Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2019, 17:46   #43
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dziękuję Magda za świetny dialog

Schultz bez ogródek, niemal agresywnie parł przez tłum zalegający na ulicach przeludnionych, prawie doszczętnie zrujnowanych dzielnic. Po jego sylwetce, postawie i mimice było widać, że nie należał do osób, którym należało wchodzić w drogę. Blisko za nim szła wątła, delikatna Cassandra, która mogła czuć się swobodnie, bo ludzie na widok zabijaki albo schodzili z drogi albo mieląc przekleństwo odbijali się od jego opancerzonego ciała. Sakiewka zabijaki, mimo niewielkich oszczędności, była bezpiecznie ukryta w wewnętrznej kieszeni kurtki z klapą zamykaną rzędem małych, metalowych guzików.

Kiedy grupa obrońców Untergardu znalazła się wśród uchodźców wojownik wyraźnie zmniejszył tempo i nachalność nie chcąc uprzykrzać życia biednym, stłamszonym w powojennej zawierusze ludziom. Zdawało mu się, że Cass niemal na niego wpadła kiedy zwolnił i aby nie stracić jej w gęstniejącym tłumie rzezimieszek złapał ją za rękę idąc przodem i delikatnie, ale stanowczo torując im przejście drugą ręką. Gdyby ktoś znał Rudigera sprzed kilku tygodni nie uwierzyłby, że nie przejdzie przez tłum biedaków jak rozpędzony taran. Chłodny, obojętny na ich krzywdę zabójca, który po każdym krzywym spojrzeniu był gotów zastraszyć oponenta samą mową ciała. Schultz sam nie mógł uwierzyć w przemianę, którą powoli przechodził. Przemianę jaka była ostatnią wolą i największym marzeniem jego ojca.

W dzielnicy kupieckiej zabijaka mógł puścić delikatną dłoń Cassandry wymieniając z nią porozumiewawcze spojrzenia. Miał nadzieję, że nie trzymał jej zbyt mocno i nie sprawił jej tym bólu. Starał się być delikatny, ale młódka początkowo miała dość luźny uścisk jakby nie wierząc, że rzezimieszek mógł chwycić ją za rękę. Niedaleko za nimi szli Konrad i Erika. Wojownik miał problem aby namierzyć Gerwazego co nie było proste zważając na miejscami zalegającą tłumie gawiedź. Kiedy byli już w komplecie szli za wyczuciem Eriki i Rudigera wspartym informacjami uzyskanymi od przechodniów. Zabijaka musiał przyznać, że dzielnica kupiecka zachowała się w całkiem dobrym stanie nosząc jedynie symboliczne ślady niedawnego oblężenia.

Docierając na ulicę straganową wojownik szukał broni treningowej, z pomocą której chciał odbyć trening z Eriką. Kobieta jeszcze o niczym nie wiedziała, ale Schultz był całkiem pewny siebie i nie sądził aby dał jej powód do odrzucenia zaproszenia. Dwa, całkiem dobrze wyważone, ale zdecydowanie lżejsze od prawdziwej broni, drewniane miecze udało się wojownikowi nabyć po nieudanej próbie targowania. Zabijaka musiał przyznać, że kramarz, od którego je kupił był nieustraszonym w sztuce handlu. Dalsza część wyprawy była pogrążona w ciszy. Kiedy zrobiło się tłumnie zabijaka znowu wysforował się naprzód robiąc miejsce idącym za nim Cassie i Gerwazemu. Wystarczył mu rzut oka przez ramię aby zauważyć, że Erika i Konrad radzili sobie z tłumem nie gorzej od niego. Szczególnie ta pierwsza, którą mimowolnie podziwiał. Ujmując jednym spojrzeniem Cass i Erikę zabijaka dostrzegł jak bardzo się od siebie różniły. Aż dziw brał, że obie wpisywały się w jego gust i wąsko pojęte uosobienie piękna.

Po minięciu pomnika ku czci Ulryka wojownik ruszył w kierunku karczmy wskazanej przez Cassie, która zauważyła lokal, w którym ostatecznie się zatrzymali. Gospoda "Pod Kulawym Psem" nie wyróżniała się niczym specjalnym poza karczmarzem, który był łysy i zbudowany jak emerytowany gladiator. Korona, którą był zmuszony zapłacić Rudiger sprawiła, że jego sakwa niemal opustoszała. W dalszą drogę zabijaka zdecydował się ruszyć po zostawieniu w jego i Konrada pokoju plecaka, tarczy i miecza. Erika rzuciła mu dziwne spojrzenie widząc go niemal bezbronnym wychodzącego w miasto. Kobieta pewnie zapomniała, że w cholewie buta miał nóż, który widziała przy okazji ich wieczornej, podróżnej rozmowy przed wartą Schultza. Dodatkowo rzezimieszek ubrał na lewą dłoń rękawice, która dzięki stalowemu okuciu była idealną bronią do ogłuszania i wybijania zębów.


Jak się szybko okazało ikona od ojca Dietricha nie była zwykłym obrazem w pozłacanej ramie. Dzieło sztuki okazało się prawdziwym reliktem, przez który ojciec Morten niemal zapełnił swe szaty łamiąc równocześnie śluby czystości. Rudiger nie śmiał się będąc nauczonym szacunku dla innych wierzeń niż jego własne. W zasadzie zabijaka cały czas był lekko oniemiały widząc w mieście o wiele więcej potężnych budowli niż podczas swej ostatniej wizyty. Zdał sobie sprawę, że dotychczas przemieszczał się od zlecenia do zlecenia udając się tylko w umówione miejsca i znikając niczym kamfora zaraz po wykonaniu opłaconego zadania.

