Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2019, 20:02   #3
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Baza Wojskowa Jefferson City
Dwa miesiące wcześniej

Williams & Williams


Było między trzecią a czwartą w nocy. Godzina wilka jak mawiali indiańscy myśliwi. Najlepsza pora na atak na wroga. Większość wartowników o tej porze odczuwała graniczne znużenie, a osoby nie będące na warcie regenerowały się cholernie głębokim snem. Niebo było tej nocy naprawdę piękne. Bezchmurne, pełne jasno świecących gwiazd układających się w przeróżne konstelacje. Koszary były otoczone wysokim murem, a cały teren osłonięty siatką fragmentującą pociski moździerzowe wysoko nad głowami żołnierzy. Na powietrzu było małe boisko, parking, stołówka, kuchnia na kołach i spora siłowania. Ta ostatnia składała się z całej masy poręczy, drążków, lin, ale również sztang i kilku prostych maszyn.

Na jednej z lin pocił się jedyny nocny bywalec siłowni. Był wysoki, dobrze zbudowany. Z odległości więcej nie sposób było zobaczyć. Facet podciągał się na linie wisząc poziomo w stosunku do ziemi. Nie wydawał żadnych dźwięków poza systematycznym, dość głośnym oddychaniem. Nieopodal niego leżała kamizelka taktyczna, karabin. Trenował na gołym torsie, który lśnił od potu. Z bliższej odległości było widać perfekcyjnie rzeźbione mięśnie brzucha i pełne, żylaste plecy. Na pasie przy spodniach bojowych rzucała się w oczy kabura polimerowa, a w niej pistolet. Mężczyzna skończył jedną serię, odczekał równą minutę i zaczął kolejne ćwiczenie. Tym razem na drążku, z szerokim chwytem. Jego mięśnie ramion, ale też kaptury i plecy przejęły cały wysiłek. Naszywka na kamizelce przedstawiała nazwisko “Williams”.

Podczas treningu mogły zdarzyć się różne rzeczy. Na przykład otworzyć się mogła niedawno szyta rana. W pewnym momencie żołnierz zeskoczył z drążka a na jego spodniach, w okolicy łydki zaczęła rosnąć brunatna róża. Wojownik podniósł i błyskawicznie założył kamizelkę, chwycił karabin i kulejąc zaczął iść w kierunku budynku koszar.

O tej godzinie na terenie koszar było stosunkowo cicho, przynajmniej póki co. Za jakieś dwie czy trzy godziny wszyscy wstaną i wybiegną na pole treningowe. Viktoria czasami miała ciche nadzieje, że akurat w godzinach obowiązkowej musztry ktoś sobie rozjebie obie stopy i śledzionę, dzięki czemu nie będzie musiała robić tych bezsensownych kółek i biegać jak pies za własnym ogonem. Wiedziała doskonale czemu się tutaj znalazła i była wdzięczna za możliwość, jednakże to wcale nie oznaczało, że jej się tutaj podobało. Najbardziej ją bawili ci napakowani, młodzi faceci, którzy wybrali ścieżkę wojskową, aby zarywać dupy i pociupciać zanim ich zeżre jakiś typowy rozpierdol lub choróbsko, których w ostatnich czasach jedynie się namnożyło.

Gdy wyszła z budynku, odetchnęła w miarę świeżym powietrzem. Wsłuchiwała się w odgłosy ciszy, którą sama przerywała niekontrolowanym kasłaniem. Zawsze gdy miała zawalony dzień robotą, zapominała o samej sobie. Jej pasja pochłaniała ją do reszty, a nowości fascynowały jakby była dzieckiem. Czego to nauka nie wymyśliła za starych czasów, co by się teraz nie przydało? No dobra, może style bandażowania były nieco idiotyczne, ale też miały swoje zastosowanie.

Szła niespiesznie z rękami schowanymi w szerokich, czarnych bojówkach. Niedbale zarzucona na grzbiet wojskowa kurta ogrzewała jej płuca atakowane przez chłodne podmuchy wiatru. Zakasłała zasłaniając usta, a potem ziewnęła. "Pieprzone koszmary", przeszło jej przez myśl, kiedy to dłonią przeczesała rude włosy, pozostawiając na głowie chaos z ich gęstych pukli.

Choć panna Williams nie należała do osób najbardziej spostrzegawczych, nie uszedł jej uwadze poruszający się cień. Była niedaleko plenerowej siłowni, ponieważ chciała sobie posiedzieć; nie to, żeby ćwiczyć, brońcie wszyscy święci!

Na początku nie planowała w ogóle się odzywać, tylko minąć kulawego. Niech idzie i sobie czeka przed pokojem do rana, a co tam. Pomyślała, że pewnie zapomniał o rozgrzewce, złapał go skurcz i teraz popierdala jak pies z kulawą łapą, jeszcze brakuje tylko podwiniętego ogona. Im jednak bliżej niego była, tym jej wzrok więcej dostrzegał. Skręciła więc tak, że wręcz stanęła mu na drodze i gdyby nie to, że się zatrzymał, na pewno by na niego wpadła, bo nawet nie pozwoliła się wyminąć, patrząc mu z niebywałą bezczelnością w oczy. Sposób w jaki celowo zagradzała mu drogę mógł być zabawny bądź irytujący, w zależności od tego, na jakiego człowieka trafiła.

