Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2019, 00:20   #2
Lavandula
Konto usunięte
 
Lavandula's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputację
Dziękuję Lechowi za wspólną retrospekcję :)

Wizyta u kumpla - Jefferson City, cztery miesiące wcześniej

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jFtHWv9nk_g[/MEDIA]
Blok pooperacyjny bazy wojskowej w Jefferson City nie należał do największych jakie znała amerykańska armia. Nadal jednak było to dobre trzydzieści metrów kwadratowych wypełnionych przez cztery wielkie i nowoczesne łoża na kołach w otoczeniu dwóch pokaźnych ekranów każde, kilku szafek i aparatury, której wchodzący do pomieszczenia mężczyzna nie znał. Wysoki, przyzwoicie zbudowany facet w mundurze polowym spojrzał zmęczonym wzrokiem w kierunku jedynego zajętego łóżka. Nienawidził odwiedzać kumpli z oddziału, bo często wiązało się to z przykrymi wspomnieniami z nie do końca udanej misji.
Ranny tym razem został Starszy Szeregowy Carter Jones, który z Kapralem Williamsem znali się od początku stacjonowania korpusu w Jefferson City. Niedawno strzelił im równy rok znajomości wypełnionej zadaniami, na które dowództwo wysyłało swoją elitę chociaż żołnierze sami za plecami nazywali się “Grupą uderzeniową Kamikaze”. Jones został ranny podczas starcia ogniowego z wrogiem. Wyciągnęli z niego dwie kule i kilka odłamków po minie kierunkowej. Facet miał szczęście, że żył, nie mówiąc o tym, że lekarze rokowali jego całkowity powrót do zdrowia. Żołnierz spał, ale to nie przeszkodziło jego kumplowi podejść do szafki przy łóżku i wstawić bukietu kwiatów do wazonu wypełnionego wodą z odżywką dla roślin.

Joshua Williams nie miał wiele miejsca do siedzenia więc usiadł na najbliższym z łóżek przyglądając się rannemu zwiadowcy. Jego czujne spojrzenie ciemnobrązowych oczu wodziło po ekranach do których był podpięty jego kompan nie rozumiejąc z tego nic poza częstotliwością bicia serca i ciśnieniem krwi. Nożownik był po podstawowym kursie pierwszej pomocy i starał się dokształcić z zakresu opieki medycznej, ale zdecydowanie łatwiej wychodziło mu zabijanie niż przywracanie do żywych. Tego dnia było cholernie parno dlatego żołnierz ściągnął bluzę mundurową odsłaniając pobliźnione, żylaste przedramiona. Kumple czasem śmiali się, że w jego przypadku wystarczyła pechowo przełożona kartka aby się wykrwawił. Pod cienką skórą miał od groma cieńszych i grubszych żył co cechowało ludzi o niskim poziomie podskórnej tkanki tłuszczowej. Willams spojrzał w kierunku wejścia do sali słysząc zza drzwi kroki na korytarzu.

Zaduch dokuczał nie tylko jemu. Skóra rannego też błyszczała od potu, była też niezdrowo blada i sina pod zamkniętymi oczami. Znaczyło że pełnienie dyżuru medycznego robiło się upierdliwe bardziej niż zazwyczaj. Harquin nie narzekała, nie należała do rodzaju ludzi użalających się nad sobą i swoimi życiami. Nie narzekała na upał, ograniczając się do nieregulaminowego rozpięcia munduru. Związała też długie, czarne włosy w gruby warkocz opadający aż do pośladków. Wiele razy słyszała że powinna je ściąć. Słyszała też dużo innych bzdur którymi nie miała zamiaru się przejmować. Z tacą wyładowaną gazami, strzykawkami, butelkami soli fizjologicznej, stetoskopem i miską czystej wody, szła do sali gdzie leżał jej obecny pacjent numer jeden - kolejny biedny debil który miał mniej szczęścia niż reszta trepów i skończył na jej stole.
- Gdy na jesień do wojska ruszałem, ty żegnałaś mnie smutna i zła. Przyrzekałaś że będziesz czekała i że nic nie rozłączy już nas. Przyrzekałaś że będziesz czekała i że nic nie rozłączy już nas - śpiewając podeszła pod drzwi i łokciem nacisnęła klamkę bo dłonie miała zajęte. Zamek poddał się, zawiasy skrzypnęły i sanitariuszka weszła do środka, pomagając sobie nogą aby przypadkiem drzwi nie walnęły w tacę i jej nie wywróciły, a co za tym idzie żeby cenne zapasy medycznie nie poszły się walić.
- Ciężkie chwile przetrzymać musiałem, kible nieraz mi przyszło myć. Lecz o jednym wtedy myślałem, wkrótce z Tobą znów będę mógł być. Wkrót… - nagle zamilkła widząc niespodziewanego gościa. Wciągnęła głośno powietrze i wyraźnie zła powiedziała podniesionym głosem:
- Podnoś dupę z wyra, co ty sobie kurwa wyobrażasz leszczu?! Kto cię tu wpuścił?! Co tu robisz oprócz rozsiewania zarazków?!