Będąc bogatszym o 25 Karli wojownik nie musiał się martwić niepewną przyszłością będąc zabezpieczonym na następnie dni, a nawet tygodnie. Zgodnie z ustaleniami i pomysłem Konrada rzezimieszek chciałby trzymać się z obrońcami Untergardu dłużej mając równocześnie nadzieję, że nikt nie wpadnie na wykonanie jakiegoś zlecenia z jego asortymentu. Mężczyzna myślał o ich sumieniach, bo jego własne było na tyle wyrobione, że nawet tuzin spalonych straganów, dwa zburzone magazyny i worek wybitych zębów nie zrobią na nim wrażenia. Równocześnie Schultz planował, że dla odmiany zrobi coś zwykłego, opłaconego nie zbrukaną przestępstwem gotówką i porówna z dotychczasowym sposobem na życie. Nie wątpił, że taki styl mu się spodoba i będzie mógł zaprzestać karanej stryczkiem, lochem, stosem czy dybami działalności. Byłaby to miła i bardziej perspektywiczna odmiana…



Middenheim, popołudnie dnia pierwszego


Schultz po powrocie ze świątyni zniknął pozostałym z oczu. Co czujniejsi mogli go widzieć wychodzącego z karczmy w kierunku tętniącej życiem części dzielnicy kupieckiej. Wojownik musiał spędzić tam dłuższy czas, ale efekty jego wizyty na mieście widać było gołym okiem. Zabijaka był u fryzjera i golibrody, który najwyraźniej nie był byle czeladnikiem, bo wojownik poza nową fryzurą i równo przyciętym zarostem rozsiewał wokół niezbyt nachalny, ale wyczuwalny, przyjemny zapach męskich perfum. Sam chyba nie zwracał na to większej uwagi. Erika była akurat w głównej izbie przybytku, przy ciepłym posiłku, kiedy podszedł do niej Schultz.

- Smacznego. - powiedział mężczyzna. - Można? - zapytał pokazując na krzesło naprzeciwko niej.

- Siadaj. - Wskazała mu głową siedzisko. - Coś się stało?

- Tak, napadli mnie z nożyczkami i brzytwą… - powiedział udając powagę Rudiger po czym zaśmiał się. - Wszystko w porządku. - dodał siadając naprzeciw kobiety. - Od pewnego czasu zastanawiałem się czy nie miałabyś ochoty wspólnie potrenować. - wyjaśnił zabijaka. - Wiem, że jesteśmy z całkowicie różnych szkół jeżeli chodzi o walkę, ale może to być ciekawe doświadczenie. Od miesięcy z nikim nie trenowałem… - chciałby dodać, że z kobietą nigdy, ale nie wiadomo jak Erika by to odebrała. Widział ją w boju i wiedział, że nie ustępowała mu kroku.

- A rzeczywiście… - odchyliła się na krześle, zerkając na niego uważniej. - Trochę inaczej wyglądasz. Lepiej. Co do treningu, żaden problem, z chęcią z tobą powalczę. To po to były ci te drewniane miecze? - Uśmiechnęła się lekko.

- Dokładnie. - odwzajemnił uśmiech Schultz. - Nie chciałbym abyś mi zrobiła krzywdę. Widziałem jak walczysz. - pokiwał głową z uznaniem. - Mój trening jest specyficzny, ale razem opracujemy jakąś fajną mieszankę. To co? Za dwa kwadranse na placu za karczmą czy potrzebujesz więcej czasu? Jak znajdziesz czas możemy pogadać po ćwiczeniach. Przy obiecanym przeze mnie winie.

- Albo ty mi, w sparingu wszystko może się zdarzyć - powiedziała, wracając do tematu “robienia krzywdy”. - Myślałam na początku, że te dwa drewniane miecze to dla ciebie i Cassie. Że chcesz zacząć uczyć ją walczyć. Za kwadrans mi pasuje, przygotuj się, bo łatwo nie będzie - rzuciła zupełnie bez emocji. - Wino po treningu z chęcią wypiję w twoim towarzystwie.

- Dla mnie i Cassie? - zapytał wojownik, a jego mina lekko stężała. - Nie. - machnął ręką. - Znamy się może ledwie kilka tygodni, ale zdążyłem zauważyć, że Cassandra wzdryga się przed walką. Brzydzi się jej. Taka osoba mimo predyspozycji nie chciałaby podjąć nauki. - Rudiger zastanowił się chwilę. - Kupiłem je z myślą o tobie. Idę się przygotować. - dodał wstając z miejsca. - Lubię wyzwania. Tylko ani mi się waż dawać mi fory. - uśmiechnął się ponownie.

- Postaram się walczyć, jakbyś był najstraszliwszym pomiotem Chaosu. - Uśmiechnęła się lekko i wróciła do posiłku. - Za kwadrans za karczmą.