- Krwawisz - oznajmiła dość oschle, stwierdzając oczywistość - Jakiś wypadek podczas ćwiczeń? - dopytała nie siląc się nawet na uśmiech. Poczuła rzężenie w płucach, jednak powstrzymała się od kaszlnięcia.

- Myślałem, że rana cięta na łydce się nie otworzy jak będę oszczędzał dolne partie. - mężczyzna uśmiechnął się jednak było widać, że nawet stanie sprawiało mu ból. - Ciężka noc? - zapytał przewieszając sobie karabin przez plecy.

- Nie bardziej niż twoja - Viktoria mogła zdawać się być opryskliwa, jednak ton jej głosu wcale nie sugerował, że jest jakąś jędzą. Brzmiał naprawdę kobieco i delikatnie, a mimo to dobór jej słów i ich lakoniczność sprawiały wrażenie nie tyle obojętności, co wręcz niechęci.
- Niestety myślenie nie jest stworzone dla każdej jednostki. Dlatego właśnie jedni mają mięśnie - uniosła rękę napinając swój wątły biceps, który po niezbyt imponującym, acz lekko zabawnym pokazie opuściła - A inni rozwiniętą sieć neuronów - dotknęła palcem swoją skroń i dopiero teraz się uśmiechnęła, choć było to tylko lekkie uniesienie kącików ust.
- No i co teraz poczniesz, biedaku? - kaszlnęła dwa razy chowając usta w zgięcie łokcia.

- Moja? - zapytał a początkowo mała plamka na nogawce zaczynała przybierać pionowy, nieco szerszy kształt. - Właśnie skończyłem trening, a to lepiej teraz otworzyć niż jutro na patrolu. - dodał ukazując szereg białych zębów. Kobieta jednak bez problemu dostrzegła, że był to uśmiech przez ból. - Moja sieć neuronów podpowiada mi, że jesteś w stanie mi pomóc. - dodał po przyjrzeniu się Viktorii, a jego słowa spotkały się z odpowiedzią w postaci parsknięcia, które tak naprawdę było ukrytym rozbawieniem. Musiała przez to cicho zakasłać, choć tym razem niegłośno i wewnętrznie.
- Viktoria Williams, medyk - przedstawiła się wyciągając rękę na przywitanie. Jej dłoń była szczupła o długich, prostych palcach. Wyglądała na zadbaną, a w dotyku delikatną.

- Joshua… też Williams. - dodał z małym uśmiechem pokazując na naszywkę przyczepioną do kamizelki. - Cudownie się z tobą rozmawia, ale możemy kontynuować w trakcie szycia? Nie chciałbym na naszym pierwszym wspólnym wieczorze stracić przytomności. Już pewnie zbladłem… - przyjrzał się kobiecie jakby szukając potwierdzenia swoich słów.

Kobieta schowała ręce do kieszeni i wzruszyła ramionami.
- Czy ja wiem… Uroczo cierpisz. - odpowiedziała trzepocząc jasnymi rzęsami i przyglądając się palecie barw i min jakie malowały się na jego twarzy. Czasami miała wrażenie, że ma duszę artysty… Czy coś takiego. Dziwnego zbiegu tych samych nazwisk nawet nie chciała komentować, w końcu było to dość popularne nazwisko, a jak wiadomo “nie jednemu psu Burek na imię”. Dała lekki krok do tyłu aby wzrokiem lepiej objąć całą jego posturę, w tym zmieniającą kolor nogawkę.
- Poza tym ludzie nieprzytomni są łatwiejszymi pacjentami, wiedziałeś o tym? - spytała przechylając głowę nieco w bok i mrużąc oczy.

- Ranisz moje uczucia. - powiedział wojownik zaciskając zęby. - Najpierw twierdzisz, że jestem głupi, aczkolwiek przyjemnie umięśniony. Potem, że wolałabyś abym padł nieprzytomny. - facet spojrzał w oczy rudej po czym naprzemiennie poruszał mięśniami klatki piersiowej. - Spojrzałaś. Odruch bezwarunkowy. Siecią neuronów tego nie zrobisz… - plama na jego spodniach zaczynała być naprawdę pokaźna.

- Strasznie nadinterpretujesz, mówił ci to już ktoś?
- Viktoria chrząknęła cicho stojąc zupełnie w bezruchu. Jej spojrzenie powędrowało na boki, lustrując otoczenie. Nasłuchując przez chwilę w ciszy zamilkła na jakiś czas.

- Przed chwilą powiedziałaś, że myślenie nie jest dla każdej jednostki. - powiedział gestykulując facet. Victoria zauważyła, że strasznie trzęsły mu się dłonie. Być może była to wina wysiłku. - Jedni mają to… - uniósł do góry jedną rękę, na której po napięciu ukazały się idealnie wyseparowane i wyrzeźbione mięśnie bicepsa i tricepsa. Facet chyba chciał coś dodać, ale nagle przyklęknął na jedno kolano wspierając się na uniesionej przed chwilą ręce. Wyglądało to zupełnie jakby klęknął przed rudą medyczką. Chyba zaczynał odpływać, bo przestał się odzywać, a jego oddech stał się głośniejszy niż chwilę wcześniej.

