Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2019, 12:17   #6
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Carth z domu Alequarb był wysokim, łysym mężczyzną o ciemnej skórze i wyraziście niebieskich oczach. Nosił się bogato, lecz praktycznie – strój podróżny, właściwy do spędzenia dłuższego czasu na pustyni, wyglądał na świetnie wykonany, do tego pokrywały go wzory zrobione z niewielkich kryształów. To jednak dało się zauważyć dopiero podczas postoju, poza nimi dowódca oblekał się w pancerz z utwardzonej ektoplazmy, z którego wystawała jedynie twarz. Poza tym nie rozstawał się z resztą swojego rynsztunku: pięknie wykonaną tarczą z chityny, kryształowym macahuitlem oraz prostym długim mieczem. To właśnie ta ostatnia broń wzbudzała największe zainteresowanie – ostrze było wykonane z czystej stali!
Dowódca karawany sprawiał wrażenie poważnego i nieprzystępnego człowieka, jednak były to tylko pozory, trzymane podczas marszu. Na postojach Carth starał się zamienić kilka słów z każdym uczestnikiem karawany, od wysoko postawionych, przez ich ochroniarzy, aż do zwykłych poganiaczy. Rozmowy, choć krótkie i często o niczym, były miłą odmianą od milczącej wędrówki przez piaski pustyni. W krótkim czasie poznał imiona większości podróżujących osób.

Widząc zbliżającego się obcego, spiął swojego bojowego crodlu i wysunął się naprzód. Syknął, czując jeszcze rany i działanie trucizny z niedawnego pojedynku z ich przewodnikiem. W innych warunkach taki atak na jego osobę zakończyłby się wyrokiem dla Cha’klach’cha, wykonanym na miejscu, ale jeśli Dom miał liczyć na rzekomo najlepszego przewodnika na Bodach i jego lojalność, należało uszanować zwyczaje thri-kreenów. A te wymagały walki o przywództwo, ich zdaniem dla dobra grupy.
Carth ledwie zdołał sięgnąć po broń, gdy Cha’klach’cha ruszył sprintem w jego stronę. Pancerz powstrzymał kilka ciosów pazurzastych łap, ale nie wszystkie – mężczyzna poczuł rozlewającą się po jego żyłach truciznę. Jeszcze kilka takich, i wyprawa skończy się dla niego przedwcześnie…
Sam jednak nie pozostawał dłużny. Skoncentrował się, formując w myślach odpowiedni kształt i powołując go do „życia”, jednocześnie oddzielając część swojego umysłu odpowiedzialną za odruchy i dając jej konkretne zadanie. Musiał przetrwać jeszcze tylko kilka sekund.
Gdy thri-kreen kontynuował szalone natarcie, zasypując go gradem ciosów, Carth tym razem był gotów – ułamek sekundy wcześniej uderzył w przeciwnika swoim macahuitlem, raniąc go dotkliwie, a jednocześnie samemu zyskując ochronę samej ziemi, na której stali. Jego skóra stwardniała na tyle, że pazury Cha’klach’cha ledwie go drasnęły.
I wtedy też szala pojedynku przechyliła się znacząco. Za plecami owada zmaterializował się trzymetrowy kolos o barwie wyblakłej na słońcu kości, pozbawiony twarzy. Konstrukt momentalnie chwycił thri-kreena w żelazny uścisk, od którego aż zatrzeszczała chityna. Carthowi pozostało wycofać się i obserwować, jak dzieło jego umysłu wyciska siły życiowe z tego, który rzucił mu wyzwanie. Rozkazał jedynie olbrzymowi, by ten ograniczył się do pozbawienia przytomności – w końcu przewodnik nadal był im potrzebny. Po kilku sekundach Cha’klach’cha zwiotczał i został wypuszczony na piasek.


Gdy Dalacitus zaproponował …cóż, to, co zaproponował, Carth skrzywił się wyraźnie.
- Zawrzyj gębę i licz na to, że szacowny Eupatryd będzie łaskawy – warknął, patrząc w stronę arystokraty, ciekaw, czy ten poczuje się urażony taką ofertą.

Słysząc przyjaźnie brzmiącą wypowiedź w nieznanym języku, Carth zwrócił się do pozostałych członków karawany.
- Zatrzymamy się na krótko! Cha’klach’cha – imię thri-kreena dalej było trudne do wymówienia - sprawdź okolicę! I czy ktoś zna ten ich dialekt? –
 
Sindarin jest offline