19-08-2019, 20:28
|
#3 |
| Poprzedniego dnia nim ruszyła karawana miało ciekawe wydarzenie. Rosły thri-kreen, wyglądający jakby jego samego i jego ubranie sól zdążyła już porosnąć, wyzwał Cantha na pojedynek. Zaanonsował to głośnym skrzekiem i rzucił się z zabójczą prędkością na przywódcę karawany. Walka była krótka z wygraną dla człowieka. Sam thri-kreen stracił przytomność, ale nie został ranny. Po pewnym czasie obudził się i zachowywał jakby absolutnie nic się nie stało. Jedynie ukłonił się Canthowi.
- Silny przywódca to dobry przywódca. Cha'klach'cha - dodał choć nie wiadomo co, bo to brzmiało bardziej jak zestaw kliknięć i chrobotów niż jakaś poprawna ludzka mowa. Jak się potem okazało to był ich przewodnik. Sprawy zapowiadały się wspaniale dla całej karawany. ***
Wszelkie nocne marki, nie mające wystarczająco oliwy w głowie aby spać kiedy należało, mogły zauważyć, że pustynna modliszka również nie sypia, ani nawet nie korzysta specjalnie z namiotów. Thri-kreen siedział na soli i patrzył się przed siebie nie wchodząc z pozostałymi w rozmowy. Nie miał za wiele ekwipunku. Raptem jeden marny plecak oraz szmaty (bo szatami tego się nie dało nazwać) zakrywające jego tułów i głowę. Specyficzny kaptur miał dziury na czułki. Te niemrawo się poruszały od czasu do czasu, choć sam thri-kreen wydawał się kompletnie nieobecny póki nikt się do niego nie zbliżył zanadto. Tuż przed wschodem słońca wstał nagle i czekał aż pozostali się zbiorą i ruszył przodem bez słowa ani czekając na pozostałych. Nie spieszył się więc mieli czas go dogonić. Dostrzegając namioty i jeźdźców całą jego reakcją było przykucnięcie i obserwowanie co też nastanie. Dodatkowo zaskrzeczał coś do siebie, ale uważni mogli dostrzec coś na podobieństwo śliny ściekające z jego żuwaczek. |
| |