- Chyba pomyliłaś mnie z kimś do kogo możesz tak mówić, szeregowa. - powiedział siedzący na łóżku facet patrząc na nią wzrokiem, pod którego ciężarem łamali się już dwa razy ciężsi od niej. - Nie muszę się tobie tłumaczyć. - dodał w tej samej chwili poprawiając się na łóżku. Zauważyła, że jego oczy były delikatnie podkrążone, ale zarost przycięty najdalej tego ranka. Jego muskulatura jasno wskazywała, że musiał być nie tylko liniowcem, ale też dużo trenować i walczyć wręcz. Blizny takie jak on na przedramionach posiadali zwykle gladiatorzy, a nie żołnierze.

- Chyba nie czaisz że to nie twój rewir leszczu, podnoś dupę! - sanitariuszka o dziwo prychnęła zezłoszczona jeszcze bardziej, a gromiące spojrzenie spłynęło po niej jak po kaczce. Wydawało się nawet, że było zapalnikiem dla nowego wybuchu.

- Jebie mnie jak ci obsrało pagony, tutaj nie ma wpierdalania! Chcesz się rządzić, wypierdalaj ganiać koty po poligonie! Tu jest szpital, ogarniasz co to znaczy?! - szybko przeszła przez pomieszczenie, stawiając tacę na stoliku przy łóżku rannego. Ledwo to zrobiła od razu sprzedała mężczyźnie solidnego kopa w łydkę, ręką wskazując drzwi.
- Wypierdalaj stąd chodząca zarazo! Albo się odkaź! - ręka przeniosła się na szafkę przy drzwiach - Górna półka, butla z ciemnego szkła. Przemyj tym łapy… ja kurwa pierdolę, za jakie grzechy. Całe życie z debilami. Kolejny lamus któremu się okop pomylił z OIOMem… pewnie nawet nie wie co to znaczy… gdzie ja kuwa jestem? Czy kogoś zabiłam i zjadłam? Ehhh - syknęła, kręcąc głową. Wzięła oddech, wstrzymała go i powoli wypuściła ze świstem. - Obczaj jedno, to kurwa pourazówka. Dociera? Otwarte rany, obniżenie odporności, duża utrata krwi, ból, smród, sranie pod siebie i cuda wianki - kiwnęła głową, pokazując rannego - Chcesz go zajebać, zrób to jak wyjdzie. Tutaj jest pod moją opieką, czaisz? Czy mam ci to rozrysować i dać kredki żebyś sobie pokolorował? Nie wiem jakie tu mieliście wcześniej zwyczaje, ale teraz to mój pierdolnik. Mój pacjent. Chyba twój kumpel, co? - spytała ze zjadliwym uśmiechem - Przyniosłeś mu w prezencie całą pakę patogenów, gratulacje. Gdyby był tu kierowca autobusu na pewno zaczął by klaskać… chociaż nie, prędzej karawanu.

Mężczyzna wstał po czym powoli podszedł do wskazanej przez nią szafki. Wiedział jak odkazić ręce co zrobił aby tylko nie słuchać jej pretensjonalnego tonu, który nijak nie pasował do ładnej buzi i całkiem przyjemnego, kobiecego głosu.

- Milutka jesteś. - powiedział facet przyglądając się jej z zaciekawieniem. - Zawsze wkładasz tyle emocji w dialog? - zapytał się twardym, ale spokojnym tonem.

Zza pleców usłyszał soczyste “kurwa jego mać” i szczęk szkła o metal.

- Chuj cię to boli? - odpowiedziała, pomamrotała coś pod nosem i dodała - Zwykle gdy występuje proporcjonalność prosta między poziomem głupoty którą widzę i jej wpływu na moją robotę. Nie wygrałam pleców na loterii, mam co robić, nie narzekam na nudę. Ani do kurwy nędzy nie pierdzę w dechy na stróżówce. Mam ten pierdolnik na głowie, nie tylko tego jednego cipciaka, a dzięki tobie zanim pójdę obsłużyć następnego klienta muszę zmienić pościel żeby następny klient nie dostał sepsy na dzień dobry, bo nie wiadomo bo jakim gnoju się szwendałeś zanim tu przylazłeś. Dzięki zjebie, obiecuję że jak trafisz tu jako pacjent odbiję to sobie z nawiązką. - pokręciła głową zrezygnowanym ruchem, mocząc gąbkę w misce i zabrała się za obmywanie skóry głowy pacjenta.

- Nie wiem czy będziesz miała okazję. - zastanowił się mężczyzna. - Nie zdarza mi się trafiać w takie miejsca mimo iż nie robię na stróżówce. - dodał spoglądając na rannego. - Jak masz taką ciężką robotę to może w czymś pomogę? - zapytał facet jakby jego mózg wycinał rzucane w jego stronę obelgi.
- Ktoś ci kiedyś mówił, że całkiem ładnie śpiewasz? - zapytał. - Czy nikt do dnia dzisiejszego nie doczekał etapu rozmowy, na jakim jesteśmy? - gość uśmiechnął się rzędem białych, równych zębów.

