Budowla zapadała się. Saadi, zupełnie ignorując fakt, że jeszcze chwilę temu ciało, w którym się zadomowił znajdowało się na granicy życia i śmierci, szybkim krokiem parł do przodu, wymijając chwiejące się kolumny i lecące ze stropu odłamki. Tuż za nim podążali pozostali awanturnicy. Gdzieś z boku słychać było jakieś wrzaski. Znak, że w starożytnej świątyni pozostały jeszcze jakieś małpoludy, które właśnie teraz znalazły swój koniec pod stertami pokruszonego kamienia.
Wszechobecny pył nieco utrudniał oddychanie i zorientowanie się co do kierunku, w którym było wyjście, ale Czarnoksiężnik, najwyraźniej wiedziony jakimś dodatkowym zmysłem szedł, niemal biegł przez zawalisko, co chwila skręcając i znów wracając na wyznaczoną ścieżkę. Z tyłu dobiegał huk walącej się budowli, gdy przed grupą ukazał się prostokąt wejścia. Na zewnątrz panował mrok. Nie wiedzieli ile czasu spędzili wewnątrz przeklętej świątyni i czy był to wieczór tego samego dnia, w którym weszli czy ranek następnego, czy w ogóle kolejny dzień. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, wzgórze ostatecznie tąpnęło, przez portal wydobył się kłąb pyłu i wszystko zamarło. Stali kilkanaście kroków od zdeformowanego wzgórza umorusani, podrapani od ostrych odłamków, ale wciąż żywi.
- Na potęgę Xer-Anula, udało się – powiedział Saadi głosem Zahiji i zaśmiał się w głos. Popatrzył po sobie, wyciągnął do przodu ręce, obejrzał stopy. Potem złapał się za krocze, ścisnął piersi. – Trzeba się będzie przyzwyczaić do dodatków, a za prąciem chyba będę tęsknił… Lać będę musiał jak kobieta, kucając… - po tych słowach odwrócił się na pięcie i ruszył w krzaki, zakasując długie, pobrzękujące cekinami szaty.
- Moim celem jest teraz Hedeb – oznajmił chwilę potem, kiedy wrócił. Jarzącymi się gniewem oczami spojrzał na jeńca. – Zaprowadzisz mnie tam. Jak ty się w ogóle nazywasz?
- Hajit ibn Abdan – wymamrotał czarnobrody. Widać było, że jest przerażony faktem, że będzie musiał służyć za przewodnika Saadiemu.
- Do Hedeb – powtórzył Czarnoksiężnik i tym razem popatrzył na Jahmillę. Ta skuliła się pod spojrzeniem, nie wiedząc czego Saadi będzie od niej chciał. – Dakhi. To po drodze?
- Nie wiem, Pani – odpowiedziała. Saadi słysząc, jak go nazwała, uśmiechnął się uśmiechem Zahiji. – Dakhi jest na wschód. Z pewnością mój ojciec będzie mógł służyć Ci radą i pomocą…
- To chyba oczywiste. Jedziecie z nami? – wyglądało na to, że Saadi chciał przejąć kontrolę. Już przywłaszczył sobie jeńca i księżniczkę. Teraz przyszła kolej na awanturników. Enki milczała z opuszczoną głową.