Za karczmą "Pod Kulawym Psem" znajdowało się spore podwórze otoczone z pozostałych stron ścianami dwóch kamiennych budynków i stajnią należącą do gospodarza lokalu, w którym zatrzymała się drużyna wybawicieli Untergardu. W okolicy stajni zbudowana została kamienna studnia, nieopodal której stało kilka wiader i ławka, na której pykał fajkę wiekowy stajenny. Schultz z zadowoleniem przyjął zgodę barczystego, ogolonego „na kolano” gospodarza, który nie miał nic przeciwko aby zabijaka wraz z Eriką urządzili sobie mały trening na jego ziemi.

Rudiger musiał się spieszyć, bo kwadrans od rozmowy z wojowniczką minął mu całkiem szybko. Poza uzgodnieniem sprawy z karczmarzem musiał prosić go o przygotowanie balii ciepłej wody aby umyć się po treningu. Rzezimieszek przygotował sobie w pokoju rzeczy, które chciał ubrać na wieczór. Mijający go Konrad obrzucił nieodgadnionym spojrzeniem szykowny ubiór zabijaki ułożony na sienniku. Na sam trening wojownik zszedł ubrany w swoje podróżne buty i skórzane, ćwiekowane miejscami spodnie. Na gołych barkach opierał drewniane miecze, które kupił kilka godzin wcześniej. Ledwie zdążył stanąć na podwórzu, a na dole pojawiła się Erika.

Pomimo jesiennej, chłodnej pogody, miała na sobie jedynie wysokie buty, spodnie podkreślające jej długie i ładnie zbudowane nogi oraz luźną koszulę. Wiedziała, że za chwilę i tak się spoci, więc nie przesadzała ze zbędną garderobą.

- Widzę, że też doszedłeś do wniosku, że za chwilę się rozgrzejesz? - Uśmiechnęła się lekko, wskazując podbródkiem jego umięśniony, nagi tors. Wyciągnęła przy okazji rękę. - Mój oręż poproszę.

- E tam rozgrzejesz. - machnął ręką wojownik. - Próbuje podkreślić przed tobą, że zaniżam średni poziom tkanki tłuszczowej w drużynie. - uśmiechnął się również rzucając Erice jeden z drewnianych mieczy.

- Ja również - uniosła nieco koszulę, pokazując mu widoczne pod skórą mięśnie brzucha i uśmiechnęła się lekko, łapiąc miecz w prawą dłoń. Wywinęła nim dwa młynki w powietrzu, kiwając głową. - No zobaczymy, co z tego będzie, nie przywykłam do okładania się taką… mizerią. - Uniosła brew. I chyba nawet zażartowała.

- Żartujesz? - zapytał Schultz wywijając drewnianym mieczem trzymanym w lewej ręce. - To jest lepiej wyważone niż większość broni, którymi walczyłem dotychczas. Miałaś racje. Najpierw powinniśmy się rozgrzać. Zwykle biegam, robię wymachy, wykroki, pompki. Nudne i staromodne rzeczy. Panie przodem. - pokazał głową na trasę wytyczoną po obwodzie podwórza.

- Może i dobrze wyważone, ale za lekkie. Ale jakoś sobie poradzę - powiedziała, ruszając do biegu. Gdy zrobili dwa kółka, zaczęła rozciągać się - ręce, nadgarstki, nogi, nawet szyję. Poczekała, aż Rudiger skończy swoja rozgrzewkę i ustawiła się w pozycji do walki.

- Gotowy?

Schultz po krótkiej przebieżce wykonał kilkanaście wysokich podskoków, wymachów, pompek. Później rozciągnął delikatnie nogi, rozruszał biodra i sprawdził mobilność stawów barkowych. Jego rozgrzewka zwykle trwała dłużej, ale tyle czasu wystarczyło aby proste i skośne mięśnie brzucha zaczęły błyszczeć od uchodzącej przez skórę wody. Mężczyzna kiwnął głową trzymając miecz w lewej ręce. Przyglądał się Erice ze skupieniem na twarzy.

Nie było żadnego okrzyku, gdy ruszyła na Schultza szybko i zwinnie, spychając go od razu do obrony. Starała się, by każdy z ataków był jak najmniej widoczny, gdyż to maskowało od razu jej intencje. Ruchy były szybkie, acz ekonomiczne, drewniany miecz wciąż poruszał się w jej dłoni, nie pozwalając Schultzowi wyczuć, w którą stronę będzie zmierzać kolejne uderzenie. Nie było żadnych piruetów, przetoczeń, czy obrotów, bo takie akcje wystawiały walczącego na szybki kontratak i ostatecznie śmierć, a ładnie wyglądały jedynie w pracach altdorfskich dramaturgów.

Erika zauważyła, że domeną zabijaki była zręczność. Mężczyzna potrafił całkiem zwinnie unikać ciosów jedynie w nielicznych sytuacjach ratując się parowaniem ciosu oponenta. W chwilach wysiłku było widać wychodzące spod mięśni żyły pokryte jedynie cienką skórą. Szczególnie na przedramionach i barkach. Mieczem wojownik wywijał ponadprzeciętnie, ale nie była to skromność kiedy powiedział, że jest w tym mniej biegły od najemniczki. Co rzucało się w oczy Schultz był oburęczny kilka razy w czasie sparingu przerzucając sobie drewniany mieczyk z jednej ręki do drugiej. Mimo jednego celnego ciosu Rudigera i całkiem dobrej obrony na jego torsie i ramionach pojawiło się kilka otarć po celnych ciosach kobiety. Erika wątpiła aby facet dawał jej fory. Raczej badał grunt chwilami narażając się na celny cios z jej strony. Gdzieś z tyłu głowy miał, że walczą drewnianą bronią.