- Nie kozacz, nie kozacz… raz do roku to i kura pierdnie coby się nie zesrać. - sanitariuszka rzuciła filozoficzną sentencję, potakując sobie i swoim słowom. Łypnęła podejrzliwie na intruza, robiąc kwaśną minę, ale szybko jej przeszło.
- Znaczy nie grożą ci drzazgi w dupie, ani hemoroidy. Ja pierdolę, nawet nie masz pojęcia ilu żołdaków stąd na to narzeka. - burknęła, mocząc gąbkę w wodzie i wznowiła pracę, skupiając uwagę na rannym - Niektórzy mają chyba przestawione we łbach i ich to jara. Przychodzą, ściągają nachy z minami jakby oto objawiali mi największy cud wszechświata… a to takie bardziej charknięcie materii niż jakaś supernova - nachyliła się nad łóżkiem, stając plecami do bruneta - Zdejmij poszewki z koca i poduszki, złóż je i połóż na szafie przy drzwiach. W drugiej szufladzie od dołu jest świeża pościel. Chcesz się przydać… chyba nie muszę ci tego rysować, nie? Nie? No i zajebiście - wzięła porządny oddech i jak gdyby nigdy nic wróciła do przerwanej piosenki - Ciężkie chwile przetrzymać musiałem, kible nieraz mi przyszło myć. Lecz o jednym wtedy myślałem, wkrótce z Tobą znów będę mógł być. - odłożyła gąbkę i sięgnęła po gazę - Szybko w wojsku minęły mi dwa lata, służba moja skończyła się więc. Ale z ciebie zrobiła się szmata, dałaś dupy i teraz masz AIDS.

Facet zabrał się za wymienione czynności. Najpierw zdjął poszewki i ułożył je tak równo jak tylko potrafił. Był dokładny. Kiedy ułożył je na szafie wydobył czystą pościel i zaczął ją ubierać na koc. Kobieta skończyła śpiewać jakiś czas zanim skończył. Zaciekawił go tekst piosenki, po której zakończeniu wybuchł śmiechem.
- Dwa lata to szmat czasu. - powiedział po chwili. - Wytrzymała całkiem długo. - dodał zabierając się za ubieranie poduszek. - Co do tych hemoroidów i takich tam to raczej mało przyjemne zajęcie. Nie wiedziałem, że to taka plaga. Też miałaś? - zapytał zerkając na dziewczynę na chwilę zwieszając wzrok na jej długim warkoczu.

- Mam cały czas. Hemoroidy mentalne. - odpowiedziała ponurym tonem pochylona nad zmianą opatrunków. Zanim rozwinęła stare na początku nałożyła maskę przez co jej głos stał się trochę wytłumiony, zdezynfekowała też ręce - Dostaję ataku bólu dupy za każdym razem jak parszywy los rzuca mi na drogę kolejnego pseudogeniusza z poczuciem humoru na poziomie ameby popierdalającej na nibynóżkach - wzruszyła ramionami - A tam, nie podniecaj się że tamta bladź wytrzymała dwa lata. AIDS to następstwo wirusa HIV. Przejście do tak zaawansowanej fazy trwa, czyli popruła pizdę pewnie ledwo chłop przełożył kamasze przez próg, ale dobrze tak frajerowi. Tylko zjeby mentalne idą do woja z własnej woli.

- Ciekawe masz poglądy.
- skwitował mężczyzna. - Wszyscy są tu z własnej woli. - dodał z lekkim uśmiechem. - Ten twój rewir ma większy rygor niż idealne obozowisko kapitana Donoweya, wiesz? - powiedział kończąc ubierać poduszki.
- Od dawna służysz? Pierwszy raz ciebie widzę… - Joshua chciałby zapytać kto ją do tego zmusza, bo zapewne siebie samej nie uważa za “mentalnego zjeba”. Słyszał o ludziach, którzy dzięki jakimś talentom otrzymywali wybór wojsko albo czapa, ale wątpił aby w przypadku takiej młódki miało to miejsce.

Przy kwestii “z własnej woli” czarnula odwróciła się przez ramię, posyłając mu wyjątkowo szydercze spojrzenie. Musiała jednak wrócić do pracy, a to wymagało uwagi.
- Kibluję półtora roku - odpowiedziała niechętnie, smutnym i rozgoryczonym tonem - Zostało jeszcze trzy i pół, bo mi klepnęli piątaka. Nie znam żadnego Donoweya, wyjebane mam na gościa. Pewnie jakiś frajer który by nie przetrwał dnia poza szfejownią. Nic dziwnego że mnie nie widziałeś, przesadzili mój łeb w zeszłym tygodniu. Nazywasz się jakoś czy mam ci mówić leszczu?

- Joshua Williams. -
przedstawił się żołnierz. - Nieciekawie jeżeli nie lubisz tej roboty. - zaśmiał się. - Trzy i pół roku to długo. Wiele się może wydarzyć. Ty masz jakieś imię? - zapytał mężczyzna. - Tylko pomagasz biedakom jak Carter czy można cię też zobaczyć w terenie?

- Taaa… przez trzy i pół roku pewnie sama złapię AIDS. Syf, kiłę i mogiłę
- sanitariuszka zdjęła maskę i wyprostowała plecy. Oceniła krytycznie założone opatrunki, nie było do czego się przyczepić.
- Tak, mam imię. Możesz mówić mi Diego Maria de la Concepción Juan Nepomuceno Estanislao de la Rivera y Barrientos Acosta y Rodriguez - powiedziała poważnie i machnęła ręką - W skrócie Luna. Luna Harquin. Po tym jak mnie zdegradowali… sam widzisz - zerknęła na pusty pagon szeregowca. - W terenie? Ja? Jasne, już to widzę. Sorry, ale mam tu prywatny gabinet i penthouse w jednym. W północnej części tego pierdolnika, na poziomie minus jeden.

