Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2019, 18:07   #6
Ketharian
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Baza wojskowa w Jefferson City, 03/09/2050

Temperatura na zewnątrz nie wzbudzała zachwytu, ale Romero nie zamierzał siedzieć w baraku ani minuty dłużej niż to było niezbędne. Zatłoczone szukającymi ciepłego kąta ludźmi i zagracone do granic możliwości blaszane kwatery mogły się w jednej sekundzie przeistoczyć w śmiertelne pułapki, czy to wskutek względnie mało prawdopodobnego ostrzału czyjejś artylerii czy też bardziej realnego pożaru po przepięciu elektrycznej instalacji. Świadomy tego zagrożenia, ciepło ubrany szeregowiec usiadł przy rozkładanym metalowym stoliczku na zewnątrz baraku i zaczął oddawać się codziennemu rytuałowi czyszczenia broni.

Za każdym razem rytuał ów powtarzał się w najdrobniejszych szczegółach, zaimplementowany w pamięci mięśniowej mężczyzny, wprawiany w życie nawykami, które zwalniały z obowiązku kontrolowania owych czynności sporą część jego niespokojnego mózgu. Najpierw wyciągnięty z kabury pistolet, z wprowadzonym do komory nabojem i odbezpieczony, a następnie odłożony w takie miejsce, gdzie w razie potrzeby żołnierz łatwo mógł po niego sięgnąć. Tylko wiedząc, że nie jest bezbronny, Romero zaczynał rozkładać swój lśniący czystością karabinek.

Inni członkowie pododdziału traktowali przejawianą na każdym kroku ostrożność Herasa jako skrajną przesadę, ale Romero miał ich opinię w głębokim poważaniu. Nawet w bazie, strzeżony zwojami drutu kolczastego, bateriami reklektorów i wieżyczkami wartowników, mężczyzna nie pozwalał sobie na choćby minutę beztroski. Wróg mógł uderzyć w każdej chwili, nie tylko z zewnątrz. Moloch i jego coraz zmyślniejsze, coraz bardziej zaawansowane maszyny. Sabotażyści, zatruta woda, zdalnie sterowane miny-pułapki. Mutanci ukryci w ludzkiej skórze, szpiedzy z nieprzyjaznych Nowojorczykom frakcji. Fanatyczni zausznicy Collinsa infiltrujący własne szeregi i podstępnie eliminujący tych, którzy kwestionowali prawdy objawione prezydenta. Koniec końców niekompetentni oficerowie, którzy myśleli wyłącznie o własnych krarierach i gotowi byli piąć się w górę po trupach swoich żołnierzy. Mało kto wiedział tyle, co Heras, dlatego otaczający go wojskowi pozostawali w przeważającej mierze kompletnie nieświadomi niebezpieczeństw, które nad nimi każdego dnia wisiały.

Claire nie pisała od ponad tygodnia. Poprzednim razem poczta dostarczyła jednocześnie dwa jej listy, opatrzone czerwonymi stemplami cenzorów, teraz jednak korespondencja uległa wstrzymaniu. Heras dusił w sobie ponure przeświadczenie, że ktoś w Nowym Jorku wziął dziewczynę pod lupę po tym jak w jednym z listów poskarżyła się na gorszą jakość wody w miejskich wodociągach. Miała do tego prawo jako poważany w mieście lekarz, a mimo to ktoś się na nią uwziął. To dlatego nie chcąc pogarszać sytuacji narzeczonej Heras nie wysyłał od kilku dni żadnych listów do Nowego Jorku, tylko palił je skrupulatnie zaraz po napisaniu dbając przy tym o to, żeby rozdrobnić w palcach najmniejsze nawet płatki popiołu. Jedynie w ten sposób zyskiwał pewność, że powierzane Claire w listach sekrety pozostawały tajemnicą.

Starając się ignorować podmuchy dokuczliwego zimnego wiatru Heras wypiął z gniazda M16A1 magazynek i włożył go do kieszonki w swojej uprzęży. Zwracając broń lufą ku betonowej nawierzchni bazy pociągnął lewą ręką za suwadło, wyrzucił z komory nabój chwytając go z wprawą w palce prawej dłoni, odstawił na porysowany blat stolika. Naciskając dwoma złożonymi palcami sprężynowy pierścień blokady przedniego chwytu wdusił go w korpus komory, uwolnił kolejno prawą i lewą osłonę, przyjrzał się pozbawionej termicznych nakładek lufie karabinka wydymając z leciutkim niezadowoleniem usta.