W pewnym momencie Erika odbiła z impetem zbliżający się atak Rudigera i w mig zmniejszyła dystans, nim jego ręka zdążyła wrócić do pozycji, w której mógłby zadać cios. Kobieta zaskoczyła go... rzucając się na niego i chwytając dłońmi pod jego pośladkami. Siła jej natarcia sprawiła, że mężczyzna zupełnie stracił równowagę i rąbnął plecami o ziemię, a najemniczka chwyciła ostrze drewnianego oręża w jego połowie (tak zwanej pozycji półmiecza, jak uczył ją ojciec) i opuściła go, zatrzymując na klatce piersiowej mężczyzny.

- I koniec. Nie żyjesz - rzuciła, dysząc i uśmiechając się do niego szeroko. Zeszła z niego i podała mu dłoń, by pomóc mu wstać. - Pamiętasz, mówiłam ci, że walczę, odkąd mogłam unieść miecz. Ale wcześniej ojciec pokazał mi zapasy i jak wykończyć wymagającego przeciwnika na ziemi. A ty byłeś wymagający. Dobry sparing. - Skinęła mu głową, a z jej tonu i spojrzenia wyczytał, że mówi prawdę.

- C… c… co? To już? - zapytał udając jąkanie się Rudiger. - Myślałem, że uda mi się więcej powalczyć w parterze, ale umysł faceta wyłączył się kiedy złapałaś mnie za pośladki. - zaśmiał się. - Świetnie walczysz. Nie chciałbym nigdy stanąć po przeciwnej stronie więc… dla pewności nie przeglądaj listów gończych. - dodał po czym puścił jej oko. - Za kwadrans, w karczmie, przy winie? - zapytał Schultz.

- Złapałam cię pod pośladkami, Herr Schultz. POD. - Zaakcentowała mocniej ostatnie słowo, choć wciąż się uśmiechała. Taki wysiłek fizyczny w dobrym towarzystwie dobrze jej robił na nastrój. - Jak zobaczę list gończy za tobą, to go zerwę, nie ma sensu, żebyś ludzi, którzy chcą tylko zarobić mordował z zimną krwią. To tak o łowcach nagród. Chociaż mam nadzieję, że jeszcze jakiś czas pobędziemy w swoim towarzystwie. Idę się trochę umyć, żeby przy tym winie nie było dziwnego swądu. Mam nadzieję, że zamówiłeś też wodę dla mnie? Tak, słyszałam, jak gadałeś z karczmarzem. - Spojrzała na niego wesoło.

- Pewnie. - powiedział Rudiger. - Tylko jest mały problem, bo została ostatnia balia. W wojennej zawierusze schodzą szybciej niż proch do armat. - zaśmiał się. - O rety, kobiety. Wszystko muszą słyszeć i widzieć. Zero niespodzianek. - Rudiger podrapał się mieczem z tyłu głowy. - Przysiągłbym, że to było za pośladki, a nie pod. Za szybko chyba w glebę uderzyłem. Dzięki za sparing. Mam do czego dążyć na najbliższych treningach.

- Jasne, przysiągłbyś. - Prychnęła wesoło. - Wy faceci czujecie i widzicie tylko to, co jest wam na rękę do waszej dalszej historii. Ale ten Tileańczyk, który zginął, o którym ci mówiłam, mi kiedyś powiedział, że mają tam takie powiedzenie, które kobiety często używają odnośnie mężczyzn próbujących je zdobyć. “Nie będziesz mi nawijał makaronu na uszy”. - Wyszczerzyła się, puszczając mu oczko. Na Ulryka, co się z nią działo. Dawno się tak nie otwierała przed nikim.

- Nie wiem jak inni faceci, ale ja tamte rejony mam bardzo czułe. - powiedział po czym wybuchł gromkim śmiechem. Ona przez chwilę starała się powstrzymać, ale w końcu nie dała rady, śmiejąc się, jakby ktoś ją potraktował jakimś rozśmieszającym gazem ze spaczenia. - Nigdy wcześniej nie sparowałem z kobietą zatem można powiedzieć, że przegrałem przez brak doświadczenia. Ty pewnie głównie walczysz z facetami. - uśmiechnął się. - Chyba czas nas nagli. Woda zaraz wystygnie i nawet jedna balia się nie ostanie.

- Zawsze możesz mówić, że przegrałeś przez nadwrażliwy na dotyk zadek. - Erika wzruszyła ramionami, uśmiechając się do niego krzywo.

- Każdy powód dobry jak chłopaki uwierzą. - powiedział wyciągając rękę po drewniany miecz. - Zabiorę te mizerie i widzimy się przy winie.

- Każdy ma jakiś słaby punkt? Dobrze, że znam twój. - Puściła mu oczko i klepnęła go w tyłek... Faceci. Z tym akurat czuła się całkiem swobodnie. - Jasne, zabiorę ci balię i widzimy się za kwadrans.


