymi wstęgami krwi. I kiedy kolejny cios bułata zmierzał w kierunku przerażonej Ghaganki, zwłoki z impetem uderzyły w małpoluda, porywając go ze sobą. Czarnoksiężnik inkantował dalej, gestykulując rozczapierzonymi dłońmi. Kolejne zwłoki uniosły się w górę, zakręciły się i pognały ku rozpędzonym małpoludom. Potem trzecie i czwarte. Krew tryskała z trupów fontannami, tworząc w powietrzu plątaninę krzyżujących się linii. Futrzaste humanoidy, kiedy jeden z nich wpadł w ich ciżbę zatrzymały się, zaskoczone i przerażone widowiskiem wokół. Największy z nich ryczał coś na kształt rozkazów i próbował szarżować, ale krwawe więzi oplatały grupę coraz szczelniej. W końcu Saadi zdecydował, że czas zakończyć pokaz swojej mocy. Zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie przebiły skórę, a krwawe krople zrosiły posadzkę. Wszystko wokół małpoludów zawirowało, krwawa sieć rozżarzyła się, podobnie jak przyklejone do niej zwłoki. Po pomieszczeniu rozszedł się swąd płonącego futra, któremu towarzyszyły wrzaski unieruchomionych bestii. A potem Saadi coś szepnął i rozluźnił dłonie. Wszystko czym kierował, eksplodowało, rozrzucając wkoło resztki ciał, hektolitry krwi i poskręcaną broń. Budowla zatrzęsła się, kiedy popękane kolumny zaczęły się walić. Z sufitu leciał gruz.
- Oto moc, którą teraz mogę dysponować. Niedostępna, gdy siedziałem w twoim ciele. Trzeba się było wcześniej zdecydować – oznajmił spokojnie Saadi ustami Zahiji i ruszył przez pobojowisko do wyjścia. – Możecie tu zostać, nie jesteście mi potrzebni. Ale jak chcecie żyć, to bym się pospieszył…