Nie lubił szesnastek. Przestarzała konstrukcja nie bez powodu okryła się niesławą w pierwszych latach użytkowania w Wietnamie i pomimo licznych modyfikacji po prostu musiała odstawać wydajnością od nowych konstrukcji, takich jak choćby M4A1. Oczywiście wiele jednostek armii Nowego Jorku posiadało nowoczesne uzbrojenie na stanie, ale większość żołnierzy musiała się zadowolić archaicznymi karabinami z odzysku. Moloch doskonale zaplanował swoje pierwsze uderzenie, anihilując nuklearnymi bombami aktywne bazy, niszcząc siłę żywą i infrastukturę amerykańskiej armii. Zasoby, którymi obecnie dysponował Collins pochodziły z magazynów demobilizacyjnych wojska, ze składów, w których przedwojenny rząd chomikował nadwyżki uzbrojenia pochodzącego nawet z czasów drugiej wojny światowej, a które Moloch albo zignorował jako cele czwartorzędne albo zwyczajnie przeoczył.

Heras wiedział doskonale, że mięso armatnie prezydenta nie mogło liczyć na nic więcej jak właśnie przestarzałe M16A1 i dlatego właśnie nie miał złudzeń co do strategicznych planów sztabu wobec jednostki stacjonującej w Jefferson City. Nic innego jak mięso armatnie, w razie zagłady mniej warte nawet od tych szesnastek, które się regularnie zacinały i które parzyły dłonie pomimo założonych rękawic z powodu przepalonych płyt termicznych w przednich chwytach.

Posługując się wyciągniętym z metalowego pudełka śrubokrętem, mężczyzna wybił z korpusu broni tylną zawleczkę i złamał karabinek w rękach podnosząc w górę tylną część komory zamkowej. Zespół zamka i rączka suwadła wylądowały z metalicznym szczękiem na blacie stolika, pośrodku rozłożonej tam z pietyzmem bawełnianej szmaty. Odkładając rozmontowany karabinek na kolana, pracujący w skupieniu żołnierz wybił z zespołu zamka zawleczkę blokującą iglicę, wyjął z korpusu samą iglicę, potem odkręcił kołek krzywki sterującej uzyskując w końcu dostęp do bloku samego zamka.

Broń była czymś, na czym znał się najlepiej, a już na pewno dużo lepiej niż na ludziach. Broń nie kłamała, nie knuła i zadawała zdradziecki cios w plecy tylko wtedy, kiedy się przestawało o nią dbać. Odpowiednio konserwowana, służyła z lojalnością, której ludzie mogli jej tylko pozazdrościć. Nawet nielubiana szesnastka uchodziła w oczach Romero za bardziej niezawodnego towarzysza służby od niejednego członka drużyny. Byli niczym krnąbrne dzieci, czasami irytujący do bólu swą intyfalnością, swą naiwną wiarą w ideały Nowego Jorku, czasami zaś wzbudzający w nim ojcowskie niemal rozczulenie i wyrozumiałość.

Śniadanie zjadł jak zwykle w milczeniu, przysłuchując się z udawanym brakiem zainteresowania rozmowom towarzyszy służby. Pletli trzy po trzy niczym rozkapryszone bachory, jak co dzień. Prym w hałaśliwej konwersacji wiodła oczywiście Luna Harquin. Heras zwykł przyglądać się jej kątem oka, zawsze niezmiennie zadziwiony tym jak bardzo chwilami przypominała mu Claire i jak diametralnie się od niej jednocześnie różniła. Śmiały się w podobny sposób, podobnie odrzucały na ramiona niesforne włosy i zakładały nogę na nogę. Lecz gdzie Claire zachowywała się z taktem i eleganckim wyczuciem chwili, tam Luna obracała wszystko w wulgarną kpinę. Jej brak szacunku dla munduru i stopnia pozostawał dla Herasa przez długi czas szokujący – dopóki obserwujący sanitariuszkę żołnierz w końcu nie domyślił się prawdy. Każdy inny wojskowy z tak długą listą dyscyplinarnych wykroczeń wyleciałby już dawno ze służby. Fakt, że Luna wciąż pozostawała w drużynie mógł oznaczać tylko jedno: była zakamuflowaną wtyczką ludzi Collinsa, prowokatorem próbującym usidlić innych malkontentów, zwabić ich w pułapkę otwarcie przejawianą krytyką dowództwa po to, aby następnie wydać nowojorskiej żandarmierii.

Nie zmieniało to faktu, że była na swój wyjątkowy sposób atrakcyjna. Romero ledwie pamiętał ostatni raz, kiedy spał z kobietą, dlatego przyglądając się Lunie musiał za każdym razem przywoływać przed oczy wspomnienie delikatnego ciała Claire, aby nie dać się ponieść pożądliwym myślom. Początkowo bardzo na samego siebie zły, szybko znalazł sposób na kontrolowanie popędu w stosunku do Harquin. Luna była przeraźliwie szczupła, w stopniu wręcz nienaturalnym. Z biegiem czasu Heras zaczął podejrzewać, że dziewczyna cierpiała na jakiś rodzaj pasożytniczej infekcji, wysysającej z niej witalność, żerującej na nieświadomym choroby żywicielu. Albo nawet świadomym, w końcu Harquin była wojskową sanitariuszką z dostępem do wielu medycznych testów. Być może zatem wiedziała doskonale, co powodowało jej niedowagę, ale dzięki swojej funkcji mogła bez trudu fałszować wyniki własnych badań. Tak czy owak, samo wyobrażenie pasożytów mogących bytować wewnątrz jej ciała skutecznie pozbawiało Herasa chęci na jakiekolwiek zbliżenie. Nawet gdyby długowłosa sanitariuszka wykonała w jego kierunku zapraszający ruch, poddana przemożnemu stresowi męskość Romero zapewne nie stanęłaby w takich zniechęcających okolicznościach na wysokości zadania.