Middenheim, wieczór dnia pierwszego


Nie zabrała Rudigerowi balii, bo pomyślała, że on będzie jej bardziej potrzebować. Ach ci mężczyźni, zawsze musieli dobrze wymoczyć jajka. Zamiast tego wzięła od karczmarza dwa wiadra - w jednym ciepłej wody, w której się umyła na szybko i zimnej w drugim, którą się spłukała i orzeźwiła. Nie było to dla niej nic nowego, gdyż zwykle tak się odświeżała w obozie "Szarych Sokołów". Jakoś nikt nigdy nie powiedział jej, że śmierdzi, więc technika chyba działała. A może się po prostu bali, Ulryk jeden wie.

Przy stoliku pojawiła się w świeżych ciuchach - błękitnej koszuli i luźniejszych spodniach, przy których jednak wciąż wisiał miecz, a z drugiej strony sztylet. W obecnych czasach nigdy nie było wiadomo, kiedy trzeba będzie się bronić. Uniosła rękę, gdy Rudiger zszedł na dół a gdy znalazł się przy stoliku z butelką wina i dwoma kieliszkami, spytała z lekkim uśmiechem.


- Jak tam pośladki? Już im lepiej po ciepłej kąpieli? Nie czują mojego dotyku? - Odchyliła się na krześle, zakładając ręce pod piersiami i uśmiechając się do niego zawadiacko.

Schultz po treningu wykąpał się dokładnie będąc naznaczonym porażką. Ta nie była jednak dotkliwa, bo Rudiger mógłby ją w zasadzie zaliczyć do grona przyjemności. Jeżeli godziło się tak mówić o rzuceniu przez kobietę o glebę z impetem godnym zapaśnika z Kislevu. Plecy zabijaki nosiły kilka otarć, tak samo jak tors, ramiona i barki. Ciepła woda zmyła jednak z niego zabrudzenia i potreningową woń.

Kiedy Schultz pojawił się w głównej izbie karczmy wyglądał inaczej niż zwykle. W zasadzie eleganckie ubranie nosił pierwszy raz od kiedy poznał Erikę, a nawet Cassandre kilka tygodni wcześniej. Rękawy białej, jedwabnej koszuli opinały się na jego umięśnionych ramionach, a kamizelka założona na koszulę była perfekcyjne dopasowana. Buty przypominały skórzane trzewiki, które oficerowie wojskowi ubierali na specjalne okazje. Całości dopełniały skórzany pas i sprzączki na butach. U pasa wojownika dyndał miecz w skórzanej pochwie.

- Jak byś mi obiecała, że będę go czuł dłużej to bym ich nie mył. - powiedział wojownik z uśmiechem, nachylając się i nalewając wina do obu kieliszków. Pierwszy z nich, wypełniony niemal po brzeg, postawił przed Eriką, a drugi z ledwo przykrytym trunkiem dnem postawił przed sobą. - I polane zostało wedle zasług. - dodał po chwili siadając. - Pięknie wyglądasz.

- No przestań, do cholery. - Niemal wyrwała mu butelkę i dolała mu do pełna. - Jak pijemy, pijemy tyle samo. No chyba, że chcesz mnie upić, ale łatwo ci nie będzie. - Puściła mu oczko i uśmiechnęła się lekko. - Co do tyłka, możesz wciąż próbować, cokolwiek to dla ciebie znaczy. - Wyszczerzyła się i upiła nieco czerwonego wina z kieliszka. Zimne, cierpkie, dobrze wbijające się w krwioobieg. - Dobrze walczyłeś w sparingu, zaskoczona jestem. - Uśmiechnęła się, choć jej słowa były raczej zapalnikiem do dalszej rozmowy, gdyż wypowiedziała je z pewnością siebie, jakby wcale nie spodziewała się takiej postawy Schultza przy udawanej walce.

- Chcesz mnie upić, to raz. - powiedział, kiedy kobieta nalała mu wina do pełna. - Dwa, obiecałaś mi więcej sparingów. Trzy, czemu znowu mówimy o moim tyłku i to kilka sekund po punkcie pierwszym czyli zbliżającej się próbie upicia mnie? - zaśmiał się. - Zaczynam się bać. - dodał biorąc solidny łyk ze swojego kieliszka. - Zjesz coś?

- Nie chcę cię upić, Rudigerze - odparła, unosząc brew. - To ty mi obiecywałeś miły wieczór przy winie, pamiętasz? A twój tyłek jeszcze może nam się przydać w kolejnych dniach, więc dbaj o niego. - Puściła mu oczko. - Co do posiłku, dziękuję, cały czas czuję się pełna. Ale jeśli ty potrzebujesz coś zjeść po naszym sparingu, żeby wytrzymać tę butelkę, to się nie krępuj. - Zaśmiała się, szczerząc do niego. Rudiger miał w sobie to coś dziwnego, że potrafiła się przy nim otworzyć.

- Co?! - zapytał udając zdziwienie. - Miły wieczór? W moim towarzystwie? Na Myrmidię. Jesteś pierwszą, która do wieczoru spędzonego ze mną dopasowała przymiotnik “miły”. - uśmiechnął się szeroko po czym wypił trochę wina. - Dla mnie taki będzie na pewno. - dodał nieco ciszej pochylając się do przodu. - Jak wasz pokój? Standard za Karla całkiem nijaki, co nie? - zapytał.

- No widzisz, może być i miło i w twoim towarzystwie - odparła wesoło. - Co do pokoju, standard. Dwa łóżka, szafka nocna i tyle. No i my dwie. - Puściła mu oczko, czekając, jak zareaguje.