- Myślę, że z tak pedantycznym podejściem nie masz szans zachorować. -
powiedział żołnierz pokazując na zmienioną pościel. - Powiedziałbym, że miło mi cię poznać, ale nie pamiętam osoby, która by mnie tak obrzuciła mięsem i nadal żyła. - uśmiechnął się. - To co? Może przeproś ładnie przy kolacji, a ja dopilnuję aby miał cię kto bronić jak już cię wyślą w teren. A uwierz mi, że wyślą cię bankowo, bo z tego co mówisz jesteś naprawdę dobra w tym co robisz. - żołnierz spojrzał na nią mrużąc oczy. - W terenie dobrych medyków jak na lekarstwo. Ostały się tylko zjeby mentalne i leszcze, jak ja.

- Myślenie widzę też ci nie za bardzo wychodzi
- Harquin podniosła z tacy strzykawkę. Puknęła w nią i nacisnęła tłoczek, przygotowując się do zrobienia zastrzyku - Prawidłowa wersja brzmi tak: za zakłócenie rytmu pracy i sranie w ogródku zapraszasz mnie na kolację za kantynę, między magazyny. Wóda, konserwy i lasery. Zielskiem też nie pogardzę. Skręta i pacierza nigdy nie odmówię. - zaśmiała się, kontynuując robotę - Jeśli pójdę w teren też stanę się zjebem mentalnym i leszczem… ale jak tak się stanie, trudno. Wtedy w zamian za pilnowanie dupy mogę się zajmować innymi leszczami, bo czemu nie? Lepsze to niż słuchanie kolejnego apelu na placu, bleh.

- Możesz nie wierzyć, ale wbrew memu poważnemu wyglądowi nie zostałem zatrudniony na stanowisku naukowca.
- zaśmiał się. - Prawidłowa wersja mi pasuje o ile dasz spokój z tymi laserami. Wódę, zielsko i konserwy da radę załatwić. No i dużo patogenów, bo widzę, że ci się spodobały. - pokazał na wazon z kwiatami. - Lekarze z chęcią by wysłali z powrotem do boju i żołnierza bez rąk i nóg dlatego zapytam ciebie, jako fachowca, czy mój kumpel wróci do czynnej służby? Ten leszcz to kocha. - wytłumaczył mężczyzna spoglądając na brodatego zwiadowcę.

- Nie gadaj że za cienki leszczu jesteś aby mieć choćby celownik laserowy - dziewczyna skończyła chyba całkowicie zabiegi przy pacjencie, bo wyprostowała plecy i nakryła go do pasa prześcieradłem, zaczynając zaraz potem składać swoje zabawki z powrotem na tacę. Tym razem obok misek i czystej gazy znajdowały się zakrwawione bandaże zrolowane w pedantyczne roli.
- Wróci - odpowiedziała krótko, nim popatrzyła na łóżko dość chłodno - Jego pech nie oberwał ani w trzustkę, ani w śledzionę. Wątroba ma zdolność regeneracji, po częściowej resekcji zostaje czekać aż stanie na nogi. Miesiąc, może półtora. Zależy od jego zdolności… krzepliwości krwi i tak dalej i tak dalej. Swoją drogą tych badyli też nie powinieneś przynosić - pokazała na wazon kwiatów i prychnęła - Ale niech będzie. Tym razem ci daruję, znaj pańską łaskę - podniosła tacę wreszcie zwracając się twarzą do Williamsa - Coś jeszcze?

- Celownik laserowy jest dla kastratów z manią wielkości.
- rzucił żołnierz pozwalając sobie na małe odstępstwo od etykiety. Czuł, że przy niej może. - To twardy skurwiel. Kwiaty dali mi ziomkowie z oddziału. Nigdy nie byli tak uśmiechnięci. - zastanowił się facet drapiąc się po głowie. - Pewnie podejrzewali, że na ciebie trafię i zastanawiali się jak mocno mnie pociśniesz. - zaśmiał się. - Kiedy masz przerwę od roboty i nie relaksujesz się w karcerze? Coś czuję, że faktycznie musimy się zadowolić przestrzenią międzymagazynową, bo pewnie nie szybko cię puszczą na przepustkę.

- A to same wojny i walki nie są dla typów z kompleksami małego chuja? To jeżdżenie hummerami, macanie przedłużanych luf i zabawy z żołnierzykami -
dziewczyna podeszła do intruza, uśmiechając się szeroko. Zatrzymała się dopiero, gdy trzymana przed sobą taca dźgnęła trochę faceta w pierś - Możesz powiedzieć kolegom że zostałeś oskórowany na żywca jak im to pozwoli lepiej spać w nocy i strzepać ze trzy razy przed zaśnięciem - wzruszyła ramionami - Ni chuja nie mam pojęcia kiedy się uda wyrwać z penthouse’a… ale jak masz teraz kwadrans to wiem gdzie da się zabunkrować na faja i parę łyków wódy do odkażania. Nie dygaj, nie oślepniesz - mrugnęła do niego - A mnie, jak każdemu ciężko pracującemu frajerowi, należy się ustawowo cztery minuty przerwy na godzinę kołchozu… jakoś tak to chyba kiedyś leciało.