- Och facet, nie będę cię niosła do mojej kanciapy - jęknęła widząc jego ból i cierpienie, którym systematycznie się napawała. Bardzo jej się podobało, że klęczał przed nią, gdyby nie to, że był ranny, może nawet by się nie powstrzymała, aby przytwierdzić go obcasem do ziemi? No ale nie mogła tak traktować poszkodowanego i krwawiącego, który wymagał opieki.
- Chyba nie myślałeś, że wychodząc na nocny spacer zabieram ze sobą całą apteczkę, co? - przewróciła ciemnymi oczami i w końcu wyciągnęła ręce z kieszeni. Ukucnęła przed nim kładąc dłonie na ramionach mężczyzny i nachyliła głowę, aby na niego spojrzeć.
- Myślałam, że takie mięśniaki mają więcej woli przetrwania, niż chwila rozmowy z laską i od razu do klęku. - starała się zażartować

- Taka jesteś? - zapytał po chwili wstając równolegle z nią. - Człowiek nabawił się kilku prążków na klacie i od razu mięśniak. - silił się na uśmiech, ale zaczynał być coraz bardziej blady. Nawet w świetle księżyca było to widać. - Zawsze to ocenianie po okładce. - powiedział powoli idąc w kierunku koszar. - Laski widzą mięśnie i już nic ich nie interesuje. Może ja też mam uczucia inne niż poczucie odrzutu po naciśnięciu spustu? Może pięknie gram na skrzypcach? Te kobiety... - westchnął żołnierz cały czas kuśtykając w kierunku kanciapy medyczki.

Viktoria rozłożyła bezradnie ręce, które po chwili z powrotem schowała w kieszeniach kurty.
- To może kiedyś się umówimy, porzępolisz trochę dla mnie na tych skrzypkach, co? - rzuciła obserwując jak odchodzi w żółwim tempie.
- Jakby co to piguła gdzieś polazła, pewnie się rżnie z jakimś panem z okładki, w końcu wszystkie kobiety są takie same - dodała nie ruszając się z miejsca i oceniając zranienie Joshuy na odległość. Nie wyglądało na poważne. Do rana przeżyje.

- Umówimy się, ale mnie uratuj. - powiedział żołnierz. - Jesteś medykiem. Przysięga Hipokratesa i te sprawy was dotyczą… - dodał kuśtykając. - Piguła teraz akurat ma “te dni”. Byłem u niej rano i wszystkim dawała czopki, a mnie tak zszyła jakby… Szkoda gadać. - wojownik obrócił się do kobiety. - Będę twoim dłużnikiem. Przyjdzie kiedyś taki dzień, że ktoś cię wkurwi i będziesz potrzebować kogoś kto mu zajebie. Bez głupich pytań i śledztwa. Po prostu podejdzie i mu zajebie. Tym kimś będę ja o ile mi teraz pomożesz… - ciężko było stwierdzić czy Joshua żartował czy nie.

Po ostatnim zdaniu kobieta uśmiechnęła się szeroko.
- Okey! - odpowiedziała z wesołą intonacją i ruszyła jakby z kopyta, podbiegając do Williamsa. Chwyciła jego ciężką rękę i przerzuciła sobie przez barki. Zwrócona do niego lewym bokiem, wyciągnęła lewą rękę i chwyciła go w pasie po prawej stronie.
- Lubię dłużników. - dodała zadowolona i pomagając mu iść sprawiła, aby ich tempo było przeciętne, a nie powolne.
- A Hipokrates nie obowiązuje od dwa tysiące dwudziestego roku. - naprostowała go grzecznie.

- Ojej… Dałaś gazu nie na żarty. - powiedział facet. - Czyżbyś kogoś już miała na celowniku? - zapytał. - Miło by było gdyby nie był ode mnie wyższy stopniem. Lubię tę robotę. Jest lekka, przyjemna i mamy ładne, młode medyczki… - dodał lekko się uśmiechając. - Z tym umówieniem się żartowałaś, co nie?

- Nie bardzo
- odpowiedziała na ostatnie pytanie - Chcę posłuchać jak grasz na skrzypcach - Viktoria zdawała się mówić bardzo poważnie. Patrzyła przed siebie oraz pod nogi, bo choć nie było aż tak ciemno, to nigdy nie wiadomo kiedy się komuś powinie noga.
- Nikt stąd nie zaszedł mi za skórę, to trochę… Inna sprawa. Więc nie musisz się martwić o swój wysoki stopień - aż bała się zapytać, jaki ma. Prawdę mówiąc wolała być nieświadoma, w razie czego powie, że faktycznie był jakiś niekontaktujący i miał halucynacje, że się nad nim medyk pastwi.

- Jestem kapralem. - powiedział mężczyzna. - Jak zapytasz o Williamsa to mało kto skojarzy. Wołają na mnie TRX. - dodał przebierając nogami. - Na skrzypcach nie gram, ale potrafię świetnie rzucać nożami i toporkami. - zaśmiał się. - Kolacja z rzucaniem do tarczy?