- Faktycznie nic wielkiego, ale spora zmiana porównując do noclegu w ruinach. - powiedział Schultz. - Kto wpadł na to abyście wy dwie spały w jednym pokoju, a my dwaj w drugim? - zastanowił się wojownik. - Wiedziałem, że po tej ostatniej konwersacji z Konradem w Immelscheld on jakoś inaczej na mnie patrzy. - zaśmiał się Rudiger. - Kurwa, jak ktoś zwróci uwagę na nasz stolik to pomyśli, że tworzę tu kabaret. Jak za dużo świruję, wybacz. Muszę odreagować jakoś ostatnie dni wypełnione zaciskaniem szczęk i czujnością.

- Gospodarz wpadł na taki pomysł. Jak się go zapytałam, dlaczego mam nocować z Cassie, to powiedział, że nie wyglądamy na takich, co Sigmarowi przed ołtarzem przysięgali, a on burdelu nie prowadzi, więc kobiety z kobietami, a faceci z facetami. - Wzruszyła ramionami. - Mi tam to nie przeszkadza, dobrze będzie mieć oko na naszą wątłą Cassandrę. A i ty się wyśpisz. - Podsumowała.

- Wcześniej spałem dobrze chociaż Cass miewa koszmary i czasem łaknie obecności kogoś przy kim czuje się bezpiecznie. - odpowiedział Rudiger poważnie. - Dlatego nie mów jej, że jednak nie jestem niepokonany, co? - uśmiechnął się Schultz. - Tak na poważnie to cieszę się, że nie skreśliłaś mnie po dziwnie poprowadzonej relacji z Cassie. Nie wiem czy rozmawiacie, ale co złego to nie ja. - wojownik popił wina po czym przysunął się bliżej stołu.

- Nie rozmawiamy o tobie i wasza relacja mnie nie interesuje. To wasza relacja, nie moja - powiedziała. - I nie powiem jej o niczym, co jest naszym udziałem, możesz spać spokojnie. Co do koszmarów, każdy je miewa po tej wojnie, czyż nie? Nie dziwi mnie zupełnie, że tak delikatna dziewczyna je miewa. Ja też je miewałam. I pewnie jeszcze wrócą - powiedziała, upijając łyk wina.

- Ja nie miewam, chociaż miałem kilka krótko po śmierci ojca. - powiedział Schultz. - Zginął jakieś kilka miesięcy temu. Zaraz po jego odejściu opuściłem Nuln i zerwałem dawne kontakty. - dodał Rudiger. - Świetnie mi się z tobą rozmawia, ale w zasadzie niewiele o sobie wiemy. Musisz wiedzieć, że w przeszłości robiłem rzeczy, z których na dziś dzień nie jestem dumny. Nie mam pewności czy ta przeszłość pewnego dnia mnie nie doścignie próbując połamać ręce czy nogi. Może ciebie nie ruszać to jak zarabiałem, ale dobrze abyś była świadoma, bo również chciałbym pobyć dłużej w twoim towarzystwie.

- Robiłeś, co musiałeś, by żyć, nie mi to oceniać. Moja przeszłość się o mnie nie upomni, bo w większości przypadków jest martwa - odparła, rozkładając ręce i marszcząc brwi, jakby to stwierdzenie wcale nie sprawiło jej radości. - Ale gdyby przyszło co do czego, możesz na mnie liczyć, jeśli o to ci chodzi. I nie musimy wiedzieć o sobie wiele, by spędzać dobrze czas w swoim towarzystwie.

- Przykro mi. - powiedział Schultz słysząc o przeszłości towarzyszki. - Wiem, że mogę na ciebie liczyć, ale nie dlatego o tym wspomniałem. Wbrew pozorom potrafię sobie radzić chociaż nie jestem mistrzem przetrwania, jak Konrad. - wojownik dopił do końca swój kielich i spojrzał w kierunku kominka nieopodal którego jakaś trubadurka zaczęła swój występ. - Trochę nam rozmowę na ponure tematy zepchnąłem. - powiedział do Eriki. - Dużo jeszcze będziesz musiała wypić aby się zgodzić ze mną zatańczyć? Ostrzegam, że jestem w tym gorszy niż w walce na miecze. - uśmiechnął się.


- Mogłabym się nawet urżnąć w trupa, a i tak mnie nie przekonasz, żebym zatańczyła - odparła, upijając nieco wina. - Nie umiem i nie chcę się nauczyć. Taniec jest dobry dla takiej delikatnej dziewczyny jak Cassandra, a nie takiej babo-chłopki jak ja. - Uśmiechnęła się lekko.

- Ja też nie umiem i uczyć się nie będę. - powiedział zabijaka. - Wolę bardziej praktycznie spędzać czas niż uczyć się tańca. Jednak… To by było bardzo miłe. - przekonywał ją Rudiger wstając powoli, odpinając pas z mieczem i wieszając go na oparciu krzesła . - Który ci powiedział, że jesteś babo-chłopką? - dodał podwijając rękawy i spoglądając z groźną miną. - Dla mnie jesteś bardzo kobieca. - rzekł opróżniając swój kieliszek i stając obok jej krzesła. - Zatańczysz ze mną czy mam podejść do grajki przy kominku i poprosić aby zawołała cię bardziej melodyjnie? - zabijaka wyciągnął rękę. - Ostrzegam. Mam dość złota aby grała ci serenady cały wieczór.