- Mnie o wojny nie pytaj.
- uśmiechnął się żołnierz - Na żadnej nie byłem. Zwykle eliminuje pechowców po okolicy. Hummerem też nie miałem okazji jechać, ale bywało się w MRAPach czasami. Co do wielkich giwer to gadasz z gościem, którego szczyt arsenału to subkarabinek z 14-calową lufą więc pewnie w trakcie porównania z kolegami wypadłbym licho. - zaśmiał się. - Jakbym powiedział o skórowaniu to raczej byliby zazdrośni. Tym wypłoszom wszystko się kojarzy. W sumie jak masz teraz czas to dawaj tę wódę. Aż cztery minuty na godzinę zapierdolu? Wiedziałem, że ktoś mnie wychujał z czasem pracy. - wojownik spojrzał na swojego kompana. - Trzymaj się Carter. Jeszcze do ciebie wpadnę.

- Tym razem nie przyniosę żadnych badyli ani nie spierdolę nikomu dnia
- Harquin dodała w jego imieniu trzy gamble zanim nie wyszła z sali, w progu przytrzymując stopą drzwi i gapiąc się wymownie na Williamsa - Ruszaj się zanim nie wystosuję pisma do twoich przełożonych że potrzebujesz gruntownych badań z badaniem prostaty na czele. Kumplom powiesz że doszło do penetracji… a że ja ciebie, co za różnica? - mruknęła, rozglądając się czujnie po korytarzu, łypiąc za winkiel. Głos też ściszyła - Wyruchali cię bez mydła chłopie, niech to będzie nauczka na przyszłość. Nie łykaj wszystkiego co ci pod dziób zapodadzą - ruchem głowy wskazała na lewo.

- Dopiero się poznaliśmy a ty już byś oglądała moją supernovą… - zaśmiał się cicho wojownik przypominając sobie określenie, którego Harquin użyła. - Mam nadzieję, że się nie uwalimy jak psy. W mojej ferajnie to sprawa życia, śmierci i wizyty w karcerze. - dodał ruszając we wskazanym przez nią kierunku. Kobieta zauważyła, że nie chodził jak pozostali żołnierze. W armii musiał być nie dłużej niż ona.

- Splunięcie prędzej - doprecyzowała dla świętego spokoju, zatrzymując się przy kolejnym rogu i zerknęła ostrożnie za zakręt zanim nie ruszyła pospiesznie do kolejnego załomu.
Prowadziła go przez dobre parę minut, zanim nie stanęli przed porządnymi metalowymi drzwiami, a sanitariuszka wyjęła z kieszeni munduru pęk kluczy. Zanim to zrobiła tacka wylądowała na ziemi aby nie zawadzać.
- Penthouse nie jest zły, idzie przywyknąć.

- Mogłaś mówić. -
powiedział patrząc na tacę żołnierz. - Bym ją potrzymał. - wyjaśnił prędko. - Kilka razy byłem i nie tęsknię. Jakiś czas trwało zanim nauczyłem się profesjonalizmu, rozkładania teleskopowego kija w dupie i takich tam. O ile od 11 miesięcy nic się tam nie zmieniło to raczej nie jest to luksusowy apartament z ładnym widokiem. - wojownik ledwo sobie przypominał karcer, w którym był ostatnio prawie rok temu. - Przed wojem byłem najemnikiem, a żołnierze z dziesięciopokoleniową tradycją nie traktują takowych na równo ze sobą. Przynajmniej póki dwa razy nie dostaną w ryj. Też za kantyną. - uśmiechnął się Williams.

- Miałam nadzieję że się domyślisz… ale jak widać nadzieja matką głupich i chociaż każda madka kocha swoje dzieci, to od każdej reguły są wyjątki.. ha! - sanitariuszka wreszcie znalazła właściwy klucz, przekręcając zamek i nacisnęła na klamkę. Mechanizm skrzypnął, do środka wdarły się promienie słońca razem z gorącem i męczącą duchotą.
- Kurwa… - dziewczyna cofnęła się w tył korytarza, gdzie przyjemny chłód, ciemność i zapaszek starego lochu.
- Dobra… jedziemy z koksem - burknęła do siebie nim nie zebrała się w sobie, wychodząc na słońce.

- Wiadomo. - powiedział żołnierz i wyszedł po szybkim, sprawnym podniesieniu tacy z podłogi. - Syndrom Draculi? - zapytał zauważając jej reakcję i kojarząc nieco popularniejsze choroby popromienne. - Ja mam Sztywny Ryj, znaczy Mount Rushmore. - powiedział z krzywą miną. - Jak byś zauważyła u mnie przesadną powagę to pewnie skończyły mi się leki. Warto byś wiedziała zanim nas razem wyślą w pole. A wyślą na pewno… - zaśmiał się mężczyzna. - Poza penthousem i pracownią wybiegasz czasem na poligon, siłkę czy cokolwiek? Nigdy ciebie tam nie widziałem, a te muskuły to nie synthol.

