Ostatnim z „liczących się” członków karawany był Czarny Gwardzista. Ciężko było cokolwiek o nim powiedzieć. Póki co unikał kontaktu z towarzyszami podróży. Nie zaczynał rozmów, a na pytanie odpowiadał możliwie jak najkrócej i tak precyzyjnie, jak w danym momencie uznał za słuszne. Zgodnie z domysłami każdego, kto słyszał o jego pozycji, ubierał się na czarno i w takim samym kolorze była większość jego wyposażenia, wliczając w to drewnianą tarczę i obsydianowy macahuitlem. Oba ostatnie przedmioty tratował jednak z wyraźną niechęcią i raczej trzymał je ciągle przytroczone do swojego bojowego Cordlu. Prawdę mówiąc to wierzchowiec robił większe wrażenie, niż jego jeździec. Vantrag mimo dobrej budowy ciała zdawał się być raczej niezgrabny, a jego wątłe ramiona bardziej pasowałyby artyście niż osobistemu ochroniarzowi arystokraty, zwłaszcza komuś określanym mianem „człowieka do zadań specjalnych”. Niemniej Gwardzista wydawał się być cieniem przedstawiciela domu Alequarb i niechętnie zostawiał go bez opieki. Smukła, humanoidalna, zamaskowana postać, czujnie rozglądająca się wokół, jakby wypatrując potencjalnego niebezpieczeństwa, grożącego Eupatryd’towi nie była nawet opancerzona. Pod lekką, bawełnianą i oczywiście czarną tuniką, zdawał się mieć coś na kształt kawałków szarego kryształu, obwiniętych i powiązanych za pomocą czarnego jedwabiu. Jednym wyraźnym odstępstwem od reguły czerni w ubiorze wydawał się być lekki, ciemnobrązowy, miejscami nieco jaśniejszy, płaszcz. Wyglądał na znoszony i można było przypuszczać, że kiedyś również był niczym obsydian, ale zapewne wypłowiał na słońcu. Całości dopełniał,
unoszący się nad jego głową, czysty kryształ w kształcie wrzeciona.
Vantrag na widok jeźdźców, a także na wywołaną ich pojawieniem się chłostę, zareagował tak samo, jak na wszystko dotychczas. Czujnie obserwował i nasłuchiwał, starając się wyłowić jakiekolwiek przydatne informacje. Nie podejmował żadnych działań, póki sytuacja tego nie wymagała.