- Powiedziałam ci, że nie dam się przekonać, więc nie namawiaj. A jeśli pójdziesz do tej bidulki, co coś tam sobie miauczy pod nosem, to gdy wrócisz, już mnie przy stoliku nie będzie. - Uśmiechnęła się krzywo a jej spojrzenie mówiło, że nie żartuje. - Nie lubię być zmuszana do rzeczy, których nie chcę robić. - Wyjaśniła, mając nadzieję, że odpuści.

- Uparta jesteś, wiesz? - zapytał Rudiger przysuwając swoje krzesło bliżej i siadając ciężko. - Najpierw mnie bijesz, potem nie chcesz załagodzić ran tańcem. - pokiwał głową nalewając im wina. - Wszystkiego samą urodą nie załatwisz. - wyszczerzył się rzezimieszek. - Te zapasy, o których wspomniałaś wcześniej… Zadziwia mnie taki wachlarz możliwości. Spotykałem najemników walczących świetnie bronią, ale żaden nie był zapaśnikiem czy mistrzem walki na pięści. Twój ojciec był jakimś fechtmistrzem czy kimś w tym rodzaju? - zapytał ciekawy.

- To prawda, jestem uparta. A im dłużej próbujesz przekonać mnie do czegoś, czego nie chcę zrobić, tym staje się jeszcze gorsza. Poirytowana, a potem, jak ten ktoś nie chce odpuścić, to po prostu walę go w pysk - odparła. - Ale spokojnie, nie masz się czym przejmować, nie zamierzam cię uderzyć, bo fajnie spędza nam się ten czas. A co do twojego pytania… te zapasy, to tak naprawdę kilka rzutów, które pokazał mi ojciec, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Tak się przygotowywałam do walki, najpierw z małym, drewnianym mieczem i przeciwnikiem, którym był inny dzieciak, a z czasem drewno zamieniłam na stal. Ojciec, z tego, co wiem, był kiedyś gladiatorem, pewnie dzięki temu znał takie sztuczki. Potem poszedł do kompanii najemnej no i pewnego dnia zorganizował sobie swoją. Ot, cała historia. - Wzruszyła ramionami. - Z tymi rzutami, najlepiej to działa na podmęczonego przeciwnika, albo takiego, który się zupełnie nie spodziewa. W innym razie może się to źle skończyć dla obalającego. Zwykle tego nie używam, teraz po prostu chciałam cię złapać za jędrne pośladki i dlatego taki fortel. Wydało się.- Zaśmiała się.

- Wiedziałem! - powiedział głośno Schultz jakby odgadł jakąś skrywaną od wieków tajemnicę. - Nie chcę abyś odeszła od stolika, ale między nami powiem, że w tańcu czasem można przypadkowo złapać to tu, to tam i zwalić na swoje słabe umiejętności tejże sztuki. - zaśmiał się Rudiger. - Ja do czwartego roku życia wychowywałem się w sierocińcu. Potem odebrał mnie z niego mężczyzna, który był wojownikiem i człowiekiem biznesu. W zasadzie to on nauczył mnie wszystkiego. On albo nauczyciele, których opłacił. Poza walką uczyłem się jazdy konnej i handlu. Zdaje mi się, że Wiktor chciał abym wyrwał się ze świata, w którym żyliśmy, a ja wsiąkłem w niego jak woda w chłonną szmatę. - pokiwał głową wojownik. - Dopiero po jego śmierci i odrzuceniu ze strony reszty “rodziny” wyruszyłem z Nuln i zmieniłem nieco postępowanie. W wojennej zawierusze jedynie w wielkich miastach idzie zarobić na mordobiciu, ale kiedy mam was, za pomysłem Konrada, myślę, że możemy wspólnie powalczyć o pełniejsze sakiewki przy okazji starając się nie szargać sumienia… - Schultz zamyślił się. - Jak chcesz następnym razem mogę pokazać ci kilka sztuczek w walce bez broni. Jestem w tym niezły. Po dwudziestce nikt z moich znajomych nie miał całego uzębienia i wolnego od złamań nosa, a tu… Proszę. Nietknięte jak u skryby ze stolicy. - uśmiechnął się. Najemniczka zaśmiała się na uwagę o niepełnym uzębieniu kompanów.

- Jasne, możesz mi pokazać, tylko żebym nie skończyła, jak ci twoi znajomi. - Zażartowała. - A co do “szargania sumienia”, nawet dzisiaj z Konradem rozmawialiśmy o tym, czy gdyby nie udało się znaleźć normalnej roboty, to może dałbyś radę wkręcić nas gdzieś do grubych ryb półświatka Middenheim. Ale miejmy nadzieję, że to nie będzie potrzebne, bo też wolę zarabiać legalnie. - Uniosła ręce na wysokość piersi.