- Przesadna powaga… tja. Stężenie pośmiertne też bywa mylące przy Rushmore. Się nie obraź jeśli wyciągniesz kopyta, a ja machnę ręką bo pewnie ci się prochy skończyły -
sanitariuszka weszła na słońce i szybko stanęła w cieniu rzucanym przez drugi budynek. Dopiero wtedy odetchnęła.
- Zwykle mówię że tylko chłopy, chamy i pospolita hołota się opalają. Jak kiedyś, w dawnych czasach. Chamy pracowały na polach dlatego każdy chłop miał latem ciemną karnację, a arystokracja unikała słońca, cechując się białą, nawet czasem lekko błękitną karnacją z wyraźnie widocznymi żyłkami… i jebać czy dla takiego efektu upuszczali sobie krew - wyjęła z kieszeni papierośnicę. Otworzyła ją i wyciągnęła do Williamsa - Jako przedstawicielka klasy patrycjuszy wiadomo że nie dość że blada, to jeszcze pasożyt społeczny, ssący zdrowe, proletariackie społeczeństwo. Dosłownie i w przenośni - parsknęła - Jak coś to lubię czosnek i nie boję się krzyży. - uniosła dłoń pokazując że na wewnętrznej stronie nadgarstka ma taki jeden wydziarany. Od zewnętrznej trudno było na dłoni szukać miejsca bez tuszu.

- Jak wyciągnę kopyta to będzie już za późno na fochy. - uśmiechnął się żołnierz. - Odpowiesz za nie udzielenie pomocy potrzebującemu. Kurwa, jak gorąco. - dodał kładąc na wystającym elemencie muru bluzę mundurową i po chwili zastanowienia ściągając T-shirt.
- Bez obaw. - jego proste skośne mięśnie brzucha zatańczyły podczas ściągania nakrycia. Proste mięśnie brzucha były osadzone bardzo wysoko tworząc osiem równych, symetrycznych cegieł. Na klatce piersiowej było widać prążkowanie. Z pewnością ilość podskórnej tkanki tłuszczowej graniczyła z niezdrową jej proporcją. Na lewym cycku facet miał wytatuowanego jakiegoś ptaka. W kolorze. Mimo iż średnio mu pasował to Harquin potrafiła ocenić zajebiście wykonany, zapewne drogi tatuaż. W niektórych kręgach mógł uchodzić za arcydzieło niedostępne dla mniej utalentowanych rzemieślników.
- Ja tam lubię opaleniznę. Byle nie przesadzoną i miejscową. Opalone od łokci łapy i kark z bladą klatą i plecami kojarzą mi się z rolnictwem. - zaśmiał się biorąc jednego papierosa. - Zwykle nie palę, ale przy imprezie i dla towarzystwa robię wyjątki. Dzięki. - skinął jej głową. Zauważyła, że łapy też miał dojebane. Przy każdym ruchu pod jego skórą poruszały się prążki mięśni, na których zalegała niezła pajęczyna wyróżniających się żył. Miał sporo starych blizn na przedramionach. - Piętno nożownika-samouka. - powiedział widząc, że kobieta zwróciła na nie uwagę. - Tylko nie myśl o mnie jak o leszczu idącym z nożem na strzelaninę. - facet wyciągnął ze spodni zapalniczkę Zippo i po odpaleniu jej najpierw skierował płomień w kierunku papierosa szeregowej.

Luna zaśmiała się prawie nie złośliwie, patrząc równie niewinnie na towarzysza.
- Ale ty jesteś naiwny - pokręciła głową - Nie beknę za nic, powołam się na klauzulę sumienia która zabrania mi działać wbrew moim poglądom i wierze… a bardzo mocno wierzę że mam wyjebane na rozkazy - odpaliła papierosa od podanej zapalniczki.
Zaciągnęła się, dmuchnęła dymem w twarz bruneta i wzruszyła beztrosko ramionami. W porównaniu do niego sprawiała mikre wrażenie. Niższa, chudsza, szczególnie w okolicach rąk które przypominały patyki pokryte dokładnie czarnym tuszem aż po kostki palców.
- Niezła dziara - wskazała na kolorowy tatuaż - Skąd go masz?

- Myślę, że nie rozkaz by cię przekonał do ratowania mnie.
- zaśmiał się odpalając fajkę i ruszając naprzemiennie mięśniami klatki piersiowej. - Dzięki. - spojrzał na tatuaż na swojej klacie. - Zrobił go Jerycho. Mój znajomy z Jabłka. Jak znajdziesz miejsce i czas kiedyś może i tobie coś wydziarać. - dodał spoglądając na kobietę. - Chociaż ten zimorodek to akurat była mało przemyślana niespodzianka dla osoby, która nie wie o nim do dzisiaj. - uśmiechnął się facet. - Wystarczyłoby poczekać tydzień i bym zaoszczędził kałacha z pełnym magiem. Jebany Jerycho się ceni… - pokiwał głową. - Ty masz sporo tuszu na sobie chociaż przyjemnie to wygląda.

- A co, ma brać co łaska? Albo jeszcze dopłacać żeby ludzie się u niego dziarali?
- Harquin wyciągnęła rękę i pogładziła kolorowego ptaka. - Zajebisty - przyznała ze szczerym szacunkiem nad kunsztem wykonania. - Każdy spec się ceni, było warto. Trochę chujowa niespodzianka skoro adresat o niej nie wie do tej pory. Nie gadaj… kobita dała dupy jak byłeś w wojsku i złapała AIDS.

- Lepiej…
- powiedział żołnierz puszczając w jej kierunku kółko z dymu. - Na tydzień po dzierganiu odrzuciła oświadczyny. - dodał z lekkim uśmiechem. - Jednak nie jest źle. Nieco mną telepało, ale AIDS jej do dzisiaj nie życzę. - zaśmiał się. - Skoro mówisz, że było warto to pewnie było. Ledwo mnie wcisnął w kolejkę między dziergających się jak dywany antyterrorystów z Trzeciego Departamentu. “Tak jest, Panie Marszałku!”... - rzucił z akcentem i wkurwiającym tonem wprost z NY. - Ty pewnie niejednego rzemieślnika miałaś szansę ocenić. - dodał patrząc na jej tatuaże.