Nasączona olejem bawełniana szmatka poszła w ruch ocierając się o metalowe elementy mechanizmu strzeleckiego. Skupiony na swej pracy Hiszpan wciąż nie potrafił przestać myśleć o kobietach, chociaż Lunę zdążył już puścić w niepamięć. Istniała inna dziewczyna, która w natrętny sposób zaprzątała uwagę Herasa, która coraz częściej mieszała mu w głowie wypierając pamięć o Claire. Podczas przerw na posiłki szeregowiec ustawicznie zerkał w stronę stołu, przy którym jadali zazwyczaj wspólnie podoficerowie jednostki.

Casandre Anderson przypominała mu Claire jeszcze bardziej niż Luna, przede wszystkim dzięki podobieństwu silnych charakterów, poświęceniu pracy oraz czystej determinacji w dążeniu do postawionych przed sobą celów. Na swój sposób piękna, a jednocześnie wyniosła i chłodna, doprowadzała Herasa do prawdziwego szaleństwa. W rzadkich chwilach, kiedy nie potrafił już utrzymać na wodzy męskiej chuci, w trakcie aktów pośpiesznej masturbacji ciągle łapał się na tym, że to twarz Casandre wypierała w tak intymnych chwilach z jego pamięci oblicze Claire. Rozmyślając nad emocjami, które sierżant w nim wzbudzała, mężczyzna dochodził niezmiennie do wniosku, że targały nim dwie zupełnie sprzeczne uczucia: kochał i doceniał Anderson za to jak bardzo starała się upodobnić do Claire i nienawidził jednocześnie za to, że usiłowała tak bezceremonialnie zająć jej miejsce.

Trzymające iglicę karabinu palce Hiszpana zatrzymały się w powietrzu, sparaliżowane koniec końców nadmiarem absorbujących myśli. Heras westchnął cicho, odłożył iglicę z powrotem na stolik, wyciągnął z kieszonki mundurowej bluzy zwitek tabletek. Nie miały nic wspólnego z przydziałowymi lekarstwami na zaburzenia psychiki, które co tydzień wydawała mu Luna. Tamte przyjmował z udawaną wdzięcznością i chował na dno plecaka jako zapas na czarną godzinę. Zażywał inne, kupione pokątnie od zaufanego handlarza, gotowego położyć życie w zakładzie o to, że wojskowe medykamenty były całkowicie nieefektywnymi podróbkami jego leków. Wiedząc jak wiele brudnych tajemnic skrywał rząd Collinsa Heras nie miał powodu ku temu, aby w opowieści dilera nie wierzyć.

Wyłuskał z plastiku jedną tabletkę, połknął ją bez wahania. Zaczęła działać niemal natychmiast przywracając mu ostrość myślenia, pozwalając skoncentrować się na jednej wybranej czynności. Zamek, iglica, zawleczki, rączka suwadła, blok zamka – każdy kolejny element M16A1 powracał na właściwe miejsce, zakleszczał się z metalicznym trzaskiem we wnętrznościach karabinka. Naciskając pierścień blokady chwytu Romero zastygł na chwilę w bezruchu, wyczuł niepokojący luz napinacza. Uszkodzona sprężyna. Najpewniej zmęczenie materiału, które mogło doprowadzić do złamania napinacza. W ruchu, w trakcie prowadzenia ognia, zbyt luźny pierścień doprowadziłby do odpadnięcia osłon przedniego chwytu odsłaniając podatne na zanieczyszczenia wewnętrzne elementy lufy.

Miał w baraku worek z zapasowymi częściami do różnych urządzeń i pewien był, że znajdzie tam sprężynę pasującą średnicą do wnętrza pierścienia. Dobranie się do napinacza oznaczało konieczność zdemontowania układu celowniczego broni oraz korpusu górnego uchwytu, ale nie powinno to było zająć więcej czasu niż kwadrans.

Broń mu ufała, wierzyła w to, że uczyni wszystko, aby zapewnić jej pełną funkcjonalność. Nie zamierzał tego zaufania zawieść. Podnosząc się zza stolika przeładował karabinek i pociągnął za spust oddając suchy strzał. Przeładowanie i suchy strzał, przeładowanie i suchy strzał. Charakterystyczny odgłos iglicy wprawił go w stan przyjemnego odprężenia, a coraz silniej działająca tabletka pozwoliła zapomnieć chociaż na chwilę o walczących ze sobą w myślach Herasa Claire i Casandre.
 
Ketharian jest offline