- Nie chcecie zarabiać w ten sposób. - powiedział z całą pewnością Rudiger. - Uwierz mi. Ja też chciałem segregować zlecenia. Też nie brałem nic podejrzanego, na kobiety czy dzieci. - skrzywił się. - Wiedz jednak, że zawsze za twoim ciosem idzie kogoś zszargana opinia, stracona praca albo upadający interes. - mężczyzna pokiwał głową. - Tutaj zawsze są ofiary i nie ma tych “czystych”. Jako młody głupiec tego nie wiedziałem, a Wiktor chciał mnie przed tym chronić. Byłem w tym całym sobą i byłem w tym dobry. Szkoda, że drugie dno zawsze widać dopiero wtedy kiedy jest nam wszystko jedno. Dobrze, że spotkałem was i walczyłem w Untergardzie. - uśmiechnął się wojownik. - Dla was pochwały mieszkańców pewnie były czymś normalnym, ale dla mnie to była pierwsza taka sytuacja w życiu. Człowiek goni za złotem i renomą mordobijcy do czasu aż trafi do loszku czy na szafot. Kilku kumpli straciłem w naprawdę nieciekawych egzekucjach. Publiczne stracenia wyglądają dobrze dla tych, którzy nie mają z tym wieszanym bydlakiem wspomnień. - uśmiechnął się krzywo po chwili biorąc duży łyk wina.

- Rzeczywiście, nieciekawie to przedstawiłeś. - Erika uniosła brew. - Dlatego liczę, że znajdziemy jakieś normalne zajęcie i nie będziemy musieli brudzić rąk. Nawet, jeśli miałby to być jednorazowy strzał, jeszcze kiedyś chciałabym wrócić do Middenheim i nie oglądać się za siebie, czy czasem nie mam na karku strażników miejskich. Zobaczymy, nie ma co sobie robić planów, bo życie i tak wszystko weryfikuje - powiedziała, również upijając nieco wina. - Miło się siedzi i gawędzi, ale chciałabym się iść położyć wcześniej, skoro jutro zamierzamy szukać jakiegoś zajęcia. Na pewno jeszcze niejeden wieczór przegadamy. - Klepnęła go w nogę.

- Trzymam za słowo. - powiedział Rudiger. - Dobrej nocy. - dodał z uśmiechem. - Tym razem ty krzycz jakby ktoś wam do pokoju wpadł czy coś. - zaśmiał się wojownik.

- To raczej ten kto wpadnie będzie krzyczał. Na pewno usłyszysz. - Wstała, poklepała Rudigera po barku i ruszyła w stronę schodów na piętro.


Noc minęła Rudigerowi spokojnie. Konrad nie przyszedł zalany w trupa co dla mężczyzn w towarzystwie Schultza było miłą odmianą. Z tego co zabijaka pamiętał jedynie jego ojciec znał umiar, natomiast znamienita większość żołnierzy, szpiegów, tropicieli i informatorów rodziny Huyderman lubowała się w mocnych trunkach, których smak towarzyszył im zawsze po spełnionej służbie. Wiktor powiadał, że na trzeźwo nienawidzili samych siebie musząc używkami zagłuszać własne sumienia. Tylko czy to by nie oznaczało, że on wraz z ojcem byli jeszcze gorsi wytrzymując lata przestępczego życia jedynie sporadycznie sięgając po kieliszek?

Wojownik tamtego ranka wpadł w sidła codziennej rutyny. Po przebudzeniu odbył trening zwracając uwagę na elementy, którymi zaskoczyła go zeszłego dnia Erika. Zabijaka przygotował sobie zestaw kontrataków będąc jednak świadomym, że jedynie jeden czy dwa z nich byłby w stanie wykorzystać przeciw niej. W końcu nie chciałby jej uszkodzić próbując udowodnić, że od ich ostatniego spotkania zrobił postępy. Tak naprawdę nie myślał o niej jako dużo lepszej od siebie. Jej władanie bronią było niesamowite, ale Schultz nie korzystał już z nieczystych zagrywek, które cechowały jego styl walki za czasów Nuln. Nie starał się też za wszelką cenę udowodnić coś jej albo sobie. Znał swoją wartość i nie musiał się puszyć czy spinać. Wiedział, że nigdy nie stanie naprzeciw Eriki na polu bitwy zatem mógł się uspokoić i powoli, systematycznie zdobywać przewagę. Nie sądził, że kobieta tak szybko zakończy jego treningowy „żywot”, ale… To w jaki sposób to zrobiła było przyjemnie pobudzające.

Po treningu Schultz skusił się na poranną kąpiel. Relaks nie trwał długo, ale był całkiem przyjemnym. Jego skórznia w końcu została dokładnie oczyszczona z goblińskich flaków, a miecz znowu zaczął lśnić. Mimo ćwiczeń wykonanych na czczo zabijaka wyglądał na wypoczętego kiedy schodził na śniadanie. Widział Cass i Erikę, które wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Zabijaka miał nadzieję, że Kraus nie mówiła słodkiej młódce o jego szlaku niepowodzeń dnia poprzedniego. Od przegranego sparingu, poprzez odrzucone zaproszenie do tańca, aż po zakończenie spotkania, które porównując z codzienną, podróżną rutyną w towarzystwie Cassandry, było oschłe. Wojownik musiał się ogarnąć, bo brak powodzenia w podniesieniu ich znajomości na wyższy poziom nie musiał oznaczać jej całkowitego braku zainteresowania. Wydawało mu się, że zeszły wieczór sabotował osobiście wspominając o innej kobiecie i swojej kaprawej przeszłości. Z drugiej strony bawił się naprawdę świetnie i nie miał chyba powodu do wstydu chcąc jedynie być z kobietą szczery. On naprawdę musiał się ogarnąć. Drużynowy twardziel nie powinien myśleć o miłosnych obłokach kiedy na horyzoncie jeszcze nie opadł powojenny pył…
 
Lechu jest offline