- Tam skąd pochodzę wszystkie ważne wydarzenia zapisuje się w ten sposób - podniosła wydziaraną dłoń i potrząsnęła nią - Pierwszą dziarę zrobiłam gdy miałam dziesięć lat, każdy robił. Potem… - opuściła łapę, odwracając głowę w bok i zagapiła się na puste pole strzelnicy czy innego wojskowego badziewia - Pierwsza wygrana bójka, pierwsza rozwalona fura. Pierwsze zabójstwo, pierwsza ofiara która zeszła na stole i pierwsza udana operacja na otwartych bebechach. Pierwsza miłość, pierwszy pochowany przyjaciel. Trochę tego było - uśmiechnęła się krzywo - Odrzuconych zaręczyn nie zapisałam. Punkt dla mnie.

- Ktoś już się na to zdecydował? -
zapytał wojownik patrząc na młodszą kobietę. - Miałaś bogate we wrażenia życie. - dodał kiwając głową. - Ja sześć lat spędziłem jako najemnik, szukając zaginionego brata. Później trafiłem do korpusu, do czego przekonał mnie ojciec. Jest oficerem w Jabłku i najlepszym rusznikarzem w korpusie. - wytłumaczył wojownik. - Gdybym odziedziczył jego inteligencję nie latałbym za cieniem te wszystkie lata. - pokiwał głową z zażenowaniem. - Wiedz jednak, że śledztwo tego leszcza doprowadziło go bliżej niż staruszka wspartego przez sieć wywiadowczą ludzi Collinsa. - rzucił z dumą napinając klatę i prostując się. - Wiesz, że nucenie hymnu przez ludzi z NY nawet podczas szczania to nie wymysł? - zaśmiał się nożownik.

Szeregowa Harquin zmilczała pierwsze pytanie, ignorując je z pełną premedytacją i usprawiedliwiając to pykaniem papierosa od którego odpaliła drugiego gdy pierwszy zaczynał dogorywać.
- W Zgniłym Jabłku są same sztywne zjeby z kijami w dupach - rzuciła luźnymi spostrzeżeniami - Srają po nogach byle zadowolić zjeba na fotelu prezydenta, który to zjeb tym prezydentem sam się obwołał i nie czai że poza Zjebanym Ogryzkiem ludzie mają na niego wywalone jaja - prychnęła, spluwając na popękany beton - Zadymiona, napromieniowana dziura pełna sztywnych leszczy i analbisów depczących po rdeście kurwa jego mać. Tu przynajmniej jest zielono, a nie szare, zjebane ruiny. Nie napinaj rowa jak jesteś stamtąd, albo masz tam rodzinę. Nie wybieramy tego skąd pochodzimy… ja akurat miałam farta. Wychowali mnie w Det, jako małolata latałam po Mechstone i rzucałam kamieniami w merole starego Shultza, a potem spierdalałam gdy jego pingwiny otwierały ogień. Było zajebiście - stwierdziła lekko i podsumowała - Jestem gangerem.

- Rzeczywiście gangsterka.
- zaśmiał się Joshua. - W NY mam rodzinę i dwie przyjaciółki, ale nie uważam tego miasta za swój dom. Nie wychowałem się tam, ale stacjonowałem dobry rok. Wiele z tego co mówisz jest prawdą. - dodał spokojnie. - Jeżeli chodzi o promieniowanie to nigdzie nie jest tak bezpiecznie jak w Teksasie. Przynajmniej ja kojarzę potężne, zielone równiny nietknięte popromiennym szambem. - zadumał się Williams. - Detroit też było ostro zasyfione. - uśmiechnął się mężczyzna.

Harquin popatrzyła na niego krytycznie, pociągając papierosa aż jego końcówka rozjarzyła się do koloru jasnej żółci. Zaciągnęła się potężnie i po raz drugi dmuchnęła żołdakowi w twarz.

- Wędzone dłużej leży, konserwuję się jak na wąpierza przystało. Aby móc spijać krew niewinnych przez następne dekady i wieki. Bycie Nosferatu zobowiązuje - rzekła rozbawiona - Rzucanie kamieniami w sztywniaków z Downtown wspominam najlepiej. Człowiek był jeszcze gnojem bez zobowiązań. Nie zdążył narobić głupot ani… - splunęła na ścianę - Wróciłaby do tamtych czasów… i weź, Det nie jest zasyfione. Mamy Ligę - skończyła z naganą i jednocześnie dumą w głosie.