I po co to mówił? Kiedy ona wcale nie chciała znać tej jego rangi, to musiał się pochwalić. W spodniach wiatr hula, to trzeba stopniem zaszpanować. Taki z ciebie mądrala, co?
- To propozycja czy rozkaz, Kapralu? - rzuciła poprawiając jego ciężką ręką, kiedy dotarli już do murów budynku. Łokciem przycisnęła klamkę i pchnęła drzwi biodrem.

- Daj spokój. - powiedział żołnierz. - Co to za stopień? - uśmiechnął się. - Skutek uboczny stażu w armii i tyle. - dodał śmiało. - Dla wielu i tak będę plecakiem, bo mój ojciec jest rusznikarzem w Nowym Yorku. Chcesz to się ze mną umów. Nie chcesz to… - zastanowił się wojownik. - Jak można nie chcieć? Spójrz na mnie. Tylko nie pieprz, że nie zwracasz uwagi na wygląd...


Słuchała w ciszy i uśmiechała się półgębkiem. Zachciało mu się gadać, bo go kobieta dotknęła i jeszcze prowadzi do odosobnionego pomieszczenia z kozetką, gdzie nikt nie będzie im przeszkadzał, bo o tej godzinie się śpi a nie baraszkuje. Prowadziła go długim korytarzem do gabinetu medycznego, w którym to miała potrzebne na tę chwilę wyposażenie.
- Masz rację, jesteś przystojny gdy cierpisz - odpowiedziała z przekąsem półszeptem, gdyż dźwięk niósł się po korytarzu. Sięgnęła niespiesznie do kieszeni i zadzwoniła potężnym plikiem kluczy, przebierając w nich zręcznie jedną dłonią. Nawet nie spojrzała na mężczyznę, prowadząc go dalej.

- Dziękuję. - powiedział TRX. - Lubię cierpieć. W zasadzie robię to przez większość czasu. A ty? Jakie masz hobby poza nocnym zwiedzaniem okolicy?

- Zuchwały jesteś, kapralu
- parsknęła bardzo cicho, wybierając jeden z dłuższych kluczy i westchnęła ciężko. Nie mogła powstrzymać kaszlu - I niezbyt lekki - dodała próbując zakryć usta rękawem kurtki. Nie odpowiedziała na jego pytania.
Krew sącząca się z rany nie miała już suchego kawałka w materiale i gdy zabrakło dosłownie parę kroków do gabinetu, Joshua zaczął zostawiać za sobą czerwone ślady. Mimo to Viktoria nie rzuciła żadnym komentarzem a propos brudzenia podłogi.
- Lepiej powiedz coś o ranie. Kiedy była zszywana, czym zrobiona i czemu ktoś bez kompetencji zabiera się za rzeczy, za które nie powinien?

- Osoba miała kompetencje
. - wyjaśnił żołnierz. - To moja wina. Miałem zacząć się ruszać za tydzień. Rana została zrobiona nożem myśliwskim. - zastanowił się mężczyzna. - Będzie pierwsza blizna na nodze. Mam tego nieco na rękach, ale w tamtych rejonach to dla mnie nowość.

- Czyli wracamy do naszej pierwszej wymiany zdań a propos mięśni i sieci neuronów
- stwierdziła zwyczajnie, opierając się o drzwi z numerem 4 i wsunęła gładko klucz przekręcając zamek. Wpuściła do pomieszczenia nieco światła z korytarza i wprowadziła do środka mężczyznę, pomagając mu usiąść na kozetce. Następnie zawróciła, aby zamknąć drzwi i przekręciła klucz zostawiając go w zamku od środka. Pokój oświetlał jedynie księżyc przebijający się blaskiem przez jedyne okno. Viktoria zaś zaczęła sprawnie i z gracją krzątać się po pokoju.

- Ty znowu swoje… - powiedział mężczyzna rozpinając klamrę pasa, później rozporek i powoli ściągając spodnie. Victoria zauważyła, że jego nogi były żylaste i nabite. Mięśnie boczne, pośrednie i proste ud były idealnie wyseparowane. W oczy rzucał się również potężny mięsień brzuchaty łydki zaczepiony dość nisko przez co noga zdawała się całkiem szeroka. Rana nie wyglądała aż tak groźnie, ale puściły szwy, które musiały zostać założone całkiem niedawno. - Mózg to też mięsień. - rzucił z uśmiechem jakby była to największa mądrość jaką udało mu się przywołać w życiu.

- Wow - z jej ust wydobyło się całkiem poważne zaskoczenie. - To żeś przyjebał, kapralu - zakasłała sucho, podstawiając sobie stołek naprzeciw mężczyzny i włączając lampkę, której światło skierowała na nogę - Noga na wyrko - klepnęła w twardy materac kozetki na której siedział i przysunęła sobie blaszany wózek, na którym były przyrządy wyglądające znacznie poważniej, niż zwykła igła i szwy.

- Nie będzie bolało? - zapytał żołnierz kładąc powoli i ostrożnie nogę na meblu. - Mam nadzieję, że nie zakrwawię ci całej lecznicy. - dodał. - Już naznaczyłem naszą całą trasę… - przejął się mężczyzna. - Mów mi co robisz. Może się czegoś nauczę. - uśmiechnął się z ciekawością patrząc na ranę.

- Stopień bólu zależy głównie od ciebie, ja nie będę robiła nic, co wykraczałoby poza standardy - wyciągnęła rękawiczki z pudełeczka leżącego na stoliku wkładając je.
- Będę teraz naprawiać twoją głupotę, lepiej ucz się na błędach. - uśmiechnęła się spoglądając na niego, acz szybko przeniosła wzrok na nogę i paskudną ranę. Pomagając sobie jałowymi gazami nasączonymi preparatem próbowała ją oczyścić i zrobić sobie lepszą widoczność - Jakim wachlarzem chorób dysponujesz? - zapytała w międzyczasie.
- Skoro krwawisz, warto mi to wiedzieć.

- Nie będę się ruszał.
- uśmiechnął się żołnierz. - W zasadzie jestem cholernie odporny i poza Mount Rushmore nie mam innych chorób. Ona jest wrodzona jako pamiątka po wielkim pieprzniku, w trakcie którego matka nosiła mnie w brzuchu. - wyjaśnił nie ruszając się mężczyzna. - Od pewnego czasu strasznie trzęsą mi się dłonie. Aby to uspokoić muszę się skupić. Mam nadzieję, że nigdy nie będzie mi to wadziło w strzelaniu czy walce. Póki co nie miałem takich problemów… - wojownik zastanowił się chwilę. - Ciebie co chwyciło? Nie mów tylko, że paranoja i od tygodnia nie bierzesz leków. - dodał udając panikę i spoglądając w kierunku leżącego poza jego zasięgiem karabinu i na skalpel w rękach kobiety.

Krótki śmiech Viktorii przerwało kaszlnięcie, które jak zwykle stłumiła chowając usta, tym razem w ramieniu.
- Gdybym miała paranoję to na pewno bym nie mogła ci powiedzieć, że ją mam, bo bym w to nie wierzyła. Jestem zdrowa jak ryba ze ścieków w Missisipi - mrugnęła do niego szybko powracając do rany. Wyrzuciła brudne gazy i wzięła igłę w kształcie półksiężyca, na którą bez problemu nawlekła szew. Odłożyła przygotowane narzędzie, biorąc coś, co przypominało nożyczki i nachyliła się nad jego nogą.
- Co do drżenia rąk, jeśli szukasz porady medycznej i nie jesteś wiekowym osobnikiem, najczęstszą przyczyną są problemy emocjonalne - odpowiedziała całkiem poważnie, bez żadnych drwin czy śmiechów. Zabrała się za usuwanie starych szwów.
- Teraz powinieneś mieć uczucie ciągnięcia i rwania, jeśli nic nie będziesz czuł to mnie poinformuj - dodała rzeczowo po czym powróciła do poprzedniego zagadnienia - Miałeś jakieś stresujące sytuacje ostatnio?

- Ostatnio nie, ale idzie to powiązać z pewną nerwową chwilą w moim życiu.
- odparł mężczyzna. - Zaczęły drżeć co prawda kilka tygodni po tym o czym myślę… Czyli u ciebie to zadycha? Znaczy zwapnienie płuc? - zapytał kojarząc fakty i zmieniając lekko temat żołnierz.

- Może dopiero teraz zaczęło cię to stresować, a może źródło leży w innym miejscu. Ciężko ocenić, drżenie rąk nie jest czymś rzadkim. - Viktoria wyciągnęła już kilka grubych i sztywnych nitek, ze spokojem wrzucając ich resztki do metalowego naczynia - Lubię swoje płuca, choć zbyt często interesuję się bardziej innymi niż sobą. Nie wiem jak bardzo trzeba być roztrzepanym aby zapomnieć wziąć lekarstwo na coś, na co się choruje całe życie, ale mi się zdarza - odpowiedziała zgodnie z prawdą ciągnąc jedną z dłuższych nici przez skórę, wolną ręką zbierała wypływającą z rany krew - Może dlatego, że zawsze wuj mi je podawał… Czujesz coś? - przeskoczyła z tematu chwytając ostatni szew.

- Czuję ciągnięcie. Dziwne uczucie. Chyba nigdy się nie przyzwyczaję. - odpowiedział Williams. - Zatem ta przysługa, którą ci wiszę to codzienne przypominanie o lekach? - zaśmiał się. - Trochę problematyczne. Wolałbym już komuś zwyczajnie przyjebać. - dodał z lekkim uśmiechem. - Możliwe, że to drżenie było jak bomba z opóźnionym zapłonem. Nie odpowiedziałaś mi na pytanie dlaczego szukasz nocą rannych po koszarach.

- Wierz mi, że przypominanie o lekach będzie łatwiejsze niż siłowe rozwiązywanie moich problemów
- odłożyła narzędzia i polała ranę oczyszczoną wodą dość oszczędnie - Tyle nauki o sterylności a szlag ją trafia widząc znikome ilości płynów - zamarudziła i dmuchnęła w grzywkę, która spadała jej na oczy. Wstała gwałtownie ze stołka i profesjonalnie zdjęła rękawiczki, wywalając je do śmieci. Ściągnęła gwałtownie kurtkę odrzucając ją na parapet i pozostając w białym topie odsłaniającym ręce i dekolt. Usiadła ponownie na stołku zakładając czyste rękawiczki.
- Nie szukam nikogo. Ani za dnia, ani po nocach. Musiałam wyjść i odetchnąć, to tyle - wzruszyła niedbale ramionami i ponownie odrzuciła płomienne włosy stanowczym ruchem głowy. “No uważaj, bo ci powie, że mam koszmary, pf”, zakpiła w myślach i zaczęła zabierać się za szycie rany. Nie spieszyło jej się.