- Nie byłem w Detroit na tyle długo aby móc je porównać do Jabłka, w którym spędziłem ponad rok czasu.
- powiedział wojownik gasząc i wyrzucając swojego papierosa. - Może jak dożyję, a ty odpracujesz wymazanie kabrioleta Wujka Sama gównem to mnie zabierzesz? - zapytał z uśmiechem. - Tacy leszcze są wszędzie potrzebni chociaż za trzy i pół roku pewnie już będę się rozkładał na jakiejś pustyni…

- Optymista się znalazł. Kto powiedział że nie będziesz za te trzy lata zakuty w dybach gdzieś w wiosce mutasów na bagnach z odbytem rozepchanym na głębokość żołądka?
- dziewczyna zapytała poważnie i niepoważnie zarazem, zaczynając odpalać trzeciego papierosa - Albo że ja nie trafię wreszcie na stół do wiwisekcji i nie skończę pocięta w słojach, jako eksponaty na uczelnię gdzieś w Zjebanym Ogryzku? Na razie możemy wyskoczyć przy niedzieli gdzieś za płot, do miasta. W niedzielę wszyscy strażnicy są najebani w sztok, łatwiej się wydostać z tego dołka spierdolenia do cywilizacji.

- Najpierw o supernowej, potem o prostacie, teraz o odbycie… Nie przebierasz w środkach widzę. -
wojownik pokiwał głową. - Lubię imprezować więc jakbyś miała ochotę wyskoczyć za płot to nie ma sprawy. - uśmiechnął się mężczyzna. - Mam nadzieję, że na mieście nieco mniej ludzi wyzywasz, bo po każdym naszym wyjściu będę u ciebie miesiąc się leczył. I to nie z hemoroidów… - wybuchł śmiechem.

- Odbyt był przed prostatą, ale to pewnie przegapiłeś
- pokazała mu język jakby wciąż była małą dziewczynką… z papierosem i w mundurze - Nie boisz się że w moim towarzystwie obudzisz się gdzieś następnego ranka bez cnoty, godności… a nie wróć - zaśmiała się - Z tą godnością to bym się nie zapędzała, nie? Znasz ten kawał? Przychodzi mężczyzna do ginekologa. Ginekolog: Proszę pana ale ja jestem lekarzem od kobiecych spraw. Mężczyzna: To nic panie doktorze ja mam tylko jedno pytanie, proszę mi powiedzieć czy łechtaczka jest do przodu czy do tyłu od pochwy? Ginekolog: No, do przodu. Mężczyzna: Kurrwa mać!! Bawiłem się 3 godziny hemoroidem!

Facet wybuchnął śmiechem. Jego reakcja nie była przesadzona, bo kawał rzeczywiście go rozbawił.
- Dobre. - powiedział po względnym opanowaniu się. - Z tą cnotą też bym się nie zapędzał chociaż pewnie musiałbym zasięgnąć rad specjalisty czy na pewno bawiłem się odpowiednimi organami. - zaśmiał się. - Kobiety udają tyle orgazmów, że tamta pewnie po trzech godzinach pieszczenia hemoroida też doszła. - uśmiechnął się. - Jakby chcieli ciebie pociąć istnieje szansa, że wyślą mnie albo któregoś z naszych. Gdybyśmy skończyli rozmowę przed zmianą pościeli sam bym złożył pismo w tej sprawie, ale obecnie chyba ciebie ostrzegę i przypadkowo przemycę za płot.

- Och mój łaskawco -
dziewczyna przyłożyła dłoń do piersi udając wzruszenie - Jakże ja niegodna, prosta niewiasta, odwdzięczę się za dobroć i okazane miłosierdzie, taka jego zjebana mać? - dokończyła już standardem, prychając papierosowym dymem - Ale przyznam że chętnie skorzystam z przemytu. Dość mam tej nory, napiłabym się zimnego browara i… - podniosła drugą rękę na wysokość piersi, odciągając rękaw aby zobaczyć co wyświetla tarcza niewielkiego zegarka na nadgarstku - Skończyłam robotę ze trzy godziny temu, jebać to. Jeśli cię to pocieszy nie musisz się wysilać w składaniu literek, ani twoi kumple. Żaden z górnych szczebli nie wyda rozkazu aby mnie zajebać. Gdyby to było tak proste zrobiłaby to sama już dawno temu no ale… - rozłożyła ramiona - Nie pykło. Lepiej nawijaj co z tym desantem do miasta.

- Jak to co?
- zapytał bez ogródek. - Pojedziemy jak się tylko zdecydujesz. Muszę co prawda się odjebać aby nie waliło kamaszami już na pierwszy rzut oka. Chociaż jak nie biorą mnie za żołnierza to składają oferty aby napierdalać się na arenie. To też macie w Detroit. Wiem, byłem. - dodał mężczyzna wspominając nieliczne miejsce w mieście wyścigów jakie udało mu się odwiedzić. - Kiedy mogę się spodziewać jaśnie pani gotowości do zachlania pały?

Luna przeliczyła coś w głowie i odpowiedziała bez wahania.
- Przygotowanie do wymarszu, czas operacyjny - zerknęła na zegarek - czterdzieści minut. Zdążę skończyć obchód, zostawić pacjentów pod opieką kogoś kompetentnego i znaleźć sposób aby przypadkowo się zapodziać.

- Idealnie. -
powiedział po chwili ubierając T-shirt wojownik. - To widzimy się za 40 minut. Tylko nie przesadź z przygotowaniem, bo nie chce w ryj dostać od tłumu adoratorów. - dodał podnosząc z murka combat shirt.

- Nosferatu nie stroją się dla zwykłych, nędznych śmiertelników, służących im tylko za posiłek - odpowiedziała, wycofując się do przyjemnie chłodnego i zacienionego wejścia do szpitala. - Wystarczy że umyjesz giry, nie musisz brać kołka ani święconej wody.
 
Lavandula jest offline