- Aż tyle ich masz? - zapytał facet. - Ciężko uwierzyć. - dodał po chwili. - Sam czasem nie mogę spać, ale to i tak lepiej niż kumple z oddziału budzący się w środku nocy z krzykiem. Nie znam się na psychologii, ale mimo iż siedzimy w tym bajzlu razem to jedni mają koszmary, inni nie. Mam nadzieję, że ich brak nie jest czymś złym. Jesteś bardzo delikatna. Dziękuję. - Joshua zastanowił się. - To co poza naprawianiem czyjejś głupoty robisz? - zapytał nawiązując do jej wcześniejszych słów. - Masz za delikatne dłonie na wszczynanie burd i za ładne uszy na zapaśniczkę. Oni zawsze mają takie o… - zagiął swoje ucho zwijając je w rulonik. - Kalafiory.

Mimowolnie parsknęła śmiechem, który w uroczej nucie na krótko zabrzmiał w śpiącym jeszcze ośrodku i cichym do tej pory pomieszczeniu, w którym się znajdowali. Nigdy nie widziała uszów tego rodzaju, a samo określenie jakie im przypisał było zabawne.
- Gdybyś tyle razy co ja dezynfekował ręce to też miałbyś delikatne dłonie - przebiła skórę jego nogi grubą igłą i pociągnęła mocno aby zespolić rozwartą ranę, co mogło zaboleć.
- Ale nie jestem delikatna, bo gdybym była, to użyłabym czegoś do miejscowego znieczulenia - dodała wkłuwając się w kolejne miejsce z niezwykłą zręcznością i pewnością.
- Nic więcej nie robię, po prostu mam mózg i go używam. Co do twoich kumpli z wojska, to przykro mi, że zadręczają ich złe sny, ale chyba sami sobie wybierali bycie żołnierzem. Tak jakby wiadomo z czym to się wiąże, nie? - Viktoria przeciągała szew precyzyjnie, nie była jednak cudotwórczynią aby odjąć ból, jaki właśnie zadawała mężczyźnie. Na chwilę oderwała wzrok od rany aby spojrzeć na jego wykrzywiającą się z bólu twarz.
- Wciąż delikatna? - zapytała perfidnie uśmiechając się półgębkiem. - Od razu nadmienię, że nie robię tego celowo, po prostu usuwanie szwów mniej boli.

- Wciąż jest całkiem przyjemnie
. - powiedział żołnierz wysokim głosem zarezerwowanym dla małych dziewczynek i kastratów. - Uwierz mi, że dezynfekcja nawet co pięć minut nie usunie odcisków z tych dłoni. - dodał zaciskając zęby z bólu i pokazując wnętrze dłoni. - Za dużo na drążku, bez kredy czy magnezji. Skóra nie ogarnia. - W tym świetle spoglądając na dłoń faceta Victorii rzucił się w oczy tuzin blizn pokrywający przedramiona mężczyzny. Wszystkie były już zagojone i wiekowe. - Znamiona nożownika-samouka. - wyjaśnił Joshua widząc jak ruda mierzy jego łapy.

- Nawet gdybyś był samobójcą-samoukiem to wcale bym się nie zdziwiła. Świat się popierdolił, ludzi popierdoliło, wszystko jest nie tak. Nie znam świata innego, niż taki jaki jest teraz, ale wiem… Wiem, że kiedyś było całkiem inaczej. Choć opowieści matki brzmiały jak bajki dla grzecznych dzieci wierzących w cuda, to wiem, że mówiła prawda - odparła posyłając mu uśmiech i powróciła do kończenia szycia.
- Chorowała na to samo, co ty - dodała po chwili skupiając się na ranie - Ale zmarła na ebolę.

- Przykro mi, Viki.
- powiedział żołnierz. - Moi rodzice żyją, ale brat zaginął gdy byłem dzieckiem. - dodał zaciskając z bólu dłoń w pięść. - W NY jest całkiem podobnie do dawnego świata. Armia, policja, prezydent, metro, te ich wszystkie restauracje, fryzjerzy, nawet pierdolone kino. - uśmiechnął się przez ból mężczyzna. - Tam chyba jest najbliżej do tego co było kiedyś. Ja tam kocham ten świat i życie w nim. Kiedyś się poprawi, ale już nie na naszej zmianie. Tacy samobójcy jak ja muszą krwawić aby nasze dzieci miały lepiej. Trzeba wyjebać Molocha i mutantów z Neodżungli. Jak dla mnie z tymi z Saint Louis idzie żyć. Mam tam kilku znajomych i dogadują się z ludźmi normalnie.

Viktoria zrobiła ostatnie wkucie, przeciągnęła szew, zacisnęła mocno i zakończyła porządnie, aby tym razem rana nie otworzyła się tak łatwo. W międzyczasie słuchała tego, o czym mówi Joshua. Dla niej było to o tyle interesujące i ciekawe, bo nie znała zbyt wiele świata. Po śmierci matki nie miała nawet okazji wyjść z domu na dłużej niż parę godzin, a to i tak w towarzystwie wuja i to zazwyczaj gdy się ściemniało.
- No z tymi dziećmi to żeś już odleciał. - zadziwiła się i ucięła końcówkę szwa. Ściągnęła rękawiczki po czym teatralnie uniosła ręce jakby zakończyła przedstawienie i właśnie dała pokaz swoim talentom, tworząc dzieło życia.
- Ta-dam! - uśmiechnęła się z zadowoleniem, po czym wstała i włączyła główne światło. Jarzeniówki na suficie nieznośnie zabzyczały i zaczęły mrugać, nim się w pełni rozświetliły jasnym, białym światłem.
- Możesz się chwalić kolegom, to lepsze niż tatuaż od rzeźnika!

- Piękna robota...
- powiedział nożownik z podziwem oglądając swoją łydkę. - Dziękuję pani doktor. - dodał ściągając delikatnie nogę na ziemię i wstając bardzo powoli. - Nie wiem czy samopas dojdę do swego łoża, a nie chciałbym ciebie narażać na gwałt wzrokowy przez chujków z mego oddziału podczas bohaterskiej próby pomocy mi… - zaśmiał się Williams. - Chyba, że tutaj się znajdzie koja dla regenerujących się pacjentów.

- Nie boję się gwałtów wzrokowych, aczkolwiek rozumiem, że po moim wyjściu nie miałbyś już życia wśród kolegów
- skrzyżowała ręce na piersiach wpatrując się w jego nagie nogi.
- Możesz zostać, tylko spodnie załóż. I zdezynfekuj sobie kozetkę, na której siedziałeś. Nie jest wygodna, ale nada się na te parę godzin które zostały do świtu - dodała spoglądając na zegar i podeszła do parapetu, z którego ściągnęła kurtkę, a następnie otworzyła okno, wpuszczając do pomieszczenia świeże powietrze.

- Załóż spodnie? - zapytał się dziwnie skrzywiony żołnierz. - Ja mam w zwyczaju spać nago, ale wyjątkowo dla ciebie zniosę spanie w spodniach. Kamizelkę ściągnę. - uśmiechnął się powoli ubierając spodnie cały czas pokryte posoką. Kiedy zapiął pas zaczął ściągać kamizelkę.
- Jeśli chcesz spać nago to wróć do siebie, takie są moje zasady - oznajmiła sadzając dupsko na parapecie, bokiem do otwartego okna. Kobieta zauważyła, że na lewej piersi miał tatuaż przedstawiający jakiegoś ptaka. Był bardzo wyraźny i mógł uchodzić za dzieło sztuki. To był chyba jeden z lepiej wykonanych tatuaży jakie Victoria widziała w życiu. - Rozumiem, że bez tej gry na skrzypcach z naszej kolacji nici? - zapytał układając się na kozetce.

- Jesteś w szoku, Kapralu. - odpowiedziała mu mierząc go wzrokiem jakby bardziej z przyzwyczajenia, niż ciekawości. - To przez ten ból. Za tydzień ci przejdzie, bez względu na zdolności muzyczne - rzuciła mu krótki i słaby uśmiech po czym kaszlnęła cicho. - Kolacja przy świeczce i konserwie z datą ważności do dwa tysiące czterdziestego to moje marzenie, ale wybacz, że jakoś sobie nie potrafię tego wyobrazić. - dodała sarkastycznie.

- Słaba wyobraźnia, moja droga. - powiedział wyciągając się na kozetce wojownik. - Nie jest tu tak źle. - dodał patrząc w kierunku okna. - Dawno nie dostałem kosza więc uznajmy, że nie pytałem. - zaśmiał się kapral. - Pewnie co trzeci pacjent prosi ciebie na randkę. Czym taki pocięty, zrywający se szwy, nożownik-samouk miałby cię zaskoczyć, co nie? - zapytał patrząc w sufit. - Czyli przez długi czas się raczej nie spotkamy. Cóż… Przemyśl sprawę, a jak stwierdzisz, że popełniłaś największy błąd życia wiesz gdzie mnie znaleźć. - mężczyzna zaczął układać się do snu. - No i daj znać jak bym miał jednak komuś przyjebać…

- Tak, wiem gdzie cię znaleźć
- odpowiedziała znudzonym głosem z nutką pomruku w intonacji i odwróciła głowę wyglądając przez okno. Nie było zbyt wysoko, ledwie drugie piętro, a mimo to widok przed wschodem słońca wciąż potrafił zaciekawić.
- Rozjebanego na mojej kozetce, w moim gabinecie i pod moją opieką - podsumowała krótko, zerkając na Joshuę przez ramię.
- Serio nożownik-samouk nie potrafi zaskakiwać? Miałam nadzieję, że bycie Kapralem-Nożownikiem jest ciekawsze, a tu tylko ptaszek na klacie - schowała usta za stawem barkowym, ukazując jedynie swoje czekoladowe oczy o nienaturalnie dużych źrenicach, którymi na niego patrzyła.

- Taki już jestem… - powiedział do kobiety Williams. - Nudny, przewidywalny. Zawsze w gotowości i na czas. Gotowy zabijać i gotowy na śmierć. - miała wrażenie, że wojownik powtarzał jakąś mantrę. - Niezastąpiony w czasie wojny i zupełnie zbędny w czasach pokoju. Jak to żołnierz nie potrafiący grać na skrzypcach. Dlatego kocham to życie i te czasy. Jak nastanie pokój zutylizują mnie jak starego wraka. - facet spojrzał na rudą szczerząc się. - Pamiętaj, że każdy ptaszek ma swoją historię. Ten tu… - pokazał na swoją klatkę napinając mięsień tak, że był cały w prążkach. - To akurat jeden z śladów mojej przeszłości. Życia najemnika, który żył marzeniami. Zupełnie jak twoja kolacja przy świeczce i konserwie z czterdziestego. Konserwa ma być drobiowa czy ze świni? - zapytał z uśmiechem żołnierz.

- Skrzypce nie zadziałały, kolacja przy konserwie nieudana, podryw na ptaszka niewypał, branie na niezłomnego, “bo ranny ale wciąż żyje” nie przeszło… - zaczęła wymieniać zwrócona wciąż piegowatą buzią w jego stronę - … Podpowiem ci tylko, że na litość też mnie nie weźmiesz. Doceniam jednak pomysłowość i wytrwałość. Może nie jesteś pierwszym, który podjął próbę, ale na pewno jedynym, który w ciągu godziny spróbował aż pięć razy. Dodatkowo dwa razy z konserwą. Naprawdę szanuję - nie było widać po ustach, kiedy się uśmiechnęła, ale mógł dostrzec to w jej oczach. Po chwili kiwnęła leciutko głową, wprawiając w ruch rudą grzywkę.
- To co to za ptak i czemu akurat taki tatuaż? Może dam ci szansę, jeśli mi zaimponujesz i jeśli się jeszcze nie poddałeś.

- To jest Zimorodek.
- powiedział żołnierz po chwili. - Zrobiłem go na tydzień przed moimi jedynymi i odrzuconymi oświadczynami. - dodał przywołując niezbyt przyjemne wspomnienia. - Wtedy zaczynałem w armii, bo wcześniej przez kilka lat byłem najemnikiem. Do wojska zachęcił mnie ojciec służący w NY. Tatuaż zrobiłem, bo mi się spodobał, ale też dlatego, że ten akurat ptak miał wtedy dla mnie jakieś znaczenie. Zrozumie to jedynie kobieta, która odrzuciła tamte zaręczyny. Dużo by opowiadać. Zanudziłbym cię. - Joshua westchnął. - Ja pierdole. Aż tyle razy próbowałem cię tego wieczoru poderwać? - zdziwił się. - Ja do teraz mam wrażenie, że to ty próbujesz, ale tak aby na koniec wyszło, że to ja grałem pierwsze skrzypce.

- Akurat temat skrzypiec już sobie wyjaśniliśmy
- Viktoria podkuliła kolana obejmując je rękoma. Wciąż siedziała na parapecie, ze stopami opartymi o jego zimny kamień. Patrzyła na niego tylko dlatego, że rozmawiali, choć w tej przyjemnej chwili spokoju zamykały jej się oczy i najchętniej po prostu położyłaby się i zasnęła.
- Nie miałeś spać? Sorry, że cię spytałam o tatuaż, sądziłam że te zazwyczaj przypominają o miłych lub wartych zapamiętania chwilach, a to o czym mówisz takie nie było. Trzeba iść dalej, ale na pewno sam to wiesz. No i cóż, też mnie zadziwia ilość prób jakie podjąłeś, ale winą możesz obarczyć ból, który cię zamroczył i byłeś, powiedzmy, nieświadomy swoich czynów. Tak tylko podpowiadam, żebyś nie musiał potem się wstydzić przed kumplami - wzruszyła niedbale ramionami i ziewnęła wydając z siebie bardzo dziwny i nietypowy pomruk, jak jakieś zagubione, słodkie kocię.

- Tamta chwila była warta zapamiętania. - powiedział żołnierz z uśmiechem i zamkniętymi oczami. - Wstydzić się przed kumplami? - zapytał zdziwiony. - Nie mam czego. Nawet gdybyś nie zmyśliła tych pięciu prób to świadczy o takim śmiałku jedynie dobrze. Jak o wytrwałym, nie bojącym się totalnego odrzucenia facecie. Faktycznie muszę położyć się spać. - po chwili ciszy żołnierz kontynuował. - Spodobałaś mi się, Viki. Nie spierdol tego…

Ruda parsknęła jakby niedowierzając.
- Jesteś najgłupszym Kapralem jaki dogorywał na mojej ulubionej kozetce - dogryzła mu po czym przewróciła oczami i odwróciła głowę w stronę okna. Niewiele brakowało do wschodu słońca, a skoro i tak nie miała już szans na drzemkę, postanowiła, że pozwoli sobie na to, aby obejrzeć ten krótki moment. Postanowiła stworzyć atmosferę ciszy, aby pozwolić mężczyźnie na chwilę snu.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline